W minionym tygodniu dwukrotnie byłam w mieście. Piszę o tym ponieważ uważam to za swój wyczyn, przecież ja całymi tygodniami potrafię nie wyściubić nosa po za teren dps. A jeszcze nie tak dawno, sama, bez niczyjej pomocy codziennie chodziłam sobie do miasta. A teraz samochód służbowy podrzuca mnie na przystanek autobusowy, na którym ja przesiadam się do pojazdu komunikacji miejskiej, jadę do konkretnego celu a wracam do Domu sama i bez pośpiechu. Zanim dojdę do dps to kilkukrotnie odpoczywam. Najbardziej lubię odpoczywać jak już jestem na ostatniej prostej, około 1km. od celu, na małej, jednokierunkowej uliczce okolonej ogrodami. Siadam wówczas na siedzisku swojego pojazdu, czyli chodzika, i przyglądam się przechodniom. Tym razem to się przysłuchiwałam awanturze pomiędzy dzieckiem i mamą. Jak już zbliżyli się do mnie to zobaczyłam, że ten walczący z mamą wojownik ma nie więcej niż 6 lat. Widać też było, że mama niestety w tej walce polegnie. Ustąpi dla świętego spokoju. Dzisiejsze mamy nie mają cierpliwości i dla świętego spokoju na wszystko pozwalają a mali terroryści znają słabość swoich mam i to wykorzystują. Nie raz widziałam takie sceny brania pod pręgierz mamy przez malucha, zawsze dzieciak wygrywał. Zaczęłam się zastanawiać jaka ja byłam jako dziecko. Nie domagałam się niczego czego nie mogłam sobie wziąć sama ponieważ niczego takiego nie mieliśmy. Rosłam bez zabawek czy słodyczy. Nie interesowało mnie kupno czegokolwiek czego mama mi nie kupiła. Jeśli nie kupiła to znaczyło że nie mogła. Pomimo wszystko dość często słyszałam – ty mnie Danuśka kiedyś do grobu wpędzisz. To chyba przez to, że zawsze starałam się zejść z oczu mamy. Mama zaczynała coś chcieć ode mnie a mnie już w pobliżu nie było. Jeśli domyśliłam się o co chodzi to szybciutko zrobiłam i zniknęłam żeby nie było drugiej części prośby. Jak coś chciałam to prosiłam tatusia a domagałam się od starszego rodzeństwa np. żeby przed swoim wyjściem z domu ładnie mnie uczesali, to oni znikali przede mną jak ja przed mamą. Jak już byłam nieco starsza i nadal naciągałam tatusia na kupno czegoś to wówczas mama wzięła się za mnie i miałam wykład typu – żebyś mi się nie ważyła prosić tatę o cokolwiek, nie jesteś jedynaczką. No i więcej już o nic nie odważyłam się prosić. A jakie były moje córki? Starsza cieszyła się jak cokolwiek dostała i nigdy o nic mnie nie prosiła, ona miała od tego ukochaną babcię. Ja przyzwyczaiłam starszą córkę do przeglądania nowości w pismach dla dzieci czy książkach, to tylko przy witrynach księgarskich czy kioskach RUCHU szkliły się oczy córki z pożądania. Godzinami musiałam jej czytać aż już wszystko umiała na pamięć i wówczas popisywała się przed każdym kto do nas przyszedł – jak to ona pięknie czyta. Każdy kto słyszał jej ” czytanie ” był zaskoczony i pełen podziwu. Ale tak było dopóki nie musiałam swojego czasu dzielić na dwie już córki. Młodsza była zupełnie inna. Bywało że próbowała mnie terroryzować jak wychodziłyśmy razem po zakupy; a wychodziłyśmy razem codziennie. Jednak jak zaczynał się terror to ja udawałam że spełniam życzenie, kupując jej coś innego co uważałam za właściwsze, np. zamiast batonika kupowałam kabanosika, a wręczałam jej to jak już byłyśmy daleko od sklepów. Niestety zawsze chodziło o słodycze. Zaczynały się kaprysy na które ja nie reagowałam. Szybko dziecko się zorientowało, że prosić mnie o coś to daremny trud. Zaznaczam, że ani ja ani moje dzieci nie dostawałyśmy żadnego kieszonkowego przy dorastaniu i przeżyłyśmy jakoś. Jak już jestem przy zwyczajach w mojej rodzinie, to koniecznie muszę napisać o zwyczajach mojej mamy jako teściowej. Na temat teściowych krążą dowcipy, nigdy pochlebne, teściowa to postrach, to nic dobrego. Ale nie moja mama. Moja mama miała zupełnie inne podejście do swoich zięciów a miała ich aż czterech i jedną synową, która wolała mieszkać ze swoimi rodzicami. Podobno synowe nie są zbytnio lubiane przez teściowe. Każde młode małżeństwo musiało na początku jakiś czas pomieszkać w domu mamy, czyli i teściowej. Ja ze swoją już rodziną mieszkałam u mamy 5 lat zanim dostaliśmy swoje mieszkanie. Moja mama nadzwyczajnie traktowała swojego zięcia. Uważała, że jest to ktoś kto przyszedł do obcego dla siebie domu i trzeba mu pomóc w adaptacji. Robiła wszystko żeby nowy członek rodziny czuł się jak najlepiej. Jeśli dochodziło do jakiegoś sporu pomiędzy mną a moim mężem, mama zawsze stawała po stronie swojego zięcia, zawsze. Nie wnikała kto ma rację, uważała, że ja jestem w swoim domu i sobie ze wszystkim poradzę a zięciowi trzeba pomóc. Wszystko było ku zadowoleniu zięcia. Żaden z moich szwagrów nie powiedział na swoją teściową ani jednego złego słowa. Natomiast my, córki często byłyśmy wściekłe na mamę. Mama nic sobie z tego nie robiła, przyjęła taką taktykę i już. Mąż musi lubić wracać do domu a jeśli żona tym się nie przejmuje to zajmie się tym teściowa.
Tyle o sprawach rodzinnych. A po za tym, sierpniowe upały dają się we znaki. Taka pogoda jaka jest ostatnio to młodych zachwyca, starych zatrzymuje w domu, bo dla nas starych jest już nie do zniesienia. A ponieważ ja już w ogóle wychodzę z domu bardzo rzadko, to szczerze mówiąc nawet nie wiem, jaka to pora roku. Coś się zaczęło to i skończy. Z domu wychodzę wyłącznie o świcie a wtedy jest zawsze chłodno, podobnie i latem i wiosną i jesienią; zwłaszcza, że bardzo lubię jak pada, obojętnie czy deszcz czy śnieg, czuję się wówczas bardzo dobrze. Jestem taka jakaś odwrotna, w języku rosyjskim to jestem taka szywarat na wywarat. Jak wychodziłam ostatnio do miasta to mnie ostrzegano, że zanosi się na deszcz a ja na to właśnie liczyłam – kocham pogodę niżową, jak jest tak byle jak.
I to już wszystko, do następnego – NARA!!
