Jestem żywą historią…

a przynajmniej tak się czuję odkąd pani redaktor wprowadziła mnie w życie pani Balbiny Świtycz Widackiej. Ponieważ artystka jest patronką ulicy w naszym mieście, zaczęłam wertować nazwy ulic i znalazłam bardzo dużo znajomych mi osobiście patronów., Poznawałam ich od najwcześniejszych moich lat. Np. Pana Michała Lengowskiego poznałam jak miałam 13 czy 14 lat. Przyszedł na moje podwórko przy ul. Warmińskiej, zwiedziony moim głosem. Jak zwykle w godzinach po południowych miałam swój podwórkowy występ. Pan Lengowski przyszedł z panem Lubomirskim i cichutko stojąc przy koszach na śmieci, wysłuchali cały mój występ. To wydarzenie jak i jego ciąg dalszy opisałam na swoim blogu na wpisie zatytułowanym – Wszyscy razem w Olsztynie. Drugą, bardzo bliską mi znajomą i od bardzo dawna, była pani Maryna Okęcka Bromkowa. Poznałam ją jak zaraz po wygraniu konkursu – Mikrofon dla wszystkich, na który zgłosiła mnie pani Balbina, zostałam nie tylko solistką zespołu studenckiego ale i solistką zespołu Olsztyńskiej Rozgłośni Polskiego Radia prowadzonego przez Zbigniewa Chabowskiego a pani Okęcka była w naszej rozgłośni znanym dziennikarzem zajmującym się razem ze swoim mężem Bromkiem, folklorem. Ta para dziennikarzy znana była w całej Polsce, nie tylko w Olsztynie. Mężowi pani Maryny – panu Bromkowi bardziej przypadła do gustu praca w stolicy a pani Okęcka została w Olsztynie. Pani Maryna zajmowała się również pisaniem wierszy które ja musiałam jej prześpiewać. To były takie wiersze bajki. Przychodziłam do niej do domu i bawiłam się w kompozytora. Znajomość z panią Maryną trwała długo, aż do jej śmierci. Ostatnie lata spędziła mieszkając w naszym DPSie jak ja przychodziłam tam na pobyt dzienny. Bywałam u niej dość często i wówczas śpiewałyśmy piosenki ludowe i wspominałyśmy ludzi, założycieli naszego olsztyńskiego radia; wszak ja z radiem współpracowałam niemal, że od dzieciństwa. Dwoje naszych patronów – pana Henryka Panasa i Władysława Gębika znałam tylko przez ich synów. Syn pierwszego z nich pracował w naszym radiu a znajomości radiowe opisałam na swoim blogu na wpisie zatytułowałam – aktualności i wspomnienia.. Natomiast drugi pan to znany olsztyński ginekolog ale dla mnie to kolega z zespołu studenckiego. Andrzej postanowił być sławnym saksofonistą. Rano był ginekologiem a po południu przybiegał do nas do Kortowa i był saksofonistę. Szło mu coraz lepiej ale też coraz częściej wolał być konferansjerem. Mieliśmy jeden wspólnie zrobiony utwór – ja śpiewałam a on podgrywał na saksie – to był blues – Alabama i do końca życia tak mnie nazywał. Następny patron to mój sąsiad z ul. Radiowej ale z czasów kiedy ta ulica nazywała się Lumumby , to pan Władysław Leonhard. Znaliśmy się całymi rodzinami. Jest też kilkoro znajomych lekarzy – patronów ulic – Bolesław Laszko dbający o moje struny głosowe laryngolog, Edward Mróz pediatra nadzorujący zdrowie moich córek od niemowlęctwa. Jest też patron, słynny chirurg, którego nie wymienię z nazwiska bo go nawet nie znałam a podobno przyczyniłam się do rozbicia jego małżeństwa. Co to zazdrość nie wymyśli. Przychodzi do mnie któregoś dnia moja teściowa z pretensjami, że rozbijam małżeństwo jej przyjaciółki. To małżeństwo wisiało na włosku ale przez ciebie jest już sprawa w sądzie. Ja Bogu ducha winna, nie wiem o co chodzi. Teściowa określa mi o kogo chodzi. Przysięgam, że nie znam człowieka. Nie wiem nawet jak ten ktoś wygląda. .Śpiewałaś na balu medyków dwa tygodnie temu – pyta teściowa. Śpiewałam. Dedykowałaś piosenkę wyznającą miłość jednemu z lekarzy? Co najwyżej śpiewałam jako dedykację od kogoś nie od siebie. Ale śpiewałaś tak, że wszyscy znajomi stwierdzili, że to było oficjalne wyznanie miłości. Przypomniała mi się ta dedykacja. Kierownik zespołu, rok wcześniej, na takim samym balu, dostał ataku wyrostka robaczkowego. Zemdlał na scenie. Ów pan doktor nie patrząc na nic, wezwał karetkę i pojechał z nim do szpitala żeby go zoperować. Ja wówczas z nimi nie śpiewałam, nie byłam przy tej sytuacji. W rok później ów muzyk chciał pokazać, że pamięta i że jest mu bardzo wdzięczny, poprosił mnie żebym najpiękniejszą piosenkę tego karnawału zadedykowała doktorowi. Dedykację ogłosił Zygmunt, ja tylko zaśpiewałam, ale jak zaśpiewałam i co zaśpiewałam to kwalifikowało się na rozwód, wg. pani doktorowej. Była to najmodniejsza wówczas na całym świecie piosenka włoska – Nie wolno mi kochać ciebie. Cytuję : Nie wolno mi, nie wolno mi kochać ciebie, nie wolno mi przy tobie być nawet we śnie. Mówią, że mam za mało lat żeby wiedzieć, czy to już jest prawdziwa miłość czy nie. Niech mówią tak, cóż obchodzi mnie cały świat ja wiem jedno, że bardziej cię kocham każdego dnia.- itd. – ja ten dramat wyśpiewałam z głębi serca, tak zresztą jak każdą piosenkę. Dla żony pana doktora to nie była każda piosenka, to było dramatyczne, publiczne wyznanie miłości i powód do rozwodu. A ja do dziś nie mam pojęcia jak ten ktoś wyglądał. Śpiewając nigdy nie widziałam nikogo z widowni, nikogo ze słuchaczy, widząc kogokolwiek pomyliłabym tekst, a w najlepszym razie nie byłoby tego serca w piosence. Niestety zazdrość dośpiewa sobie wiele, krzywdząc w ten sposób najbardziej zazdrośnika. Taki problem jak pani doktorowa miał też mój mąż, ciągle szukał na widowni kogoś dla kogo śpiewem wyznaję miłość. Czy państwo X się rozwiedli ? Nie wiem. W każdym razie żaden z patronów już dawno nie żyje a były to piękne osobowości.

Komentarze na temat…

Zasypana zostałam komentarzami dotyczącymi mojego listu do Pani Redaktor – na zasadzie – o co tu chodzi? Przepraszam, istotnie nie wyjaśniłam. List napisałam jako odpowiedź dlaczego nie możemy się spotkać na wywiad; ponieważ po pierwsze jestem chora, po drugie nie wiele mam do powiedzenia, bo nie wiele pamiętam. Owa Pani Redaktor to Beata Brokowska, dziennikarka naszej Gazety Olsztyńskiej, Stypendystka Marszałka Województwa Warmińsko Mazurskiego, która jest w trakcie zbierania materiałów do swojej pracy doktorskiej – Śladami Balbiny Świtycz Widackiej, ponieważ zbliża się 50 rocznica śmierci artystki.. Zbiera wszystkie wiadomości jakie się da i w ten sposób trafiła na moje nazwisko. Ponieważ byłam na takim etapie choroby, że nawet rozmowa przez telefon sprawiała mi trudność powiedziałam jej, że to co wiem napiszę na swoim blogu jak tylko poczuję się chociaż trochę lepiej; a na blogu dlatego, ponieważ innego e adresu nie mam i nie umiałabym napisać na adres Pani Redaktor. Pani Redaktor, po przeczytaniu tego listu zadzwoniła do mnie i spytała czy może w swojej pracy dosłownie zacytować mój wpis i odwołać się do mojego bloga. Ponieważ wiedziałam, że sponsorami Jej pracy są władze naszego miasta, a na swoim blogu jadę po nich ostro, uprzedziłam Panią Redaktor, że takie odwołanie się do mojego bloga przyczyni się do jego reklamy co sprawi mi przyjemność, ale nie jestem pewna czy nie zagra Pani na nosie swoim sponsorom, w ten sposób szkodząc sobie. Domyślam się, że nie przeczytała Pani mojego bloga dlatego tak odważnie odsyła pani swoich czytelników do niego. Teraz ten mój blog to jest takie trochę ble, ble, ble ale od początku przedstawiał zakulisowe, bezpardonowe rozgrywki dyrekcji DPSu. wobec swoich podopiecznych za zgodą i wiedzą władz olsztyńskich – świadczą o tym w całości cytowane pisma od Prezydenta Miasta straszące Sądem mnie a nie swoich dyrektorów. Już wcześniej pisałam, że bardzo lubię czytać prace doktorskie ale nigdy nie przypuszczałam, że w jednej z tych prac będę wymieniona z nazwiska razem z adresem mojego bloga. Tak więc prababcia102pl. dostaje drugie życie. Bardzo się cieszę.

Jestem jeszcze słabiutka dlatego nie wiele napisałam, ale za tydzień będzie okey.

I już jest jako tako.

Dawałam sobie czas zbierania się do kupy do końca miesiąca października, a tym czasem jest 22 X a już pełzam jako tako. Już wyszłam o godzinie 7 rano do atrium, jak za dobrych zdrowych czasów. Wprawdzie nie ćwiczyłam, nie miałam siły, ale poruszałam się troszeczkę. I pomyśleć, że wszystkim zrządził przypadek. Do kompletu moich dolegliwości zaczęła mnie męczyć rwa kulszowa, a na nią mam bardzo dobry lek – Diklowit, przyjęłam jedną tabletkę i wszystkie bóle zmniejszyły się o 90%. Oszalałam z radości – sama wstaję z łóżka. Nie muszę nikogo o nic prosić. Ogromna ulga. Jeszcze daleka droga do całkowitego wyzdrowienia ale już ta droga jest prościutka i na uśmiechu nie na skwaszonej minie. Jeszcze wiele rzeczy nie mogę zrobić, np. ułożyć się w łóżku na boku, którymkolwiek boku, ciągle leżę na plecach i prosto jak decha z marzeniami o ułożeniu się na którymkolwiek boku.

Podobno na feysbooku krąży jakiś artykuł o mnie a ja nie mam możliwości zobaczenia bo nie mam swojego konta. Tak więc teraz zadanie dla prababci to nauczyć się założenia sobie konta. Nie mam pojęcia jak się do tego zabrać ale mam wyznaczony cel i to jest ważne.

Życie bez celu jest straszne. BUZIAKI.

Prababcia się rozsypuje.

Po przeczytaniu takiego nagłówka, jak wyżej, już widzę jak Dyrekcja DPSu zaciera ręce. A figa z makiem, nie dam się.

Moja choroba, a w zasadzie dwie, niestety zamiast przechodzić pogłębiła się. Nie dobrze być grubasem to utrudnia przepływ krwi zwłaszcza w tkankach stłuczonych tak makabrycznie jak u mnie – ( to moja diagnoza ). Powstało zakażenie bakteryjne organizmu a dopiero po dwóch tygodniach choroby dostałam antybiotyk. Także jeszcze 10 dni i pewnie z jedną chorobą się uporam, niestety na drugą lekarstwa innego nie ma jak tylko czas, a z tym nic nie wiadomo. Na wszelki wypadek pobrano wymaz żeby sprawdzić czy to nie COVID ale na szczęście nie. Okazało się, że u nas panuje COVID a ze mną była trochę dziwna sytuacja, w środę przyjęłam czwartą dawkę, w czwartek ją makabrycznie odchorowałam a w piątek ten nieszczęsny upadek i choroba na całego.

Bierze mnie już trzecia choroba – skleroza. Zupełnie zapomniałam, że krótko przed chorobą byłam w naszej straży miejskiej w sprawie zarośniętego chodnika. Chodnik jest zarośnięty na wysokość metra co uniemożliwia przejazd wózkami czy chodzikami. Dla odmiany po drugiej stronie ulicy, na chodniku, od kilku miesięcy stoi samochód dostawczy i w ogóle nie można było korzystać z chodnika a na dodatek samochód ten zasłaniał widoczność. Ten chodnik po obu stronach ulicy był zrobiony dla naszej, czyli mieszkańców DPS, wygody, a my mieliśmy poważne utrudnienie. ( Nasza Dyrekcja jeździ samochodami i problemów pieszych nie widzi ). Aż tu nagle dzwoni do mnie pan ze straży i melduje wykonanie zadania. Zgłupiałam, w ogóle nie wiedziałam o co chodzi. Ów pan musiał wymienić wszystkie moje dane aż wreszcie zaskoczyłam – skleroza. Przepraszałam owego pana za moje zapomnienie tłumacząc się starością, a pracownik straży swoimi wywodami podbudował mnie na duchu – przygotowała pani dokumentację zdjęciową dołączając do tego szczegółowo wyjaśniające pismo. Przyszła pani do nas i rozmawiałem z panią i stwierdzam stanowczo, że nie jest pani staruszką tylko pełno wartościowym obywatelem . Może rzeczywiście po prostu zostałam wyrwana z ” kontekstu ” i stąd ten brak skojarzeń. Szkoda, że nie mogę zobaczyć jak wygląda to wykonanie zadania. I powiedzcie, czy nie powinien być u nas, w naszym Domu ktoś kto przejął by się sprawami mieszkańców. Szanowna Dyrekcjo – Samorząd Mieszkańców to jest coś koniecznego, nieodzownego dla poprawy życia waszych podopiecznych, a WY się boicie tego Samorządu jak ognia. Wyraźnie Wam nie zależy na dobru podopiecznych tylko na świętym spokoju w zaciszu gabinetów. Wybory do Samorządu przeprowadzono ostatnio 10 lat temu, fałszując je w perfidny sposób. Ponieważ wiecie, że dzisiaj takie fałszerstwo nie przejdzie to zapominacie o swoim obowiązku.

Dziękuję za poparcie moich uwag odnośnie pracy pań z Leśnej Chaty. Szkoda, że piszą do mnie osoby już nie pracujące u nas. Ale rozumiem. Otworzyliście mi oczy, że chodzenie po pokojach pracowniczych to nie tylko ploteczki to przede wszystkim zbieranie informacji dla szefowej. Wpadają do pokoju dwie rozbawione, roześmiane pracownice i nikomu do głowy nie przychodzi, że to podsłuchiwanie, podglądanie a później kablowanie. Przecież są to godziny pracy a one nie dość, że nie pracują to jeszcze notorycznie przeszkadzają w pracy innym. Nikt po za nimi nie może sobie na to pozwolić. No i jeszcze opisujecie biesiadne wręcz śniadanka w Leśnej Chacie. Kto to widział żeby biurka obstawiać talerzami i sztućcami które później ktoś inny musi pozmywać; przecież te panie są przeznaczone do wyższych celów. To dlatego pokoje owych pań są zawsze zamknięte na klucz. Nie wiadomo co jeszcze tam się dzieje. Wstyd, wstyd, wstyd.

Ojej jak boli !

Obolała jestem strasznie, poobijana niemiłosiernie, jednak nie o swoich bólach chciałam pisać tylko o zachwycie nad podejściem do pracy opiekunów i pokojowych naszego Domu z każdej zmiany – porannej, popołudniowej i nocnej . Do każdej czynności takiej jak posiłek czy toaleta, trzeba mnie podnieść. Leżąc na łóżku jestem jak kłoda, ręką nie sięgnę niczego nawet z szafki obok. Nie zmienię pozycji, nie przesunę się nawet o parę centymetrów. Natomiast jak już mnie podniosą to jako tako funkcjonuję. Dlatego ze strachem myślę o ponownym położeniu się i wstawaniu. Wstydziłam się bardzo prosić o podnoszenie mnie co kilka godzin, jednak wszyscy opiekunowie z taką życzliwością zapewniali mnie, że to żaden problem, że zawsze chętnie mi pomogą, iż w końcu nabrałam odwagi i teraz wszystko chodzi jak w zegarku. Wszyscy pracownicy z mojego rewiru wiedzą o której prababcia musi iść do łazienki i meldują się w gotowości. Poranna zmiana to wiadomo, są na tym samym korytarzu co ja i wszystko o mnie wiedzą, kontakt z nimi jest ułatwiony; druga zmiana rozpoczynając dyżur przychodzi do mnie żeby dowiedzieć się co i jak, natomiast do nocnej zmiany ja się dopasowałam i przychodzą do mnie tylko raz. Z wizytą byli u mnie prawie wszyscy pracownicy tylko nie trzy uszka szefowej. Fakt, sympatii między nami nie ma, ale owe panie są pracownicami a ja jestem ich podopieczną. Owe panie nie interesowały się mną nigdy i nie proponowały niczego, tak więc w ramach rewanżu ja zainteresowałam się nimi i opiszę jak wygląda ich dzień pracy. Przychodzą do pracy przed godziną 7. 30 – po co o tej porze skoro cokolwiek robić zaczynają o godzinie 9.00. Wchodzą do swoich pomieszczeń i zamykają się na klucz. Ich pomieszczenia – czyli Leśna Chata – są zawsze zamknięte czy jakieś zajęcie w nich są czy nie. Kilkanaście minut przeznaczają na – jak minęła noc – później idą na papieroska – jedna pali idą wszystkie. Po papierosku są już takie ploteczki na całego i przeszkadzanie w pracy fizjoterapeutkom. Nic to, że na sali gimnastycznej są ludzie którzy widzą i słyszą a później komentują – tym paniom wszystko jest dozwolone. O godzinie 8. 30 wpadną na stołówkę żeby na ucho przypomnieć swoim wybranym podopiecznym, że o godzinie 9.00 jest prasówka, czytanie książki i zajęcia w pracowni plastycznej. Zajęcia kończą się o godzinie 10 i trzy panie są już bardzo zmęczone. Jak odpoczną to jeszcze przez godzinkę poprowadzą zajęcia ” teatralne ” i ceramiczne, do godziny 14 fajrant, o godzinie 14 gry i zabawy oraz logopedia, o 15 stej koniec pracy . Czyli, że owe panie pracują 3 no może 4 godziny. Przez to nikt ich nie lubi, ponieważ każdy po za tymi paniami nie wie w co ręce włożyć. Jak znajdą chwilę na oddech to wszystko. Każdy wpada do pracy i natychmiast bierze się za robotę – tylko nie one. Nikt im tego nie wypomina, bo jeśli chciałby to zrobić to najpierw musiałby znaleźć sobie inną pracę. Wyobrażacie sobie szefową bez uszu. No ale jakby nie patrzeć to troje uszu to trochę za dużo.

List do Pani Redaktor

Miałam się spotkać albo chociaż porozmawiać telefonicznie z Panią Redaktor, niestety jestem chora i to nie na żarty. Nie byłabym w stanie rozmawiać z kimś dłużej niż minutkę. Dlatego mój telefon był po prostu wyłączony. To ten cholerny Covid a ściślej przyjęcie czwartej dawki przypominającej. Każdą z dawek odchorowałam. Odchorowałam samego covida i cztery szczepionki, każdą ze szczepionek odchorowywałam coraz mocniej. Poprzysięgłam sobie, że już nie przyjmę żadnej szczepionki i nigdy.

A co do tematu interesującego Panią Redaktor to z przykrością stwierdziłam, że prawie niczego nie pamiętam. Nie analizowałam swojego życia, nie kontemplowałam, tylko zerkałam na to życie w biegu. Dlatego niczego prawie nie pamiętam, a szkoda. Nawet nie sądziłam, że Pani Balbina, to artystka o której będą pisały encyklopedie; to była po prostu moja znajoma z sąsiedztwa, a ściślej znajoma mojej mamy. ( Między mną a Panią Balbiną było 40 lat różnicy ). Panią Balbinę z moją mamą łączyła luźna znajomość ale mówiły do siebie po imieniu. Wszyscy mieszkańcy Kortowa w latach pięćdziesiątych znali się, wszyscy byliśmy dla siebie sąsiadami. Bloków mieszkalnych było może dziesięć, reszta to instytuty, wydziały, kino, poczta, biblioteka, stołówka i chyba jeden akademik. Kiedyś Kortowo nie miało nazwanych ulic, mój adres to był Kortowo blok 33, dzisiaj trzeba jeszcze dopisać nazwę ulicy. Nasz blok mieścił się przy samej pętli autobusowej, obie panie, czyli Pani Balbina i moja mama, wracając z miasta musiały przejść koło naszego bloku, kiedy Pani Balbina usłyszała jak śpiewam – nie wiesz kto tak śpiewa – spytała – to Danuśka, odpowiedziała mama. Twoja Danuśka? Moja, moja. Marysiu, trzeba coś z tym głosem zrobić, ona śpiewa gdzieś? Śpiewa i to w wielu zespołach na raz. Słuchaj jest ogłoszony w naszym Radiu konkurs piosenkarski ” Mikrofon dla wszystkich ” zgłośmy jej udział. Ona już ma męża i to on musiałby wyrazić zgodę. No to weźmy go w obroty. Jak te obroty wyglądały nie wiem, ale dostałam pismo z naszej rozgłośni zapraszające mnie na przesłuchanie. Finał konkursu odbył się w starym Domu Środowisk Twórczych. Sala po brzegi była wypełniona studentami z Kortowa i w kilka dni później już byłam solistką zespołu studenckiego. Wtedy właśnie mama powiedziała mi kto mnie zgłosił na ten konkurs i zaznaczyła, że w razie jakichkolwiek problemów artystycznych mam zgłosić się do P. Balbiny. Mamo, przecież to rzeźbiarka, z jakimi problemami mogę iść do niej? Mama o niej wiedziała więcej niż ja; poszłam do niej ze swoim problemem szybciej niż myślałam. Lata sześćdziesiąte obfitowały w przeróżne festiwale piosenki. Każda branża przemysłowa kraju miała ambicje zorganizowania takiego festiwalu. Śpiewałam wówczas w klubie kolejarza, w klubie bardzo rozbudowanego pod względem artystycznym i byłam żoną maszynisty kolejowego; potrzebny jest do kompletu odpowiedni repertuar wszak festiwal swój finał będzie miał w Olsztynie. Skąd taki repertuar wytrzasnąć? I tu okazała się pomocna Pani Balbina. Napisała mi dwa teksty : Mój maszynista i Żona kolejarza. Wydawałoby się , typowo socjalistyczne tytuły, ale teksty już od serca. Do tych tekstów Zbigniew Chabowski napisał muzykę. Mój maszynista to był najmodniejszy wówczas twist, a Żona kolejarza to tango. Do pierwszego tytułu, tekstu nie mogę sobie przypomnieć, było coś tam: pędzą chmury, lasy, pola, pociąg gwiżdże twista; tekst do żony kolejarza został w głowie fragmentarycznie, oto ów fragment:

Nikt tego zrozumieć nie może i tego nie wyobraża, jak ciężki los jak trudno być żoną kolejarza, Jak ciężki los jak trudno być żoną kolejarza.

Puste ranki i puste wieczory, noce puste i zimne jest łoże, serce pełne żałości i trwogi, że może tam, że może tam na drodze, na szynach w pustkowiu, jakaś klęska, wypadek, kto wie. Jak po szynach po sercu rwą koła – smutno i źle.

. Nikt tego zrozumieć nie może i tego nie wyobraża jak ciężki los, jak trudno być żoną kolejarza, jak ciężki los, jak trudno być żoną kolejarza. Radość, szczęście gdy z drogi powraca, radość krótka, tak krótka – mój Boże…

i dalej nie pamiętam. To były teksty napisane specjalnie dla mnie. Śpiewałam też inne teksty Pani Balbiny ale niestety ich nie pamiętam. Niestety, to było ponad 60 lat temu, a ponadto idąc do Domu Opieki nie mogłam zabrać wszystkiego, zwłaszcza różnych szpargałów typu: zeszytów, tekstów, nut, . czy notatek. Po mojej wyprowadzce nikomu to nie było potrzebne i wszystko poszło na śmietnik.

PS. Nie ma Pani do mnie szczęścia, najpierw odchorowanie szczepionki, a teraz bardzo bolesny upadek w łazience, przez który mocno się poobijałam i jestem cała obolała. Jeśli powiem, że podnoszono mnie podnośnikiem, to chyba obraz będzie jasny. Przepraszam, ale niestety nie jestem w stanie rozmawiać z kimkolwiek.

Przy okazji serdecznie dziękuję Danusi – opiekunce naszego Domu, pracującej na nocnej zmianie, która zajęła się mną bardzo troskliwie a ja nie wdzięczna skatowałam ją i psychicznie i fizycznie poddając się tej trosce swoją niemocą.

Doda w serialu i na koncertach, oraz nasze sprawy.

Ponieważ aktualnie oglądam serial z udziałem Dody ( o którym już pisałam ), a nawet przez jeden wieczór wsłuchiwałam się w jej śpiew, chciałabym podzielić się wrażeniami i z serialu i ze sceny. Nie sądziłam, że aż tak spodoba mi się jej śpiew a jeszcze bardziej aranżacja utworu i chórek który tworzy efekt. W sumie całość brzmi bardzo ładnie. Doda znalazła swój styl, który może się podobać wielu słuchaczom. Za bardzo jednak artystka zachwyca się swoim ciałem i eksponuje je w detalach. Może dlatego to mnie trochę razi ponieważ moje śpiewanie tworzyło się w okresie, kiedy wygląd nie miał wielkiego znaczenia, liczył się głos. To był okres kiedy świat zachwycał się śpiewem Żuliet Greko czy Ewy Demarczyk. Owe artystki ubierały się całe na czarno i często stawały po za zasięgiem jupiterów, po to żeby wsłuchiwać się w ich głos i tekst piosenek. Doda natomiast swoim wyglądem i zachowaniem rozprasza słuchacza i tworzy z niego wyłącznie widza, myślę, że dlatego nie zapamiętywałam jej piosenek. Jak po pierwszym odcinku serialu z Dodą pisałam o jej gustownym ubiorze, tak w trzecim odcinku ogarnęło mnie przerażenie – jak można pójść na pierwsze spotkanie z cyckami na wierzchu i kokosić się na kocyku żeby bezustannie eksponować seksapil. Każdy z jej partnerów, a było ich już 6, był ubrany przyzwoicie, nawet skromnie, natomiast Dorotka niestety nie, później się dziwiła, że u jednego z pretendentów widziała w oczach błysk pożądania; dziwiłabym się jakby owego błysku nie było, bo to świadczyłoby o niepełnosprawności owego pana. Leży przed nim seksowna, ładna dziewczyna, która każdym ruchem prowokuje a odmienna płeć nic – to znaczyłoby, że coś tu nie gra. Może dotrze do niej wyrazista rozmowa z psychologiem z którym Doda konwersuje. Psycholog ów wyraźnie rozgraniczył stan zakochania od pokochania, którego tak bardzo pragnie Dorotka, która jednak nie może przestać być Dodą. Zakochanie trwa rok, czasem dłużej albo krócej. Po stanie zakochania przychodzi, albo i nie, pokochanie i tego już Dorotce brakuje. Może domyśli się, że swój wygląd seksbomby powinna zostawić na scenie a prywatnie jej wygląd powinien iść w parze z pragnieniami i charakterem. Jest dobra, prawdomówna, naturalna, szczera, a jej wygląd temu przeczy. Bardzo łatwo jest zakochać się w niej, a jeszcze bardziej pożądać, ale co za dużo to nie zdrowo. Po jakimś czasie następuje przesyt. Chciało by się normalności. Życzę Dorotce spełnienia jej oczekiwań, a czy to nastąpi w pozostałych odcinkach serialu ? Zobaczymy.

Wczoraj – 23 września, w naszym DPSie miał miejsce występ o którym wreszcie mogę napisać same ciepłe słowa. Z chwilą jak usłyszałam pierwszą frazę Psalmu Piotra Rubika – Dla ciebie – stanęłam jak wmurowana i słuchałam w zachwycie. W pierwszej chwili myślałam,, że to leci z płyty, odzwyczaiłam się od pięknych wykonań czegokolwiek. U nas nawet jak jest coś odtwarzane z płyty to jest to ( według mnie ) byle co. Wyobraźcie sobie – idę przez las, jest piękny , słoneczny wrześniowy dzień i nagle słyszę piękny śpiew. Śpiewają czyściutkie, dźwięczne głosy i na dodatek taki utwór. Mogło mnie wbić w ziemię? Mogło i wbiło. Wchodzę na dziedziniec naszego DPSu i oczom nie wierzę, to nie chór tylko śpiewający tercet, któremu towarzyszą jeszcze trzy osoby tworząc sekstet, te osoby grają na : perkusji, flecie poprzecznym i pianinie mechanicznym, czyli na keyboardzie To INTERNACKA GRUPA MUZYCZNA z naszej Szkoły Muzycznej która składa się z pięciu dziewcząt i jednego rodzynka w osobie Michała. Dlaczego wszystko pięknie brzmiało, a no dlatego, że każdy robił to co lubi i to co umie robić najlepiej a na dodatek pobiera nauki właśnie w tym kierunku. Śpiewające: Majka, Gabrysia i Małgosia są na Wydziale Wokalistyki, pozostali to : Ania – perkusja, Zosia – flet poprzeczny i Michał grający na pianinie ale uczący się w klasie gitar; jak do tego dodamy jeszcze piękne i pięknie z lekkością artystów wykonane utwory takie jak : wymieniony wcześniej Psalm – Dla Ciebie, czy Szukaj mnie, Małgośka, Radość najpiękniejszych lat, W kinie w Lublinie, Alleluja, Cykady na Cykladach, czy kamień z napisem Love, to nie trzeba dodawać nic więcej jak tylko to, że za to piękno, pięknie DZIĘKUJEMY!

Co czytam i jakie filmy oglądam?

Takie pytania padły w komentarzach, po moim stwierdzeniu, że komedie romantyczne to dla mnie coś nowego. Teraz czytam nie wiele, szkoda mi moich oczu. Całe życie nie umiałam czytać książek jak normalni ludzie. Jak dorwałam książkę która mnie wciągnęła to ją nie czytałam tylko „połykałam ” , zapominając o Bożym świecie. Na ogół czytałam kilka pozycji na raz: musiałam przeczytać coś o czym właśnie się mówi, coś co ktoś mi polecił i swój kaliber autorów którzy nie dawali mi spać, to Robert Ludlum, F. Forsyth albo Waldemar Łysiak. Kiedyś przyszłam do biblioteki i zastałam nową panią bibliotekarkę, która spytała mnie co chciałabym teraz poczytać, odpowiedziałam, że nie wiem; a ona na to – to popatrzymy w kartotekę co panią interesuje. Ze zdziwienia aż krzyknęła – pani czyta ciężką, męską literaturę. Głupio mi się zrobiło i na parę lat zmieniłam temat, zaczęłam czytać historię jakiegoś kraju a po historii przechodziłam do literatury społeczno obyczajowej tego kraju. Najwięcej czasu pochłonęła mnie historia i obyczajowość Rosji a później Anglii i Francji. Takiego uporządkowania w czytaniu nauczyła mnie pani, która była właśnie w bibliotece w czasie moich rozterek – co zmienić w czytaniu i która zdradziła mi swój klucz czytania książek. Ona do tego jeszcze dodawała sobie geografię danego kraju. Na początku to ta pani szykowała mi listę lektur, bo ja byłam w tym zagubiona, a ona wiedziała, że żeby tego typu lektura wciągnęła to trzeba ją usystematyzować, i robiła to dla mnie. Zamiast geografii ja dorzucałam sobie biografie i ten typ literatury pozostał mi wierny na długo. W ogóle miałam szczęście do ludzi mądrych. ( Pani która pomogła mi wejść na właściwe tory w czytaniu była sprzątaczką w WDKu ) Kiedyś, będąc w sanatorium, wybrałam się do biblioteki i na pytanie bibliotekarki co chciałabym poczytać, odpowiedziałam jej, że to co panią ostatnio bardzo zainteresowało. Okazało się, że owa pani ściągała do swojej biblioteki książki pisane na podstawie prac doktorskich z różnych stron świata i tak dzięki niej przeczytałam Odmieńca Freda Bodswortha – powieści napisanej na podstawie pracy doktorskiej kanadyjskiego ornitologa i opisującej życie bernikli białolicej. Cudo! Czytając ją pisałam listy do koleżanek z pracy w których streszczałam powieść w odcinkach. Po powrocie z sanatorium, codziennie podczas przerwy na kawę było opowiadanie Odmieńca w odcinkach. Przeczytałam też pracę doktorską Boya Żeleńskiego o Marysieńce Sobieskiej. Książka która powstaje na podstawie pracy naukowej jest wiarygodna w treści i to mnie interesuje najbardziej. Mieszkając już w DPSie przeczytałam wszystko co było w naszej bibliotece o życiu kobiet na różnych kontynentach, w różnych krajach i z różnym statusem społecznym. Czytanie tego typu lektury wykorzystałam do swojego pisania do naszego kwartalnika; prowadziłam kącik – co warto przeczytać; a jak prowadziłam radio, musiałam przygotować audycje do okresu postu, tak więc czytałam wszystko co było w bibliotece na temat religii świata. Do opowiadań o danej religii dobierałam oczywiście odpowiednią muzykę. Co dzieje się u kogoś pod kołdrą nie interesowało mnie nigdy. Jeśli chodzi o filmy, to oglądam je tylko w telewizji i są to seriale z cyklu ” zabili go i uciekł ” – Gliniarze, Policjanci i policjantki, Sprawiedliwi, Prawdziwe motywy i tamu podobne bzdeciki. Podczas oglądania przeważnie zasypiam. Z programów rozrywkowych bardzo lubię – Taniec z gwiazdami – bardzo się męczę żeby nie zasnąć. Lubię się bawić w zgadywanki przy programie – Jaka to melodia – coraz gorzej mi się zgaduje ale jeśli chodzi o polskie utwory z lat 50, 60, 70 i 80 to spokojnie daję radę i to na czas. Więcej grzechów nie pamiętam – buziaki.

Wieczory prababci…

oczywiście przed telewizorem. 3 września po raz pierwszy od wielu lat, a może nawet w ogóle po raz pierwszy, oglądałam komedię romantyczną. Stary film z Julią Roberts i Hugh Grantem – ” Notting Hill ” – zachwyciłam się. Obejrzałam go w zachwycie od dechy do dechy. Nie spodziewałam się tego po sobie. Ponieważ w tym dniu czekałam na pierwszy odcinek serialu – Doda, 12 kroków do miłości – byłam pewna, że po przeżyciach z Roberts i Grantem na pewno po paru minutach oglądania wyłączę telewizor. Nic z tego, serial ten również podobał mi się. Najbardziej podobała mi się naturalność Dody. Ona w ogóle nie grała, ona odtwarzała siebie. Nieprawdopodobnie zgrabna dziewczyna, bardzo gustownie ubrana na każdą okazję, może tylko zachwycać. Wcale się nie dziwiłam, że dwóch pierwszych kandydatów do serca, odrzuciła; będąc w jej wieku, nawet bez jej pozycji, odrzuciłabym również. Na drugi dzień zaplanowałam posłuchania chociaż trochę jej piosenek. Jak do tych czas żadna z jej piosenek nie została w mojej pamięci, może teraz? Natomiast dobrze pamiętam jak zobaczyłam ją po raz pierwszy chyba z 15 lat temu, to było takie cudeńko z wyglądu, że nie można było od niej oderwać wzroku. Niestety, nad swoim śmiechem musiałaby popracować; no ale jak ma być naturalność to pal licho ten śmiech.

Cieszę się, że jednak coś mnie zachwyca, już myślałam, że jestem zdegustowaną, bez radości życia staruchą. Okazuje się, że nie, że niestety nic mi się nie podoba, z pokazów artystycznych tylko tu w naszym DPSie. U nas wystarczy, że ktoś nauczy się czytać to już może występować przed publicznością. Takie występy wyzbywają ludzi z samokrytyki. Nie umiem mówić sobie na przekór, tak więc wolę nie chodzić na żadne występy naszych, niż mówić same przykre słowa jak jestem o ten występ pytana. W żadnej wypowiedzi naszych nie słyszałam ani jednego słowa wypowiedzianego z sercem, z głębi duszy, z przeżyciem. Wcale nie trzeba być artystą żeby wszystko robić z sercem. Widziałam na scenie tańczącą dziewczynę z głębokim Daunem. To było podczas pokazów DPSów, owa dziewczyna tańczyła w takim zapamiętaniu, w takim uniesieniu, że nie można było od niej oderwać wzroku. Nie miała w sumie żadnej choreografii, ona rozkochała się w muzyce i jej ciało przekazało nam ten zachwyt. Przed laty byłam na wyjeździe integracyjnym DPSów w Grezynach. W Domu mieszkali sami bardzo poważnie chorzy ludzie. Ci ludzie musieli mieć cudownego terapeutę, który rozkochał ich w muzyce. Nauczył ich odbierać muzykę całym sobą. Ich występ również zapamiętałam na długie lata. Odtwarzali orkiestrę. Muzyka leciała z odtwarzacza a oni na instrumentach zrobionych z papieru udawali, że grają. Każdy akord był zaakcentowany gestem, ruchem ciała. Chłopcy udając, że grają wpadali w ekstazę a za nimi widownia. Po takim koncercie papierowe instrumenty były w strzępach, a widownia i tak miała wrażenie, że to oni grali. Kocham ludzi z sercem, nie z pompą ssąco tłoczącą ale z sercem.

W komentarzach znalazłam wpis dotyczący mojego ostatniego wpisu. Napisałam w nim, że Kaśka to nawet nie wie, że zachowuje się brzydko i w ogóle się tego nie wstydzi. W odpowiedzi wyjaśniono mi , że p. Kasia jest służbistką i wykonuje polecenia szefów nie analizując ich. To jest typ ludzi którzy mają zaniżoną samoocenę. Jej praca polega na posłuszeństwie; a wstydzić się powinni ci co nie pozwalają się wykazać tylko wydają brzydkie polecenia. Osoba pisząca do mnie zwróciła mi uwagę na to, że ludzie z inicjatywą bardzo krótko pracują w DPSach, i albo po krótkiej refleksji sami szukają nowej pracy albo odchodzą bo muszą.

Ryba psuje się od głowy…

Będąc na spacerze przed Domem, zaczepiła mnie jedna z nowych pracownic i z zaciekawieniem wypytywała mnie skąd tak się znam na komputerze. Odpowiedziałam jej, że moja znajomość komputera jest nikła a wszystkiego nauczyłam się tu w DPSie. Wciągnął mnie w to nasz były pracownik – Pan Karol. To był pracownik socjalny który uważnie obserwował mieszkańców Domu, WSZYSTKICH – czyli swoich podopiecznych i wyszukiwał dla nich, czyli dla nas, takie zajęcia które zainteresowałyby każdego z nas. Nie czekał aż ktoś o coś poprosi tylko sam wychodził z propozycją. Z mężczyznami grał w szachy, jeździł z nimi na ryby, stworzył kółko zainteresowań lekturą męską, do czytania której zachęcał a później na spotkaniach przy kawce panowie omawiali ją i wychodzili z propozycjami do czytania. Codziennie coś działo się w naszym Domu i to wszystko było na poziomie. Jeździliśmy na wernisaże, na przeróżne spotkania z ciekawymi ludźmi typu: miłośników naszego regionu, gór, krajów nadbałtyckich , śródziemnomorskich czy miłośników dzikich zakątków świata. Latem byliśmy niemalże na wszystkich występach na Starym Mieście, które przecież odbywały się wieczorami. Mieliśmy też zajęcia stałe właśnie typu zapoznania się z komputerem. Zaczynaliśmy od nauczenia się włączenia i wyłączenia komputera. Jak Karol odszedł od nas, a odszedł nie w wieńcu laurowym jak powinien był tylko ze spuszczoną głową, to lekcje komputerowe rozpełzły się. Jeszcze następczyni Karola – Magda W. starała się żeby te lekcje były ale ludzie w dowód żałoby po Karolu przestali na nie chodzić. Tylko ja, ewentualną znajomość komputera traktowałam jako pamiątkę po Karolu i trwałam w tej nauce. Szło mi to bardzo wolno, żeby przyspieszyć musiałam więcej czasu spędzać przed komputerem, zaczęłam więc marudzić wnukowi, że chcę mieć swój komputer. Obecny komputer jest moim trzecim, ponieważ na początku dostałam stary, stacjonarny komputer wnuka. Drugi to już był laptop kupiony w komisie a obecny to śmigający jak się patrzy. Nadal nie wiele wiem o komputerach ale już coś tam wiem i mam co robić. Przymierzałam się do zakończenia pisania bloga, ponieważ w zasadzie to nie ma o czym pisać, ale dyrekcja Domu stara się o tematy dla mnie. Jeszcze w marcu pisałam na blogu, że zaczęłam pisać do naszego kwartalnika. Tym razem zajmująca się tymi sprawami miałaby wygodę z moją pisaniną bo nie przynosiłabym tekstu napisanego długopisem tylko na pendrajwie . Porozmawiałam na ten temat z Dorotką, takim redaktorem naczelnym, wszystko było ustalone, że będę pisała tak jak kiedyś, o naszych mieszkańcach; prowadziłabym taki kącik – Poznajmy się. Trochę się obawiałam czy znajdę chętnych do rozmowy, do wynurzenia się przede mną no i przed czytelnikami. Okazało się, że nasi mieszkańcy są otwarci. Jeszcze tego samego tygodnia miałam napisane dwa wywiady a w kolejce czekały jeszcze trzy osoby. Cieszyłam się jak głupia. Okazało się jednak, że teraz nasz Głos Seniora ( tak zatytułowany jest nasz kwartalnik ) wychodzi nie co kwartał a co pół roku – nie ma o czym pisać, i ten do którego zbierałam materiał, nie ukaże się w kwietniu tylko w lipcu. Przeprosiłam swoich rozmówców, że źle ich poinformowałam. Ponieważ w jednym z artykułów było dość dużo zdjęć poprosiłam Dorotkę, że jak już ten wywiad będzie przygotowany do druku to żeby dała mi do wglądu. Czekam, czekam i czekam a Dorotka nic. Przechodzi koło mnie kilka razy dziennie ale nic nie mówi na temat artykułu, a to już sierpień. W końcu spytałam – co z moim artykułem? Nie został wydrukowany – brzmiała odpowiedź. Dlaczego – spytałam. Usłyszałam w odpowiedzi, że to była decyzja pani dyrektor i pani kierownik socjalnej. I przez te wszystkie miesiące nie znalazłaś czasu żeby mi o tym powiedzieć? A no tak jakoś wyszło. To, że artykuł został odrzucony to dla mnie jest wytłumaczalne – nie pasował do profilu wydawnictwa. Nasz Głos Seniora to nie nasz głos mieszkańców tylko głos pani dyrektor – przechwałki na temat tego co było, taka kronika. Szczerze mówiąc, myślałam, że zmobilizuję Dorotkę do zachęcenia innych żeby pisali, są u nas ludzie chętni do takiej pracy. Ale fakt, że nie usłyszałam słowa przepraszam, że nie poinformowałam panią o odrzuceniu artykułu, świadczy o czymś. To jest niestety celowe brzydkie zachowanie się. Pewnie właśnie w takiej brzydkiej formie artykuł odrzucono – pani dyrektor plunęła w twarz swojej podopiecznej, brawo! Tylko, że to plunięcie dotknęło również moich rozmówców, Oni też na to zasłużyli? Chyba, że to stara szkoła wszystkich dyrektorów DPS ów. Ja swoich rozmówców przeproszę w imieniu swoim, w imieniu Dorotki, redaktor pisma i w imieniu dyrekcji. Brzydkie traktowanie mnie wyczuwam wyraźnie wyłącznie u trzech pań, średniego personelu to: Dorota, Natalia i Kasia. Kasia to w ogóle okaz, trzy razy wyprosiła mnie ze swoich zajęć a na korytarzu jak mnie spotyka, to kłania się uniżenie do samej ziemi. Dorota i Natalia to wstydzą się nawet mówić mi dzień dobry. Nie wiedzą jak mają się zachowywać wobec mnie, widać wyraźnie, że mają prykaz być nie grzeczną wobec mnie, ale jak ja zaczynam rozmowę to im robi się lżej i są nawet miłe, Kaśka to nawet nie wie, że zachowuje się brzydko.