EUREKA – nasi politycy ” odkrywają Amerykę „…

Najpierw muszą zniszczyć wszystko co stworzyli poprzednicy, nawet jeśli było to sensowne, a później, tym razem po wielu latach, robią to po swojemu, nawet gorzej, ale już pomysł jest ich. Tym razem zachęcają do zbierania szklanych i plastikowych opakowań. Przecież to tradycja stara jak świat, niestety zmarnowana również przez polityków. 70 lat temu w każdym sklepie można było zwrócić szklane opakowania, a jeśli ktoś uzbierał tego więcej to musiał się wybrać do dużego sklepu w którym znajdował się specjalny punkt skupu. Opakowań plastikowych nie skupowano bo jeszcze nikt nie wymyślił tego świństwa które zatruwa całą kulę ziemską. Wszystko było przetwarzane nie wyrzucane na śmietniki świata. Dzieci zbierały makulaturę za co w szkołach wygrywały różne nagrody ( nawet z samych pochwał dzieci były dumne ) a w skupach makulatury zamieniano ją na papier toaletowy. Dzisiaj z tej zamiany, co niektórzy śmieją się, – tylko głupcy śmieją się z mądrych rzeczy. Na pewno znalazłoby się wiele osób które w zamian za papier toaletowy wysprzątałyby zaśmiecone środowisko. Za czasów mojej wczesnej młodości nikt nikogo nie uczył segregacji śmieci, z tą mądrością chyba rodziły się dzieci. W każdym domu było miejsce na zużyte ubrania, makulaturę czy butelki. Był dzień, że po te skarby ktoś przyjechał i zabierał. Ktoś też przyjeżdżał po resztki jedzenia. To tylko jak nasi politycy, w miarę upływu lat, stawali się coraz ” światlejsi ” to glob zaczął zarastać brudem i hałdami śmieci. Teraz nasi mędrcy wymyślili żeby nie zrywać etykiet ze szklanych opakowań bo będzie można te właśnie opakowania ze starą etykietą użyć ponownie. Pomysłodawca tego absurdu powinien walnąć się w głowę – ile miejsca trzeba będzie przeznaczyć na tak określone opakowania i komu będzie się chciało tego miejsca szukać. Wyszło też zarządzenie, że tekstyliów nie można wyrzucać. Podobno i do tego są przeznaczone jakieś miejsca, ale gdzie ich szukać? Tekstylia od zawsze były zbierane jeśli nie na przeróbki to na tkanie różnych kilimków czy chodniczków. Teraz to tylko w CEPELII można zobaczyć cudeńka ze zużytych szmatek, a kiedyś takie cacka były w każdym domu. Wszystko można było naprawić lub zamienić. Niczego nie wypadało wyrzucić. No ale są różne punkty widzenia. Nawet w mojej rodzinie był kiedyś spór – wyrzucić czy naprawić ? Ja byłam i jestem za naprawą a już moje dzieci za wyrzucaniem i kupnem nowego. Mamo, kupując nowe zapewniamy pracę ludziom bo rośnie zapotrzebowanie. Tej mądrości nie wyniosły z domu, przecież można też pracować przy naprawach prawie wszystkiego. To stąd nazywano niektórych panów – złotą rączką – bo ten ktoś potrafił naprawić wszystko. Jestem dumna z tego, że mam do dziś siedemdziesięcioletni młynek do kawy, reperowany czterokrotnie. Córki śmieją się ze mnie pytając – mamo, a ten historyczny młynek to jeszcze żyje ? Żyje i funkcjonuje całkiem nie źle bo naprawiały go zawsze złote rączki. Dzisiaj punkt napraw z szyldem – Złota rączka – miałby powodzenie.

I to już wszystko – NARA !!

Przesyłka od Alinki.

Alinka to moja znajoma od wczesnych lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. To pianistka – akompaniatorka mieszkająca w pięknej dzielnicy willowej nad jeziorem. Nie zawsze tak było, jak poznałyśmy się to mieszkała w mieszkanku jednoizbowym, czyli, że wszystko mieściło się w jednym pomieszczeniu: pokój, kuchnia, sypialnia i łazienka; toaleta natomiast była jedna na całe piętro, oczywiście na korytarzu. W takim mieszkanku mieszkała razem z rodzicami. Połowę tej izby zajmował fortepian, który Alinka otrzymała od władz miasta Lidzbark Warmiński, będąc uznaną przez te władze za cudowne dziecko. To było zaraz po wojnie w roku 1948. wówczas właśnie tam mieszkała Alinka razem z rodzicami. Podejrzewam, że władze miasta uzyskały go jako zdobycz po wojenną i nie miały co z nim zrobić; przecież cała Polska była w gruzach a instrument trzeba było odrestaurować i gdzieś go trzymać, a nie było gdzie. W tym jednoizbowym mieszkanku przeżyli 10 lat. W między czasie rodzice Alinki budowali dom w którym ona mieszka do tej chwili. W tym domu to fortepian ma ” swój pokój „, nazwany pokojem błękitnym, w którym jest biblioteczka muzyczna i wszelkie pamiątki związane z działalnością artystyczną. Wychodząc z pokoju przez drzwi balkonowe, widzisz tylko ogromne, nie kończące się, lustro jeziora. I właśnie robiąc porządki w tym pokoju pozbierała pamiątki związane ze mną i postanowiła przekazać mi je. Do naszego dpsu przychodzi pani która jest wieloletnią przyjaciółką jednego z mieszkańców i jednocześnie sąsiadką Alinki. To ona co jakiś czas coś mi przynosi od Alinki, a Alinka swoim starym zwyczajem, po za tym, że przekazuje mi jakiś prezent czy wspólną pamiątkę, to jeszcze przemyca jakieś mądrości – świętości, tym razem przemyciła – żywoty świętej Ryty. Jak zadzwoniłam żeby podziękować za przesyłkę to Alinka tak tłumaczyła mi się : Danusiu, ja nie mam żadnej rodziny, jak wiesz byłam jedynaczką i nie miałam nigdy dzieci, tak więc jak ktoś obcy,kiedyś wejdzie do tego domu to wszystko powyrzuca, a ty masz rodzinę wielopokoleniową i na dodatek artystyczną, to dla kogoś z nich to co ci przysyłam będzie pamiątką. No fakt, moja najbliższa rodzina liczy 16 osób, to może kogoś zainteresuje prababcia w wieku 20 lat.

I to wszystko co mam do powiedzenia – NARA !!

Już czytam tylko w języku polskim.

Dzisiejszy wpis zacznę od przeprosin swoich stałych komentatorów: Angeli, Russel, Thomasa, Giowani, Christiana, Jenny, Kirka, Petera i Rolpha. Kochani, ja nawet nie wiem w jakim języku do mnie piszecie – nie znam języków obcych; a jeśli kiedyś znałam co nie co, to już zapomniałam. Ja już zaczynam zapominać określenia w swoim ojczystym języku. Czytając piąte przez dziesiąte, zrozumiem nie tak jak powinnam i wyjdzie z tego groch z kapustą. Wnuk mnie ostrzegł, – babciu lepiej te wpisy obcojęzyczne omijaj, klikniesz nie tam gdzie trzeba i mogą być kłopoty. A mój wnuk jest bardzo mądry, tak więc dostosowuję się do jego rad. Założył mi bloga, nadzoruje, opłaca, naprawia, poucza i mówi – baw się babciu. Szybko się zorientował, że bardzo lubię pisać, tak więc przygotował mi zabawkę wedle moich oczekiwań. Kiedyś, to musiał też wgrywać mi muzykę i wideoklipy na pulpit, jak szykowałam jakiś program muzyczny; teraz takie rzeczy potrafi każdy młody człowiek, a takich jest u nas w dps dostatek, i właśnie dlatego babcia nie umie pewnych rzeczy robić na komputerze i nie chce jej się już niczego nowego uczyć, bo zawsze ktoś wyręczy. Tak więc jeśli chcecie żebym odczytywała wasze wpisy, piszcie w języku polskim. To wy użyjcie tłumacza, ja tego nie potrafię, ale odpisywać będę wyłącznie na swoim blogu. Temat ten poruszałam nie jednokrotnie a wy i tak robicie po swojemu. Trochę litości dla prababci okażecie pisząc do niej w języku polskim, a wówczas ja z ogromną przyjemnością odpiszę, bez względu na to czy ten wpis będzie miły czy nie. A muszę się przyznać, że bardzo lubię rzeczowe wpisy, nawet takie nie za bardzo na mój temat ale prawdziwe. Do czytających bloga dołączyła moja młodsza, śpiewająca koleżanka, taka niewiele starsza od mojej córki. Cieszę się, że dołączyła jednak wiem, że niczego rzeczowego od niej nie usłyszę, ona umie tylko chwalić, i to potrafi lać wodę bez opamiętania. Skąd to się w niej bierze nie mam pojęcia. Ja jak chcę kogoś skomplementować to powiem dwa, trzy słowa nie więcej a ona morze sto i dwieście, żadnego problemu z tym nie ma. Słuchając tych ochów i achów mnie ręce opadają – jak można tak bajerować. I co kochana Gosiu, dostało ci się po nosku. Jesteś pięknym i bardzo dobrym człowiekiem ale opanuj w sobie te pochlebstwa i będzie git. Dzięki Gosi wiem, że moi nowi czytelnicy czytają bloga od końca tak więc często nie wiedzą o co chodzi w moich wypowiedziach. Ja bloga piszę od marca 2017r. i ten blog to był mój krzyk rozpaczy po piekle jakie przechodziłam przez długie lata w dps. Jeśli chcecie dokładnie wiedzieć o co chodzi to należy czytać od początku, czyli wejść w kalendarz i kliknąć w pierwszy wpis z marca 2017r. Na łamach bloga są nie tylko skargi, dla zmiany tematu, dla takiego resetu, pisałam i o sąsiadach z mojej ulicy Radiowej i o dzieciakach z tej ulicy. opisywałam swoje korzenie rodzinne; przecież to jest 9 lat pisania. Mówisz mi Gosiu, że powinnam pisać teksty do piosenek, i to również znajdzie się na blogu, może nie do piosenek ale teksty.

W miniony czwartek odbyło się nasze comiesięczne, śpiewające spotkanie. Już po pierwszych minutach zorientowałam się, że za dużo na siebie wzięłam – już nie te lata, żeby opanować jednocześnie teksty piosenek i obraz na dużym ekranie, który trzeba odpowiednio przesuwać, muzykę która leciała z płyt, raz z laptopa a innym razem z odtwarzacza, i to wszystko wyśpiewać dla wyrównania głosów. Nasze spotkanie było podzielone na cztery części i właśnie ta pierwsza część była dla mnie najtrudniejsza a trwała 20 minut. To był program zatytułowany – żegnaj lato na rok – i przez te pierwsze 20 minut śpiewaliśmy piosenki na pożegnanie lata. Dalej to już poleciało dobrze. Chociaż zdarzyła mi się wpadka zapomnienia jednego potrzebnego mi słowa. Druga część to był tak zwany kącik melomana a w nim Dymitr Szostakowicz i jego cudowny Walc nr. 2 zobrazowany balem z filmu Anna Karenina i baletem klasycznym przy śpiewie tego walca przez Demisa Russosa, powiązane to wszystko moim opowiadaniem o wielkim kompozytorze. Trzecia część naszego spotkania to śpiewanie piosenek które postanowiliśmy się nauczyć i czwarta część to relaks całkowity w rytmie disko. Zechciało mi się spotkań programowych to teraz mam trochę pracy i podczas przygotowania się do programu i podczas trwania programu. Plan jest taki, że na przyszłość dużym ekranem zajmą się terapeutki, wówczas ja poprowadzę resztę na zupełnym luzie.

I to już wszystko – NARA !!

Jestem w kropce…

zdaję sobie sprawę, że wycierpiałam w tym dps niemiłosiernie, aż dziw, że to wszystko przetrzymałam. 13 lat katorgi psychicznej i fizycznej, ze strony wielu osób i to osób odpowiedzialnych za mnie. Od dwóch lat jest dobrze. Codziennie modląc się dziękuję, że w końcu dożyłam spokojnej starości. Rozum mi mówi nie wtrącaj się a sumienie krzyczy – pomóż, zrób coś z tym. Moja sąsiadka codziennie skarży mi się, że jest tu traktowana jakby była ubezwłasnowolniona. Od roku mieszka u nas razem z synem. Oboje są bardzo chorzy. Cały czas prosi o pokój dwuosobowy, bo chciałaby pomagać synowi w zapobieganiu przy zbliżającym się ataku padaczki. Mają pokoje obok siebie ale ona co chwila biegnie do niego żeby zobaczyć czy jest wszystko w porządku. Zabraniają mi podawać synowi leki – mówi. Ja po prostu chcę wiedzieć co on dostaje za leki. Przychodzą po kilka osób na raz, ( to jest w ramach metody zastraszania ) jak gestapo i wszystkiego mi zabraniają. Nie mają czasu na wytłumaczenie czegokolwiek tylko zakazują. Mój syn to jedyna moja rodzina i serce mi krwawi na samą myśl, że nic mi nie wolno. Pielęgniarka przynosi mu leki, które ostatnio wypisał psychiatra, nie wiem co to za leki ale wiem, że syn po nich ciągle śpi. Żebym wiedziała, że tak będę tu traktowana to nigdy nie przyszłabym tu. To ostatnie zdanie i ja powtarzałam przez kilka lat. Rządzący tym domem, to są niby ludzie, którzy mają skorupy ludzkie a wnętrze jakiś stworzeń które mają satysfakcję w znęcaniu się nad ludźmi. Jak tylko ktoś czegoś od nich chce, przychodzi psychiatra ordynuje niewiadome tabletki i osobnik już niczego nie chce tylko śpi. Po kilku tygodniach zamienia się w roślinkę i jest święty spokój. Żeby mnie, ci niby ludzie pomogli w odpowiednim czasie, czyli natychmiast, jak dostałam udaru, to dzisiaj chodziłabym samodzielnie bez pomocy chodzika. Nie uzyskałam żadnej pomocy, chociaż z widocznymi objawami byłam u siostry przełożonej. Już przyzwyczaiłam się do swojej ułomności i modlę się, żeby niczego nie chcieć od tych niby ludzi. Kilkukrotnie dobierano się do moich leków, podmieniano je, nie udało im się, jeszcze myślę i widzę co się dzieje, choć psychiatra uważa, że jest to objaw choroby psychicznej to moje widzenie czego nie ma. Ze mną trzeba było na ostro, bom nie w ciemię bita, ale mojej sąsiadce można by spokojnie wytłumaczyć działanie leków, wytłumaczyć dlaczego nie powinna matka mieszkać z synem w jednym pokoju i po prostu okazać trochę serdeczności, ale prawdziwej serdeczności nie udawanej. Wiem dobrze, że to na czym ci najbardziej zależy wykorzystywane jest do znęcania się nad tobą przy byle okazji. Poznałam tę metodę będąc jeszcze na pobycie dziennym, pisałam o tym. Oto przykład – kiedyś bardzo długo siedzieliśmy w samochodzie czekając na poprzednią dyrektorkę, a ona po prostu zabawiała się z młodym pracownikiem innego ośrodka. Jak ów młodzik wreszcie przyprowadził szanowną, ja nie wytrzymałam i powiedziałam – no nareszcie przypomniało się, że 20 osób czeka od dwóch godzin. I wówczas usłyszałam, wydawało mi się, że najgłupsze zdanie – nie podskakuj bo zabronimy ci śpiewać. A to nie było głupie zdanie tylko zdradzenie tajemnicy czym się posłużą w ewentualnym znęcaniu się nad moją osobą . Ja to wszystko znam, tyle tylko, że mnie wzywano na dywanik gdzie oczekiwały na mnie trzy czarownice, aż odmówiłam przychodzenia. Przypomniałam im, że nie jestem ich podwładną. Nie wiem co mam robić, czy pokierować działaniem sąsiadki, czy po prostu cieszyć się, że ja mam święty spokój. Jestem w kropce. Z jednej strony jeśli nie pomogę będzie mnie gryzło sumienie, z drugiej zaś strony, zasłużyłam na święty spokój.

Dzień 1 września w naszym domu miał być uroczyście uczczony. Żeby podkreślić wagę tego dnia pierwsza część tej uroczystości, czyli akademia, odbyła się w kaplicy przed ołtarzem i właśnie to miejsce pokazało okropność głównodowodzącego tą akademią. Ów pan rozsiadł się jak w oberży, nogi rozkraczył na szerokość trzech krzeseł, nie przesadzam nic a nic, i nudził, nudził, nudził. Musiał po swojemu opowiedzieć o wydarzeniach politycznych w Polsce obejmujących okres dwudziestu lat przed wybuchem wojny i przystąpił do meritum wyliczając ile bomb spadło pierwszego dnia wojny, ile ważyła każda bomba i ile w każdej bombie było środków wybuchowych. Osobą odpowiedzialną za całokształt była Kasia, wiedziała dobrze, że ta rozwlekłość opowiadania nie ma sensu, mówiły o tym panie biorący udział w tym występie, niestety nikt nie miał odwagi zwrócić uwagę panu Janowi i o dłużyznach i niewłaściwym rozwaleniu się przed ołtarzem. Przecież to działacz kościelny i od zwracania uwag to jest wyłącznie on sam. Druga część tego świętowania przeniosła się do ogródka pod grzybkiem. To była uczta kulinarna przy śpiewie stałego naszego gościa – pana Leszka. I tak jak poczęstunek zdał egzamin z wysoką oceną tak pan Leszek to był niewypał.

I to byłoby na tyle – NARA !!

Czy warto ?

W naszym dps zorganizowano wyjazd do podobnego dps na uroczyste pieczenie ziemniaka. Wyobrażacie sobie, przecież to jest jeszcze sierpień, pełnia lata, a ziemniaki piecze się po wykopkach, wykopki bywają jesienią… Ale zaproszenie przyszło i jak znam ten ośrodek który nas zapraszał to impreza świadczyła, że u nich jest już po wykopkach. To inny ośrodek od wszystkich które znam. Ośrodek mający swoje gospodarstwo w którym pracują podopieczni tego ośrodka. Tam są, w porównaniu z nami, młodzi ludzie z ułomnościami psychicznymi, a nie fizycznymi. Mamy do dyspozycji jeden samochód, w którym mieści się zaledwie 8 osób a i tak ludzie zapisywali się na ten wyjazd i wypisywali się. Ja nie wybierałam się na tę wycieczkę, byłam tam dwa razy, w prawdzie bardzo dawno temu, ale trzeba dać możliwość do wyjazdu innym. Nasi wiedzą, że ja już wszędzie byłam gdziekolwiek wyjeżdżaliśmy, przyszli więc po odpowiedź na pytanie – czy warto tam jechać. A oto moja odpowiedź: warto, bardzo warto, już sam dojazd do ośrodka to bajka, w której warto uczestniczyć. Ośrodek mieści się około 15 km. od Olsztyna, a ostatnie 2 km. zaczyna się bajka. Jedziemy pod górę serpentyną, nad głową las, pod nogami wije się rzeczka. Na szczycie góry widzimy pałac, w okół dużo zieleni i kwiatów, zabudowania w formie czworaków i warzywniaki, sad i różne pomieszczenia dla zwierząt – gospodarstwo ekologiczne które pewnie prowadzi jakiś hrabia – no bo pałac. W tym pałacu mieszkają podopieczni. Budynek pięknie urządzony, w holu dywany, kwiaty, fotele, kanapy. Gorzej przedstawia się sprawa pokoi, są wyłącznie wieloosobowe. Budynek jest piętrowy tak więc jest i winda. Winda pasująca do wnętrza, oszklona i z osobą obsługującą. Jak już pisałam, na zewnątrz, w niewielkiej odległości są pobudowane jeszcze chyba przed setką lat – czworaki, w których kiedyś mieszkali pracownicy i dzisiaj również, przecież to wielkie gospodarstwo i z ogrodami i ze zwierzętami wymaga dużo rąk do pracy. Ponadto są przecież pracownicy dps : opiekunowie, pokojowe, terapeuci, instruktorzy, kuchnia, służba zdrowia i tak dla wszystkich mieszkań nie starczy a dojazd do pracy zewsząd jest daleki i niewygodny. Jednak jak już się jest na miejscu i do tego jest się gościem to jest się w bajce. Jak byłam przed laty to mieszkała tam grupa bardzo wesołych chłopców, którzy byli wodzirejami we wszystkim. Założyli specyficzny zespół muzyczny. Mieli porobione takie niby instrumenty z papieru na których grali w rytm muzyki która leciała, wówczas z magnetofonu. Byli wyćwiczeni do perfekcji, jak oglądało się ich i słuchało to wszystko było bardzo zgrane, każdy oddech, każdy ruch ciała, mimika, wszystko współgrało i sprawiało wrażenie, że te papierowe instrumenty grają a wśród muzyków jest Armstrong, czy Presley. Sala widowiskowa połączona ze stołówką dawała dużą przestrzeń a i widowisko było przednie i poczęstunek w różnych postaciach ziemniaka, również. Tańcom i śpiewom nie było końca. Każda delegacja uczestnicząca w zabawach, otrzymała w prezencie duży worek jabłek- widać wyjątkowo obrodziły i wszyscy wracali w znakomitych humorach. Tak więc jechać warto, bardzo warto.

Jak wycieczkowicze wrócili z bajkowej wyprawy to u nas zaczynało się spotkanie śpiewające. Ponieważ w tym dniu do naszego śpiewania dołączyłam klasykę, a konkretnie śpiew Wiesława Ochmana, tak więc z samej ciekawości jak to będzie wyglądało, wycieczkowicze przybiegli do nas. Nie było nas tak dużo jak zwykle ale za to byli miłośnicy muzyki klasycznej, trochę szkoda bo kilka osób jak usłyszało o klasyce to zrezygnowało z przyjścia. Wzięłam na warsztat operę Poławiacze Pereł, opowiadałam o kompozytorze, o treści opery i słuchaliśmy Ochmana. Bardzo lubię taką formę spotkań muzycznych. Padło pytanie, że też ci się chce, przecież to tyle roboty? A mnie się chce i to bardzo. Usłyszę tylko jedno słowo – zrób, robię to natychmiast i to z ogromną przyjemnością.

Napisała do mnie osoba podpisująca się E F, nawiązująca do poprzedniego wpisu o pani Emanueli, zarzucając mi, że napisałam ze zgrozą iż swego czasu wszyscy odwrócili się od jej teściowej, a co ty zrobiłaś, też odwróciłaś się. Odpowiadam – uważam, że między jednym a drugim odwróceniem się jest zasadnicza różnica. Ci którzy odwrócili się od teściowej Emanueli to byli ludzie o cały wiek zacofani w swoich poglądach. Dzisiaj panna w ciąży nikogo nie przeraża, a na dodatek zgwałcona to budzi nawet współczucie. Ja odwróciłam się od morderczyni która wysłała, a przynajmniej wiedziała o wysłaniu na śmierć, dwoje najbliższych jej osób. Ludzi, którzy pomogli im w życiu – jak np. teść. Obaj mężczyźni kochali te kobiety, a te kobiety to były perfidne morderczynie które odbierając życie swoim mężom, nie pobrudziły sobie delikatnych rączek. Ja od tej kobiety odwróciłam się i to ze wstrętem i przerażeniem, i do dziś mnie to przeraża.

Przed chwilą nasze terapeutki – Natalka i Dorotka, przyprowadziły do mnie bardzo miłego gościa, osobę która u nas w dps pracowała przed laty i której każdy z mieszkańców coś zawdzięczał – to Ania. Mnie osobiście dawała nadzieję, że są jeszcze porządni ludzie. Ania była pracownikiem socjalnym a tym działem kierowała wiedźma nie człowiek, na dodatek ta wiedźma była popierana przez panią dyrektor, a zatem osobę wcale nie lepszą; bo jak kierownik socjalna oficjalnie pokazywała swój podły charakter, tak pani dyrektor popierała ją ale uśmiechając się do nas, a nawet przymilając. Wydaje mi się, że to jeszcze gorszy gatunek człowieka. Każdy kto pracował w dziale socjalnym albo blisko pani dyrektor był tak wyćwiczony, że ja to wróg, i nikt mi w niczym nie pomagał, wyjątek stanowiła Ania, była karana za pomoc dla mnie a mimo to pomagała mi we wszystkim o co poprosiłam. Ania dopiero zaczynała swoją drogę zawodową a pomimo wszystko nikt nie był w stanie zniszczyć jej pięknych cech charakteru. A oto jak się mną zabawiały obie panie: pani dyrektor poprosiła mnie o przygotowanie programu na Sylwestra. Zrobiłam go razem z Anią. Socjalna odwołała decyzję pani dyrektor. Wiedziała dobrze, że jak coś robię to ludziom to się podoba, a ja mam być straszakiem a nie zachwytem, tak więc cały program do kosza. Ponieważ Ania w tworzeniu tego pięknego programu uczestniczyła, wobec tego to była ostatnia jej praca w naszym dps. Poszłam do pani dyrektor i przedstawiłam jej jak się sprawy mają, w odpowiedzi usłyszałam – nie będę podważała decyzji pani kierownik. Nie pomogły pisma od mieszkańców z prośbą o przywrócenie do pracy Ani, dwa koziołki matołki się uparły i już. Takich ludzi się nie szanuje a takie cudeńka jak Ania to się po prostu kocha.

I to już wszystko – NARA !

Pani Emanuela,

była piękną kobietą do późnej starości. Poznałam ją jak już miała 60 lat, ja wówczas miałam lat 40. Rzucało się w oczy jej piękno i szlachetność; a jednak pozory mylą. Wykształcona, na stanowisku, mieszkająca w pięknym domu otoczona pięknymi antykami, na starość zaczęła czuć się jakby była skazą tego piękna. Po przejściu na emeryturę wydeptała stałą ścieżkę: dom – kościół. Kiedy bym jej nie spotkała to zawsze z różańcem w ręce. Nie chciała mówić o sobie, a im bardziej się wzbraniała opowieścią o sobie tym bardziej mnie to intrygowało. Zobaczyłam w jej domu zdjęcie w pięknej oprawie, równie jak ona pięknej kobiety, ale to zdjęcie wyglądało jak fotos filmowy. Jakby fragment sceny opery Karmen. Bo to jest fragment sceny z Karmen, a ta Karmen to moja teściowa, primadonna opery Lwowskiej – powiedziała. Skoro jest teściowa to znaczy, że miała pani męża. Odpowiedziała – miałam. I koniec opowieści. Pokaże mi pani zdjęcie męża. W tym domu mieszkałam całe życie z teściową, nikogo innego tu nie było to i zdjęć żadnych nie ma. Myślałam – dziwna to kobieta zaprasza mnie do siebie i tak to wygląda jakby chciała żebym się z nią tylko modliła. Siedzi zamyślona i zawsze z różańcem w ręce. Ilekroć mnie spotkała to niemalże na siłę ciągnęła do siebie do domu. Wyglądało to tak jakby bardzo chciała coś mi powiedzieć jednak coś ją wstrzymywało przed tymi wyznaniami. Już czułam się w jej domu jak u siebie, robiłam dla nas herbatkę, puszczałam muzykę ze starych płyt i siedziałyśmy w milczeniu. Pomyślałam, że może jak zacznę z nią modlić się to otworzy się i coś o sobie opowie. Miałam rację, ale wolałabym tego nie słyszeć. To wyglądało tak jakby wszystko zrzuciła z siebie a odpowiedzialność za jej ciężki grzech spadł na mnie. To było całonocne opowiadanie po którym więcej już do pani Emanueli nie przyszłam, zresztą po kilku dniach zmarła. Zaczęłam od pytania – kochała pani swojego męża? A ona prawie z krzykiem – coś się tak uparła z tym mężem, ja kochałam teściową i to z wzajemnością. Otóż, jak już pisałam, teściowa pani Emanueli była primadonną opery Lwowskiej, szybko rozeszła się wieść, że interesują ją kobiety nie mężczyźni. Została brutalnie zgwałcona i z tego gwałtu urodził się syn. Odwrócili się od niej wszyscy. Przestała też śpiewać. Mijały lata w samotności i w biedzie. Syna nie kochała. Techniczny pracownik teatru, który od lat ją kochał nieśmiało, namówił ją żeby została jego żoną i żeby już jako małżeństwo wyjechali ze Lwowa. Tak zrobili, uciekali z miasta już w warunkach wojennych. W Warszawie znalazła pracę w sierocińcu i właśnie tam spotkała piękną, piętnastoletnią Emanuelę. W głowie przyszłej teściowej zrodził się szatański plan. Jej syn miał już lat 18, a jakby tak Emanuela została jego żoną to mogłaby zamieszkać razem z nimi już na zawsze. Na zawsze razem. Jednak chociaż syn był do tego konceptu potrzebny to w życiu codziennym był przeszkodą, tak samo jak i mąż. W głowie teściowej rodzi się jeszcze straszniejsza myśl – pozbyć się obu. Widziała wzajemność uczuć ze strony Emanueli dlatego działała szybko i zdecydowanie. Syn ożenił się z Emanuelą jednak nie spędził z nią nawet nocy poślubnej; jednej nocy przyszła po syna Służba Bezpieczeństwa, drugiej nocy po męża. Kobiety bardzo szybko zmieniły miejsce pobytu z Warszawy na Olsztyn a o ich mężach słuch zaginął. Jeszcze 20 lat panie przeżyły razem; jak Emanuela została sama dopiero do niej dotarło w czym uczestniczyła w swoim życiu. Zaczęły się niekończące modlitwy o odpuszczenie grzechów. Czy pomogły ? Nie wiem. Każdego na starość dopada cierpienie za grzechy, i bardzo dobrze; lepiej takich grzechów nie mieć. Drobne grzeszki to są nawet i owszem ale ciężkie i poważne to nie daj Boże. Nie mam takich i chwała Bogu niestety są ludzie co je mają i muszą z tym żyć. Kończę to nie miłe wspomnienie o którym długo nie mogłam odważyć się pisać.

I to byłoby na tyle – NARA!!

Mali terroryści.

W minionym tygodniu dwukrotnie byłam w mieście. Piszę o tym ponieważ uważam to za swój wyczyn, przecież ja całymi tygodniami potrafię nie wyściubić nosa po za teren dps. A jeszcze nie tak dawno, sama, bez niczyjej pomocy codziennie chodziłam sobie do miasta. A teraz samochód służbowy podrzuca mnie na przystanek autobusowy, na którym ja przesiadam się do pojazdu komunikacji miejskiej, jadę do konkretnego celu a wracam do Domu sama i bez pośpiechu. Zanim dojdę do dps to kilkukrotnie odpoczywam. Najbardziej lubię odpoczywać jak już jestem na ostatniej prostej, około 1km. od celu, na małej, jednokierunkowej uliczce okolonej ogrodami. Siadam wówczas na siedzisku swojego pojazdu, czyli chodzika, i przyglądam się przechodniom. Tym razem to się przysłuchiwałam awanturze pomiędzy dzieckiem i mamą. Jak już zbliżyli się do mnie to zobaczyłam, że ten walczący z mamą wojownik ma nie więcej niż 6 lat. Widać też było, że mama niestety w tej walce polegnie. Ustąpi dla świętego spokoju. Dzisiejsze mamy nie mają cierpliwości i dla świętego spokoju na wszystko pozwalają a mali terroryści znają słabość swoich mam i to wykorzystują. Nie raz widziałam takie sceny brania pod pręgierz mamy przez malucha, zawsze dzieciak wygrywał. Zaczęłam się zastanawiać jaka ja byłam jako dziecko. Nie domagałam się niczego czego nie mogłam sobie wziąć sama ponieważ niczego takiego nie mieliśmy. Rosłam bez zabawek czy słodyczy. Nie interesowało mnie kupno czegokolwiek czego mama mi nie kupiła. Jeśli nie kupiła to znaczyło że nie mogła. Pomimo wszystko dość często słyszałam – ty mnie Danuśka kiedyś do grobu wpędzisz. To chyba przez to, że zawsze starałam się zejść z oczu mamy. Mama zaczynała coś chcieć ode mnie a mnie już w pobliżu nie było. Jeśli domyśliłam się o co chodzi to szybciutko zrobiłam i zniknęłam żeby nie było drugiej części prośby. Jak coś chciałam to prosiłam tatusia a domagałam się od starszego rodzeństwa np. żeby przed swoim wyjściem z domu ładnie mnie uczesali, to oni znikali przede mną jak ja przed mamą. Jak już byłam nieco starsza i nadal naciągałam tatusia na kupno czegoś to wówczas mama wzięła się za mnie i miałam wykład typu – żebyś mi się nie ważyła prosić tatę o cokolwiek, nie jesteś jedynaczką. No i więcej już o nic nie odważyłam się prosić. A jakie były moje córki? Starsza cieszyła się jak cokolwiek dostała i nigdy o nic mnie nie prosiła, ona miała od tego ukochaną babcię. Ja przyzwyczaiłam starszą córkę do przeglądania nowości w pismach dla dzieci czy książkach, to tylko przy witrynach księgarskich czy kioskach RUCHU szkliły się oczy córki z pożądania. Godzinami musiałam jej czytać aż już wszystko umiała na pamięć i wówczas popisywała się przed każdym kto do nas przyszedł – jak to ona pięknie czyta. Każdy kto słyszał jej ” czytanie ” był zaskoczony i pełen podziwu. Ale tak było dopóki nie musiałam swojego czasu dzielić na dwie już córki. Młodsza była zupełnie inna. Bywało że próbowała mnie terroryzować jak wychodziłyśmy razem po zakupy; a wychodziłyśmy razem codziennie. Jednak jak zaczynał się terror to ja udawałam że spełniam życzenie, kupując jej coś innego co uważałam za właściwsze, np. zamiast batonika kupowałam kabanosika, a wręczałam jej to jak już byłyśmy daleko od sklepów. Niestety zawsze chodziło o słodycze. Zaczynały się kaprysy na które ja nie reagowałam. Szybko dziecko się zorientowało, że prosić mnie o coś to daremny trud. Zaznaczam, że ani ja ani moje dzieci nie dostawałyśmy żadnego kieszonkowego przy dorastaniu i przeżyłyśmy jakoś. Jak już jestem przy zwyczajach w mojej rodzinie, to koniecznie muszę napisać o zwyczajach mojej mamy jako teściowej. Na temat teściowych krążą dowcipy, nigdy pochlebne, teściowa to postrach, to nic dobrego. Ale nie moja mama. Moja mama miała zupełnie inne podejście do swoich zięciów a miała ich aż czterech i jedną synową, która wolała mieszkać ze swoimi rodzicami. Podobno synowe nie są zbytnio lubiane przez teściowe. Każde młode małżeństwo musiało na początku jakiś czas pomieszkać w domu mamy, czyli i teściowej. Ja ze swoją już rodziną mieszkałam u mamy 5 lat zanim dostaliśmy swoje mieszkanie. Moja mama nadzwyczajnie traktowała swojego zięcia. Uważała, że jest to ktoś kto przyszedł do obcego dla siebie domu i trzeba mu pomóc w adaptacji. Robiła wszystko żeby nowy członek rodziny czuł się jak najlepiej. Jeśli dochodziło do jakiegoś sporu pomiędzy mną a moim mężem, mama zawsze stawała po stronie swojego zięcia, zawsze. Nie wnikała kto ma rację, uważała, że ja jestem w swoim domu i sobie ze wszystkim poradzę a zięciowi trzeba pomóc. Wszystko było ku zadowoleniu zięcia. Żaden z moich szwagrów nie powiedział na swoją teściową ani jednego złego słowa. Natomiast my, córki często byłyśmy wściekłe na mamę. Mama nic sobie z tego nie robiła, przyjęła taką taktykę i już. Mąż musi lubić wracać do domu a jeśli żona tym się nie przejmuje to zajmie się tym teściowa.

Tyle o sprawach rodzinnych. A po za tym, sierpniowe upały dają się we znaki. Taka pogoda jaka jest ostatnio to młodych zachwyca, starych zatrzymuje w domu, bo dla nas starych jest już nie do zniesienia. A ponieważ ja już w ogóle wychodzę z domu bardzo rzadko, to szczerze mówiąc nawet nie wiem, jaka to pora roku. Coś się zaczęło to i skończy. Z domu wychodzę wyłącznie o świcie a wtedy jest zawsze chłodno, podobnie i latem i wiosną i jesienią; zwłaszcza, że bardzo lubię jak pada, obojętnie czy deszcz czy śnieg, czuję się wówczas bardzo dobrze. Jestem taka jakaś odwrotna, w języku rosyjskim to jestem taka szywarat na wywarat. Jak wychodziłam ostatnio do miasta to mnie ostrzegano, że zanosi się na deszcz a ja na to właśnie liczyłam – kocham pogodę niżową, jak jest tak byle jak.

I to już wszystko, do następnego – NARA!!

Ilovewro.

Napisał do mnie ktoś kto na wstępie zaznaczył, że kocha Wrocław, podpisał się bowiem ilovewro, pl tak więc sprawdziłam co ten zlepek znaczy i okazało się, że gdyby było napisane i love Wro to właśnie byłoby wyznanie miłości Wrocławowi. Cieszę się bardzo, że ludzie kochają swoje miasta, ja również kocham swoje. Dziękuję bardzo za miłe słowa; a na pytanie – czy planuję w podobnym tonie pisanie swojego bloga – odpowiadam – zwróć uwagę, a to jest równoznaczne z przeczytaj od początku czyli ponad 580 wpisów, że wpisy mają kilka , jeśli nie kilkanaście tonacji. Blog zaczęłam pisać pod wpływem wielkiego rozczarowania jakie mnie spotkało natychmiast po zamieszkaniu w dps. a szłam pełna nadziei, że będzie super. Tu w moim dps spotkałam się z najciemniejszymi kolorami charakterologicznymi. Kiedy miałam dosyć tego szamba w którym się znalazłam musiałam jakoś zresetować swój umysł. bo wyjścia z niego nie było, zaczęłam opisywać swoje korzenie rodzinne a później to szło na zmianę, to wydarzenia w dps, to wspomnienia o moich sąsiadach, to wspomnienie o moim życiu, albo skomentowanie tego co zasłyszałam w telewizji. Opisywałam również swoje wyjścia z dps na spacer ponieważ zawsze spotkało mnie coś co warto było opisać Mam nadzieję, że już nic złego mnie nie spotka i moje wpisy to będą jakieś wydarzenia i jakieś zasłyszenia. Bardzo lubię pisać i będę to robiła w różnych tonacjach. Pozdrawiam serdecznie komentatora mojego bloga.

Dzisiaj, 7 sierpnia na placu przed naszym dps miał miejsce występ kwartetu męskiego – Warmia Retro Band. Panowie około sześćdziesiątki po których od razu widać było, że scena to ich żywioł, normalnie fachury które na scenie potrafią wszystko. Zachwycił mnie skrzypek, którego tony były cudowne. Wcale nie gorszy od niego był klawiszowiec, nawet kontrabasistę mogliśmy słyszeć w solówkach, to jest majstersztyk. Za moich czasów po każdej solówce jakiegoś instrumentalisty były owacje, szkoda, że ten zwyczaj zanikł, to zawsze dodawało skrzydeł muzykom. No i wreszcie solista – wokalista i prowadzący w jednej osobie. Program prowadził zgrabnie. Zabawiał nas dowcipami. Osobowość bardzo muzykalna, poczucie rytmu mająca we krwi, całkiem zgrabnie swingująca ale przydałoby mu się trochę więcej śpiewającego głosu. Po rozmowie z córką okazało się, że to jest kabareciarz nie piosenkarz, a w kabarecie trzeba umieć wszystko, śpiewać też i pan Andrzej umie wykorzystać swój głos śpiewająco. Taka forma występów to moja młodość. Ci z którymi występowałam również potrafili zachwycić; tyle tylko, że skład zespołu z którym śpiewałam był nie co inny. Nie było skrzypiec, a szkoda, był na ogół saksofon, zwykle tenor, czasem plus trąbka, no i gitara prowadząca, oczywiście kontrabas i koniecznie perkusja. Konferansjer w moich czasach, to była nieodzowna konieczność; to on zabawiał publiczność, dlatego osoba śpiewająca na prawdę musiała umieć śpiewać. ” To były piękne dni, po prostu piękne dni, nie zna już dziś kalendarz takich dat „.

Swój wpis wysyłam wcześniej niż zwykle, zwykle to jest sobota, ale jutro od rana jadę do szpitala na cykliczne kłucie gałek ocznych. Pani doktor wspomniała tak nie śmiało, że zrobi zastrzyki w dwoje oczu, tak więc w sobotę i w niedzielę będę taka nie koniecznie.

I to byłoby na tyle – NARA!!

Wesoły pociąg…

To tytuł piosenki, którą śpiewaliśmy na jednym z czwartkowych spotkań z piosenką. Wprowadziliśmy taki zwyczaj , że tytuł wybiera jeden z uczestników spotkania, następnie szykujemy tekst i muzykę a na następnym spotkaniu śpiewamy wszyscy te wybrane piosenki. Dlaczego wpadła mi do głowy właśnie ta piosenka? Otóż, odkąd zaczęły się wakacje to w telewizji bębnią ciągle o drożyźnie utrudniającej wyjazdy rodzin na wczasy. Że na ogół Polacy uciułają co najwyżej na tygodniowy pobyt na wczasach, na dwutygodniowy prawie nikogo nie stać. Oczywiście nie biorę pod uwagę możliwości milionerów bo takich po obaleniu ustroju w 1989r. z roku na rok przybywa. A ta piosenka mówi, że był czas kiedy wszystkich było stać na wyjazd na wczasy z całą rodziną i na pełne dwa tygodnie. Wystarczyło żebyś pracował, a praca była dla każdego. Zarabialiśmy bardzo mało, jednak nie było tej pogoni za pieniędzmi i kultu bogactwa. Każdy zakład pracy miał swoje ośrodki wypoczynkowe i fundusz wczasów pracowniczych. Ośrodki te były różne w zależności od zamożności zakładu, ale były. Były dostępne dla wszystkich tak samo i sanatoria i wczasy nad morzem, jeziorem czy w górach. Ludzie wyjeżdżali gremialnie stąd te wesołe pociągi. W lipcu i w sierpniu właśnie kolej szykowała specjalne składy pociągów żeby dowieźć wszystkich na wypoczynek i przywieźć wszystkich po wczasach do domów. A teraz mają się dobrze wyłącznie politycy i celebryci, chociaż to jedno i to samo. Politycy chcą wygrać wybory nic poza tym, a wybory u nas są bardzo często. Ledwie jedne się skończyły to już się słyszy o tych co będą. O swoich planach programowych zapominają bardzo szybko; kalkulują w której partii opłaca się im być, a te partie biorą jak leci w swoje szeregi wszystkie odpady bo liczą się głosy na sali sejmowej. Aż przykro patrzeć na to wszystko i przykro słuchać. Konfederat nazywa Pisowców politycznymi gangsterami, Pisowiec konfederata nazywa rozwydrzonym bachorem. Jak mówi poseł Trela ( którego bardzo lubię ) polityczny debiutant z niewiadomych powodów piastuje drugi urząd w państwie stąd brak poszanowania słowa; na estradzie wszystko mu było wolno, jeszcze nie wie, że w polityce trzeba ważyć słowa i zachowanie. Toczą ciągłą bitwę między sobą a obiecywali bić się o nas. To nie kończący się spektakl. Nowy Prezydent będzie robił wszystko żeby obalić rząd, rząd będzie walczył z Prezydentem; podobno elektorat lubi igrzyska. Tę kwiecistą paplaninę słychać z ust każdego polityka. Niedawno jeden z największych polityków świata, obiecywał ” świetlaną ” przyszłość swojemu krajowi i spokój w Ukrainie. A teraz daje sowietom 50 dni na wykrwawienie Ukrainy – wstyd! Z ust wysokiej rangi oficera polskiego padają słowa – ” dopóki na Ukrainie trwa wojna to my możemy czuć się bezpieczni „. Jak można takie słowa wypowiadać publicznie ? Politycy nie ważą słów. Trumpowi przeszkadzają wiatraki, chociaż nie są one w jego kraju. Nie ważne, że przynoszą oszczędności w energetyce, ważne, że zmniejszają powierzchnię pól golfowych, a to przecież i zysk i rozrywka szanownego pana Prezydenta. Nasz przyszły Prezydent nic a nic nie będzie lepszy, kabareciarze śmieją się, że jak trzeba to i w mordę da i dziewczynkę na noc załatwi, a on sam uważa, że są szlachetne formy mordobicia. Boże drogi, a gdzie są ci wielcy politycy, gdzie są prawdziwi mężowie stanu. To że ich nie ma to jesteśmy winni my wszyscy – wyborcy.

BO WIĘKSZYM PRZESTĘPCĄ OD TEGO CO KRADNIE JEST TEN KTO CZYNI MU MIEJSCE I DAJE MU GODNOŚĆ.

I to byłoby na tyle – NARA !!

Miłe spotkanie.

Za każdym razem jak wyjdę z dps zawsze kogoś spotkam z kim chociaż trochę porozmawiam na mniej lub bardziej ciekawe tematy; na ogół rozmowa sprowadza się do mojej osoby, czuję się wówczas nie zręcznie. Tym razem spotkałam panią z którą rozmawiałam dziesiątki razy, nigdy o mnie, na ogół o niej, dlatego z przyjemnością i zaciekawieniem zatrzymałam się przy niej żeby dowiedzieć się co u niej. Pani Danusiu, jak byłam całe życie sama, choć nie sama, tak i jestem – mówi p. Ania. Kiedyś w wielkim domu i wydawałoby się z wielką rodziną: bo mąż, dzieci, rodzice, byłam ciągle sama bo mąż marynarz, rodzice zapracowani lekarze i dzieci ze swoimi sprawami, a teraz jesteśmy oboje z mężem na emeryturze jednak mąż nie potrafi żyć bez wielkiej wody więc ciągle ucieka do niej, rodzice nie żyją a dzieci już dawno na swoim a ja ciągle sama w wielkim domu. Żyję już tylko wspomnieniami. I wie pani, że bardzo chciałam panią spotkać bo od dłuższego czasu prześladuje mnie wspomnienie związane z panią p. Danusiu. Wspomnienie z lat sześćdziesiątych. Ale chyba nie znałyśmy się wówczas ? Tak, ale tylko panią zobaczyłam już w latach dwutysięcznych to od razu przypomniałam pewien fakt, jednak jakoś nie nawiązywałam do dawnych wspomnień. Chodzi o występ pani w Teatrze Narodowym, czy Wielkim jak kto woli. Pamięta pani jak zżarła panią trema a jak pięknie w stosunku do pani zachowała się publiczność. Skutki tremy pamiętam dobrze. Nigdy dotąd nie byłam w wielkim świecie chciałam więc popatrzeć jak wygląda Teatr Wielki i ludzie przychodzący do niego, tak się zapatrzyłam, że zupełnie zapomniałam tekst który miałam zaśpiewać. Ponieważ orkiestra grała, a dyrygował nią sam Rachoń to śpiewać musiałam i w konsekwencji zaśpiewałam cztery razy pierwszą zwrotkę. Doznałam szoku jak usłyszałam brawa, to były wręcz owacje a jak do tego dołączył okrzyk bis… to pomyślałam sobie – ludzie ze mnie zadrwili, trudno, za wysokie progi, ten wielki świat to nie dla mnie. Ale brawa trwały i trwały. Co się dzieje? Widownia nie pozwala mi zejść ze sceny. Aż nagle maestro podrywa orkiestrę do zagrania powtórki. Tak ze mną pogrywacie – pomyślałam. To ja wam pokarzę, że umiem śpiewać. I zaśpiewałam jak umiałam najlepiej i zaskoczyłam, że widowni właśnie o to chodziło, wierzyli we mnie chociaż mnie nie znali i chcieli mnie usłyszeć w pełnej krasie. Wspomnienia są piękne, ale od tej pory nigdy nie patrzyłam na widownię w obawie, że coś zobaczę i zapomnę jak to leciało.

Po kilku latach musiałam jednak w czasie występu zerknąć na widownię, ale to było u siebie, w naszym teatrze w Olsztynie, gdzie mnie wszyscy znali i znałam swój teatr. To już zupełnie coś innego. Miałam wspólny występ ze starszą córką, takie przekazanie pałeczki młodszemu pokoleniu. Ja bardzo szybko czułam się staro. Pewnie dlatego, że bardzo młodo wyszłam za mąż, { nie polecam }. Na występ ten zabrałam również młodszą córkę. Usadowiłam ją w samym środku widowni żebym mogła z łatwością ją dostrzec. Aż tu w trakcie śpiewania, patrzę a miejsce po córce jest puste. Zdenerwowałam się bardzo. W czasie przerwy chcę porozmawiać z konferansjerem żeby trochę zmienić kolejność bo ja muszę poszukać młodszej, a tym czasem konferansjer mówi mi – a ta twoja siedzi cierpliwie na widowni. Jak to, przed chwilą jej nie było. Za chwilę mamy śpiewać obie z córką, a młodszej znów nie widzę. W drodze powrotnej do domu dzieciak młodszy zachowuje się dziwnie. Nie chce iść razem z nami. W domu domagam się wyjaśnień. Bo ja, w przeciwieństwie do was, to mam wstyd – odpowiada. Nie rozumiem, jaśniej proszę. A ona na to – jak wy się nie wstydzicie tyle ludzi na was patrzy a wy popisujecie się jak w domu. Mnie było wstyd za was dlatego się chowałam żeby nikt nie domyślił się że jesteśmy rodziną. I już nigdy z wami nigdzie chodzić nie będę. Po paru latach, idąc Aleją Wojska Polskiego słyszę dochodzące śpiewy z kina Grunwald. Stanęłam żeby posłuchać i nagle niczego nie świadoma słyszę konferansjerkę udającą, że się myli i zapowiadającą moją młodszą w ten sposób – przed państwem Danuta S… przepraszam Grażyna S… najmocniej przepraszam to najmłodsza z rodziny Wioletta S.

I to byłoby na tyle NARA !!