Trzecia dawka…

…Jak dla mnie to była ona gorsza od przechorowania Korona wirusa i od obu szczepionek. Przeszłam wszystkie cztery fazy tej zarazy. Wprawdzie sama choroba trwała długo i ciężko ale nie tak ciężko jak przechorowanie trzeciej dawki. Ta dla odmiany trwała tylko dwa dni, ale to były dni tragiczne. Jak trzeciego dnia zorientowałam się, że nie mam węchu to trochę mnie zmroziło. Węch jednak wrócił po kilku godzinach. Okazuje się, że jeśli brak węchu pozostałby to znaczyło by to, że przy pobraniu trzeciej dawki byłam już zakażona wirusem ponownie, to nawet by wyjaśniało taki ciężki przebieg odchorowania poszczepiennego. No ale – chwała Bogu, że Bogu dzięki; bo gdyby tak co niej Boże to niech Bóg broni. Chyba jednak w naszym Domu coś się dzieje bo już od dwóch tygodni stołówka jest nieczynna. Posiłki mamy przywożone do pokojów, jeden z oddziałów jest zamknięty. Pozostaje nam tylko modlić się o zdrowie naszego personelu- bo gdyby tak co nie daj Boże, to niech Bóg broni.

Po za tym cóż – zima, która ponownie przyszła w tym roku i to z przytupem; błysnęło, zagrzmiało i sypnął grad a po nim śnieg. Wprawdzie wycofała się tak na trochę, ale znów jest i niech już tak będzie przecież to styczeń. Ze styczniami bywa różnie np. w 2006 r.

Tęgim mrozem styczeń ścisnął, takim groźnym, aż złowieszczym i nie tylko pod nogami ale wszystko w okół trzeszczy. Poodmrażał uszy, nosy, nawet ręce nam skostniały, choć wciśnięte pod kożuchy to od mrozu pobielały. Mówią syberyjska zima przyszła do nas z za Uralu, od tygodni mróz tak trzyma, robi wiele szkód bez żalu.

Natomiast w 2007r. tak było w styczniu:

Taka dziwna zima,raczej dwie jesienie, a może dwie wiosny, połączyły się ramieniem – takim botanicznym mostem. I stały się dziwy w przyrodzie: na Radiowej w ogrodzie żółte marcinki kwitną, w okół trawa zielona i ptaki nie milkną. Tulipany przebijają pierwszym liściem niwę, nie zważają, że to styczeń, chcą nas uszczęśliwić. Dwudziestego stycznia nagle mróz pościnał wszystko: kwiaty, pąki, młode listki, wszystko w okół zniszczył. Nie przysypał nawet śniegiem swojej niszczycielskiej pracy. Kto tu rządzi chciał pokazać, Co natura znaczy.

Ot takie moje rymowanki ( których nie umiem właściwie napisać w komputerze ) przypominają jak na pamiętnik przystało, co i jak kiedyś bywało. To te moje stałe ciągotki do pisania pamiętników prozą a nawet wierszem.


Komentarze bliskie sercu.

Wśród gąszczu komentarzy omal nie pominęłam dwóch dotyczących naszych spraw codziennych. Napisały do mnie dwie byłe pracownice: opiekunka i pokojowa z naszego DPSu. Opisały trudy pracy nie tyle z nami podopiecznymi ( bo takie są na pewno ) ale ze współpracownikami. Tego się nie spodziewałam. W tych komentarzach było dużo żalu. I tak na przykład – żadna ze starszych stażem pracownic, nie bierze pod swoje skrzydła nowej osoby i nie pomaga we wdrożeniu się w obowiązki; przygląda się tylko i wyśmiewa jak owa pracownica nie radzi sobie, w ten sposób akcentuje swoją ważność. Jeśli inna nowa osoba dołączy do chóru prześmiewców, to automatycznie jest zaakceptowana, jeśli pracownica z wieloletnim stażem oburzy się na takie podejście to jest odrzucona przez większość. Pracownice z dużym stażem, takie już dobrze obrośnięte w sadełko, dyrygują wszystkim. Układają grafik według swojego widzi mi się, nie pytając czy może tak być, czy może masz jakieś zobowiązania, jakieś sprawy prywatne. To się nie liczy, liczy się satysfakcja starych wyjadaczek. One same nie wywiązują się ze swoich obowiązków jakoś nadzwyczajnie, one są po prostu uniżone do kierownictwa, z którego, w swoim zaciszu szydzą. Nikt tym się nie interesuje. Nie ma do kogo pójść z prośbą o pomoc. Kierownictwa, takie duperele jak satysfakcja z pracy podwładnych, nie interesuje. Każdy dba wyłącznie o swój interesik. Dlatego w DPSach są ciągłe deficyty w zatrudnieniu, zostają tylko ci którzy naprawdę nie mają wyjścia. A jak już zostają to z dnia na dzień oblekają na siebie coraz grubszy pancerz przez który nic nie widzą i nic nie słyszą. I tylko o to chodzi kierownictwu.

Bardzo smutno mi się zrobiło po przeczytaniu tych komentarzy. Już zapomniałam jaki potrafi być personel. Ponieważ od kilku lat siedzę w swoim pokoiku i niczego od nich nie wymagam, wydaje mi się, że jest dobrze; niestety tylko mi się wydaje. Tyle mojego, że jak coś spostrzegę to opiszę na swoim blogu. Że to co opisuję jest czytane potwierdza później zachowanie się osób o których pisałam. Ostatnio dwie osoby nie mówią mi dzień dobry. Wielkie mi mecyje – nie to nie. Kiedyś Dyrekcja, czytała mojego bloga i oblewała mnie pomyjami. Teraz udaje, że nie czyta. A mnie się marzy żeby po przeczytaniu tego o czym napisałam, a dotyczącego życia w naszym Domu, Dyrekcja zechciała przedyskutować temat w zespole osób zainteresowanych, zapraszając i mnie na taki panel. Kochana Dyrekcjo, doceń fakt, że chociaż jedna osoba powie Wam prawdę w oczy bez żadnych pochlebstw. Mało tego, podpowie jak wybrnąć z problemu.

Życzę życia bez problemów.

Gadu, gadu, baju, baju…

…Czyli ” Ludzkie gadanie ” to tytuł piosenki z repertuaru Maryli Rodowicz, której tekst jest bardzo adekwatny do naszego środowiska. ” Gdzie diabeł dobranoc, mówi do ciotki, Gdzie w cichej niezgodzie przyszło nam żyć. Na piecu gdzieś mieszkają plotki, Wychodzą na świat gdy chce im się pić. Nie wiele im trzeba, żywią się nami, szczęśliwą miłością, płaczem i snem, Zwyczajnie, ot, przychodzą drzwiami, pospieszne jak dym i lotne jak cień „. Och, te plotki – wszystko wiedzą – co jesz, co pijesz, gdzie śpisz. Tu podsłuchają, tam dopowiedzą, coś zmyślą i plotka krąży a na dodatek pęcznieje. …Słuchaj Danusia,” ten Ahmet to chyba jakaś rodzina Natalki, bo to i podobni są do siebie i ona bardzo nad nim skacze. Ej, kochana, nie tylko Natalka nad nim skacze Dorota też, a ja wam mówię, że on chyba obsypuje je prezentami. No albo ten cały Jan, dlaczego on jest taki ważny; ledwie to mówi, nikt go nie rozumie a wszystkim kieruje, zwłaszcza w naszym kółku teatralnym, no i w Kościele. Nas odstawiły po za margines, a my przez wszystkie lata chodziliśmy na każde zajęcie, żeby sprawić im przyjemność. Im, nie sobie, bo to nic ciekawego. A zwróciłaś uwagę, że ten nowy – Tomek, to już sobie poderwał jakąś babkę. Jeszcze nie dawno siedział sam a tu popatrz; wprawdzie babka mogłaby być jego matką, ale widocznie takie lubi. Grzesiu też lubi dużo starsze od siebie. A ty Danka to jakąś świętą udajesz, a Fela opowiadała, że jak ciebie twój stary dorwał z kochankiem to zwiewałaś gdzie pieprz rośnie i dlatego mieszkasz tutaj bo cię już do domu nie wpuścił. Jeszcze lepiej Marianka, jak opowiadała Fela, po pijaku za kochankiem wyleciała przez okno z trzeciego piętra”. Co ja mogłam na to wszystko powiedzieć. słuchałam cierpliwie nawet bzdur o sobie, czasem tylko parskałam śmiechem. A tak zazdrościłam ich spotkań w tym kółku teatralnym; teraz dziękuję Bogu, że w nim nie uczestniczyłam. Co mogłam to naprostowałam np. że ta panna, co ją Tomek poderwał, to nie tylko wygląda na jego matkę ale nią jest; to, że nie mam pojęcia skąd Felka ma takie informacje o mnie, ani ja jej nie znałam, ani nie miałyśmy wspólnych znajomych; ponadto, jeśli już to uciekałabym przed kochankiem nie przed mężem – w tym wieku … a tak w ogóle to jestem już od 50 lat rozwiedziona i nigdy nie miałam drugiego męża. Tak rozpoczął się u nas NOWY 2022r. Stary zakończył się ( w moim mniemaniu ) też nie ciekawie. Spotkanie Sylwestrowe wg. mnie, jak zwykle nie udane. Panie terapeutki uważają, że jak założą jakieś brudne peruki na głowę jakimś mieszkańcom to z automatu będzie wesoło. No jeszcze musi być krzyk, to nieodzowny element radości. Już od lat nie było u nas żadnego spotkania z rozrywką na poziomie. Personel uważa, że nas można zadowolić byle czym. Przepraszam, ale takie jest moje zdanie. Pewnie jestem z innej gliny, ale niestety dla mnie Sylwester to święto muzyki i elegancji. Nie tylko ja jestem takiego zdania. Poprzeczkę zwykle się podnosi nie obniża. Takie byle co to może być w gronie osób na równym sobie poziomie i owszem może być w karnawale ale nigdy nie w Sylwestra.

Jeszcze wrócę do zranionych osób z kółka teatralnego, które poczuły się odstawione na boczny tor. Nie należy nigdy i nigdzie i nikogo faworyzować, wówczas nikt nie poczuje się odstawiony. To samopoczucie odstawienia wcale nie musiało wynikać z faktycznego odstawienia, wystarczy, że co jakiś czas jest zmieniany obiekt zainteresowania szczególnego, ktoś jest bardziej a zatem natychmiast ” ja ” jestem mniej. Kiedyś to ” ja ” byłam bardziej i ktoś inny czuł się odstawiony. A ten który jest aktualnie bardziej faworyzowany od innych, jest przez większość nie lubiany. Najlepiej byłoby żeby dominowała umiarkowana życzliwość i umiarkowany szacunek. Jak w niczym nie ma przesady to wówczas jest grzecznie i po pańsku.

.Mnie, chyba atakuje Rosja. Od kilku dni zasypywana jestem reklamami domów gier i różnych kasyn z Rosji a głównie z Moskwy. Reklamodawcy zachwalają czego to u nich nie ma i że we wszystkie gry można grać przez internet. Mogę też wejść z nimi w spółkę. No złoty interes, być współwłaścicielem kasyna w Moskwie, to dopiero złote jajo. Ja jednak podziękuję. Dostałam też propozycję kupna całego osiedla gotowego do zamieszkania, tylko, że w Nowosybirsku. Dostałam oferty biur transportowych z całej Rosji, z wyliczeniem całego taboru jakim dysponują. Zgłosiły się też zakłady remontowe ale i perfumerie. Z Norwegii otrzymałam propozycję skorzystania ze SPA w zamian za umieszczenie ich reklam. Te wszystkie propozycje reklam stanowią dla mnie obecnie całkiem ciekawą lekturę rozśmieszającą. Z telewizji dowiedziałam się ile osób śledzi strony internetowe poszczególnych partii politycznych; okazuje się, że PIS ma tylko trzy razy tyle czytelników co prababcia 102. Oni mają 300 tysięcy a ja 100 tysięcy . Tyle tylko, że moja krzywa rośnie a ich opada. Także te kilkadziesiąt stron dziennie do przeczytania to dopiero początek. Chyba, że w końcu zobaczą iż nie zamieszczam reklam.

Żegnaj 2021 Roku

Zbliża się koniec roku i jak zwykle ludzie chcą czy nie, zaczynają podsumowywać całoroczne wydarzenia; a starzy ludzie podsumowują nie wydarzenia z jednego roku ale na ogół z mijającego życia. Cóż możemy podsumować z minionych nawet dwóch lat – smutek, samotność, izolację od świata. Coraz gorsze samopoczucie i coraz mniejsze możliwości. Coraz gorszy wzrok, słuch i sprawność fizyczna. Nawet chodzenie stanowi coraz większy problem. Nie mogę się z tym pogodzić. Na przekór swoim możliwościom idę np. do miasta. Owszem, jeśli idę pomalutku do dotrę do celu, i jak kiedyś do tego celu szłam godzinkę to teraz trzy godziny. Po takiej wyprawie prze dwa dni nie wychodzę z pokoju i zaczyna się kuracja przeciwbólowa. Tak określił moje możliwości ortopeda – na operację za wcześnie, leczeniu kolana nie podlegają, pozostają tylko środki przeciwbólowe. Jestem wrogiem leków przeciwbólowych, dlatego to wielkie szczęście, że w naszym Domu mamy te możliwości leczenia bólu różnymi zabiegami. Ostatnio trochę z tego korzystałam. Żeby odsunąć od siebie myśli o starości i coraz większym niedołęstwie, zanurzam się we wspomnienia, o tym co ja takiego pięknego przeżyłam; i kiedy już mi się wydaje, że nie było nic ciekawego to nagle zaskakuje wspomnienie jak byłam w Teatrze Wielkim w Moskwie na balecie ” Jezioro Łabędzie „, jak w naszym Teatrze Narodowym w Warszawie występowałam. Jak latałam samolotem, szybowcem, jak płynęłam statkiem po morzu czy jeziorach, jak latałam nad wodą wodolotem. Latem były jeziora i pływanie żaglówką z całą rodziną. Zimą wycieczki po górach. A moje wyjazdy za granicę, w prawdzie tylko do krajów Demokracji Ludowej ale tego trochę było. Była też wielokrotnie Jugosławia – wówczas to był kraj kapitalistyczny i wyjazdy do niego dość długo były utrudnione. Były też Niemcy i te niby demokratyczne i te kapitalistyczne. Jak do tego wszystkiego dodam młodość, która jest zawsze piękna i zuchwała, to pozostaje mi tylko zaśpiewać – To były piękne dni, po prostu piękne dni, nie zna już dziś kalendarz takich dat. Niby to nic wielkiego, ot takie tam drobne przyjemności, ale są ludzie którzy i tego nie przeżyli. Wiadomo, że są i tacy dla których są to duperele o których nie warto pamiętać, ale dla nas starych, dzisiejsze daty mówią o zupełnie czymś innym. Spotkaliśmy się w moim pokoju, przy lampce szampana, same prababcie i pradziadkowie i każdy tylko wspominał ostatnie spotkanie z rodziną. Każdy z nas dokładnie pamięta jak dostał od rodziny prztyczka w nos po którym odczuł odstawienie na boczny tor. Jak się jest pra… to już tak jakbyś nie istniał. No chyba, że dożyjesz setki, a to wtedy rodzina i dyrekcja Domu wypina piersi do orderów. Wtedy z bocznego toru przechodzisz, na jakiś czas, na honorowe miejsce, A tak swoją drogą, to czy któreś z nas, tych pra.. pamięta coś takiego jak prababcia czy pradziadek. Zanim zdążyliśmy dorosnąć to już ślad po nich zaginął. Po latach szukamy ich śladów, czyli swoich korzeni, twórców jakiejś gałęzi naszego drzewa genealogicznego i wówczas znów stawiamy ich na piedestał. Wspominamy jacy byli wspaniali ale dopiero jak ich już dawno nie ma, na razie to jesteśmy kulami u nogi, przykrym obowiązkiem. A tak swoją drogą, to przyszło mi do głowy, że jest jeszcze coś czego nie robiłam a chciałabym – nigdy nie byłam wożona rikszą, tak więc jak przyjdzie wiosna to zafunduję sobie przejażdżkę po zakamarkach starego miasta. A na razie to ja muszę usuwać reklamy ze swojego bloga, jest ich od groma i cały czas przybywa. Kończę i ŻYCZĘ ZDROWIA W NOWYM ROKU, obyśmy się pozbyli tych choróbsk, które nas ograniczają, osłabiają i eliminują część społeczeństwa. A tak swoją drogą, jak w młodości ktoś życzył nam zdrowia to kpiliśmy z tego kogoś; dzisiaj chyba już rozumiemy co to znaczy zdrowie.

Wigilia – 24 XII 2021r.

Dzień ten od rana zachwycił pogodą. Było bielutko, wszystko obsypane śniegiem i przytrzymywane lekkim mrozem – 3 stopnie. Był Św. Mikołaj z prezentami i to całkiem, całkiem te prezenty, szczerze mówiąc nie spodziewaliśmy się aż tak. A już zupełnie nie spodziewaliśmy się aż tak bogato zastawionych stołów przy których zasiedli wszyscy ci którzy chcieli spotkać się z innymi. Było naprawdę odświętnie. Stoły pięknie udekorowane, krótkie przesłanie od naszego Księdza i życzenia od Pani Dyrektor, a później śpiewanie kolęd. Śpiewali wszyscy i to gromko. Pierwszy dzień Świąt przywitał nas przepiękną pogodą – od świtu słońce, padający śnieg i 7 stopni mrozu. W naszej stołówce śniadanie nie dość, że na bogato to i bardzo pięknie podane. Wszyscy byli zachwyceni i z życzliwym nastawieniem dnia wczorajszego, bardzo mili w stosunku do siebie.

Ja natomiast, zarówno poranek przed Wigilią jak i przedpołudnie świąteczne, przeznaczyłam na usuwanie reklam z mojego pamiętnika. Aż trudno uwierzyć tych reklam było 198. Jedna apteka podała mi chyba cały skład swoich leków razem z ich opisem. Nie wiem czy to możliwe żeby ktoś na zmianę przez 6 dni i pięć nocy wypisywał informację o lekach. Przy każdej, pojedynczej reklamie była podana godzina i oczywiście data, jej wpisania. Pierwszy wpis był umieszczony 19 grudnia o godzinie 10,48 a ostatni 24 grudnia o godz. 12, 50. W tych 198 reklamach, 8 było od kogoś innego. Każdą reklamę usuwałam pojedynczo, ponieważ nie chciałam przeoczyć jakby wśród tych reklam znalazł się jakiś wpis od osoby prywatnej. Jakbym te wszystkie reklamy, które dostaję od kilku dni, zostawiła na blogu to zajęły by one kilkanaście stron. Czy ci reklamodawcy nie widzą, że ja nie umieszczam reklam? Czy sądzą, że może się skuszę i umieszczę? NIE CHCĘ ZAŚMIECAĆ SWOJEGO PAMIĘTNIKA.

Zdrowych i pogodnych Świąt życzę wszystkim moim czytelnikom!

Rocznica Stanu Wojennego

Od kilku dni i w radiu i w telewizji mówi się o przeżyciach ludzi na wiadomość o ogłoszeniu Stanu Wojennego. Każdy z wypowiadających się opowiadał o swoim bohaterstwie czy strachu, które przeżył 40 lat temu. Prawie każdy poruszał temat braku teleranka w telewizji a zamiast niego obraz munduru generalskiego. A ja tę datę kojarzę jak coś co mnie wybawiło z opresji. 13 grudnia, to była niedziela, a 12 grudnia zadzwonił do mnie znajomy z prośbą czy nie zagrałabym z nimi w brydżyka, bo jak zwykle brakuje czwartego. Każdy brydżysta zna ten ból i każdy, jeśli może, ratuje sytuację. Tak więc umówiliśmy się, że około godziny 18 przyjadą po mnie a po graniu będę odwieziona do domu. Okazało się, że brydżyk ma być rozgrywany w domu kogoś kogo nazwałam swoim satelitą, to pan o którym pisałam w kilku wpisach – Danuśka, czyli skąd to naręcze kwiatów i Danuśka 1,2,3. Do głowy mi nie przyszło, że ów pan zaplanował zemstę na mnie za upokorzenia których ode mnie doznał. Brydżyk się skończył, nawet nie zauważyłam kiedy dwaj gracze wyszli. Zaczęłam się ubierać a Leszek objął mnie i wytłumaczył, że nie wyjdę od niego wcześniej niż rano i to wtedy kiedy on powie, że możemy już iść. Przestraszyłam się nie na żarty. Jeszcze nigdy niczego nie robiłam wbrew swojej woli. Nagle dzwonek do drzwi, kto tam? Milicja Obywatelska – weszli, pokazali jakąś kartkę i Leszek posłusznie, bez żadnego sprzeciwu, nawet bez jednego słowa, ubrał się i wyszedł. Wychodząc powiedział tylko – Danulka, klucze są w szufladzie. Nie wiedziałam co to było. Poczułam się wolna ale i ogłupiała. Musiałam odtajać i do domu wybrałam się dopiero o świcie. Szłam przez zaśnieżone miasto; śniegu było tak dużo, że nie było widać czy ktoś idzie po drugiej stronie ulicy, czy nie. Szłam rozmyślając co to było. Przez moment pomyślałam nawet, że to koledzy Leszka wywinęli mu takiego psikusa i poczułam do nich wdzięczność. Dopiero przed domem spotkana patrol MO która wyjaśniła mi co to za dzień. Nie bardzo rozumiałam co to znaczy ale cała szczęśliwa byłam w swoim domu; a z Leszkiem, to nawet w brydża przestałam grywać.

Poruszany przeze mnie, w poprzednim wpisie, temat naszych wind i śmieci nimi wywożonych, zainteresował moich czytelników. Kochani, ja pisałam, że jest to sprawa na kilka głów nie na jedną. Nie wiem jak często są wywożone śmieci – bo jeśli codziennie to przy zorganizowaniu drugiego punktu zbiórki śmieci, można by wywozić co drugi dzień. To znaczy jednego dnia z jednego punktu, drugiego dnia z drugiego i wyszłaby ta sama cena. Nie wiem ile kosztuje taka wywózka. Może bardziej opłacałoby się kupić taką małą ciężarówkę ze specjalną siatką osłaniającą platformę, czyli samochód do wywożenia śmieci. Wówczas nie potrzebne byłyby kontenery, bo worki ze śmieciami lądowałyby bezpośrednio na platformie, a po zapełnieniu jej byłyby wywożone przez naszego pracownika na wysypisko. To wszystko jest do przeanalizowania i oszacowania wszystkiego za i przeciw. Do tego jest właśnie potrzebny Samorząd Mieszkańców, który z dyrekcją Domu, jak z partnerem przegada każdy temat. Pracownik tego nie zrobi, bo nie ma odwagi dyskutować i zmusić Dyrekcję do myślenia, a podopieczny może to zrobić bo to on jest pracodawcą, czego nikt z Dyrekcji nie bierze pod uwagę.

Kochani moi, dużymi krokami idą święta – tak więc zdrowych i spokojnych świąt, życzy Wam prababcia.

Windy i bakterie

Od tygodnia nie zaglądałam do mojego pamiętnika a tu zatrzęsienie wpisów. Niestety wszystkie w obcych mi językach. Przykro mi ale reakcji z mojej strony nie będzie. Przepraszam.

Był jeden wpis w języku polskim i dotyczył naszych spraw codziennych – windy jako rozwoziciele zarazków. Ktoś podpisujący się – Krystyna zasugerował mi żebym nie tylko wytykała błędy ale i podpowiadała wyjście z patowej sytuacji. Ponieważ kiedyś, całkiem nie dawno, poruszałam temat otwierania drzwi zewnętrznych na dolnym pawilonie w celu umożliwienia nam mieszkańcom wychodzenia z budynku bezpośrednio na chodnik a nie jak dotąd na jezdnię, bez biegania personelu po klucz od tych drzwi trzy piętra w górę i w dół, i sprawa, tak pół na pół, została załatwiona to i teraz powinnam coś zasugerować, a nuż bez unoszenia się honorem uznają podpowiedź za sensowną i zmniejszą ilość przenoszenia zarazków windami. Kochani, nasza dyrekcja nigdy nie przyzna się do faktu, że mieszkaniec, czyli ich podopieczny może jeszcze logicznie myśleć, na tyle logicznie, że te propozycje można zastosować z korzyścią dla wszystkich. Poruszałam sprawę ciucholandu w sklepiku, sprawę klucza do drzwi wyjściowych w nowym pawilonie; obie sprawy zostały załatwione prawie tak jak jak sugerowałam, ale ile dostałam za to po głowie to moje. Dostawałam pisma w tej sprawie poniżające mnie, bo górą musi być dyrekcja. Ciągle, w każdym piśmie do mnie, podkreśla się, że mieszkam w Domu przeznaczonym dla ludzi chorych. To stwierdzenie brzmi tak, że co ja tutaj robię albo, że jestem na tyle chora, że kudy mi do logicznego myślenia. Jak myślicie, dlaczego u nas nie ma Rady Mieszkańców? A no dlatego, że dyrekcja Domu musiałaby ich chociaż trochę posłuchać, nawet z ironicznym uśmieszkiem na ustach ale posłuchać, a to byłoby poniżeniem dla dyrekcji. No bo jak mogą tak wybitne umysły słuchać takich półgłówków jak my. Każde pismo od dyrekcji i to do każdego z nas, potwierdza powyższe zdanie. A wracając do naszych wind którymi wozi się śmieci i zaraz po nich jedzenie, to proponuję: śmieci wywozić w różnych miejscach, omijając windy.

1 Drzwi w nowym pawilonie, które są przy schodach i prowadzą na tyły budynku, ( nie wykorzystywane do niczego ) można wykorzystać do wynoszenia śmieci z parteru .

2. Pierwsze piętro nowego pawilonu oraz łącznik starej części z nowym pawilonem, może korzystać z przejścia na tyły budynku przez palarnię.

3. Drugie piętro nowego pawilonu, całe pierwsze piętro starego budynku, oraz parter i pierwsze piętro tak zwanego medyka dolnego, może korzystać z drzwi wychodzących na zewnątrz budynku przy Leśnej Chacie. ( Chociaż byłaby wykorzystywana winda zewnętrzna ).

3. Całe drugie piętro korzystałoby z drzwi głównych, czyli tak jak dotychczas.

Obowiązywałby kategoryczny zakaz wnoszenia śmieci, różnych odpadów sanitarnych oraz brudnej pościeli do jakiejkolwiek z wind. I ludzie skorzystaliby na tym i windy przedłużyłyby swoją żywotność. To jest tylko pomysł jednej głowy. Do tak poważnej sprawy przydałoby się logiczne myślenie przynajmniej kilku głów, jako, że zawsze trzeba analizować i to za i to przeciw, wychodząc z założenia, że co kilka głów to nie jedna.

Pierwszy śnieg.

Dzisiaj – 29 listopada spadł śnieg. Spadł dość obficie, jest pięknie, ale niestety ja zimą będę uziemiona. Zachciało mi się ładnego, lekkiego chodzika to teraz muszę cierpieć. Ten mój piękny chodzić staje dęba z byle powodu. Już wiem, że do lasu to z nim nie pójdę, bo każda najmniejsza nawet szyszeczka powoduje, że chodzik staje dęba. Nie przypuszczałam, że nawet trochę zlepionego śniegu to dla mojego chodzika trudność. Żeby rano pochodzić w atrium będę musiała najpierw odgarnąć śnieg inaczej mój chodzik nie pojedzie. No i tak wygląda moja zamiana dobrego na lepsze.

W niedzielę oglądając telewizję natknęłam się na program o wiewiórkach. Przypomniały mi się moje przygody z wiewiórkami. Kilka lat temu, ale już mieszkając w DPSie, codziennie raniutko chodziłam z kijkami do lasu żeby sobie poćwiczyć. Zimą zabierałam ze sobą jakąś karmę dla zwierząt, mógł to być wysuszony na sucharek chleb czy owoce i warzywa, co mi się udało zdobyć, a zdobywało mi się dość dużo, bo codziennie niosłam dwie siatki jedzenia. Najpierw przyglądałam się tropom zwierząt a później rozkładałam jedzenie. Pierwsza dostawała śniadanko sarenka i jakieś zajączki. Piszę jakieś ponieważ zajęcy nie widziałam natomiast sarence przyglądałam się codziennie z przyjemnością. Schodziłam kilkadziesiąt metrów niżej i za chwilę widziałam jak biegnie na śniadanko rozradowana sarenka. Tę radość było w niej widać po każdym skoku. Ona biegnąc wiedziała, że śniadanko na nią czeka. Jak powiedziałam mieszkańcom naszego domu, że sarenka jest w ciąży, to dostawała takie łakocie, że hej. Jeden z panów chodził codziennie na rynek pod koniec dnia i przynosił całe torby warzyw i owoców. Sarenka zjadała nie wiele, resztę zostawiała albo na później albo swoim kompanom. Po śniadanku pięknie sprzątała swoją stołówkę – grabiła kopytkiem tak że było idealnie czysto. Któregoś dnia, jak zwykle ćwiczyłam przy pieńku ze ściętego drzewa, jak co jakiś czas spadała mi na głowę mała szyszka. Pierwsza, druga, przy trzeciej zaczęłam się rozglądać co się dzieje. Nagle usłyszałam taki świst jak przy strzelaniu z bata. Świst powtarzał się. Za chwilę spada mi na głowę szyszka i powtarza się świst. Wreszcie zorientowałam się, że to wiewiórka. Ten świst jak z bicza to głos wiewiórki, a to rzucanie we mnie szyszkami to zmuszenie mnie żebym zwróciła na nią uwagę. Tak więc pogadałyśmy sobie i zrozumiałam, że wiewióreczka miała pretensje dlaczego wszystkim przynoszę jedzenie a dla niej nie. Jedzenie dostawały sarenki, zajączki, dziki, ptaki nawet myszy polne, które porobiły otwory w ziemi i ściągały tam chleb. Dziki wyczuły chlebek pod ziemią, to któregoś dnia tak się dokopywały do niego, że wykopały cały ogromny pień z korzeniami. Wyglądało to jakby ten pień wykopała koparka, był ogromny. Dogadałam się z wiewiórką i zaczęłam przynosić razowy chlebek ze słonecznikiem, pokrojony w kosteczkę i wysuszony. Kładłam go w widocznym miejscu i świstałam przywołując wiewiórkę. Przychodziła i pięknie chrupała chlebek trzymając go w łapkach jak orzeszek. Ja robiłam swoje – czyli ćwiczyłam, ona czy on wiewiór spokojnie się zajadał. Kto pierwszy skończył ten po świstał i odchodził. Tę zabawę zakończyłam jak syn poprzedniej dyrektorki zaczął mnie atakować. Bałam się, że znając mój rozkład dnia, dopadnie mnie bez skrupułów. Dlatego zmieniłam marszrutę i zaczęłam chodzić na swoją starą dzielnicę, gdzie i ludzie dobrze mi znani i cały park w kamerach. Inną przygodę z wiewiórką miałam bardzo dawno temu. Jeszcze w dzieciństwie, miałam wiewiórkę w domu, która nie wiadomo skąd znalazła się na zabetonowanym podwórku przy ulicy Warmińskiej. Centrum miasta, podwórko z kamienia a tu wiewiórka, to ją wzięłam do domu. Brat przyniósł z lasu maleńkie drzewko i trochę szyszek, tatuś kupił orzechy które zawiesiliśmy na tym drzewku. Wiewiórka skakała po gałązkach i sprawiała wrażenie szczęśliwej. Wiewiórka spała ze mną na jednej poduszce. Kiedyś brat zechciał się zamienić ze mną miejscem do spania, bo był ciekaw czy ona idzie do mnie czy na to posłanie. Wiewiórka poszła na swoje stałe posłanie. Brat wiercąc się w łóżku, nie chcący położył się na wiewiórce i niestety tego samego dnia wszystkie dzieci z całej dzielnicy centrum płakały za wiewiórką idąc w kondukcie pogrzebowym. Dzieciaków było mnóstwo. Każde dziecko miało zrobiony z gałązek krzyżyk. Szliśmy od ulicy Warmińskiej do tunelu i tam pochowaliśmy naszą Basię. Chodziliśmy na ten grób codziennie i modliliśmy się na głos. Dowiedział się o tym ksiądz prowadzący z nami lekcje religii i pięknie pokierował sprawą, tłumacząc, że nasze modlitwy będą miały większą moc jak będziemy się modlić w kościele. I w ten sposób zaczęliśmy chodzić codziennie po lekcjach do kościoła. W czasie wakacji zapomnieliśmy o naszych zwyczajach.

PS. Znów dostałam wpis niestety nie w języku polskim, przepraszam ale nie odpisuję na nie.

Cicho bądź…

Czyli ciszej jedziesz, dalej dojedziesz. Jadąc autobusem, podsłuchałam fragment rozmowy dwóch pań, takich w moim wieku, cytuję – ” Oj, Jadziu, Jadziu to ty jeszcze nie wiesz, że w naszym wieku to się tylko słucha nie dyskutuje. Za dużo powiesz to zostaniesz sama „. Nie zgadzam się z tym, nie, nie nie ! Niby dlaczego mam tylko słuchać. Słuchać to ja mogę wykładu, występu słowno muzycznego czy czytania mi książki a nie wywodów ludzi którzy uważają się za mądrzejszych od innych. Tym swoim milczeniem mam wzmacniać jeszcze ich mniemanie o sobie, ich rzekomą mądrość. To będzie znaczyło, że tak mądrze prawili, że mnie zatkało. To niech sobie mówią do ściany, wyjdzie na to samo, albo jak ten dziad co mówił do obrazu a obraz do niego ani słowa i taka była ich rozmowa. Wolę być sama niż zostać manekinem, bo w samotności to jeszcze mogę być sobą. Zdaję sobie sprawę, że podczas rozmowy obie strony mogą powiedzieć za dużo i może zrobić się kwas, może zaboleć, można nawet kogoś boleśnie zranić a jak mówi przysłowie – łódź gdy przypływa z daleka może zawrócić, słowa gdy poszły za daleko już nie zawrócą, a złe czyny mogą przeciąć wszystko. Dotyczy to obu stron. Pomimo wszystko nie chcę być taką babcią która siedzi w kąciku z dobrotliwym uśmieszkiem na twarzy – jak śpiewa Maryla Rodowicz. Można jeszcze tak prowadzić rozmowę żeby wszyscy byli zadowoleni, czyli według mnie podlizywać się i być nikim. Chociaż – ” nierzadko chwiejne zdanie zapewnia utrzymanie „. Nie chcę takiego dobrobytu za cenę chodzenia ze spuszczoną głową. Nie raz słyszałam, że moje podejście do życia przynosi mi same szkody, ale też daje mi satysfakcję chodzenia z podniesioną głową. Mogę wejść w każde, nawet największe grono ludzi bez obawy, że ktoś plunie mi w twarz, a tu w naszym DPSie poznałam takich ludzi, że nic z nimi nie wiadomo, bo cały ich dobrobyt to chwiejne zdanie, podstęp i chciwość.

Teraz z innej beczki. W naszym DPSie panuje wirusówka. Tak ją nazwał personel i zostało to przyjęte do wiadomości. To jakaś, dość często powtarzająca się, dwu, trzy dniowa choroba, która w tym roku dopadła i mnie. Dopadła z lekka, osłabiła mnie na dwa dni. Zaczęłam analizować gdzie to świństwo mogło mnie dopaść. Podczas pandemii nauczyłam się samotności, ( byłam z nią za pan brat od lat, choć nie aż w takim stopniu ), teraz żyję wręcz w izolacji, poza stołówką w której widuję ludzi ( a która od dziś jest zamknięta ) i wyjściem do miasta. Widuję ludzi nie obściskuję się z nimi. Mówimy sobie dzień dobry i to wszystko. Jak z kimś rozmawiam to zachowuję dystans. To skąd to cholerstwo przylazło do mnie? Przeanalizowałam wszystko za i przeciw i doszłam do wniosku, że powodem roznoszenia chorób w naszym DPSie są windy. Tymi windami jeździ wszystko i jeżdżą prawie wszyscy i zdrowi i chorzy. 80 % mieszkańców korzysta z chodzików czy wózków inwalidzkich, musi więc korzystać z windy. Windy jeżdżą bez przerwy. Przewozi się nimi śmieci, posiłki, różne odpadki po higienie osobistej. Robi się dzięki nim przeprowadzki czy wywozi czy przywozi ludzi do lekarzy czy szpitala. W windzie ludzie kaszlą, kichają a nawet plują. Chciałabym móc wyjść z budynku bez korzystania z windy ale to nie możliwe. Ciekawa jestem co na to osoba odpowiedzialna za nasze zdrowie, czyli siostra przełożona; na pewno ma wszystko gdzieś przecież w razie czego to jest na emeryturze i można jej nagwizdać. Pracując u nas pomnaża swoją emeryturkę i śmieje się wszystkim w nos, a dyrektorka zachwyca się jej śmiechem.

PS przepraszam Karlę i Gienię, że nie reaguję na wpisy, ale wielokrotnie informowałam, że odpowiadam tylko na wpisy zamieszczone w języku polskim. Całuski.

Ciąg dalszy następuje…

Okazało się, że sprawę Franka potraktowałam na wyrost. O jego chorobie, personel opiekujący się nim, wie. Na pewno brak odpowiedniego obuwia pogorszyło jego stan zdrowia. Miesiąc bez butów i kapci, tylko w skarpetkach, w takim pokoju w jakim mieszka Franek, jak dla mnie to dramat. Franuś poprzeziębiał wszystko co się da i już z tego się nie wyliże. Cóż z tego, że opiekunka smaruje mu żelami, stopy; chodzenie po podłodze bez jakiejkolwiek izolacji i to w takim wieku jest nie do pomyślenia. U nas nie ma troski profilaktycznie, ewentualnie dopiero jak coś się stanie a jak tylko człowiek zaczyna chorować na cokolwiek, to natychmiast rozsypuje się całkowicie i to w zawrotnym tempie. Z Frankiem już za wiele nie pogadasz, a jeszcze miesiąc temu wszystko było w porządku, był nawet członkiem zespołu recytatorskiego i kandydatem do samozwańczego Samorządu Mieszkańców, a dzisiaj dramat – szare komórki zaczęły uciekać mu z głowy, która szybciej.

Ponieważ zanosiło się, że nie będę miała o czym pisać ruszyłam na zwiady, na pogaduchy na tematy konkretne, i bardzo konkretnie dowiedziałam się, od bardzo konkretnych osób, że odchodzą z pracy trzy + jedna, osoby: opiekunka, terapeuta, kier. socjalna i ktoś kogo wymieniono chyba żeby mi sprawić przyjemność, bo okazało się to nie prawdą. Reakcja ludzi na ten temat była taka sama u wszystkich – odejście opiekunki jest wręcz opłakiwane. Usłyszałam o niej bardzo wiele ciepłych słów. Osoba pracująca na najcięższym odcinku, z ludźmi przy których trzeba wszystko zrobić, dawała z siebie wszystko, żeby ludzie ci byli zadowoleni. Ci ludzie cieszą się na jej widok i boją się braku tego widoku. – Odejście terapeuty potraktowano ze zrozumieniem – szkoda, że odchodzi ale w końcu będzie miał jakieś widoki na przyszłość .Przecież to młody człowiek, głowa rodziny, u nas bez żadnych perspektyw. Bez szans na jakąkolwiek poprawę. A to, że tak jest, pracownicy zawdzięczają dwom, pozostałym ( szkoda, że rzekomo ) odchodzącym osobom, których nie żałuje nikt. Padały tylko słowa – nareszcie, dopiero teraz na nich się poznali. Uciekają jak myszy z tonącego okrętu a same do tego tonięcia doprowadziły. Nikt nie liczy na to, że następcy tych osób będą jacyś super, Wszyscy wiedzą, że kierownictwo DPSów myśli wyłącznie o sobie. Mają bardzo wysokie mniemanie o sobie, najważniejsi są oni. Oni mają opływać w luksusie i czuć ten prestiż, który daje ogromną satysfakcję maluczkim. Później jest personel który musi harować za grosze i dbać o ich dobro, ( personelu jest coraz mniej) a pensjonariusze mają tylko siedzieć cicho i ewentualnie ich chwalić choć kompletnie nie ma za co. Ponieważ chętnych do chwalenia jest coraz mniej, to tworzy się różne kółka zainteresowań w których robi się ludziom wodę z mózgu i ludzie plotą trzy po trzy. Kiedyś do tych celów służył chór, który wykonywał wszelkie polecenia w niszczeniu kogo trzeba i chwaleniu kogo należy. Teraz próbowano stworzyć Samorząd Mieszkańców ale reprezentujący interesy dyrekcji. Jak spytałam; czy z tego już niemalże powstałego Samorządu, ktokolwiek wie co należałoby do ich obowiązków, to żadne z nich nie umiało odpowiedzieć. Pandemia przerwała ten proceder tworzenia Samorządu Mieszkańców działającego na rzecz dyrekcji. Wystarczyła Felka która podpisała wszystko bez żadnych grantów, tylko za drobne ustępstwa, Tyle się nasłuchałam a okazało się, że odejście tej czwartej osoby to tylko marzenie wielu i mieszkańców i pracowników. Niestety tylko marzenie. Można też nazwać to plotką ale jakże piękną.

APEL – kochani szczepcie się i namawiajcie innych do szczepień. Śmierć covidowa jest straszna, tygodniami jak wyżymaczka, wykręca życie. – 15 listopada, byłam na pogrzebie młodego, silnego człowieka, który był bezsilny wobec korona wirusa, nie zaszczepił się, bo takich jak on choroba się nie ima. A ona go złapała i wyssała mu życie. Niewyobrażalny tłum ludzi popłakiwał, matka stała skamieniała, a żona – serce się kroiło patrząc na nią – ale czy wszyscy w tym tłumie byli zaszczepieni? Szkoda, że ksiądz mówiąc piękną homilię o miłości i pamięci o zmarłym, nie zagrzmiał z całą mocą – w dowód miłości i pamięci o zmarłym wszyscy nie zaszczepieni idźcie się zaszczepić !