Pytania, pytania,pytania…

Zasypaliście mnie pytaniami, zarzucając mi jednocześnie brak konsekwencji w działaniu co oznaczałoby słabość charakteru. Muszę przyznać, że nigdy czegoś podobnego o sobie nie słyszałam ale coś w tym jest, już po prostu wiele rzeczy nie chce mi się. Jestem za stara żeby w pojedynkę walczyć o coś. Wy do mnie napiszecie i macie z głowy a ja mam główkować co z tym fantem zrobić, a później zrobić coś z tym fantem – a mnie się już nie chce. Zdziwiliście się, że tak szybko przyznałam rację Zarządowi Dróg w sprawie oznakowania ulic Oficerskiej i Fałata. Kochani, jakby oni spełnili nasze życzenie to byłoby nie fer wobec pracowników Zakładu Wodociągów. My chodzilibyśmy oznakowaną ulicą a może nawet po nowo wybudowanym ciągu chodnikowym, a oni na przełaj środkiem ulicy. Tu na prawdę trzeba przebudować skrzyżowanie ulic i ciągi dla pieszych. Może tymi moimi pismami uświadomiłam, że jest wiele zakątków w naszym mieście o które należy zadbać ale niestety nie natychmiast. Ostatnie pismo które otrzymałam od Zarządu Dróg, świadczy o tym, że byli w miejscu o którym mowa i że zasiałam ziarno niepokoju o bezpieczeństwo mieszkańców naszego miasta, które zajmuje coraz większe przestrzenie wychodząc poza swoje dawne granice. Ja to rozumiem i dlatego temat odpuszczam.

Następne pytanie dotyczyło mojej izolacji od wszystkiego co dzieje się w naszym DPSie a dzieje się więcej niż kiedykolwiek. Tak więc odpowiadam – jestem posiadaczką wręcz nie zdrowej ambicji. Zawsze mówiłam, że we mnie jest więcej ambicji niż sama ważę. Jeśli mnie ktoś nie chce, to ja tego kogoś dziesięć razy tyle. Odkąd zamieszkałam w tym Domu a dyrekcja dowiedziała się, że moje mieszkanie to nie dla psa kiełbasa , zaczęto odsuwać mnie od każdej działalności i nie chciano żebym w czymkolwiek uczestniczyła jako widz. Ba, nawet osoby które okazywały mi sympatię dostawały ostro po głowie. Żeby zbytnio nie cierpieć wytłumaczyłam to sobie najprościej jak można – mam bardzo krytyczne oko i ucho. Słuchając kogoś wyłapuję niedociągnięcia, a bylejakość wywołuje we mnie niesmak a więc na pewno chwalić nie będę a krytykować to i owszem. Tak więc moja nieobecność wychodzi na zdrowie tak jednej jak i drugiej stronie.

Trzecie pytanie dotyczyło mojego chodzenia, a raczej nie chodzenia do kościoła i obrażania się na ludzi tak zwanych ” kościelnych ” . Jest bardzo duża różnica chodzenia do kościoła a do naszej kaplicy. W naszej kaplicy zawsze jest około 20% ludzi, którzy rządzą nie tylko kaplicą ale i księdzem. Ich rządy są widoczne na każdym kroku. Obserwują i obmawiają . Niby się modlą a jednak szukają łatki na kogoś. W kościele w mieście pojedynczy wierny jest incognito , zatapia się w swoich modlitwach i nie widzi nikogo tylko modli się i śpiewa. Jeszcze przed pandemią chodziłam do swojej dawnej parafii, znajomych spotykałam przed czy po mszy, zamienialiśmy kilka słów i każdy zajmował się sobą swoim wnętrzem, a nasi kościelni to chyba nie mają wnętrza. Odkąd pamiętam to najgorsza swołocz, która mnie nękała bez skrupułów i przez całe lata, aż do swojej śmierci, to była kościelna wraz ze swoją świtą, czyli dziesięciorgiem chórzystek modlących się nieustannie i hołubionych oraz wspieranych czynnie, przez dyrekcję, przez księdza, przez cztery pracownice socjalne i trzy pielęgniarki. Ba, dyrekcja dawała wytyczne jak wykańczać ludzi a jeśli panie dorzuciły jakieś świństwo od siebie, to miały pełną aprobatę. Ksiądz, każdą mszę zaczynał od oficjalnej rozmowy o rodzinie pani NIKT . Pani NIKT wyszkoliła na swoje podobieństwo pana NIKT , który jest kościelnym z całym bagażem naleciałości. Wyobraźcie sobie, że przed ostatnią mszą kościelny perfidnie wyprosił z kaplicy dwóch panów tylko dlatego, że przyszli w krótkich spodenkach; notabene wcale nie takich krótkich bo sięgających do kolan. Na szczęście, wreszcie wtrącił się ksiądz i powstrzymał pana NIKT przed taką samowolką . Niestety ksiądz jest już uzależniony od pana NIKT i na wszystko jemu pozwala dla świętego spokoju i swojej wygody. Przy pierwszym świństwie które mnie spotkało teraz w naszej kaplicy przypomniały mi się wszystkie świństwa wyrządzane mi przez naszych ” wiernych kościelnych „. Na to wspomnienie dostałam mdłości ( dosłownie ) i zrezygnowałam z chodzenia do naszego kościoła . Niestety nie umiem wybaczać, i nigdy nie umiałam. Wszystkiego mogłam się nauczyć w mig, a wybaczania nie nauczyłam się nigdy.

Odpowiedź dla pana Mikiego – wiele razy pisałam, że nie odpisuję na komentarze pisane w języku innym niż język polski, wniosek z tego jest prosty, nie czytałeś tego co ja napisałam a liczysz na to, że ja napiszę do ciebie, po co ?

W języku polskim możecie pytać o wszystko, odpowiem – NARA.

Nie ma to jak starość!

Starość jest okropna, ona mi skróciła dzień do kilku godzin. Nie nadaję się do żadnych spotkań, przecież wszelkie spotkania odbywają się w godzinach po południowych a ja funkcjonuję od godziny 5 rano do 12, 30 w południe. O godzinie 12,30 zaczyna ze mnie schodzić powietrze, ogarnia mnie straszliwa senność, ledwie doczłapię się do stołówki na obiad a po obiedzie już tylko wylegiwanie się. Nie koniecznie spanie, chociaż zwykle drzemka pół godzinna, a później książka, krzyżówka albo telewizja. Tak więc co by się nie działo w naszym DPSie to ja niestety nie wiem, chyba, że zostanę poinformowana o tym. W niedzielę miałam jechać do wnuka u którego miała być prawie cała rodzina, ogarnęło mnie przerażenie – prababcię trzeba zawieść, a prababcia za godzinkę będzie zmęczona i trzeba będzie ją odwieść z powrotem. Takie zachowanie zaburzy każdą uroczystość. Niestety, wielokrotnie próbowałam być dzielna i nie kłaść się w środku dnia, na nic moje starania, przetrzymam kilka godzin i padnę. To po co się męczyć. Moje współtowarzyszki zazdroszczą mi z tym spaniem, bo śpię i w dzień i w nocy, a one bez tabletek nasennych nie usną a często to i tabletki nie pomagają. Mam taką naturę, że usprawiedliwię siebie ze wszystkiego. W końcu nie na darmo jestem prababcią pięciorga prawnucząt. Czy ktoś widział żeby prababcie udzielały się towarzysko? Chyba nie. Swoje w życiu już zrobiłam. Mam dwie córki, które dały mi troje wnucząt ( dwoje chłopców i jedną dziewczynkę ). Ci wnukowie dali nam pięcioro prawnuków – czterech chłopców i jedną dziewczynkę. Aż strach pomyśleć, ale przepowiednie mówią, że jak rodzi się więcej chłopców to zanosi się na wojnę. Nie daj Boże

Wreszcie przyszła odpowiedź z Zarządu Dróg, Zieleni i Transportu , zacytują ją w całości:

W odpowiedzi na pismo z dnia 19 IV 2023r. ZDZiT informuje, że skuteczna poprawa komfortu oraz bezpieczeństwa pieszych na obszarze skrzyżowania ulic Oficerskiej i Fałata może nastąpić jedynie po dokonaniu gruntowej przebudowy tego skrzyżowania i wybudowaniu ciągów pieszych . Budżet Gminy na rok 2023 nie przewiduje realizacji takiego zadania.

Odpowiedź powyższa jest taka sama jak ta sprzed kilku miesięcy tylko w eleganckiej formie. Tak więc kochani nie ma na co liczyć, moim zdaniem, w najbliższych kilku dziesięcioleciach.

To byłoby na tyle – NARA !

AMEN !

Jednak do kościoła chodzić nie będę, – amen – ci „kościelni ” ludzie są bardzo dziwni, nie zrozumiemy się nigdy. W niedzielę wchodzę do kaplicy i już z daleka widzę wielką kartę brystolu, leżącą na miejscu na którym zwykle siadam, z napisem również wielkim – kto nie lubi Papierza ? Ojcze Święty Obronimy Cię. Przełożyłam tę kartkę na inne miejsce, na którym usiadła za chwilę jedna z pań ( usiadła na tę kartkę ). To na pewno było odzewem za moją wypowiedź, że nie lubię Papierza. Uważam, że mam prawo kogoś lubić lub nie. Mnie nie lubią a ja muszę. Przecież Papierz to tylko człowiek. Kapłani na każdym kroku powtarzają, jak któryś z księży zgrzeszy, że jesteśmy tylko ludźmi, to o co kaman? Że ich rozgrzeszać będzie sam Bóg; mnie również Bóg rozgrzeszy, albo i nie, ale nie jakaś Irenka. Nigdy nie żyłam pod dyktando, byłam i jestem cholerną indywidualistką. Mówiąc o Papierzu każde z nas miało na myśli innego Papierza; według mnie Papierz jest jeden, a więc jest nim Franciszek, natomiast panie agitujące mnie miały na myśli Jana Pawła, powinny były dodać, że chodzi o byłego Papierza. Moja odpowiedź byłaby również na NIE ale bez dodatku słownego. Pozwolę sobie wnieść w tekst króciutki cytat z kabaretu – ” Będziesz grał 49 prezydenta Stanów Zjednoczonych ; to jest ich aż tylu ” – pyta ten który ma być tym prezydentem. Tak więc jak mówi się o byłych to należy podać imię, bez imienia sugeruje się Papierza aktualnego.

Wśród komentarzy znalazła się wypowiedź zbiorowa naszych pracowników dotycząca pomocy pijanym podopiecznym. To brzmiało tak trochę jak pretensja do mnie, ponieważ uważam, że każdemu podopiecznemu należy pomagać. Nawet tym zapijaczonym ? pytają pracownice. Nasz Dom staje się przytułkiem dla bezdomnych alkoholików, ( piszą komentatorzy ) którzy nie proszą o pomoc a kategorycznie jej żądają rzucając w nas wulgaryzmami. Zanieczyszczają swoje pokoje odchodami które musimy sprzątać. Mówimy o tym, piszemy w raportach i nic. Potrafią nawet uderzyć, a my musimy spuścić głowę i robić to co do nas należy. Przeraziło mnie to co przeczytałam. Co na to nasza dyrekcja – nic? Nie wie co z tym fantem zrobić. Dyrekcja potrafi tylko robić świństwa swoim podopiecznym a zupełnie nie potrafi zadbać o swoich pracowników. Nie szanują nikogo oprócz siebie samych. Jeśli dyrekcja nie znajdzie wyjścia z tej sytuacji to prababcia Danusia ruszy z interwencją ale tym razem nie do Prezydenta i nie do zwierzchników DPS.. Ale musicie, moi kochani , informować mnie o takich przypadkach, ja to będę filmowała jako dowód. U nas kamer od zatrzęsienia a dyrekcja i tak nic nie wie. Wy sami nie możecie nic zrobić, ja sama również nie wiele ale razem możemy wszystko. Wystarczy mi dać znać a będę wiedziała co z tym fantem zrobić. AMEN.

NARA>

Mniemanie

Dziwni są ci ” kościelni ” ludzie, najpierw przychodzą i proszą żebym poprowadziła majowe i śpiewała razem z nimi a później słyszę – żeby ta Danka robiła nie wiem co, to i tak nikt jej nie lubi. ( Cytat z Felki ). Trudno, przeżyję jakoś to nie lubienie. Zdaję sobie sprawę, że to przez moją pozorną wyniosłość. Ludzie myślą, że mam wysokie mniemanie o sobie – jeśli już to odnoszące się wyłącznie do śpiewania i to w gronie swoich rówieśników. Pisałam nieraz, że jestem jak ten rajgras wyniosły, który jest po prostu trawą. Ale a propos tej mojej wyniosłości, czy jak kto woli, mniemania o sobie, czy ci którzy mówią, że mnie nikt nie lubi są lubiani przez wszystkich ? – warto jest się nad tym zastanowić. Już w przedszkolu, jako czterolatka, za swój śpiew byłam i podziwiana i znienawidzona. Ponieważ śpiewałam w języku rosyjskim , bo było to przedszkole rosyjsko – litewskie, to w domu dostawałam w łeb od brata, który wielkim patriotą był. Chodziłam do przedszkola razem z bratem. To były lata czterdzieste XIX wieku i mieszkaliśmy w Wilnie, a nasz tatuś był osadzony w więzieniu NKWD jako wróg Związku Radzieckiego. Pisałam o tym w swoich wpisach w grudniu 2017r. we wpisie zatytułowanym GALA. Nie znałam się na polityce a mój brat jako sześciolatek już był wytrawnym politykiem. Od najmłodszych lat wiedziałam, że śpiew wzbudza i zachwyt i zazdrość, a nawet nienawiść. Żadne z tych doznań nie jest mi obojętne, z jednych się cieszę inne bardzo bolą, ale cóż, taki jest świat. Próbowałam swoje pozory wyniosłości zmienić na uniżoność, niestety czułam się jakbym się poniżała.

Jako jeden z dowodów nie lubienia mnie była podobno reakcja pielęgniarek na moją interwencję. Była godzina 24, 30 , moje smaczne spanie przerwało stukanie do drzwi, stukanie laską, wyjrzałam a tam na posadzce leży Stasiu i prosi o pomoc. Znam dobrze ból niemocy przy podnoszeniu się a zwłaszcza ze skutkami upadku. Stasiu mówi mi, że leży już tak od kilku godzin bo właśnie dzisiaj nie było obchodu o godz. 23. on leżąc na podłodze nie sięgnie do dzwonka alarmowego, żeby z niego skorzystać należałoby wstać, i kółko się zamyka. Ja już załatwiłam sobie kabel do dzwonka, wiem wszystko o upadaniu, robiłam to wielokrotnie. Zadzwoniłam na alarm ze swojego pokoju, ale na wszelki wypadek wolałam pójść do pielęgniarek dyżurujących, przecież nie wiadomo gdzie mogą być w danej chwili i dzwonka mogą nie słyszeć. Pielęgniarka była w pokoju socjalnym i dzwonka nie słyszała, ale na moją interwencję zerwała się na pomoc. Zanim ja zjechałam windą pielęgniarka i opiekunka już były przy Stasiu. Jak w tym wypadku objawia się nie lubienie mnie, – podobno ktoś kiedyś był z podobną interwencją do tej samej osoby a zamiast pomocy usłyszał – na pewno jest pijany a my do pijaków nie będziemy biegały. Mnie o nic nie pytały i szybko pobiegły z pomocą, bo mnie nie lubią i nie chcą być opisane na tym moim blogu. Nawiasem mówiąc to cieszę się z takiego nie lubienia. Stasiu był trzeźwy i czyściutki, tylko bardzo zmarznięty, a nawet jakby był pijany to i tak należało mu pomóc, skoro wzięto go pod opiekę to klamka zapadła. No chyba, że Stasiu rozpił się w naszym DPSie. Napisałam – chyba – ponieważ pomimo, że dużo się mówi o naszych panach nadużywających to ja nigdy nie widziałam żadnego pana pod wpływem. Nie chadzam tymi ścieżkami co oni.

Uwaga dotycząca naszych alarmów – są źle zlokalizowane. W biały dzień to i widać światełko alarmowe i słychać sygnał, natomiast w nocy personel dyżurny nie siedzi w pokoju w którym są sygnalizacje alarmowe tylko w pokoju po przeciwnej stronie korytarza i pomimo, że drzwi zostawiają otwarte tak w jednym jak i w drugim pomieszczeniu – dzwonków nie słychać.

Zbliża się termin odpowiedzi na moje drugie pismo w sprawie ruchu drogowego, ale już zaobserwowałam wyniki dochodzenia w tej sprawie – śmiech na sali. Samochód który stojąc na zakręcie i przy samym ” pozorowanym ” przejściu najpierw stał tak, że maska samochodu była na tym niby przejściu, później przesunięto go o 1m. dalej, za drugim razem odwrócono tyłem do przejścia i znów przesunięto o 2m. dalej. Ponieważ jest to zakręt i to nie mały a samochód dość duży, to stojąc w tym miejscu zajmuje około 1 m. szerokości jezdni. Zaznaczam, że samochód stoi tam od dwóch lat i nie rusza się z miejsca, stanowi taki oryginalny znak drogowy – uważajcie i piesi i kierowcy bo jak nic dojdzie kiedyś do stłuczki.

Po relaksującej lekturze zatytułowanej ” Wieczór panieński ” o której pisałam w poprzednim wpisie, a która miała mnie nawet doprowadzić do łez, niestety nie doprowadziła, zachwycała przez pierwszych 100 stron, następnych 450 stron po prostu czytało się sympatycznie; teraz wzięłam się za ciężki kaliber – ” Dzieci Hitlera „, już sam tytuł mnie przeraził i szczerze mówiąc ten stan przerażenia towarzyszy mi przy czytaniu każdej strony, ale też jest ciekawość jak sobie radzą w życiu dzieci takich potwornych zbrodniarzy, bo jest to książka o dzieciach najwyższej rangi hitlerowców nie tylko samego Hitlera. Zawsze dzieci odczuwają piętna czynów swoich rodziców, znam to z autopsji, chociaż mój tato stał po drugiej stronie barykady – bronił ludzi przed zbrodniarzami i z narażeniem życia bronił swojej ojczyzny. Moja rodzina żyła z tym piętnem od wybuchu II wojny światowej do śmierci Stalina, później do końca życia moich rodziców odczuwaliśmy skutki tego piętna. Bo ludzie są różni. Tego typu przeżycia również opisałam na swoim blogu. Bardzo chciałabym żeby takie lektury czytał ze zrozumieniem – Putin.

To byłoby na tyle – NARA !

Miłych słów nigdy dosyć.

Takich komplementów jak po kościelnym śpiewaniu nie słyszałam nigdy. Żeby nazwać głos błogosławionym, głos w niebo wzięty – tego chyba nikt nie słyszał. Pewnie to dlatego, że to ludzie kościelni i do tej pory w kościele nie słyszeli melodyjnej interpretacji tekstu. Przynajmniej w naszej kaplicy. Owszem, przychodzą do nas ludzie z zewnątrz i śpiewają ale do tego wykorzystują tylko głos, brak przeżyć, interpretacji tekstu. Jeśli w kościele zaśpiewałam – Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko to głos musiał brzmieć błagalnie i unosić się do nieba, bo w końcu ktoś do kogo zwracałam się śpiewając jest w niebie a ja chciałam żeby ten głos był słyszalny, czyli wzięty, w niebo. Odwoływałam się do istot najwyższych w imieniu wszystkich zebranych w kaplicy. Tym swoim śpiewaniem chyba przekonałam ludzi, że jestem bardzo wierząca, bo wychodząc z kościoła po mszy niedzielnej, na której też śpiewałam, zaczepiła mnie grupka pań pytając czy zechciałabym przystąpić do grupy w obronie Papierza. Nawet nie wiedziałam, że Papierza trzeba przed czymś bronić. Niestety mój śpiew kolidował z odpowiedzią – odpowiedziałam kategorycznie NIE, nie lubię Papierza ze względu na jego pierwotne stanowisko wobec wojny ukraińskiej , za Jego wizytę na Węgrzech, za popieranie wypowiedzi prezydenta Francji – który już nadrobił swoje podejście do Rosji ale brzydki ślad został. Jestem też przeciw lizaniu tyłków patriarchom Moskwy. Tak więc jestem przeciw. Panie pomyliły mój śpiew z moim stanowiskiem wobec Kościoła. Tak w ogóle to ten mój śpiew zwykle wprowadzał w błąd nawet moich najbliższych. Zawsze słyszałam, że to nieprawdopodobne, że to śpiewanie nie jest skierowane imiennie do kogoś, że nie czuję tego w realu, co wyśpiewuję. Tym razem było wyraźne przesłania. Przez to moje śpiewanie dochodziło do rozwodów, mój mąż wydawał ostatnie grosze na taksówkę i jechał za mną do innego miasta żeby podpatrzeć dla kogo ja tak śpiewam. Przykro mi, ale to po prostu interpretacja. Teraz to ja się cieszę, że w ogóle śpiewam, że mój głos się nie zestarzał, nie stracił swojej oryginalności. Wiadomo, że to nie to co było, ale jest jeszcze możliwość popisania się i dziękuję za to Bogu. Nasz ksiądz chciał koniecznie zaśpiewać ze mną i przekonał się co to znaczy tonacja i intonacja, próbował na różne sposoby ( szkoda, że robił to przy mikrofonie ) niestety nie wychodziło ni jak, tak samo jak mnie kiedy ksiądz pierwszy zaintonuje, to śpiewam bo mam większe możliwości, ale się wykańczam. Prosiłam księdza o możliwość zaśpiewania solówki, nie sądziłam, że będzie usiłował mi dorównać. Ponieważ w niedzielę zwróciłam się do księdza z pytaniem czy będę mogła Antyfonę zaśpiewać sama a on się zgodził, to myślałam, że przyjął to do wiadomości i respektowania, a on wchodzi między wódkę a zakąskę i kombinuje. W poniedziałek poszłam do kaplicy z myślą, że sobie pośpiewam – nic z tego, ksiądz szybko wszedł w swoją tonację, na zasadzie – teraz to ty kombinuj. Zrezygnowałam ze śpiewania w ogóle. Ponieważ majowa dla mnie to pół godziny śpiewania a ja tego robić nie mogę, to dziękuję uprzejmie ale z majowych korzystać nie będę. Wychodząc z kaplicy padały pytania – dlaczego nie śpiewałam, więc wytłumaczyłam, a ksiądz temu się przysłuchiwał, że nie współgrają nam tonacje. Już nie dodałam, że dla większości naszych nie ważne jest kto jak śpiewa; każdy śpiewa po swojemu i uważa, że jest wszystko w porządku. Taki śpiew w kilku tonacjach na raz to mnie aż boli. Jak szłam w niedzielę do kościoła to zaczepiła mnie Felka i Marianna z pytaniem – będziesz śpiewała dzisiaj ? Odpowiedziałam, że tak. A nie będziesz się bała, przecież będzie Jan – czyli pan NIKT, mój wróg nr. 1. na dodatek kościelny. Nie będę. I wydaje mi się, że pan NIKT jak w pełni usłyszał jak śpiewam to siedział jak trusia; a jak zaintonował następną pieśń to postarał się ją zaśpiewać nie zaburczeć, w związku z tym ja weszłam w jego tony i też śpiewałam. Tak jak każdy człowiek mam mnóstwo kompleksów i wątpliwości co do swojej osoby, ale nigdy nie miałam wątpliwości, że umiem śpiewać i ze zrozumieniem interpretować śpiewany tekst. Wiem, że większości z nas podoba się pieśń ” Zapada zmrok ” , ma piękną melodię i równie piękny tekst. Kilkukrotnie rozmawiałam z księdzem żeby ją zaśpiewać na majowej, zawsze było na nie – jak można śpiewać o zapadającym zmroku rano – argumentował. Można, ponieważ interpretacją można stworzyć każdą atmosferę. Po za tym osoby które przychodzą do kaplicy proszą o tę pieśń i doszło do tego, że przychodzimy wcześniej i za każdym razem śpiewamy pieśń ” zakazaną „, bo bardzo ją lubimy. Już tego robić nie będziemy, nie chcę narażać się, bo teraz, mimo, że jestem po spowiedzi czuję się największą grzesznicą w naszym DPS. i to przez moje ulubione majowe.

To byłoby na tyle – NARA !

Starość nie radość…

Coraz droższa jest starość; wreszcie zakończyłam bieganinę do optyków z doborem okularów. Dożyłam takiego momentu, że muszę mieć dwie pary okularów – do noszenia i do czytania, czyli dwa razy po dwa szkła = cztery szkła a jedno szkło, w moim wypadku, kosztuje 700 zł. Cena szkieł zupełnie nie interesuje lekarzy okulistów, wypisują recepty wg. swojego widzi mi się. Np. przychodzę do okulisty z prośbą o mocniejsze okulary ponieważ te które mam już nie zdają egzaminu, a pani doktor, po bardzo długim badaniu wzroku wypisuje mi słabsze szkła. Nie daj Boże żebyś się odezwała podczas badań. Pani doktor może się zdenerwować. Nigdy nie zwracałam uwagi ile dioprii wypisuje doktor, miałam całkowite zaufanie, aż do teraz. Minęło ponad rok zanim dobrałam jako tako odpowiednie okulary; najpierw była wymiana szkieł nowo zrobionych, a później wymiana oprawek które były ruchome i obsuwały się po policzku. To wszystko niestety kosztuje, jednak z tym się nie liczy ani lekarz, ani optyk. ( I pomyśleć, że moje stare okulary znalazłam w parku na ławce, najpierw szukałam właściciela a jak założyłam, po pół roku, to w zachwycie nosiłam je przez 10 lat ). Także kochani zanim zechcecie zmienić okulary sprawdźcie ile dioprii macie teraz i od razu popatrzcie ile ich wypisze lekarz na recepcie, to oszczędzi wam czas i pieniądze. Ja tego nie zrobiłam i odczułam skutki i w czasie i w finansach. Starość nie radość.

Nie wiele piszę ponieważ, po pierwsze nie ma o czym, a po drugie musiałam się trochę odchamić i wykorzystać te nowe okulary, tak więc czytam. Nie mogłam sobie dobrać lektury która by mnie wciągnęła, czytałam bo czytałam, aż do teraz, wreszcie trafiłam na książkę którą chce się czytać i o dziwo nie jest to lektura społeczno – obyczajowa, ani biograficzna, ( są to dwa gatunki które najbardziej lubię ) tylko książka prawie o niczym, bo tylko o przyjaźni kobiet w szarym, codziennym dniu w czasach nam współczesnych, ale jak napisana – to majstersztyk możliwości literackich pisarzy. W książce tej każde zdanie wprowadza w zachwyt i to już od pierwszej strony – jestem dopiero na 102 stronie ( jak przystało na prababcię 102 ) a książka ma tych stron 550. Autorka – pani Izabela Pietrzyk jest osobą o wyjątkowych zdolnościach literackich, jest nad wyraz inteligentna, bystra, słuchająca ludzi i pilnie obserwująca ich. Porusza tematy dobrze nam znane, posługuje się słownictwem takim samym jak my, ale tworzy z tych słów kwint esencję wyrażeń i emocji. Mowa jest o książce zatytułowanej ” Wieczór panieński „. Czytając te 102 strony co chwila wybuchałam śmiechem, gromkim śmiechem. Podobno będę też płakała, tak zapowiedziała osoba polecająca mi tę książkę. A poleciła mi ją, po długich i ciężkich cierpieniach – nasza Kasia a teraz ja polecam ją swoim czytelnikom.

Moje klepanie w klawiaturę przerwało pukanie do drzwi, otwieram a tam delegacja kościelna z pytaniem czy nie mogłabym wszystkiego odłożyć i pójść z nimi do kaplicy, bo ludzie się schodzą a nie ma kto poprowadzić majową. Ta informacja była dla mnie takim kopniakiem na wyzwolenie energii, że trudno sobie to wyobrazić. Szybko wyłączyłam komputer, bez kliknięcia w zapisz szkic, wyłączyłam pralkę w połowie prania, zebrałam swoje odręcznie zrobione śpiewniki i do kaplicy, w której już od progu zaczęłam śpiewać – Chwalcie łąki umajone i i poszło wszystko do przodu. Znów słowo – zaśpiewaj – stało się wyzwalaczem energii. Panie które po mnie przyszły pomyślały nawet o tym żeby wziąć swoje stare śpiewniki zrobione cztery lata temu przeze mnie.

To byłoby na tyle – NARA !

Cisza – próba mikrofonu…

Nie wiele mam do napisania, nic się nie dzieje. No może to, że nie ma miesiąca żeby ktoś nie obchodził 80 -tych urodzin. Ładnych kilka lata temu to obchodziliśmy dziewięćdziesiąte i setne urodziny, teraz coraz częściej osiemdziesiątki ” balują „. Ostatnio byłam na takich urodzinach u Pani Marysi i były one na zasadzie – zastaw się a postaw się, a przecież nie o to chodzi, prawie wszystko Marysia musiała zabrać do domu, jednak to spotkanie wznowiło cykl spotkań urodzinowo – imieninowych w wyselekcjonowanym gronie. Wiadomo, że nie sposób zaprosić wszystkich, takie spotkania zamykać się będą w grupie około dziesięciu osób i grono tych osób będzie się zmieniać, każda z nas kogoś lubi bardziej a kogoś mniej. Zaczynam się zbliżać do naszych towarzysko. Odizolowałam się zupełnie od osób z zewnątrz, czuję się przy nich jak eksponat nad którym trzeba skakać uważając żeby go nie uszkodzić, czyli cały czas bacznie mu się przyglądać. Natomiast wśród swoich uchodzę za młódkę ( pomimo, że od wielu jestem znacznie starsza ), od której oczekuje się pomocy, minimalnej pomocy ale jednak, i to mi bardziej odpowiada. Kilka lat temu obchodziliśmy 102 urodziny Pani Wandy, osoby którą bardzo lubiłam. Osoba ta już od lat nie żyje a ja Ją wspominam z wielką miłością. Teraz wśród gości była pani Irenka, była uczennica pani Wandy. Obie panie ukończyły studia na Wydziale Historii. To właśnie pani Wanda ucząc historii Irenkę zaraziła ją tą pasją. To aż się prosi żeby ten przypadek opisać w naszej gazetce. Opisując życie naszych mieszkańców tworzylibyśmy naszą historię. Każda z osób wniosłaby coś ciekawego z dziejów naszego kraju nie tylko ze swojego życiorysu. Nie mogę znieść, że ten nasz ” kwartalnik ” to takie ble, ble ble o niczym. To wyraźnie podrasowana kronika wydarzeń, której nikt nie czyta. Nikt nie umie zachęcić mieszkańców do pisania, ( cenzura miałaby za dużo roboty ) a przecież są ludzie mądrzy i wykształceni i mieliby o czym pisać. Uważam, że kwartalnik został zniszczony z premedytacją żeby nie zostało nic po świetności kulturalnej naszego Domu. Tak samo zostało zniszczone nasze radio, które nadawało zawsze kiedy w naszym Domu nic się nie działo, kiedy była cisza. Teraz mamy pięciodniową majówkę, przez pięć dni kompletna cisza. Przed laty podczas takiej ciszy organizowałam wspólne śpiewanie, teraz z przyjemnością robiłabym to ale do tego musi być pomoc i poparcie dyrekcji. Chodząc do kaplicy i słuchając jak ludzie śpiewają wyłapałam kilka ładnych głosów. Te głosy słyszałam przez moment, po chwili one łączyły się z resztą głosów i buczały nie śpiewały. Zła tonacja, a spotykając się na luźnych śpiewaniach można by wybrać tą wspólną tonację dla większości. Teraz, jak msza jest transmitowana przez radiowęzeł przydałoby się porządne śpiewanie.

Jeszcze trochę o brzmieniu głosów ale z innej beczki. W tygodniu mieliśmy spotkanie z funkcjonariuszem policji, który mówił o bezpieczeństwie ludzi starszych. Ale ja zupełnie nie o tym, ja o słyszalności mowy prelegenta, a zwłaszcza o umiejętności w korzystaniu z mikrofonu. Temat ten poruszałam nieraz i zawsze słyszałam od pani dyrektor, że w złym miejscu siadam. Jak dla mnie to jest kompletna ignorancja. Nie mamy mikrofonu super marki, jednak z umiejętnym podejściem do tego co jest mikrofon ów staje się pełnowartościowym narzędziem pracy. Zarówno pani dyrektor jak i prelegent trzymali mikrofon przy brodzie z kierunkiem na sufit, tak więc głos wychodzący z ust był wyłapywany przez mikrofon w połowie słowa, plus echo pozostałości po słowie. W większości ludzie słuchający bardziej się domyślali o czym mowa niż rozumieli. Nie na darmo osoby prowadzące imprezy robią próby mikrofonów, sprawdzają jak się ustawić do mikrofonu albo jak go trzymać żeby głos był w pełni słyszalny, głos a nie bełkot. W wypadku naszego mikrofonu należy go skierować na usta nie na sufit i przy sprawdzaniu odbioru dobrać odległość ust od mikrofonu; jak już dobraliśmy odpowiednią odległość to należy stworzyć jedność głowy z ręką trzymającą mikrofon. U pani dyrektor wygląda to tak, że mikrofon jest w jednym miejscu a głowa chodzi w różne strony ” i biedny mikrofon musi kombinować jak i co wyłapać ” . Piszę o tym dlatego ponieważ wiem, że pani dyrektor czyta mojego bloga, może wreszcie do niej dotrze, że warto poćwiczyć próbę mikrofonu, a nie z sarkazmem podchodzić do moich uwag. Owszem, słyszę gorzej niż kilka lat temu, jednak w naszym Domu nie ma mieszkańca z idealnym słuchem i należałoby o tym pamiętać.

To byłoby na tyle – NARA !

Połowiczna satysfakcja.

Nie zaglądałam do mojego bloga przez kilka dni a w nim ponad 20 wpisów. Niestety tylko jeden wpis był napisany w języku polskim; to od osoby która często zerka do mojego bloga i czasem do mnie pisze. Wpis owej osoby dotyczył pisma ZDZiT, a ściślej jego aroganckiego tonu na NIE sugerując abym pismo to wysłała do jakiejś redakcji. Czyli, że jest to osoba wierząca w moc dziennikarzy. Niestety w naszym mieście dziennikarze nie wychylają się, boją się utraty pracy, a poza tym każdy uzna, że jest to błahostka o którą nie warto walczyć. Ja będę walczyła zwłaszcza, że już czuję się jak zwycięzca, wiecie, że od trzech lat walczyłam o otwarcie drzwi na dolnym pawilonie i dla nas mieszkańców i dla pracowników. Otrzymałam trzy odpowiedzi na NIE, chociaż po roku i z bólami, drzwi zostały otwarte dla mieszkańców. Myślałam, że tego muru, jakim jest nasza dyrekcja, nie przebiję. A tu niespodzianka, w tym tygodniu drzwi na dolnym pawilonie zostały otwarte w godzinach od 5 rano do 22, czyli, że dla pracowników. Nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo się ucieszyłam; przecież wejście przez drzwi o których mowa znacznie skraca drogę i zapewnia bezpieczeństwo. Nikt już nie musi się wspinać pod górę idąc po jezdni bez poboczy, pod lasem i bez oświetlenia. Myślę, że ten mur został przebity jak dyrekcja dowiedziała się, że do mnie dołączają pracownicy. Przecież pisząc do mnie dają do myślenia, że bardziej wierzą prababci niż swoim szefom, a to trochę wstyd. Ponadto sprawa wyszła po za mury DPSu. Nie ważne co i dlaczego, ważne, że drzwi są otwarte. Pozostała sprawa bezpieczeństwa w ruchu drogowym u zbiegu ulic Fałata z Oficerską. Sprawa jest w toku trzeba cierpliwie czekać. Pismo odwołujące się od decyzji zaniosłam 19 kwietnia do biura podawczego. Do pisma dołączyłam 9 zdjęć, które szczegółowo opisałam, a które obrazują bardzo wyraźnie, że w najgorszym miejscu, na zakręcie, na którym spotykają się wszystkie pojazdy jadący i z miasta i do miasta, pieszy musi zejść na jezdnię. A jak już na niej jest to musi na niej stać z duszą na ramieniu. To jest 50 kroków bez chodnika w najbardziej newralgicznym miejscu. Trzeba nie mieć za grosz wyobraźni żeby robiąc chodnik pominąć ten kawałek drogi. Wchodząc w to miejsce tak z jednej jak i z drugiej strony, to ani pieszy ani kierowca nie widzi co dzieje się kilka metrów dalej. Dla świętego spokoju przez kilka lat jeździł w to miejsce autobus. Niestety ten autobus służył wyłącznie mieszkańcom, ponieważ dojeżdżał do nas 4 razy dziennie w środku dnia. A teraz ani autobusu ani chodnika. Gratuluję mądrych głów, a że najmądrzejsze te głowy nie są to można stwierdzić po ich piśmie firmowym gdzie nawet swojego adresu nie umieli poprawnie napisać i tego nie widzą. Trafić do nich mogą tylko wtajemniczeni, bo konia z rzędem temu kto znajdzie w naszym mieście ulicę Konsały. Tak więc jeśli nie widzą co mają u siebie pod nosem to jak mają zauważyć brak chodnika na drugim końcu miasta. Pewnie problem tkwi w tym, że chodnik otaczałby posesję prywatną, ale piesi chodzący po nim nie szliby do państwa X tylko byliby to publiczni uczestnicy dróg.

To byłoby na tyle – NARA

Odpowiedź na pismo dotyczące bezpieczeństwa w ruchu drogowym.

Zarząd Dróg Zieleni i Transportu odpisał mi na pismo, w którym skarżyłam się, w imieniu pracowników naszego DPS na niebezpieczeństwo w poruszaniu się przy zbiegu ulic Oficerskiej i Fałata, w godzinach porannych i wieczornych kiedy to nasi pracownicy idą do pracy i z niej wracają. Pismo zacytuję w całości:

W odpowiedzi na pismo z dnia 28 02 2023r. ZDZ i T informuje, że nie jest planowane wyznaczenie przejścia dla pieszych w obrębie skrzyżowania ulic Fałata i Oficerskiej. Wyznaczenie przejścia z pełnym jego oznakowaniem nie tylko zobowiązuje kierowców do ustąpienia przejścia pieszemu, ale również nakłada na pieszych obowiązek bezwzględnego korzystania z tego przejścia. Przechodzenie przez jezdnię poza wyznaczonym przejściem stanowi wykroczenie, natomiast obecnie przejście przez jezdnię dozwolone jest w każdym jej miejscu przy zachowaniu ostrożności oraz po przepuszczeniu jadących pojazdów. Nadmieniamy, że zniżenie krawężnika chodnika prowadzącego od DPS do przystanku autobusowego należy traktować jako tzw. przejście sugerowane, którego definicja znalazła się z nowelizacji ustawy – Prawo o ruchu drogowym w 2022 roku.

Moim zdaniem na nasze pismo odpisywał nam ktoś kto siedzi wyłącznie przy biurku; ten ktoś nie wie, że ostatni autobus był na przystanku o którym mowa, ponad 4 lata temu, tak więc po dojściu do niby przystanku tzw. przejściem sugerowanym, którego kierowcy niestety nie widzą, każdy pieszy musi zejść na jezdnię, nie widząc co dzieje się za jego plecami ani przed nim; musi okolić zakręt drogi bez chodnika; i tak wchodząc na ul. Oficerską, „sugerowaną” ulicę jednokierunkową, ale tylko sugerowaną może trafić pod koła samochodu wyjeżdżającego z ul. Bydgoskiej i nie widząc pojazdu jadącego z ul. Fałata zatrzymuje go nie wiedząc o tym bo jest tyłem do pojazdu idąc jezdnią. Wychodząc z ulicy Oficerskiej, z za zakrętu nie widzi pojazdów jadących z ulicy Fałata. Po za tym, że to jest zakręt to jeszcze widoczność zasłaniają zaparkowane samochody przy samym przejściu „sugerowanym „. Jak byłyby tam pasy to byłby automatyczny zakaz parkowania i już z za zakrętu widać byłoby co dzieje się na ul. Fałata. Fakt, taka ostrożność nie jest niezbędna w środku dnia oraz w dni wolne od pracy, ale należałoby uszanować zdrowie i życie pracowników dwóch dużych zakładów pracy zatrudniających łącznie kilkuset ludzi. Piszecie, że pieszy musi uważać i przepuścić jadące samochody. Tych samochodów w godzinach porannych jest kilkadziesiąt i każdy jadący w tym samochodzie i pieszy śpieszy się do pracy czy do domu. W pierwszym zdaniu pisma o którym mowa, Z DZ i T informuje, że nie ma w planach oznakowania powyższych ulic, czyż nie byłoby grzecznie żeby pismo kończyło się zdaniem – zaplanujemy to na rok przyszły. Już jest wiosna, ruszają tą samą trasą działkowicze, a są to i piesi i zmotoryzowani. Wyszłam na spacer w środku dnia i przy samym WoDKanie i na jego dziedzińcu, naliczyłam ponad 150 samochodów prywatnych, do tego należy doliczyć samochody służbowe i różnego rodzaju dostawcze, oraz klientów WODKAnu oraz wizytujących DPS. Mieszkańcy tych ulic również korzystają z samochodów. Ktoś kto odpisywał mi na pismo, wyraźnie nosi w sobie pamięć o tych ulicach sprzed pół wieku.

Tak mniej więcej odpiszę na powyższe pismo dołączając do niego zdjęcia popierające moje słowa.

To byłoby na tyle – NARA !

Wielki Tydzień

Chyba z rok nie byłam w kościele. Zrobiłam dla siebie kościół w naszym atrium, na zasadzie, że właśnie tam, na porannym spacerze odmawiam swoje paciorki. Bo jak się słyszy wieczne pouczenia od pana NIKT – kościelnego samozwańca namaszczonego jeszcze przez panią NIKT i wyzwiska Felki, kwiaciarki kościelnej, że takich jak ja to nie należy wpuszczać do kościoła, to pal was sześć, nie będę chodziła i szukała dla siebie guza, zwłaszcza, że nie jestem aż taka święta. Jednak w Niedzielę Palmową coś mnie naszło. Szybciutko zrobiłam palmę i do kaplicy. A tu szok, niektóre osoby witają mnie jakbym przyszła do nich z wizytą. Felka, która wyzywając mnie na zebraniu oznajmiła, że mnie do kościoła nie wpuści, wita mnie słowami – no nareszcie, myślałam, że się nie doczekam, chyba już teraz będziesz przychodziła. – Przecież powiedziałaś na forum, że mnie do kaplicy nie wpuścisz, to wolałam nie ryzykować. A Felka na to – nigdy w życiu tak bym ci nie powiedziała, nie mogłam się doczekać kiedy razem pośpiewamy, a nagłośnienie wywalczyłaś, zaraz usłyszysz jak wszystko wyraźnie słychać. Fakt, nikt nie przysypia, księdza słychać bardzo wyraźnie. Odsłuch działa perfekcyjnie. Jednak z tym śpiewaniem w kościele to chyba nie za bardzo. Ksiądz intonuje swoją bardzo dziwną tonacją, żeby z nim śpiewać to muszę śpiewać nienaturalnym mezzo sopranem. Sama się dziwię, że jak cichutko śpiewam to nawet jakoś to brzmi ale satysfakcji nie daje. Msza zbliża się ku końcowi i ksiądz przechodzi do udzielania komunii świętej; podchodzi do mnie a ja mu na to – niestety na komunię nie zasłużyłam. Ach, jak się ksiądz rozczulił. Cieszę się, że w ogóle pani jest, do Wielkiej Nocy został jeszcze tydzień możemy się umówić na spowiedź czy w kaplicy czy u pani w pokoju, najważniejsze, że pani jest. No i masz babo placek, trzeba będzie chodzić, no ale nie codziennie jak mają to niektórzy w zwyczaju. Jak dla mnie, to msza była nieskończenie długa, trwająca półtorej godziny. Ksiądz dołożył do mszy jeszcze Gorzkie Żale, a to był dla mnie temat nie znany, ale wytrwałam. No i cóż, w środę do spowiedzi i Komunii Świętej i nobliwe życie czas zacząć jak przystało na staruszkę

Przepraszam wszystkich którzy piszą do mnie w różnych językach, ale nie w języku polskim, dlatego nie odpisuję. Nie umiem korzystać z tłumacza tak więc Wasze komentarze pozostają nawet nie przeczytane. Przepraszam!

Nie wytrzymałam żeby nie iść do mojego ogródka, musiałam go uprzątnąć. Chodziłam przez dwa dni i pracowałam po godzince. Ogródek na święta jest czysty, mogę patrzeć przez okno. Wprawdzie trawa jest zeszłoroczna i bardzo wysoka ale zielona, tak więc może być.

Moim kochanym czytelnikom życzę spędzenia świąt – Przy rodzinnym stole, ukwieconym wiosną, przy którym rozkwitnie kwiatek, twój kwiatek miłości. Nie musi być różą, pierwiosnkiem niech będzie ale z Tobą i przy Tobie w drodze, w domu, wszędzie.

Tego życzy prababcia Danusia – NARA