Codzienność II

Okazało się, że temat drogi do pracy zainteresował wielu pracujących u nas osób. Napisały do mnie osoby pracujące na drugiej zmianie, że ich droga z pracy jest równie niebezpieczna, a może nawet bardziej, ponieważ do tego dochodzi jeszcze brak odpowiedniej widoczności. Myślałam, że po godzinie 22 jest na tej drodze mniej samochodów, okazuje się, że wcale nie, ponieważ są jednoczesne zmiany kończące i rozpoczynające pracę i u nas i w WODKAnie , są wyjazdy do miasta i powroty mieszkańców trzech ulic. Czyli, że wszyscy wiedzą, że jest źle tylko nie wiedzą jak się za to zabrać, nie mają wodzireja. Kochani, musicie wybrać osobę która zrobiłaby dokumentację fotograficzną, zebrała podpisy, napisała pismo i z tym wszystkim zwróćcie się do Pani dyrektor, niech pokaże że zależy jej na pracownikach, bo ktoś to firmować musi. Jeśli pracownicy zwracają się z problemem do mnie, to znaczy, że czują się ” osieroceni „.

Drugi temat który zainteresował czytelników bloga to sprawa Grzesia. Padło pytanie – kto do kogo się zaleca czy ja do Grzesia, czy Grzesiu do mnie. Latem wyglądało na to, że to Grzesiu robi podchody a teraz trochę inaczej. K O C H A N I , nikt do nikogo się nie zaleca, chociaż mogło to tak wyglądać – ja go wychwalam, a on pokazuje, co potrafi. Grzesiu jest dla wszystkich chętny z pomocą, nie odmawia tej pomocy nikomu. Ja natomiast jestem i byłam zawsze bardzo daleka od wszelkich zalotów; chociaż według mnie, prawdziwy mężczyzna powinien zdobywać kobietę pracowitością a nie gadaniem. Nawet wśród zwierząt mądry samiec pokazuje co potrafi. Np. ryba Fugu żyjąca w Japonii; samiec tego gatunku buduje na dnie akwenu piękne areny do których zaprasza samiczkę żeby właśni u niego złożyła ikrę , później pilnuje jajeczek aż wylęgną się młode rybki. Przez ten czas, pomaleńku, jego dzieło sztuki zanika a on staje się szanowaną głową rodziny. W Australii natomiast jest taki ptak – Altannik, on dla odmiany buduje altankę którą dekoruje różnymi świecidełkami które uzbierał; jak już altanka jest pięknie ustrojona i błyszczy z daleka wabiąc samiczki, samiec zaczyna w okół niej swoje tańce godowe. Czyli, że chłopaki się starają a nie tylko zagadują. W naszym Domu zrodziły się dwie piękne miłości. Dlaczego piękne, a no dlatego, że zalążkiem do tych miłości była serdeczna pomoc w życiu codziennym. Jedna z tych miłości rodziła się bardzo delikatnie. Niestety śmierć ją przerwała. Druga natomiast to pożar uczuć. Ich zbliżenie się do siebie , dotyki wzajemne każdej ze stron i żarliwe pocałunki izolują ich od reszty świata. Widziałam ich powitanie o poranku – oni siebie połykają. Byłam tym widokiem zachwycona. Cieszyłam się za nich oboje, że coś tak pięknego ich spotkało. Zwłaszcza chodzi mi o panią Marię, osobę nie widzącą, nie słyszącą i nie mówiącą a tu taki pożar w wieku pięćdziesięciu lat. Oby trwał jak najdłużej.

Ja jestem bardzo daleka od jakichkolwiek miłości, moim marzeniem jest przestać chorować. Za nim trafiłam do DPSu to wszelkie środki przeciwbólowe były mi prawie nie znane, a teraz nie nadążam z ich kupowaniem; jednak nie mogę się wyzbyć braku zaufania do osób które swego czasu uczestniczyły w robieniu mi świństw i od nich nie przyjmę lekarstw żebym nawet zwijała się z bólu. Otóż, pielęgniarka, jedna z trzech, które nazywałam Hytler jungen , chciała być wielce troskliwa wobec mnie i wiedząc, że mam problemy z przełknięciem nawet najmniejszej tabletki, przyniosła mi w kieliszku lekarstwo w płynie – wylałam. Są jeszcze u nas osoby od których nie przyjmę niczego ponieważ nawzajem życzymy sobie wszystkiego złego.

Codzienność I

Cieszę się bardzo ponieważ po zachowaniu się i mieszkańców i pracowników widać, że czytają mojego bloga. A każdy piszący chce być czytany, przecież to pisanie ma czemuś służyć. W konsekwencji służy prawidłowo choć z wielkim trudem do tej prawidłowości dochodzi. Pisałam, że są pracownice, jedyne w kraju, które przychodząc do pracy zamykają się na klucz w swoich pokojach żeby broń Boże nie mieć nic wspólnego z tymi którym mają służyć – bo ich praca to służba . Jakież było moje zdziwienie kiedy podchodząc do ich drzwi nacisnęłam na dzwonek i usłyszałam – otwarte. A więc jedna sprawa załatwiona. Tym samym paniom zarzuciłam, że nie potrzebnie przychodzą do pracy na godzinę 7, 30 skoro pracę zaczynają o godzinie 9. od razu pod drzwiami stołówki zawisła tablica informująca jak ciężko owe panie pracują i to znacznie dłużej niż inni. Rzekomo już od 7 rano udzielają konsultacji. Komu? Nikt nie wie, za to każdy wie, że o godzinie 7 ludzie się budzą, myją, ubierają, jedzą śniadanie i nagle patrzą – a to już godzina 9. A przy tych czynnościach pomagają im opiekunowie i pokojowe. Kiedyś, te same panie pomagały w przywożeniu ludzi do stołówki, w podawaniu leków przy posiłku, a po południu w wywożeniu ludzi na spacer. To było mądre zarządzenie od górne które było realizowane przez około dwa miesiące. Dlaczego tylko tyle ?

To, że mieszkańcy mają do mnie jakieś prośby żebym to czy tamto opisała to mnie nie dziwi natomiast bardzo mnie zaskoczyła prośba pracowników żebym zechciała zobaczyć jak wygląda ich droga do pracy w godzinach rannych, i żebym pomogła im coś z tym fantem zrobić. Dojeżdżają oni, lub dochodzą do WODKanu i na szerokiej ulicy wyglądającej jak rondo ( są tam wjazdy z pięciu stron w jedno miejsce ) tworzą się sytuacje, że i zmotoryzowani i piesi tracą głowę. Wszyscy spieszą się do pracy lub wracają z niej i wystarczy moment nie uwagi i może dojść do tragedii. Tam nie ma żadnego oznakowania. Samochodów z roku na rok przybywa. Są sytuacje naprawdę groźne zwłaszcza jak pada i piesi chronią się pod parasolami. W pewnym momencie ruch zamiera i nikt nie wie kto ma pierwszy ruszyć. Dodajmy do tego zasypane drogi śniegiem lub ślizgawicę. Poradziłam żeby nasi pracownicy skrzyknęli się i sporządzili prośbę zbiorową – do kogo, nie bardzo wiem, może najpierw do naszej dyrekcji, może do Prezydenta Miasta czy do Straży Miejskiej, a może do wszystkich na raz. To jest duży problem wymagający inwestycji. Według mnie należałoby najpierw zająć się przedłużeniem chodnika od ul. Oficerskiej do miejsca gdzie był kiedyś przystanek autobusowy t.j. około 4 metrów, niby nie dużo ale trzeba by wykopać krzewy, wyrównać teren i położyć chodnik. Wówczas dochodzilibyśmy do przejścia które trzeba by było oznakować pasami i wszystko by grało. To jest niestety koszt a jak do tego dodamy brak ewentualnych chęci to sprawa w najbliższych latach jest nie aktualna. O ten kawałek chodnika który już jest staraliśmy się 5 lat, ale jest. Zacznijcie od dogadania się z naszym radcą prawnym żeby wam podpowiedział jak to ugryźć. To musi być prośba zbiorowa. Niestety już nie dla mnie, ale cieszę się że mnie aż tak poważnie traktujecie.

A teraz sprawa która legła mi na sercu i jestem pewna, że tak nie może być. Na litość Boską powołajcie wreszcie Samorząd Mieszkańców który już nigdy nie dopuścił by do takiego pogrzebu jaki miał Jarek. Nawalili wszyscy i dział socjalny i dyrekcja i ksiądz. My mieszkańcy mogliśmy tylko zrobić zrzutkę na kwiaty z całą resztą jesteśmy uzależnieni od wyżej wymienionych. Na pogrzebie nie byłam. Sprawami wyjazdu mieszkańców na pogrzeb miała zająć się Marianna, (miały pojechać tylko dwie osoby – ja i Bogusia, którą Jarek bardzo troskliwie się opiekował, chociaż sam wymagał opieki), ale jak spytałam co załatwiła to odpowiedziała mi, że boli ją głowa żebym jej tej głowy nie zawracała. Jednak mimo bólu głowy, swoim starym zwyczajem, podczas śniadania cały czas jeździła od stolika do stolika. Czyli że Marianna jest od gadania nie załatwiania czegokolwiek. Dałam zebrane pieniądze Eli i ona wszystkim się zajmie – odpowiedziała. Poszłam więc do Eli od której usłyszałam, że owszem na pogrzeb mogę pojechać ale półtorej godziny przed czasem. Pogrzeb ma być o godzinie 11 a ja wyjechałabym o godz. 9,30, kiedy byłby powrót nie wiadomo. W takiej sytuacji zrezygnowałam z wyjazdu, mogłabym przecież całe przedpołudnie spędzić na cmentarzu, który jest niestety kilkanaście kilometrów za Olsztynem. A jak pani wróci – spytałam Eli. Ja zabiorę się z księdzem – odpowiedziała. Czyli że zostałabym sama na cmentarzu i to nie wiadomo na jak długo. Jakież było moje zdziwienie jak o godzinie 11, 10 zobaczyłam Elę w DPSie. Okazuje się, że już o godzinie 11,15 ma być msza w naszej kaplicy za duszę Jarka. To co działo się na cmentarzu? Droga przez cmentarz i od Dywit do naszego Domu trwała by co najmniej pół godziny. Czyli że nikogo nie obchodziło co stanie się z trumną, czy ona w ogóle będzie przywieziona i kiedy. Jarek nie miał rodziny, tak więc nikt nie mógł tego dopilnować. Moim zdaniem jeśli nasz mieszkaniec nie ma rodziny to powinien być otoczony nami mieszkańcami i z wielkim szacunkiem pochowany. Jarek swoim zachowaniem się zasłużył na ten szacunek, a my wszyscy daliśmy plamę. Ten brak szacunku widać u nas na każdym kroku, myślałam, że chociaż ostatnia droga będzie z poszanowaniem człowieka.

Żeby trochę milej zakończyć swój wpis to pochwalę Grzesia. Grzesiu to najprawdziwsza złota rączka jaką można sobie wyobrazić. Zepsuł mi się blender a ja z temperaturą i do miasta nie ma jak się wybrać żeby kupić nowy sprzęt. A może, jakimś cudem, Grzesiu coś z tym zrobi? Była u mnie Agatka z fakturą za leki i wybierała się również do Grzesia, poprosiłam ją żeby powiedziała Grzesiowi, że jest mi potrzebny jak najwyższej próby złoty chłopak. Przyszedł. Zabrał sprzęt i na drugi dzień przyniósł naprawiony. Za nic, tylko za dziękuję. Jak wyzdrowieję będę musiała zaprosić Grzesia na szklaneczkę mojego miksu. A miksuję różne owoce dla zdrowotności. O zdrowie Grzesia musimy dbać wszyscy, chociaż, jak wiemy złoto nie ulega złym wpływom, zawsze jest i będzie złotem. B U Z I A K I !

Piękna miłość.

Oczywiście chodzi o miłość pana Wacława do Ludmiły, o której wspominałam we wpisie zatytułowanym – To jest historia. Z przykrością muszę napisać, że była to miłość jednostronna a mimo to piękna. Ludmiła była Lwowianką z urodzenia, oczywiście z czasów kiedy Lwów należał do Polski. Urodziła się w roku 1920 przeżyła 100 lat i i do końca swoich dni zawsze pod jej urokiem był jakiś pan. Po raz pierwszy wyszła za mąż w roku 1940, a więc w czasie wojny. Jak mi opowiadała, wówczas była autentycznie zakochana w skrzypku, panu po konserwatorium muzycznym. Małżeństwo to przetrwało zaledwie rok – mąż Ludmiły zginął, a to jak zginął świadczyło o tym, że chyba go za bardzo nie kochała. Były naloty na Lwów. Ludmiła z rodziną była już w schronie, rodzina była powiększona o kilku miesięczną córeczkę. Ludmiła zauważyła, że uciekając przed nalotami nie wzięła dla małej smoczków, tak więc nie zważając na okoliczności kazała mężowi wrócić po nie do domu. Mąż Ludmiły w drodze do domu zginął. Ludmiła została 22 letnią wdową z dzieckiem. Po zakończeniu bombardowania zobaczyła, że nie ma rodzinnego domu, w którym zostali jej rodzice i zginęli w nim. W jednym dniu straciła męża, rodziców i dach nad głową. Siostry, a miała sześć starszych sióstr, rozproszyły się po kraju wraz ze swoimi już rodzinami, nawet nie wiedziała gdzie ich szukać. Nie miała wyjścia, postanowiła poszukać sobie opiekuna, męża, nawet za wszelką cenę. Zaczęła wypracowywać w sobie postawę uwodzicielki. Uwodzenie panów doprowadziła do perfekcji i korzystała z tej umiejętności do końca życia. To uwodzenie weszło jej tak w krew, że już nie rozróżniała kogo może uwodzić a kogo nie wypadałoby. Jeszcze trwała wojna jak Ludmiła ruszyła w poszukiwanie swoich sióstr żeby mieć gdzieś jakiś dom. Zatrzymywała się to tu to tam, każdy przyjmował młodziutką mamę z dzieckiem. Znalazła również swoje siostry jednak one widząc jej uwodzicielskie zachowanie nie chciały jej pod swoim dachem. Będąc pod Warszawą dowiedziała się, że w pięknej willi mieszka dwóch samotnych panów – wdowiec z synem. Ów wdowiec to prawnik z prywatną praktyką a jego syn to pracownik ministerstwa w Warszawie wprawdzie zaręczony z panią stomatolog, ale cóż to ma za znaczenie. Ludmiła postanowiła wynająć u nich pokój i uwieść któregoś z panów. Obojętnie którego. Już widziała siebie jako panią tego domu, bez problemów materialnych. Starszy pan natychmiast zorientował się co się święci. Zauważył też, że syn coraz chętniej przebywa w domu i unika spotkań ze swoją narzeczoną. Postanowił, że Ludmiła wyprowadzi się od nich. Załatwił jej pokój u samotnej kobiety, daleko od ich domu i zajął się jej przeprowadzką podczas nieobecności syna. Syn obraził się na ojca, zerwał zaręczyny i ruszył w Polskę w poszukiwaniu swojej ukochanej Lili – tak ją nazwał. Z domu wziął tylko zdjęcie Lili z córeczką. Zdjęcie bardzo oryginalne, zrobione przez zamknięte okno, za oknem ogród i siedząca na kocu pod jabłonką, Lila z córeczką. Z jedną walizką i ze zdjęciem ukochanej pan Wacław ruszył na poszukiwanie, trafił do Olsztyna gdzie podjął pracę jako urzędnik państwowy. W swoim gabinecie na honorowym miejscu, postawił pięknie oprawione zdjęcie do którego przez wiele miesięcy tylko wzdychał. Któregoś dnia do jego gabinetu przyszedł interesant i ze zdziwienia aż krzyknął – ojej, a co tu robi zdjęcie mojej szwagierki? I w ten sposób pan Wacław odnalazł swoją miłość. Najpierw zamieszkali przy ul. Kopernika w Olsztynie a w roku 1963 zostaliśmy sąsiadami mieszkając w tym samym bloku przy ul. Radiowej. Zycie Ludmiły z panem Wacławem od początku do końca było słodkie, pachnące i różowe. Jej zadaniem było pięknie wyglądać. Jej córka najpierw była w szkole z internatem a później na studiach w innym mieście. Pani Lila swój dzień zaczynała około południa, jak już gosposia posprzątała i szykowała się do wyjścia. Około godziny 15 przyjeżdżał po nią kierowca pana Wacława i zawoził ją do restauracji na obiad, w której pan Wacław już na nią czekał. Po obiedzie zaczynali swoje wspólne rozrywkowe życie. Na ogół był to brydż. Pan Wacław zakochany do szaleństwa spełniał każde życzenie swojej żony. Zechciała kilka godzin dziennie popracować, żeby zobaczyć czy coś potrafi – pan Wacław załatwił pracę na 2 godziny dziennie, żeby się broń Boże nie przemęczyła. Lili zamarzył się samochód, a w tamtym czasie to było bardzo trudne do osiągnięcia, to go miała, to nic, że przy pierwszej przejażdżce rozbiła go doszczętnie i już więcej nie chciała samochodu. Ta idylla trwała do sześćdziesiątki pani Lili. W roku 1981 pani Lila po raz drugi owdowiała, ale była już wdową z wysoką emeryturą po mężu i z mieszkaniem. Nie lubiła pracować ani zajmować się domem, ale z emerytury również nie chciała zrezygnować – trzeba znaleźć opiekuna bez małżeństwa. Dała ogłoszenie w gazecie, korzystając z mojego telefonu, że wynajmie pokój panu. Umawiała się z panami w kawiarni żeby wybrać odpowiedniego. Wybrała, pan na emeryturze, oczekujący na mieszkanie. Leonsjo – tak go nazywała, zamieszkał u niej płacił za wynajem pokoju, robił zakupy i dbał żeby była szczęśliwa. I tak dotrwała do osiemdziesiątki. Ów pan zmarł. Danusia, co mam robić – pytała. Załatwię pani Dom Opieki – oznajmiłam i załatwiłam. Dożyła stu lat w towarzystwie pana o 30 lat młodszego, który przychodził do niej tylko na herbatkę z rumem ale przesiadywał u niej godzinami. Bardzo często wszem i wobec oznajmiała, że miała bardzo piękne życie, ale też doskonale zdaje sobie sprawę, że to życie czas zakończyć.

PS. Dziękuję Ani za wpis, po przeczytaniu którego cały pokój zapachniał pięknie. Niestety po godzinie miałam taką wizytę, że musiałam go porządnie wywietrzyć. Przyszła do mnie sąsiadka po trzydniówce upijania się. Ci co piją nie zdają sobie sprawy jak brzydko pachną. Przyszła do mnie z poważnym tematem – zaniedbań opiekuńczych w stosunku do Emilki, naszej prawie stuletniej mieszkanki, ( sprawa dotyczyła opieki przedpołudniowej w sobotę). Zrób coś, domagała się, wiem, że jej nie lubisz ale pomóc trzeba. Nie lubiłam jej jak mnie ustawicznie zalewała, wyrzucała przez balkon jedzenie do mojego ogródka i zakłócała spokój nocami słuchając na cały regulator Radia Maryja; teraz do niej nic nie mam ponieważ jest spokój. Co ja mogę, najwyżej opiszę sprawę, ale zauważ, że prawie połowa personelu jest na zwolnieniu lekarskim. To co możemy zrobić – spytała. Naprawiłaś co trzeba to wystarczy, jeśli koniecznie chcesz iść na skargę to dopiero w poniedziałek i jeśli już to nie do dyrektorki jak zamierzasz tylko do siostry przełożonej. Dyrektorka bardzo nie lubi skarg, bo zakłócają one jej radość życia. Ona jednak koniecznie chciała żebym to ja zajęła się sprawą – odmówiłam.

W komentarzach było pięć wpisów, niestety nie w języku polskim tak więc odpowiedzi nie będzie. Przepraszam!

Buziaki

OPTYK.

Jak tylko piękny mężczyzna spojrzał mi głęboko w oczy od razu zechciało mi się ładnie wyglądać. Oczy już mam stare, malowanie oczu odpada, a zatem tylko ekstra okulary. Nie żałowałam pieniędzy, to nic, że ich cena to cała moja emerytura razem z dodatkiem opiekuńczym, ale dodadzą mi uroku. Pełna nadziei czekałam długo na wizytę do okulisty a potem natychmiast do optyka. Niestety, nikt z nas nie wie czy optyk który będzie nas obsługiwał to fachowiec czy przypadkowy sprzedawca towaru jakim są okulary. Wybrałam optyka w Przychodni Wojewódzkiej przy ul. Dworcowej. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że przychodząc do niego będę tylko traciła czas a w szczególności nerwy. Obsługiwały mnie dwie panie, jedna przepraszała, że żyje a druga darła się, że nie może mi dogodzić, cały czas podkreślając, że jest fachowcem z 25 letnim stażem pracy. A ja im przypominałam ile pieniędzy u nich zostawiam i że tyle płacąc muszę być z a d o w o l o n a. Żadna z pań nie zwróciła uwagi na błąd fabryczny w oprawce. Niby błąd minimalny ale nie dodawał mi uroku tylko mnie szpecił. Zaraz po założeniu okulary pomalutku a systematycznie zsuwały się na prawą stronę. Po paru minutach trzeba było je poprawiać. Są u nas, w naszym Domu dwie panie które mają podobny problem z okularami; jedna podkleiła sobie kawałeczek gumy do żucia a druga wyrobiła w sobie taki trik – marszczy odpowiednio nos i okulary wskakują na miejsce. Przepraszam ale ja tak nie chcę. Jak pierwszy raz przyszłam z reklamacją to bez problemu jedna z pań wzięła się za poprawianie – ( ta krzycząca ) .Ale jak przyszłam ósmy raz to miałyśmy siebie na wzajem dosyć. Słyszałam, że to wina czapki, nosa, że każdy człowiek ma jakieś krzywizny, że okulary często się zsuwają itp i itd. Ja musiałam te zarzuty odpierać. Cały czas, niby fachowiec, skracała mi nauszniki, aż okulary zaczęły wpijać mi się w nos tak, że myślałam, że mi ten nos odpiłują. Prawdziwą wadę ja już zauważyłam, one nie i ciągle jedna z nich darła się, że ona robi to od 25 lat i żebym jej nie pouczała. Niestety powód zsuwania się okularów nie był w nausznikach a w oparciu na nosie. Z jednej strony oparcie było dłuższe a z drugiej krótsze i okulary w zsuwały się w tę lukę. Każda ze stron upierała się przy swoim. Czyli czort swajo, pop swajo. Poszłam do optyka w Aurze – do Wiktora, żeby ktoś potwierdził albo zaprzeczył moją rację; usłyszałam, że ta wada powinna była być zauważona przy pierwszym podejściu i że to ja mam rację. Powiedziano mi że to jest drobiazg który poprawią mi od ręki i to bezpłatnie – mają specjalistyczne maszyny. Tak więc pewna siebie, przy następnej wizycie uprzedziłam, że oddam sprawę do Sądu Konsumenckiego i opiszę wszystko w internecie. Tylko wróciłam do domu otrzymałam telefon – pani wrzeszcząca przepraszała i poprosiła żebym jeszcze raz do nich przyszła ponieważ ustaliły, że zwrócą mi pieniądze. Czyli, że nadal nie znały przyczyny opadania okularów. Pieniądze zwróciły. Nerwy mi przeszły. Pożytek z tego taki, że mam kilka kilometrów w nogach, a to mi dobrze zrobiło, prababcia się rozchodziła i odżyła, no i jeszcze mogę wam doradzić, że jeśli czujecie że macie rację to nie ustępujcie, w ten sposób tych ” super fachowców ” nauczymy staranności w podejściu do klienta. Od poniedziałku zaczynam starania o nowe okulary. Będą miały jedną dioprię więcej, to może i ten pan który tak głęboko spojrzał mi w oczy wcale nie będzie taki piękny, wszak ” nic dwa razy się nie zdarza… nie ma dwóch jednakich spojrzeń w oczy „.

Cały czas wertuję swojego bloga żeby przypomnieć sobie o czym już pisałam a o czym jeszcze nie. W spisie treści doszłam do 271 wpisu a jest ich teraz 445, a więc mam co robić. Przecież czaję się do opisania miłości pana Wacława i pani Ludmiły i nie chciałabym niczego dublować.

Przepraszam tych co do mnie piszą w innych językach niż język polski niestety odpisuję tylko na treści polskie.

BUZIAKI NOWO ROCZNE

Koniec roku 2022

Szukając na łamach swojego bloga ewentualnego opisu miłości pana Wacława do Ludmiły, ( tak jak obiecałam ) czyli kierownika USC z lat czterdziestych i pięćdziesiątych w naszym mieście, musiałam przewertować bloga. Nawet nie wyobrażałam sobie jaki to kolos ten mój blog. Skoro już go przeglądam – pomyślałam, to zrobię taki spis treści, żeby w przyszłości, jeśli będę czegoś szukała to z łatwością znajdywała. No i wpadłam jak śliwka w kompot. Sporządzenie takiego spisu potrwa bardzo długo. Udało mi się opisać 162 wpisy a jest ich 444 – ogrom. Przeglądając go interesującego mnie tematu nie znalazłam jeszcze, ale niestety przypomniałam jakie tortury psychiczne fundowała mi dyrekcja tego DPSu. nie tylko mi, bardzo wiele osób notabene starych i chorych, było maltretowanych przez młode, wykształcone osoby na kierowniczych stanowiskach, i to za równo przez poprzednią dyrekcję jak i przez obecną. Jakie podłe trzeba mieć charaktery żeby tak postępować ze swoimi podopiecznymi. Ja to tłumaczę tym, że jeśli nie wiele umiesz a chcesz być kimś to musisz być byle kim. I pomyśleć, że to przez to moje mieszkanie ( nastąpił rozbrat również w rodzinie ), które ubzdurała sobie poprzedniczka, że będzie jej. Tak tego była pewna, że jak okazało się , że nic z tego nie będzie dostała szału. W tym szaleństwie kształtowała umysły swoich podwładnych i sześciorga podopiecznych – swoich wybranek do robienia świństw. Jak okazało się, że te świństwa są wystarczającym powodem do podziękowania jej za pracę, odchodząc pozostawiła nie utulonych w żalu swoich poddanych; ci z kolei opętani szaleństwem swojej guru przekazali je następczyni. Żeby móc cokolwiek zrobić, pani następczyni musiała się poddać, przecież to byli: przełożona pielęgniarek i trzy pielęgniarki, kierowniczka działu socjalnego ze swoimi podwładnymi a zwłaszcza z osobą zajmującą się rozrywką i prowadzącą chór, chór nie umiejący śpiewać ale wprawiony w robienie świństw. Do tego dochodził zawsze psychiatra; jak jednego wyrzucili drugi natychmiast wszedł w jego buty. Pomalutku ludzie ci zaczęli odchodzić – młodzi zmienili pracę, starzy na tamten świat. Została tylko garstka: jedna pielęgniarka ze swoją przełożoną, lekarz psychiatra, trzy pracownice socjalne i absztyfikant naczelnej chórzystki – czyli pan NIKT. Naczelna chórzystka już dawno przeszła na tamten świat ale wytyczne pozostawiła i on je realizuje jak potrafi. Te wszystkie osoby, jak dla mnie są nic nie znaczące. Po co pani dyrektor w tym tkwi, nie wiem. Ja przed nimi już dawno nie drżę, ( to jednak prawda, że co cię nie zabije to cię wzmocni ) oni chyba przede mną tak, skoro odsuwają mnie od wszystkiego. Ot, choćby Wigilia. Ludzie wychodzili z niej zdegustowani. Sala, w której spotkaliśmy się jest dość duża, ksiądz stojąc mniej więcej na środku sali coś poszeptał tak że był słyszalny tylko dla pani dyrektor która stała obok niego, a później zaczął śpiewać kolędę, spojrzał na mnie żebym mu pomogła, ale on śpiewał w dla siebie znanej tonacji, ja nie mogłam wejść w inną tak więc trochę pośpiewałam i miałam dość. Puszczono z płyty smętne kolędy, które były słyszalne tylko przy moim stole, ponieważ radio stało obok. Ludzie w cichości zajęli się jedzeniem, a stół był obficie zaopatrzony i elegancko nakryty, tak więc najedli się i wyszli powtarzając – ale nudy. Wystarczyłoby powiedzieć – pani Danusiu, w Wigilię nie będzie pracowników od rozrywki,mogłaby się pani zająć stroną muzyczną, – to wszystko, nic więcej. Jeśli bali się, że zepsuję im mikrofon ( aż wstyd, że tak myślą ) wzięłabym swojego laptopa z głośnikami i chociaż ludzie pośpiewaliby piękne kolędy z Kapelą Jakubową albo z Mazowszem. Musiałabym jednak o tym wiedzieć przynajmniej dwie godziny wcześniej, niestety niczego nie lubię robić na łapu capu. Z SYLWESTREM było znacznie lepiej. Zorganizowano go dzień przed owym dniem, a główną atrakcją był chór APASjONATA, chór pięknie śpiewający z osobą i śpiewającą i prowadzącą imprezę, czyli takim łącznikiem pomiędzy chórem a publicznością, kiedyś zwanym konferansjer. Tym razem aż takich ochów i achów jak poprzednio, nie będzie. Słabiutki repertuar, chociaż przez chór pięknie wykonany, gorzej z solistą; śpiewając Apasjonatę smędził straszliwie a udając Presleya za głośno puścił płytę ze śpiewającym Presleyem. Jak na sylwestrowe spotkanie to było za dużo kolęd. A ogólnie, żeby zostawić po sobie miłe wspomnienie należy publiczność pozostawić w niedosycie, w tym wypadku czułam niestety przesyt. Po za częścią artystyczną było oczywiście coś dla ciała, a mianowicie: kawa, herbata, herbatniki z czekoladą, szampan bezalkoholowy i oczywiście tort. Tort wyjątkowo smaczny.

Wszystkiego dobrego w NOWYM ROKU !

To jest historia …

W poprzednim wpisie była mowa o uczuciach pana NIKT do mojej osoby. O jego uczuciach celowo pisałam w dwuznaczniku. Ja dobrze wiem, że pan NIKT darzy mnie wyłącznie nienawiścią a ta dwuznaczność była po to żeby go doprowadzić do furii. Wiem, że czyta mojego bloga. Jeśli mi się udało to bardzo się cieszę. Skutek już jest widoczny – pan NIKT od tygodnia mnie nie widzi.

Ale dzisiaj zupełnie o czymś innym – poważny temat o zbieraniu i szanowaniu wszystkich śladów które dotyczą , naszych rodzin i nas samych. O dokumentach, zdjęciach, pamiętnikach czy książkach, o czymś co do tej pory wydawało nam się czymś zbędnym, czymś co już można wyrzucić a po latach okaże się, że to były dokumenty historyczne, które coś obrazowały. Tym właśnie zajmuje się pani, która była u nas w DPSie w ubiegły czwartek, to pracownica Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, która przyszła do nas z prelekcją o niezwykłości naszych starych szpargałów które wyselekcjonowane odtwarzają historię. Nikomu z nas do głowy nie przyszło, że możemy mieć coś co może stać się cennym dokumentem historycznym. Dopiero jej wykład o swojej pracy otworzył nam oczy. Zobaczyliśmy notatki z pamiętnika prowadzonego przez ponad 60 lat, w którym nie było nic nie zwykłego: tytuły lektur szkolnych, opis samych lekcji w szkole powszechnej, później średniej i dalej nauka w wyższej szkole. Prelegentka zwróciła naszą uwagę na tytuły książek, których już nie znamy, czy sposoby nauczania. Jakie to wszystko było inne niż dzisiaj, a wyobrażacie sobie jeszcze za drugie pół wieku jakie będzie zdziwienie czym ten człowiek pisał; a on pisał najpierw piórem ze stalówką, którą maczał w atramencie zwanym wówczas inkaustem, później pisał wiecznym piórem aż w końcu długopisem. Minie następne pół wieku i nie wielu będzie pamiętało co to było ten długopis. Na ekranie ukazał się obrazek – Pamiątka Pierwszej Komunii Świętej, Mam taką samą, czyżby to był dokument historyczny. Tak, to jest dokument świadczący o skromności naszego Kościoła w poprzednim stuleciu i nas, zwykłych ludzi. To co zobaczyliśmy na ekranie było opatrzone datą z 1963rr. a moja pamiątka jest opatrzona datą 9 lipca 1950r. czyli, że wydrukowano tysiące takich samych obrazków i rozesłano po całej Polsce, ja ten obrazek dostałam mieszkając w Jezioranach ( a jak trafiliśmy do Jezioran to opisałam w częściach bloga zatytułowanych : 1. W domu muzyka i przerażenie, 2. Jeziorany. 3. Moje życie w Jezioranach ). i te obrazki służyły przez dziesiątki lat, tysiącom dzieci w Polsce .Nie tylko pamiątkowy obrazek świadczy o skromności ludzi z tamtego okresu. Ze wzruszeniem przypominam przyjęcie komunijne – na dziedzińcu kościelnym stały stoły przykryte białymi prześcieradłami a na nich ogromne stosy ciasta drożdżowego i dzbany kakao. To wszystko. Na to przyjęcie mógł przyjść kto chciał i przybiegała dzieciarnia z całego miasteczka i każdy się cieszył. Każdy mógł przyjść bo prawie każda z rodzin przyczyniła się w jakiś sposób do tego święta. Piekarz upiekł ciasto a mąkę i mleko na to ciasto dostał od młynarza i mleczarza. Kakao było z paczek UNRA przysłanych dla kościoła . Ubranka dla dzieci były od koleżanek i kolegów którzy mieli komunię w zeszłym roku, a jak ktoś nie miał to pani Glejznerowa uszyła prościutką sukieneczkę, którą mamy udekorowały gałązkami sparagusu. Czyż nie było pięknie. i to jest historia właśnie. Raptem na ekranie zobaczyłam reklamę firm – Spółdzielni Mazur i Spółdzielni Rolnik – skąd znam te reklamy? Przypomniałam sobie, że mam całą stronę z Gazety Olsztyńskiej z roku 1945 w której reklamują się nasze olsztyńskie zakłady pracy. A mam to dlatego, że opisując dzieje mojej rodziny od dziewiętnastego wieku po dzień dzisiejszy i pisząc o rodzinie taty znalazłam reklamę zakładu introligatorskiego, który mieścił się w Olsztynie przy ul. Świętej Barbary 5. a był własnością brata taty. Do Olsztyna przyjechaliśmy w kwietniu 1945r. i tego samego roku stryj już reklamował swój zakład. Na tej stronie reklamuje się dziesięć różnych zakładów pracy. S ą oferty na remonty i odbudowy z informacją, że otwarcie ofert będzie miało miejsce w dniu 10 listopada 1945r.. Firma Pionier dokładnie informuje co można u nich kupić a mianowicie: kosmetyki, galanterię, papier, nici, igły, mydło, baterie, wodę kolońską i żyletki. Po za reklamą są zapowiedzi przedślubne i tak np. Pan Wincenty … kawaler wyznania rzymsko katolickiego zamieszkały i tu wymienione ostatnie trzy adresy chce poślubić panią Irenę, również wymieniono ostatnie adresy zamieszkania, imiona rodziców i wyznanie. Zapowiedzi zakończono informacją, że o przeszkodach zawarcia związku małżeńskiego, jeśli takie są, należy niezwłocznie powiadomić Urząd Stanu Cywilnego w Olsztynie. A kierownikiem U S C był późniejszy mój dobry znajomy z którym wiąże się piękna historia miłosna, która zatacza krąg i kończy się w naszym DPSie .

Nie wiem czy nie opisywałam owej historii miłosnej na swoim blogu, ponieważ dotyczy ona moich sąsiadów z ul. Radiowej. Sprawdzę to i pewnie napiszę coś na ten temat za tydzień.

BUZIAKI !

Oryginalne wyznanie uczuć…

Od kilku dni pan NIKT wznowił swoje obelżywe zachowanie się wobec mnie. Nie mam pojęcia dlaczego tak się zachowuje i zaczynam podejrzewać, że jest to taka forma wyznania uczuć, zmuszenie mnie do zwrócenia uwagi na siebie. W każdej głowie różnie interpretowane są uczucia; jak wiadomo mózg do tej pory jest czymś nie znanym nawet dla naukowców. Nie potrafię inaczej wytłumaczyć agresywnego zachowania się osobnika na którego nie zwracam uwagi, nie widzę go i nie słyszę, a on komentuje moją fizjonomię i każde moje odezwanie się do kogokolwiek. Komentuje to w obelżywym tonie. To już druga osoba z agresywnym podejściem do mnie. Poprzedni agresor już nie żyje a to jego godny, czy może nie godny następca . Fakt, moje zachowanie się może drażnić niektórych – chodzę z zadartym nosem. Sprawiam wrażenie niedostępnej, ale to mylne wrażenie, kto mnie zna to wie o tym doskonale. Jedna z nowych mieszkanek naszego DPSu zaczepiła mnie i powiedziała : pani Danusiu, pomimo tego, że korzysta pani z chodzika, czego na ogół każdy się wstydzi, to pani z nim dumnie kroczy. ( No proszę, ja nawet chodzić nie umiem tylko kroczę ). Tak było zawsze, już taka jestem i tylko ci co mnie znają to wiedzą, że to nieświadoma przykrywka. Pisałam kiedyś, że jestem jak ten rajgras wyniosły, ale ten rajgras to tylko trawa która jest dumnie wyniosła. ( Teraz trawy wróciły do łask ). Tak więc jeśli ktoś chce być postrzegany jako ktoś ważniejszy od innych to przy mnie nie ma szans i pewnie to drażni moich agresorów. Pan NIKT żeby dodać sobie ważności bierze pod pachę plik papierów i tak paraduje po DPSie, a ja zadzieram nosa. Dawno, dawno temu, będąc w delegacji służbowej, na dworcu spotkałam męża swojej koleżanki z pracy, podeszłam do niego i zaczęłam rozmowę. Podeszłam do niego ponieważ już dobrze wiedziałam, że żaden mężczyzna nie odważy się podejść do mnie pierwszy a ten o którym mowa był bardzo nieśmiały. Na drugi dzień owa koleżanka opowiada mi jak jej mąż wrócił do domu podekscytowany, że spotkało go coś nie bywałego, wyobraź sobie, że rozmawiałem z tą twoją Danką. I co w związku z tym, pyta go żona. Słuchaj, ona jest normalna. A jaka miałaby być? No taka niedostępna, taka, że strach się bać, a tu taka niespodzianka. A żona mu na to – zapewniam cię, że Sosna jest najbardziej normalna z normalnych; siedzimy biurko w biurko od lat i znamy się bardzo dobrze.

Ps. Wczoraj wybrałam się z Panią Jadzią na rynek. Siedzimy przed budynkiem czekając na samochód i widzimy, że idzie nasz ksiądz. No tak za chwilę msza piątkowa a my na rynek, głupia sprawa. Tak więc jak ksiądz spytał dokąd tak panie, to ja natychmiast zełgałam – do lekarza. A ksiądz ciągnie temat i kieruje pytanie do P. Jadzi – wczoraj była pani u okulisty a dzisiaj do jakiego? Struchlałam, będzie wtopa, wyda się że skłamałam. A Pani Jadzia dyplomatycznie – dzisiaj do innego.

„Jak zostać gwiazdą…”

to tytuł filmu telewizyjnego który oglądałam w ubiegłym tygodniu, żeby przypomnieć jak to kiedyś było i porównać z dniem dzisiejszym. Młodzież dzisiejsza i ta sprzed 60 laty to zupełnie inni ludzie. Nas cechowała powaga w podejściu do każdego zamierzenia, natomiast dzisiaj, w moim mniemaniu, każdą rywalizację cechuje krzyk, może dlatego, że jurorzy wszelkich artystycznych przedsięwzięć to idole młodzieżowi byli lub obecni przy których i uczestnicy i publiczność czują się swobodnie. Za moich czasów w jury zasiadały takie wybitne osobowości jak: Władysław Szpilman, Jerzy Wasowski, czy Stefan Rachoń, przy których krzyk był czymś nie przystojnym. Dostać dyplom za zajęcie pierwszego miejsca w jakimś festiwalu podpisany przez takie osobowości jak wymieniłam, to natychmiast podnosi prestiż i rangę i owego przedsięwzięcia artystycznego i samego siebie. Dzisiaj, dyplom podpisany przez któregoś z jurorów to co najwyżej ogromna radość i pieniądze jak mniemam nie małe, ale to nie ta ranga. Dzisiaj przeróżnych festiwali piosenkarskich i różnego rodzaju konkursów jest bardzo dużo, a i wykonawców którzy śpiewają pięknie jest ogrom. Wszelkie finałowe imprezy błyszczą przepychem; a festiwale w których ja brałam udział były szare. W nagrodę za zajęcie pierwszego miejsca w ogólnopolskim konkursie, w którym brało udział ponad trzysta tysięcy ludzi dostałam radio z adapterem ale i dyplom podpisany przez Władysława Szpilmana. To pierwsze miejsce było przyznane mi przez Jurorów, dziennikarzy i publiczność. W niektórych festiwalach poza dyplomem i informacją w gazetach czy w radio, nie było nic więcej; wiem to, ponieważ zajmowałam zawsze pierwsze miejsce, poza jednym przypadkiem kiedy to zajęłam drugie miejsce. Jurorzy przyznali mi drugie miejsce a publiczność pierwsze. Nagrodą publiczności był pozłacany, ręczny zegarek z budzikiem. To drugie miejsce bolało mnie bardzo. Już nawet chciałam zaprzestać śpiewania, no bo jeśli się nie podobam to po co mam to robić Jednak po latach poczułam się bardzo dumna z tego drugiego miejsca, ale dopiero po latach, jak ponownie przeczytałam artykuł o tym wydarzeniu artystycznym, ponieważ trzecie miejsce zajęła Pani Krystyna Prońko, wówczas tak samo jak ja prawie nikt, a był to Festiwal Piosenki Kolejowej, na którym śpiewałam piosenki Pani Balbiny Śwityć Widackiej. Jeszcze bardziej dumna czuła się zdobywczyni pierwszego miejsca – Małgosia Chodorowska, Olsztynianka i wieloletnia moja koleżanka, choć znacznie młodsza ode mnie. Z Małgosią spotykamy się do dziś, ponieważ w naszym DPSie mieszka jej siostra. Wielu znanych piosenkarzy brało udział w tych samych konkursach co ja, z tym że uczestnicy ci zakładali, że zostaną gwiazdami i zostali nimi, ja natomiast stawiałam na zajęcie pierwszego miejsca, na zwycięstwo, i tylko to było moim celem. Po ogłoszeniu werdyktu nikt już mnie nie widział, uciekałam tylnymi drzwiami ale nabuzowana satysfakcją zwycięstwa. Jak tylko usłyszałam o jakimś konkursie to rywalizacja i chęć zwycięstwa pchała mnie na scenę. To był jakiś zew, żądza, nie odparta siła. Umierałam ze strachu przed wejściem na scenę ale po mimo to musiałam wejść i wyśpiewać to pierwsze miejsce. Niczego więcej nie chciałam, a nawet bałam się być kimś w rodzaju gwiazdy. Wystarczyło mi moje miasto i moje województwo. Chociaż występowałam w całej Polsce i w Krajach Demokracji Ludowej to jednak moje miasto było mi najważniejsze. Reasumując — wszystkich piosenkarzy i tych dzisiejszych i tych z poprzedniej epoki łączy jedno – TREMA i chęć zwycięstwa, chociaż dla każdego to co innego znaczy.

Powspominałam sobie i podniosłam się na duchu. Zrobiłam to celowo, bo jest mi bardzo źle. Jakieś cholerne tąpnięcie i psychiczne i fizyczne. B U Z I A K I !

Życie pod kloszem.

Jestem pełna podziwu fachowości naszych fizjoterapeutek. Nic nie mówiąc co o moim stanie zdrowia powiedział lekarz, u którego byłam we wtorek, zaczęłam biadolić, jak na staruchę przystało, że to i tamto boli. Asia wysłuchała i postawiła diagnozę: kręgosłup – ręce to kręgosłup szyjny, nogi to kręgosłup lędźwiowy. Po rozmowie zaczęła się nasza ogólna gimnastyka, którą prowadziła Ola. Po południu w pokoju, zaczęłam przeglądać pisma kolorowe i trafiłam na obszerny artykuł o moim biadoleniu, diagnozie Asi i ćwiczeniach Oli. Artykuł zaczynał się – jeśli dolega ci to a to, ( drętwienie rąk i nóg ) czyli wszystko to co odczuwam ja, to jest to dolegliwość związana z kręgosłupem; czyli trafna diagnoza Asi. Dalej w tym artykule były opisane, z dołączonymi rysunkami, ćwiczenia gimnastyczne które należy wykonywać przy takich dolegliwościach i był to opis ćwiczeń toczka w toczkę prowadzonych przez Olę. Jednym słowem nasze dziewczyny to fachury. Szkoda tylko, że gimnastyka jest prowadzona tylko dwa razy w tygodniu; byłoby wspaniale żeby była codziennie wówczas bylibyśmy znacznie sprawniejsi. Przecież stary człowiek robi się drętwy po kilku godzinach w bezruchu.

Podobno na świecie jest kryzys. Ceny różnych artykułów szaleją, ale nie u nas. U nas, moim zdaniem, jest większe bogactwo na stołach niż było. U nas serwuje się: polędwiczki zapiekane w sosie pieczarkowym, podaje się paprykę faszerowaną czy cukinię nadziewaną, przeróżne mięsa i surówki. Na śniadania czy kolację są zupy mleczne, wędliny w dwóch gatunkach, jakieś warzywko, owoce czy ciasta. Moim zdaniem tego jest stanowczo za dużo. Po posiłku na stołach zostają wędliny, masło czy sałatki różnego rodzaju. Owszem jest kilka osób które zjadają wszystko i jeszcze by coś zjedli, ale to jest dosłownie kilka osób. Im można by zwiększyć porcje a reszta mogłaby mieć połowę tego co dostaje. Ja jestem kawał baby, na ogół nie jem wędlin a mimo to, to co dostaję na śniadanie wystarcza mi na dwa posiłki. Nie chodzę na kolację ponieważ obfite śniadanie dzielę na dwa posiłki. Mnie ten obecny dobrobyt przeraża, bo w końcu pieniądze się skończą. Budżet Gminy nie jest z gumy, a miesięczny pobyt w DPS kosztuje już 5 500 zł. Kogo na to stać? Zacznie się selekcja w przyjmowaniu, będzie się wybierać wyłącznie ludzi których na to stać a to grozi mniejszym obłożeniem czyli stratą dla Gminy tak czy siak. My na prawdę żyjemy pod kloszem, mamy czyściutko, cieplutko i syto, zacznijmy jednak oszczędzać.

Buziaki !

Dotrzymałam słowa…

i nie rozsypałam się ku uciesze Dyrekcji DPSu. Wprawdzie muszę przyjąć jedną na dobę tabletkę przeciwbólową ale po jej zażyciu funkcjonuję prawie normalnie. Chodzę na spacery i to dalekie, dwa razy udało mi się przejść drogę od naszego DPSu na cmentarz przy ul. Poprzecznej a jest to droga cały czas pod górkę i to częściowo stromą górkę, a ja cieszę się, że daję radę. Trwa to dwukrotnie dłużej niż np. rok temu ale daję radę. Od tygodnia próbuję wrócić do swojej gimnastyki porannej i tak codziennie idzie mi coraz lepiej. Jeszcze dokucza mi głuchym bólem, cała klatka piersiowa. Muszę zrobić USG klatki. Nie wiem nawet do jakiego specjalisty mam z tym się udać; we wtorek wybiorę się do naszego lekarza żeby mi wytłumaczył co i jak. I to byłoby tyle na temat dolegliwości prababci.

A u nas – były eleganckie obchody Święta Niepodległości. Jak przeczytałam informację, że to będzie zespół działający przy Uniwersytecie Trzeciego Wieku, to poczułam niesmak. Parę lat temu był u nas zespół od nich i nie podobało mi się nic a nic. A tu niespodzianka; wystąpił przed nami chór, który w ogóle nie śpiewał jak ktoś z trzeciego wieku, śpiewali bardzo energetycznie, pobudzali nas nie tylko do śpiewania ale i do życia. Zespół wyglądał bardzo elegancko. Pani dyrygent kierowała śpiewem prężnie. Zespół śpiewał gromko, równo i czysto; a prowadzący zachwycił mnie swoją lekkością prowadzenia, radością życia, współgraniem z widownią i elegancją ; pomijając to, że i przed występem i w jego trakcie usłyszałam od niego dużo miłych słów z mojej odległej młodości. Ponieważ miłych słów nie słyszałam już od dawien dawna to odcisnęły one we mnie wręcz bolesne ” piętno „. Po południu wybrałam się do Pani kierownik Działu Socjalnego z prośbą; a tam gadu, gadu i do rozmowy wtrąciła się pracownica działu, ( nie znam imienia, to nowa osoba ) a z jej ust padło sarkastyczne pytanie : a kim to pani była, bo jakoś nie wiem. Dla mnie to pytanie było ni w kijki ni w drewki. Raczej powinno zabrzmieć – a kim to pani jest – odpowiedziałabym wówczas, że jeśli pani nie wie to nie powinna pani pracować tu gdzie pracuje. Bo jestem, dla pani informacji pani podopieczną.

Coś się stało w stosunkach Felka – pani dyrektor, wyraźnie wypadła z łask szefostwa. Do tej pory byłam jej wrogiem i wyrażała swoją opinię o mnie nawet na forum. Aż tu następuje zmiana frontu, dołącza do mnie podczas mojego spaceru i zaczyna nadawać na Natalkę, Dorotę i Kasię ,( którym jeszcze nie tak dawno wchodziła bez wazeliny)- rozmowę o nich zaczyna od słów: ty tyle nie widzisz co ja. Te kobiety nie wiele potrafią a są faworyzowane i zaczyna mówić o nich wszystko to o czym ja już pisałam na blogu, a ta nowa to pracować nie lubi tylko godzinami gadałaby przez telefon; chodzi po atrium i plotkuje sądząc, że jej nikt nie słyszy a ludzie widzą, słyszą i komentują. A o tym, że pan kierownik zbyt często przesiaduje w pokoiku przy sali gimnastycznej to mówiła mi już chyba dziesiąta osoba. Popija kawkę z pięknymi dziewczętami a nie widzi, że na dworze niszczeją drewniane meble ogrodowe, a przecież jest szefem administracyjno – gospodarczym. Za rządów poprzedniej dyrektorki w miesiącu listopadzie wszystkie ławki i stoły były składowane pod zadaszeniem. Dzisiaj przed takim składowaniem trzeba by jeszcze dokładnie opisać braki żeby na wiosnę być przygotowanym do wszelkich napraw. Za rządów obecnej dyrektorki, czyli już od około 10 lat nie zrobiono tego ani razu. Nikogo nie obchodzi, że to nasz majątek i należy go szanować. Wygląd tych mebli ogrodowych świadczy o naszym gospodarzu.

Buziaki !