EUREKA – nasi politycy ” odkrywają Amerykę „…

Najpierw muszą zniszczyć wszystko co stworzyli poprzednicy, nawet jeśli było to sensowne, a później, tym razem po wielu latach, robią to po swojemu, nawet gorzej, ale już pomysł jest ich. Tym razem zachęcają do zbierania szklanych i plastikowych opakowań. Przecież to tradycja stara jak świat, niestety zmarnowana również przez polityków. 70 lat temu w każdym sklepie można było zwrócić szklane opakowania, a jeśli ktoś uzbierał tego więcej to musiał się wybrać do dużego sklepu w którym znajdował się specjalny punkt skupu. Opakowań plastikowych nie skupowano bo jeszcze nikt nie wymyślił tego świństwa które zatruwa całą kulę ziemską. Wszystko było przetwarzane nie wyrzucane na śmietniki świata. Dzieci zbierały makulaturę za co w szkołach wygrywały różne nagrody ( nawet z samych pochwał dzieci były dumne ) a w skupach makulatury zamieniano ją na papier toaletowy. Dzisiaj z tej zamiany, co niektórzy śmieją się, – tylko głupcy śmieją się z mądrych rzeczy. Na pewno znalazłoby się wiele osób które w zamian za papier toaletowy wysprzątałyby zaśmiecone środowisko. Za czasów mojej wczesnej młodości nikt nikogo nie uczył segregacji śmieci, z tą mądrością chyba rodziły się dzieci. W każdym domu było miejsce na zużyte ubrania, makulaturę czy butelki. Był dzień, że po te skarby ktoś przyjechał i zabierał. Ktoś też przyjeżdżał po resztki jedzenia. To tylko jak nasi politycy, w miarę upływu lat, stawali się coraz ” światlejsi ” to glob zaczął zarastać brudem i hałdami śmieci. Teraz nasi mędrcy wymyślili żeby nie zrywać etykiet ze szklanych opakowań bo będzie można te właśnie opakowania ze starą etykietą użyć ponownie. Pomysłodawca tego absurdu powinien walnąć się w głowę – ile miejsca trzeba będzie przeznaczyć na tak określone opakowania i komu będzie się chciało tego miejsca szukać. Wyszło też zarządzenie, że tekstyliów nie można wyrzucać. Podobno i do tego są przeznaczone jakieś miejsca, ale gdzie ich szukać? Tekstylia od zawsze były zbierane jeśli nie na przeróbki to na tkanie różnych kilimków czy chodniczków. Teraz to tylko w CEPELII można zobaczyć cudeńka ze zużytych szmatek, a kiedyś takie cacka były w każdym domu. Wszystko można było naprawić lub zamienić. Niczego nie wypadało wyrzucić. No ale są różne punkty widzenia. Nawet w mojej rodzinie był kiedyś spór – wyrzucić czy naprawić ? Ja byłam i jestem za naprawą a już moje dzieci za wyrzucaniem i kupnem nowego. Mamo, kupując nowe zapewniamy pracę ludziom bo rośnie zapotrzebowanie. Tej mądrości nie wyniosły z domu, przecież można też pracować przy naprawach prawie wszystkiego. To stąd nazywano niektórych panów – złotą rączką – bo ten ktoś potrafił naprawić wszystko. Jestem dumna z tego, że mam do dziś siedemdziesięcioletni młynek do kawy, reperowany czterokrotnie. Córki śmieją się ze mnie pytając – mamo, a ten historyczny młynek to jeszcze żyje ? Żyje i funkcjonuje całkiem nie źle bo naprawiały go zawsze złote rączki. Dzisiaj punkt napraw z szyldem – Złota rączka – miałby powodzenie.

I to już wszystko – NARA !!

Przesyłka od Alinki.

Alinka to moja znajoma od wczesnych lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. To pianistka – akompaniatorka mieszkająca w pięknej dzielnicy willowej nad jeziorem. Nie zawsze tak było, jak poznałyśmy się to mieszkała w mieszkanku jednoizbowym, czyli, że wszystko mieściło się w jednym pomieszczeniu: pokój, kuchnia, sypialnia i łazienka; toaleta natomiast była jedna na całe piętro, oczywiście na korytarzu. W takim mieszkanku mieszkała razem z rodzicami. Połowę tej izby zajmował fortepian, który Alinka otrzymała od władz miasta Lidzbark Warmiński, będąc uznaną przez te władze za cudowne dziecko. To było zaraz po wojnie w roku 1948. wówczas właśnie tam mieszkała Alinka razem z rodzicami. Podejrzewam, że władze miasta uzyskały go jako zdobycz po wojenną i nie miały co z nim zrobić; przecież cała Polska była w gruzach a instrument trzeba było odrestaurować i gdzieś go trzymać, a nie było gdzie. W tym jednoizbowym mieszkanku przeżyli 10 lat. W między czasie rodzice Alinki budowali dom w którym ona mieszka do tej chwili. W tym domu to fortepian ma ” swój pokój „, nazwany pokojem błękitnym, w którym jest biblioteczka muzyczna i wszelkie pamiątki związane z działalnością artystyczną. Wychodząc z pokoju przez drzwi balkonowe, widzisz tylko ogromne, nie kończące się, lustro jeziora. I właśnie robiąc porządki w tym pokoju pozbierała pamiątki związane ze mną i postanowiła przekazać mi je. Do naszego dpsu przychodzi pani która jest wieloletnią przyjaciółką jednego z mieszkańców i jednocześnie sąsiadką Alinki. To ona co jakiś czas coś mi przynosi od Alinki, a Alinka swoim starym zwyczajem, po za tym, że przekazuje mi jakiś prezent czy wspólną pamiątkę, to jeszcze przemyca jakieś mądrości – świętości, tym razem przemyciła – żywoty świętej Ryty. Jak zadzwoniłam żeby podziękować za przesyłkę to Alinka tak tłumaczyła mi się : Danusiu, ja nie mam żadnej rodziny, jak wiesz byłam jedynaczką i nie miałam nigdy dzieci, tak więc jak ktoś obcy,kiedyś wejdzie do tego domu to wszystko powyrzuca, a ty masz rodzinę wielopokoleniową i na dodatek artystyczną, to dla kogoś z nich to co ci przysyłam będzie pamiątką. No fakt, moja najbliższa rodzina liczy 16 osób, to może kogoś zainteresuje prababcia w wieku 20 lat.

I to wszystko co mam do powiedzenia – NARA !!

Już czytam tylko w języku polskim.

Dzisiejszy wpis zacznę od przeprosin swoich stałych komentatorów: Angeli, Russel, Thomasa, Giowani, Christiana, Jenny, Kirka, Petera i Rolpha. Kochani, ja nawet nie wiem w jakim języku do mnie piszecie – nie znam języków obcych; a jeśli kiedyś znałam co nie co, to już zapomniałam. Ja już zaczynam zapominać określenia w swoim ojczystym języku. Czytając piąte przez dziesiąte, zrozumiem nie tak jak powinnam i wyjdzie z tego groch z kapustą. Wnuk mnie ostrzegł, – babciu lepiej te wpisy obcojęzyczne omijaj, klikniesz nie tam gdzie trzeba i mogą być kłopoty. A mój wnuk jest bardzo mądry, tak więc dostosowuję się do jego rad. Założył mi bloga, nadzoruje, opłaca, naprawia, poucza i mówi – baw się babciu. Szybko się zorientował, że bardzo lubię pisać, tak więc przygotował mi zabawkę wedle moich oczekiwań. Kiedyś, to musiał też wgrywać mi muzykę i wideoklipy na pulpit, jak szykowałam jakiś program muzyczny; teraz takie rzeczy potrafi każdy młody człowiek, a takich jest u nas w dps dostatek, i właśnie dlatego babcia nie umie pewnych rzeczy robić na komputerze i nie chce jej się już niczego nowego uczyć, bo zawsze ktoś wyręczy. Tak więc jeśli chcecie żebym odczytywała wasze wpisy, piszcie w języku polskim. To wy użyjcie tłumacza, ja tego nie potrafię, ale odpisywać będę wyłącznie na swoim blogu. Temat ten poruszałam nie jednokrotnie a wy i tak robicie po swojemu. Trochę litości dla prababci okażecie pisząc do niej w języku polskim, a wówczas ja z ogromną przyjemnością odpiszę, bez względu na to czy ten wpis będzie miły czy nie. A muszę się przyznać, że bardzo lubię rzeczowe wpisy, nawet takie nie za bardzo na mój temat ale prawdziwe. Do czytających bloga dołączyła moja młodsza, śpiewająca koleżanka, taka niewiele starsza od mojej córki. Cieszę się, że dołączyła jednak wiem, że niczego rzeczowego od niej nie usłyszę, ona umie tylko chwalić, i to potrafi lać wodę bez opamiętania. Skąd to się w niej bierze nie mam pojęcia. Ja jak chcę kogoś skomplementować to powiem dwa, trzy słowa nie więcej a ona morze sto i dwieście, żadnego problemu z tym nie ma. Słuchając tych ochów i achów mnie ręce opadają – jak można tak bajerować. I co kochana Gosiu, dostało ci się po nosku. Jesteś pięknym i bardzo dobrym człowiekiem ale opanuj w sobie te pochlebstwa i będzie git. Dzięki Gosi wiem, że moi nowi czytelnicy czytają bloga od końca tak więc często nie wiedzą o co chodzi w moich wypowiedziach. Ja bloga piszę od marca 2017r. i ten blog to był mój krzyk rozpaczy po piekle jakie przechodziłam przez długie lata w dps. Jeśli chcecie dokładnie wiedzieć o co chodzi to należy czytać od początku, czyli wejść w kalendarz i kliknąć w pierwszy wpis z marca 2017r. Na łamach bloga są nie tylko skargi, dla zmiany tematu, dla takiego resetu, pisałam i o sąsiadach z mojej ulicy Radiowej i o dzieciakach z tej ulicy. opisywałam swoje korzenie rodzinne; przecież to jest 9 lat pisania. Mówisz mi Gosiu, że powinnam pisać teksty do piosenek, i to również znajdzie się na blogu, może nie do piosenek ale teksty.

W miniony czwartek odbyło się nasze comiesięczne, śpiewające spotkanie. Już po pierwszych minutach zorientowałam się, że za dużo na siebie wzięłam – już nie te lata, żeby opanować jednocześnie teksty piosenek i obraz na dużym ekranie, który trzeba odpowiednio przesuwać, muzykę która leciała z płyt, raz z laptopa a innym razem z odtwarzacza, i to wszystko wyśpiewać dla wyrównania głosów. Nasze spotkanie było podzielone na cztery części i właśnie ta pierwsza część była dla mnie najtrudniejsza a trwała 20 minut. To był program zatytułowany – żegnaj lato na rok – i przez te pierwsze 20 minut śpiewaliśmy piosenki na pożegnanie lata. Dalej to już poleciało dobrze. Chociaż zdarzyła mi się wpadka zapomnienia jednego potrzebnego mi słowa. Druga część to był tak zwany kącik melomana a w nim Dymitr Szostakowicz i jego cudowny Walc nr. 2 zobrazowany balem z filmu Anna Karenina i baletem klasycznym przy śpiewie tego walca przez Demisa Russosa, powiązane to wszystko moim opowiadaniem o wielkim kompozytorze. Trzecia część naszego spotkania to śpiewanie piosenek które postanowiliśmy się nauczyć i czwarta część to relaks całkowity w rytmie disko. Zechciało mi się spotkań programowych to teraz mam trochę pracy i podczas przygotowania się do programu i podczas trwania programu. Plan jest taki, że na przyszłość dużym ekranem zajmą się terapeutki, wówczas ja poprowadzę resztę na zupełnym luzie.

I to już wszystko – NARA !!

Jestem w kropce…

zdaję sobie sprawę, że wycierpiałam w tym dps niemiłosiernie, aż dziw, że to wszystko przetrzymałam. 13 lat katorgi psychicznej i fizycznej, ze strony wielu osób i to osób odpowiedzialnych za mnie. Od dwóch lat jest dobrze. Codziennie modląc się dziękuję, że w końcu dożyłam spokojnej starości. Rozum mi mówi nie wtrącaj się a sumienie krzyczy – pomóż, zrób coś z tym. Moja sąsiadka codziennie skarży mi się, że jest tu traktowana jakby była ubezwłasnowolniona. Od roku mieszka u nas razem z synem. Oboje są bardzo chorzy. Cały czas prosi o pokój dwuosobowy, bo chciałaby pomagać synowi w zapobieganiu przy zbliżającym się ataku padaczki. Mają pokoje obok siebie ale ona co chwila biegnie do niego żeby zobaczyć czy jest wszystko w porządku. Zabraniają mi podawać synowi leki – mówi. Ja po prostu chcę wiedzieć co on dostaje za leki. Przychodzą po kilka osób na raz, ( to jest w ramach metody zastraszania ) jak gestapo i wszystkiego mi zabraniają. Nie mają czasu na wytłumaczenie czegokolwiek tylko zakazują. Mój syn to jedyna moja rodzina i serce mi krwawi na samą myśl, że nic mi nie wolno. Pielęgniarka przynosi mu leki, które ostatnio wypisał psychiatra, nie wiem co to za leki ale wiem, że syn po nich ciągle śpi. Żebym wiedziała, że tak będę tu traktowana to nigdy nie przyszłabym tu. To ostatnie zdanie i ja powtarzałam przez kilka lat. Rządzący tym domem, to są niby ludzie, którzy mają skorupy ludzkie a wnętrze jakiś stworzeń które mają satysfakcję w znęcaniu się nad ludźmi. Jak tylko ktoś czegoś od nich chce, przychodzi psychiatra ordynuje niewiadome tabletki i osobnik już niczego nie chce tylko śpi. Po kilku tygodniach zamienia się w roślinkę i jest święty spokój. Żeby mnie, ci niby ludzie pomogli w odpowiednim czasie, czyli natychmiast, jak dostałam udaru, to dzisiaj chodziłabym samodzielnie bez pomocy chodzika. Nie uzyskałam żadnej pomocy, chociaż z widocznymi objawami byłam u siostry przełożonej. Już przyzwyczaiłam się do swojej ułomności i modlę się, żeby niczego nie chcieć od tych niby ludzi. Kilkukrotnie dobierano się do moich leków, podmieniano je, nie udało im się, jeszcze myślę i widzę co się dzieje, choć psychiatra uważa, że jest to objaw choroby psychicznej to moje widzenie czego nie ma. Ze mną trzeba było na ostro, bom nie w ciemię bita, ale mojej sąsiadce można by spokojnie wytłumaczyć działanie leków, wytłumaczyć dlaczego nie powinna matka mieszkać z synem w jednym pokoju i po prostu okazać trochę serdeczności, ale prawdziwej serdeczności nie udawanej. Wiem dobrze, że to na czym ci najbardziej zależy wykorzystywane jest do znęcania się nad tobą przy byle okazji. Poznałam tę metodę będąc jeszcze na pobycie dziennym, pisałam o tym. Oto przykład – kiedyś bardzo długo siedzieliśmy w samochodzie czekając na poprzednią dyrektorkę, a ona po prostu zabawiała się z młodym pracownikiem innego ośrodka. Jak ów młodzik wreszcie przyprowadził szanowną, ja nie wytrzymałam i powiedziałam – no nareszcie przypomniało się, że 20 osób czeka od dwóch godzin. I wówczas usłyszałam, wydawało mi się, że najgłupsze zdanie – nie podskakuj bo zabronimy ci śpiewać. A to nie było głupie zdanie tylko zdradzenie tajemnicy czym się posłużą w ewentualnym znęcaniu się nad moją osobą . Ja to wszystko znam, tyle tylko, że mnie wzywano na dywanik gdzie oczekiwały na mnie trzy czarownice, aż odmówiłam przychodzenia. Przypomniałam im, że nie jestem ich podwładną. Nie wiem co mam robić, czy pokierować działaniem sąsiadki, czy po prostu cieszyć się, że ja mam święty spokój. Jestem w kropce. Z jednej strony jeśli nie pomogę będzie mnie gryzło sumienie, z drugiej zaś strony, zasłużyłam na święty spokój.

Dzień 1 września w naszym domu miał być uroczyście uczczony. Żeby podkreślić wagę tego dnia pierwsza część tej uroczystości, czyli akademia, odbyła się w kaplicy przed ołtarzem i właśnie to miejsce pokazało okropność głównodowodzącego tą akademią. Ów pan rozsiadł się jak w oberży, nogi rozkraczył na szerokość trzech krzeseł, nie przesadzam nic a nic, i nudził, nudził, nudził. Musiał po swojemu opowiedzieć o wydarzeniach politycznych w Polsce obejmujących okres dwudziestu lat przed wybuchem wojny i przystąpił do meritum wyliczając ile bomb spadło pierwszego dnia wojny, ile ważyła każda bomba i ile w każdej bombie było środków wybuchowych. Osobą odpowiedzialną za całokształt była Kasia, wiedziała dobrze, że ta rozwlekłość opowiadania nie ma sensu, mówiły o tym panie biorący udział w tym występie, niestety nikt nie miał odwagi zwrócić uwagę panu Janowi i o dłużyznach i niewłaściwym rozwaleniu się przed ołtarzem. Przecież to działacz kościelny i od zwracania uwag to jest wyłącznie on sam. Druga część tego świętowania przeniosła się do ogródka pod grzybkiem. To była uczta kulinarna przy śpiewie stałego naszego gościa – pana Leszka. I tak jak poczęstunek zdał egzamin z wysoką oceną tak pan Leszek to był niewypał.

I to byłoby na tyle – NARA !!