Ociupinka szczęścia

Dzień 11 grudnia rozpoczął się dobrą nowiną – no prawie dobrą; otóż na moim korytarzu, który jest łącznikiem pomiędzy starym i nowym pawilonem, wszyscy mieszkańcy są zdrowi. Zdrowi są również mieszkańcy nowego pawilonu połączonego z nami pierwszym piętrem i parterem. Gorzej jest w starej części Domu w tak zwanym ” medyku dolnym „. To wykazują wyniki badań z 8 grudnia. Ponieważ, w tym trudnym okresie mamy ograniczoną ilość personelu a właśnie te wymienione „zdrowe części budynku”, obsługują te same pracownice, to tym bardziej jest z czego się cieszyć. Nasze dwie Marysie mogą śmiało chodzić koło nas wiedząc, że ani one nam ani my im nie zagrażamy. Dzisiaj miałam robiony pomiar natlenienia krwi, tak zwaną saturację i tu również jest okey. Zdrowy człowiek powinien mieć od 95 do 99% natlenienia a prababcia Danusia, która przez ponad pół wieku paliła papierochy ( od 5 lat nie palę) ma natlenienie 97% – od tygodnia nie wychodząc z pokoju, czyli żyjąc z ograniczonym dostępem tlenu. Nasze Marysie obiecały, że dopilnują żeby nikt z innych części budynku, do nas nie przychodził. Ponieważ już wiem, że części budynku po których muszę przejść do atrium ” są zdrowe „, a idąc o świcie nikogo nie spotykam to z rozkoszą, z niedzielnym świtem wybrałam się do atrium żeby sobie poćwiczyć na powietrzu. Razem z pierwszym oddechem, na wolnym powietrzu, weszło we mnie poczucie szczęścia. Miałam ochotę wciągnąć w siebie całe powietrze świata i natychmiast wstrzymałam oddech – hola, panno, nie można tak, przecież nie mieszkasz na tym świecie sama! Im jest więcej ograniczeń tym mniej człowiekowi potrzeba do szczęścia. Bardzo chciałabym pójść na ten nieszczęsny ” dolny medyk ” żeby chociaż potrzymać za ręce te chore biedulki. Chociaż one ( są tam same panie ) zupełnie nie wiedzą co się dzieje. Są to bardzo drogie mi osoby. Już nie raz pisałam, że mam słabość do ludzi z alzhejmerem. Są to bardzo szczerzy i życzliwi mi ludzie. Oni tą moją sympatię do nich wyczuwają i pięknie ją odwzajemniają. Chociaż dyrekcja kpiła sobie z tej mojej słabości, pisząc w jednym z pism do Prezydenta, że zauważyli u mnie dziwną słabość do ludzi z demencją. Ich dziwi fakt, że jakiś stary i niedołężny człowiek znajduje miejsce w sercu drugiego człowieka, dziwi ich człowieczeństwo. To co wy tu k … robicie?

W tak zwanym między czasie odeszła od nas jedna prawie 102 latka. To Pani Tereska Kisz. Piszę o tym ponieważ wiem, że mój pamiętnik czytają byli pracownicy naszego Domu którzy chcą wiedzieć co się u nas dzieje. Po za tym Pani Tereska była osobą zasługującą na Jej upamiętnienie chociaż w takiej minimalnej formie. Pani Tereska była pięknym, szlachetnym człowiekiem. Szkoda, że na ostatnie dni życia była przenoszona z miejsca na miejsce, tak jakby nie zasłużyła na szacunek i spokój. Zasłużyła , całym swoim życiem. Tereskę poznałam jakieś 18 lat temu. Chodziłam wówczas do nas na Pobyt Dzienny. Któregoś dnia zapukała do mnie moja sąsiadka z zapytaniem czy mogłabym idąc do DPSu wziąć ze sobą jej gościa, gościa który był u niej od kilku dni. To była właśnie Tereska. I tak zaprzyjaźniłyśmy się. Może to za duże słowo to zaprzyjaźnienie się, ale od czasu do czasu odwiedzałam Tereskę. A propos tych co ostatnio od nas odeszli – Józiu, mój sąsiad z naprzeciwka odchodząc z tego świata chyba czegoś zapomniał, bo pomimo iż jego pokój jest nie zamieszkały to włącza się w nim światełko wzywające pomocy. Za jego życia było włączane bardzo często także Józiu przypomina o sobie. Jeszcze pamiętamy.

W komentarzach mam wpis chyba zachęcający mnie do wegetarianizmu ponieważ informuje on mnie, że osoba pisząca lubi zwierzęta i dlatego ich nie zjada. Otóż, drogi komentatorze, jestem niestety na państwowym wikcie. Ograniczam mięso ile mogę, bo po prostu mięsa nie lubię, zwłaszcza wędlin, ale nie aż tak żeby go nie jeść zupełnie. Żebym prowadziła swoje gospodarstwo domowe, swoją kuchnię, to na pewno unikałabym mięsa ponieważ jako żywieniowiec z zawodu potrafię sporządzić takie dania bezmięsne które zachęcałyby do wegetarianizmu; a tak to cóż, mogę tylko ograniczać.

Wirus chyba szaleje

…dlaczego chyba – ponieważ nikt nic nie wie, nic nam nie mówią, personel cały uzbrojony, korytarze pozamykane, nam nie wolno wychodzić z pokoi. Widać duże ubytki wśród opiekunek i pokojowych bo ich czynności wykonują pracownice socjalne i terapeutki. No i jedna ważna rzecz, która świadczy o powadze sytuacji – pani dyrektor chyba się boi, poinformowała mnie, że ma świadka który zaświadczy w obronie Felki. Ów świadek potwierdzi, że Felka nie miała możliwości chodzenie po sklepach ponieważ świadek zawoził ją do lekarza i przywoził do Domu. Cytuję – no chyba pani uwierzy panu Krzyśkowi. Odpowiadam – Pani dyrektor, nie będę o nic pytała pana Krzyśka, po to żeby nie zmuszać go do kłamstwa. Pani uważa, że jak personel zacznie kłamać tak jak pani, to znaczy, że nauczyła pani szacunku do siebie. Kłamstwa są pani cechą główną, już dawno nie odróżnia pani prawdy od kłamstwa, a wszystko co wypływa z pani ust jest opatrzone ” szczerym uśmiechem i największą życzliwością ” . Ciekawa jestem czy jest jeszcze ktoś w naszym środowisku kogo broniłaby pani z taką zażartością. Pamięta pani jak znęcaliście się nad Witkiem, nawet pan NIKT poniósł karę za drobną niesubordynację, a Felka nie. Ten fakt dobitnie świadczy, że Felka jest na pani uniżonych usługach. Wiem, że nie tylko ona; po za nią jest Bolek – kompan Felki od chlania i dwie Marianny. To taki samorząd mieszkańców stworzony nie przez mieszkańców a przez dyrekcję Domu. No ale cóż, swój na swego zawsze trafi. Jeszcze jedno ważne zdanie powiedziała mi pani, cytuję – nie wiem czy pani wie, że nasz Dom najdłużej bronił się przed wirusem. Odpowiadam – a cóż mi za różnica czy wirus do nas wszedł na samym początku, czy 10 miesięcy później. Jeśli byłby na początku to można było wiele rzeczy nie wiedzieć, no i byłoby już po wszystkim, tak czy siak, a po prawie roku to właśnie zawaliło personalne widzi mi się, o którym pisałam już kilka miesięcy temu.

Muszę przerwać pisanie bo właśnie opancerzone wojsko przyszło do mnie żeby pobrać wymaz do analizy. Podobno robią to wszystkim, czyli, że jest to poważna sprawa. ( 8 XII 2020 ). Środki dezynfekcyjne stoją na korytarzach. Ludzi nie słychać i nie widać, jakby poumierali. A może powymierali, a ja nic nie wiem.

Wracam do komentarzy pisanych do mnie jakiś czas temu. Pisałam, że pomimo iż były napisane w języku polskim ja nie mogłam ich rozszyfrować ( wpis z dnia 21 listopada ). Rozszyfrowałam – sama filozofia, ale nawiązująca do moich opisów dnia codziennego. Przykład 1 – ” Majątek niektórych, przekracza wartość do której potrafią liczyć, myślą o zemście zamiast umysł ćwiczyć „. Tu aż się prosi żebym zacytowała zdanie syna poprzedniej dyrektorki. Zdanie to jest takie jaki poziom przedstawiał rozmówca, przepraszam ale ono brzmiało – ” moja matka to sra pieniędzmi, podbieram jej ile chcę a ona i tak nie doliczy się tego „. Ten, że synuś, najpierw zwierzał mi się ze wszystkiego, a później rzucał we mnie petardami i nękał bankami, w których rzekomo chciałam zaciągać kredyty. Marzeniem synusia – Kubusia było działać w mafii. Jak szef mafii powiedział mu, że i owszem przyjmie go ale na początek musi podprowadzić jakiś dobry samochód. Synuś spełnił zadanie i podprowadził samochód swojej matce. Przykład 2 – „Jaki jest sens życia? To zależy od tego jakie życie masz na myśli „. Poczułam się podpuszczona i wiecie co mi przyszło do głowy, – że to moje życie to misja. Misja którą spełniam w imieniu starych, chorych, niedołężnych, zastraszonych ludzi, mieszkających w DPS, w których dyrekcja przypomina na każdym kroku, że ona nie jest od opieki tylko od rządzenia światem. ( Wszak światem rządzą pieniądze ). Jedna z mieszkanek powiedziała mi – nie potrafią uszanować swoich pracodawców, a przecież to My nimi jesteśmy. Przykład 3 – Uważaj żeby przez nieuwagę nie stworzyć czegoś wiekopomnego. No i masz babo placek, właśnie tak się poczułam jakbym to coś tworzyła

Podtrzymana na duchu dziękując za komentarze całuję.

Mam odwagę żyć…

Tylko po co ?

Wpisał mi, się w moich komentarzach Ktoś, przesyłając mi myśl Roberta Cody z jego Dziennika Myśli – ” Miej odwagę żyć. Umrzeć potrafi każdy”. Oczywiście ten wpis dotyczył mojego ostatniego wpisu na temat odejścia od nas pana Józefa. Nie wiem ile lat ma ten Ktoś, myślę, że jest młody ponieważ napisał mi o życiu. Gdyby miał, chociaż w przybliżeniu tyle lat co ja, to niestety zazdrościłby takiego eleganckiego odejścia jakie miał pan Józef; Józef odszedł po angielsku, nikt nic nie wiedział a Józia nie ma. O takim odejściu marzy każda starsza osoba, zwłaszcza mieszkająca w Domu Opieki. Przecież każdy kto zamieszkał w Domu Opieki to zrobił to z myślą o spokojnym odejściu, zwłaszcza jak takim Domem zarządzają harpie takie z ” Opowieści z Narnii ” – złe demoniczne kobiety służące złym mocom, stojące przed wrotami do świata umarłych, których żywicielką jest nasza śmierć. One cieszą się śmiercią każdego, zwłaszcza tego zupełnie samotnego. Żyją wyłącznie dla zysków. Takie życie to wieczne oglądanie się za siebie, przez co ustawiczne skracanie życia. Niestety ja te harpie przeżyję. Przecież mam żyć 102 lata, a to jeszcze aż -23 lata. No chyba, że ktoś mi pomoże ten czas skrócić.

Przyznam się, że niestety Dziennika Myśli – Roberta Cody nie znałam i aż wstyd, ale sądziłam, iż ten Ktoś kto do mnie napisał podpisał się Robert Cody. Już chciałam odpisując zacząć od słów Panie Robercie, jak coś mnie tknęło żeby sprawdzić czyje są te mądrości kierowane do mnie; no i całe szczęście, że to zrobiłam, nie wyszłam przynajmniej na ignorantkę. A tak to proszę bardzo jaka mądra prababcia.

A tak zupełnie z innej beczki – mamy gościa, nie proszonego natręta ale go mamy. To niestety korona wirus i to tym razem wśród mieszkańców. Na razie podobno tylko jeden przypadek, jednak myślę, że o tym przypadku powinien być powiadomiony każdy z nas po to żeby wiedzieć gdzie kategorycznie chodzić nie możemy. Jak wirus ujawnił się wśród personelu kuchennego, to kuchnię się zamknęło i już, a nas nawet się o tym nie informuje. Przez przypadek dowiedziałam się o nim i przypadkowo widziałam ” opancerzonych ” wojskowych którzy przyszli pobierać próbki. Żeby to był jeden przypadek to byłaby też tylko jedna osoba do pobierania próbek, a było ich dwoje plus nasza obstawa. Zupełnie nie adekwatny do sytuacji był zakaz dokonywania transakcji finansowych w naszej księgowości. Zupełnie nie rozumiem co ma piernik do wiatraka.

Pani Mgiełka

Od ponad roku mieszka z nami pani którą jestem urzeczona. Jest drobniutka, cichutka, delikatniutka – kompletne moje przeciwieństwo. Mimo swoich ponad 90 lat jest śliczniutka. Bardzo dba o swój wygląd. Swoje bujne włosy koloryzuje, żeby wyglądały jak naturalne. Ubiera się kolorowo i bardzo gustownie. Jak gościłam u niej na kawie to byłam wręcz zaskoczona wszystkim, bo wszystko było miniaturowe. Miałam wrażenie, że goszczę u pani Krasnoludkowej. Do maleńkiej filiżanki sypana była kawa z maleńkiego słoiczka, maleńką łyżeczką. Na stole stała maleńka cukierniczka i jeszcze jakieś naczynko dekoracyjne o miniaturowej wielkości. Pani M. mówiła cichutko, jak dla mnie to wręcz szeptem, a przecież była wykładowcą Uniwersyteckim; jakaż cisza musiała być na jej wykładach żeby można było usłyszeć o czym mówi. Ja muszę wytężać słuch żeby ją słyszeć, no fakt słyszę coraz gorzej a jak mówię to zagłuszę wszystko. Ale szczerze, to czuję się zaszczycona, że mogę przebywać czasem w jej towarzystwie. Nie zbliżymy się zbytnio do siebie bo mgiełka zawsze będzie unikać kowadła. Obawiam się, że tak jak ja jestem nią zachwycona to ona mną przerażona, pewnie nigdy nie miała nic wspólnego z ludźmi aż tak wprost. Ale łączy nas wspólny mianownik – to samo zdanie na wszystko co się w okół nas dzieje.

We wtorek 24 listopada zmarł mój najbliższy sąsiad – Pan Józef. Jak dowiedziałam się jak zmarł to od tej chwili modlę się za niego i proszę Bozię o taką samą śmierć. Zmarł „między zupą a kompotem” w trakcie obiadu. Po śniadaniu, jak zwykle,obejrzał w telewizji u sąsiada wiadomości, rozmawiał dłuższy czas z opiekunką, prosząc ją żeby wybrała z konta jego pieniądze i zrobiła mu zakupy, aż tu ciach i po wszystkim. Był to cichutki, prawie nie widzialny człowiek. Nasz Dom traktował jak szpital, chodząc zawsze wyłącznie w piżamie. Po za porannym dzień dobry, nie zamieniłam z nim ani słowa, a jednak żal.

Bujaj się Fela…

Dostałam kilka komentarzy, wszystkie napisane w języku polskim, a tylko jeden był dla mnie zrozumiały, w pozostałych zupełnie nie wiedziałam o co chodzi. Pełno w nich jakiś znaków, na których pewnie znają się wyłącznie młodzi. Przepraszam, że nie odpiszę. Tylko jeden wpis był zrozumiały, był to wpis wyjaśniający, że Witek – nasz mieszkaniec, który przyszedł do mnie ze skargą na dyrekcję, na ich różne podejście do każdego z nas, nie był w szpitalu, a ja napisałam, że przyszedł do mnie po powrocie ze szpitala. Już wyjaśniam – otóż z Witkiem widziałam się około 10 października jak szykował się do wyjazdu na rehabilitację po udarową chyba do Mrągowa. Przez miesiąc nie widziałam go, myślałam więc, że jest w szpitalu. Jak po miesiącu zapukał do mnie to byłam pewna, że przyszedł się przywitać po powrocie. Byłam zdziwiona, że od razu, w progu, zaczął od skargi. To tyle w tym temacie. W ogóle, teraz prawie nikt nikogo nie widuje. Siedzimy w swoich pokojach. Tylko jedna Felka wszędzie łazi, zbiera i roznosi zarazki. Ja np. jak dwa razy wyszłam pochodzić po korytarzach i w jednym dniu natknęłam się cztery razy na Felicję, zdając sobie sprawę, że ona powinna być w permanentnej kwarantannie, to wolę nie chodzić, przecież ona sama nie wie czy jest zdrowa czy chora, a jest to osoba z bardzo wysokim ryzykiem zachorowalności. Jak ją widzę to mam wrażenie, że w około jej jest ściana zarazków. Dla mnie Felicja to jeden wielki wirus. Wolę ją omijać. Niestety nie da się; w czwartek wyszłam na korytarz przy portierni i co widzę – Felicja ze swoją sąsiadką właśnie wychodzi na spacer. Robi to tak ostentacyjnie, że aż dziw. W portierni jest terapeuta i wice dyrektor, a ona w ogóle nie zwraca na nich uwagi i wychodzi. Oni również nie reagują na takie zachowanie się. Spytałam owe panie – czy to samowolka czy specjalne względy? Na to pytanie nie zareagowali ani panowie odpowiedzialni za wszelkie wyjścia, ani Felicja, która zrobiła tylko dwa kroki w tył i usiadła na kanapie, siedziała tak długo aż ja sobie poszłam. Panie były w kurtkach i czapkach, na pewno było im bardzo gorąco, a ja krążyłam po korytarzu około pół godziny. W piątek idąc do biura również trafiłam na Felicję. Ostrzegę wszystkich chodzących żeby uważali na nią i najlepiej omijali szerokim łukiem. Naszą dyrekcję nie obchodzi czy Felicja jest zdrowa czy chora, wyraźnie widać, po zachowaniu dyrekcji w stosunku do Felicji, że jest to następczyni pani NIKT. I jedna i druga, na głodzie alkoholowym upodli się w najwyższym stopniu i podpisze wszystko co trzeba oby mieć dostęp do alkoholu. Pani NIKT to już czas przeszły, a zachowanie się Felicji na głodzie opisałam w rozdziale pt. Święta, święta i już po – wpis z 2 stycznia 2019r. Dziwi mnie bardzo zachowanie się pana wice dyrektora, który wygląda jak gladiator a zachowuje się jak trusia, boi się sprzeciwić swoim zwierzchniczkom. A zatem nie chodzę nigdzie, po za wyjściem do atrium na swoją poranną gimnastykę i od czasu do czasu z grupą 4 osób, pod opieką terapeuty, na spacer do lasu. Niestety w tej grupie również jest Felicja. Jak już pisałam, ona jest wszędzie, jak korona wirus.

Eureka

Opisując, trzy tygodnie temu, swój stan psychiczny, dziwiłam się sama sobie, że czuję się szczęśliwa bez powodu, a to jest największe szczęście – cieszyć się nie znając powodu. Nic nam nie wolno, mamy tylko siedzieć, leżeć i tyć, ewentualnie krążyć po korytarzach; i czego tu się cieszyć. Należę do osób które są szczęśliwe jak mogą pracować, wprawdzie już tylko umysłowo, ponieważ wysiłek fizyczny nie wchodzi w grę, ale pracować. No i EUREKA, przecież ja bezustannie pracuję, a że we śnie to trudno, jednak pracuję. Nie wiedziałam, że w każdym swoim śnie robię coś bardzo ważnego, ponieważ po przebudzeniu, nie mogłam sobie przypomnieć co to było, co ja takiego śniłam, ale ponieważ budziłam się rozśpiewana to znaczy, że śpiewałam. Dzisiaj obudziłam się usatysfakcjonowana z dobrze wykonanej pracy, w trakcie robienia czegoś ważnego, otóż, w szkółce dla młodych piosenkarzy prowadziłam zajęcia z analizy tekstów piosenek i doboru odpowiedniego sposobu interpretacji. Byłam już mieszkanką DPSu i dwa razy w tygodniu jeździłam do Domu Kultury, żeby prowadzić takie zajęcia, oczywiście w ramach wolontariatu. Budziłam się szczęśliwa po dobrze wykonanej pracy i widocznych jej efektach. Tak więc jeśli całą noc pracowałam to w dzień mogę zasłużenie odpoczywać. Odpoczynek po pracy daje szczęście. Tak więc mogę siedzieć, leżeć i tyć. Uważam, że mam najwspanialszą psychikę na świecie – nic mi nie wolno a ja i tak robię co chcę, mało tego, robię coś o czym mogłabym na jawie tylko pomarzyć, i jestem szczęśliwa – mam powód, czy go nie mam? Nie ważne, ważny jest efekt.

Następne moje odkrycie to pokoje pani Nikt i Tereski, w których nie ma tego co było. Obie panie były dość okazale zagospodarowane i o obie panie nie ma kto się upomnieć. Tak więc to nie zadośćuczynienie dla jednej z nich, za wierność w pomocy robienia świństw przez 30 lat, tylko okazja do zrobienia bałaganu po którym nikt nie wie o co chodzi. Stała metoda. Jeszcze dziwniejszym dla mnie było spotkanie z Lucyną następnego dnia. Lucyna chwyciła mnie za rękaw i prowadzi do swojego pokoju. W pokoju pokazuje mi łóżko swojej współlokatorki, szok, to pani NIKT. W pierwszej chwili pomyślałam, że przeszła do tego pokoju sama i położyła się w cudzym łóżku; ale ona już jest warzywem, nie mogła tego zrobić. Przypomniało mi się jak kiedyś, mój kochany Alojzy, zmęczony po długim spacerze korytarzami, dostrzegł otwarte drzwi do jakiegoś pokoju z zachęcająco posłanym łóżkiem, a w pokoju nikogo; wszedł i cały szczęśliwy wślizgnął się pod pierzynę i smacznie zasnął. Właścicielka tego przybytku była aktualnie w łazience za długotrwałą potrzebą i jak to kobieta jeszcze mycie, jeszcze zerknięcie w lusterko, trochę to trwało. Po powrocie do pokoju miała duży kłopot z intruzem. W pierwszej chwili pomyślałam, że właśnie to przydarzyło się współlokatorce Lucynki – nieproszony gość z którym coś trzeba zrobić. Przecież wczoraj mieszkała w pokoju na przeciwko. Pytam opiekunki – skąd tu pani Mark. Okazało się, że mieszka w tym pokoju od dziś. Bardzo dziwne jest to pomieszanie z poplątaniem ale jednak czemuś to ma służyć.

Inna stała metoda i moje odkrycie, to trzymanie w garści kogoś kto przez swoje zachowanie się podpada na każdym kroku i zamiast nim potrząsnąć, przywołać do porządku to mu się pobłaża po to żeby mając na tego kogoś haka wykorzystać do specjalnych celów. Chodzi mi a zachowanie się Felicji, o którym mówi już większość mieszkańców, i wyjątkowym pobłażaniu wszystkiego przez dyrekcję, i personel – już się słyszy od personelu – a co ja mogę. Na tej samej zasadzie urobiono sobie przed laty panią NIKT. To również była osoba nadużywająca i to w znacznym stopniu, i dla swego nałogu sprzedałaby każdego. Tak więc sprzedawała i miała się dobrze. A teraz co ? Handelek się skończył, można więc poprzesuwać z kąta w kąt. Uważaj Felicja tu nie szanuje się żadnych zasług na zasadzie co było a nie jest… Ale mi odkrycie!

Babki prawie na 102

Prawie sto dwa lata mają moje ukochane współtowarzyszki niedoli, mieszkające w naszym Domu, Wandzia ma 101 i pół roku a Tereska 101 i trzy miesiące.

Po dłuższym siedzeniu przy komputerze postanowiłam przejść się po naszych labiryntach korytarzowych żeby zobaczyć co słychać u innych. O dziwo zobaczyłam, że w pokoju w którym mieszkała pani NIKT mieszka Tereska, ta moja kochana prawie 102 latka. Paniom zamieniono pokoje; widocznie pani NIKT wymaga więcej ” troski ” od Tereski bo przeniesiono ją na oddział medyczny. Tereska akurat spała jak zajrzałam, dostaje takie leki, że ciągle śpi. One tak śpią, że jak dotkniesz ręki to natychmiast się budzą. Tym razem nie budziłam, ale kiedyś właśnie jak tak zrobiłam to o dziwo całkiem sympatycznie porozmawiałam z moją prawie stu dwulatką. Przykro mi się zrobiło, Tereska w naszym Domu mieszka ponad 20 lat i zawsze mieszkała w tym samym pokoju. Bezduszna oddziałowa przeniosła ją do innego skrzydła budynku i na koniec korytarza, uznając, że umrzeć to ona może gdziekolwiek i nikt jej do tego nie jest potrzebny. Tereskę na medyku wszyscy znali i bardzo ją lubili. Mieszkańcy tej części Domu z dumą mówili o swojej stulatce, ale co to dla naszej dyrekcji. Na stuletnie urodziny to co innego, zeszli się oficjele to dyrekcja wypinała pierś do ” orderów”, Już po urodzinach. Następnych nie będzie, do kąta z nią. Pani NIKT to chociaż przydawała się do robienia świństw i różnych przekrętów, ( przypominam, że obiecała, iż zatańczy razem ze swoją hołotą, na moim grobie ) a Tereska do niczego nie była przydatna, bo do czego może się przydać szlachetny człowiek? Tereska ma tylko dalszą rodzinę, tak więc spokojnie można robić z nią co się chce. Mam po Teresce pamiątkę w postaci płyt CD – 5 płyt z zespołem Mazowsza i 5 płyt z klasyką. Dostałam je w okresie świetności mojego radia, czyli 8 lat temu. Wracając od Tereski zajrzałam do drugiej stu dwulatki – Wandzi. Ona akurat wojowała z kocem, który spadł jej na podłogę. Wandzia mnie zadziwia i to bardzo. W ubiegłym roku, na moje urodziny, zaśpiewała mi ” My pierwsza brygada „. Jak zaczyna się rozmowę z Wandzią to ona najpierw zupełnie nie wie o co chodzi, ale bardzo szybko trybiki zaskakują i zaczyna się rozmowa,( w końcu Wandzia to historyk). Ponieważ chciała żebym ją ubrała i wzięła na spacer, musiałam jej wytłumaczyć, że nie bardzo możemy gdziekolwiek wychodzić, jest pandemia. Zaciekawiło ją to słowo, więc zaczęła się rozmowa na ten temat. Wandzia zadawała mi całkiem rzeczowe pytania a ja jej tłumaczyłam. Wreszcie spytała mnie jak się nazywam – zachwyciła się moim nazwiskiem, więc wytłumaczyłam, że nie ma czym się zachwycać bo to nazwisko po mężu a w nim nie było nic pięknego. A twoje imię, skąd je znam – pyta pani Wandzia, po namyśle krzyknęła – ty jesteś nasza Danka. Tak mnie nazywała od lat. Jak prowadziłam Radio to kończąc audycję mówiłam – i to już wszystko na dziś, żegna się z państwem Wasza Danka. Nie sądziłam, że Wandzia zapamięta mnie z ustawiania i nakręcania jej ściennego zegara. No to zrób to co zawsze i będzie wesoło; ale co pytam – no nakręć zegar przecież potrafisz. Istotnie potrafię, w moim domu rodzinnym był taki zegar ścienny. Zegarem Wandzi zajmowałam się kilka razy, a Ona właśnie to zapamiętała. Ustawiając go, zegar musiał wybić swoje godziny, inaczej nie można go nakręcać, tak więc wybijał dziewiątą, dziesiątą i jedenastą, wybijał pięknie, a Wandzia na to – i widzisz jak wesoło. A spod drzwi słyszę – tam gdzie jest Danka to zawsze jest wesoło. Patrzę a pod drzwiami, na wózkach, stoją Iwona, Bogusia i Krysia, sąsiadki Wandzi. Wy tu skąd – pytam. My za twoim głosem. Mnie niestety wesoło nie było, to przez tę eksmisję Tereski. O Wandzię ma kto się upomnieć, ma dość liczną rodzinę, a kto się upomni o Tereskę ? Płakać się chce.

Po szpitalnej kuracji wrócił do Domu Witek. Przyszedł do mnie wzburzony – pamiętasz co te takie nie takie zrobiły ze mną jak swego czasu będąc w mieście pozałatwiałem swoje sprawy, Jak się na de mną znęcały, a wówczas w Polsce było około 300 zachorowań dziennie, dzisiaj jest ponad 27 000 a Felka z Bolkiem, dwoje alkoholików, może wszystko. Felka w sobotę skończyła kwarantannę, podczas której Bolek przesiadywał u niej a później łaził po całym budynku, dzisiaj już była w mieście i właśnie wróciła z dwiema torbami pełnymi zakupów. Inni mieszkańcy nie mogą zrobić bezpośrednich zakupów nawet w naszym sklepiku, a ona może w mieście. Przypomnę szanownej dyrekcji jak to karciła wszystkich pijusów na zebraniu, a te dwa pijaczki to mogą wszystko. Najlepiej byłoby żeby ktoś z dyrekcji przynosił im alkohol, bo Felka dźwigając takie ciężary może sobie zrobić krzywdę.

Niestety, nasza dyrekcja na szacunek nie zasługuje.

Komentarze

Dostaję pytania dotyczące protestu kobiet – co ja na to. A ja na to, że czuję się obrażona przez jedną z uczestniczek protestu, która odsyła PIS do swojego elektoratu, czyli pod kościół, bo stare babcie na pewno są tego samego zdania co Jarek. Kochani, jestem starą babcią, głosowałam na PIS a żebym mogła wyjść z DPSu natychmiast dołączyłabym do protestujących. Jestem dumna, patrząc na te walczące o swoje prawa kobiety, że jestem kobietą. Mimo, że codziennie modlę się to z klerem mi nie po drodze. To nie są godni naśladowania ludzie. Już sobie wyobrażam jak zajmują się ciężko chorymi dziećmi – wejdą do pomieszczenia gdzie leży ciężko chore dziecko i umierająca z niemocy matka, poświęcą wszystko do koła i pójdą. A jak dziecko umrze to nawet nie pochowają bez godziwej zapłaty. Zdarzyło się, że byłam kilka godzin w domu w którym było niemowlę tragicznie chore – nie widzące, nie słyszące a wewnątrz zżerane rakiem. Dziecko, które od chwili narodzin przeraźliwie krzyczało. W okół tego niemowlęcia krzątali się lekarze, pielęgniarki, rodzice i babcia i wszyscy byli bezradni i wycieńczeni ze zmęczenia. Ja byłam przerażona i wykończona po paru godzinach. Wróciłam do domu to padłam na kolana i modliłam – Boże jeśli jesteś to zabierz to dziecko do siebie. Dziecko zmarło w wieku 5 miesięcy. Po co była ta katorga. Wszyscy zainteresowani wiedzieli, że dziecko w łonie matki jest nieuleczalnie chore, ale nikt nie śmiał niczego sugerować a matka jak matka, będzie kochać i cierpieć pełna ufności i nadziei. Od tego wydarzenia minęło 10 lat – matka się nie podniosła. Także drogie rewolucjonistki jestem z Wami. Wytrwajcie i pokażcie, że można.

” NAWET DZIECKO O TYM WIE WKURZYSZ MAMĘ BĘDZIE ŹLE ” a będzie źle, bo żadna myśląca kobieta na PIS już nie zagłosuje, chyba że jakaś karierowiczka albo fanatyczka religijna. Na pohybel z nimi.

Wszystko i nic

Ponieważ nie wiele mam do powiedzenia tak więc dzisiejszy wpis będzie o wszystkim i o niczym. Takie typowe wpisy pamiętnikowe.

Od jakiegoś czasu wściekam się jak dostaję informację o wprowadzaniu różnych aktualizacji do komputera. Uważam, że nie jest mi to potrzebne ponieważ nie wiele z tych informacji rozumiem i z niewielu tych udoskonaleń korzystam. A ponadto uważam, że przez te udoskonalenia mój komputer chodzi coraz wolniej. Jednak wczoraj przydało mi się takie udoskonalenie, które mnie ostrzegło przed komentarzem jaki otrzymałam z Rosji. To był wpis pełen pochlebstw ( miałam takich całe mnóstwo ) jednak nawet chcąc go wrzucić do kosza mogłam przekierować mój komputer na niewłaściwe tory, na jakie to nie wiem, ale na nie właściwe i właśnie przed tym zostałam ostrzeżona dzięki jakiejś aplikacji. Wprawdzie już wnuk mnie ostrzegał przed taką formą zawieraniem znajomości, ale ostrzeżenie przez aplikację przystopowało mnie natychmiast. Po samym ostrzeżeniu wnuka to mnie dość często korciło jeszcze żeby się z tym kimś skontaktować a tym razem to było takie – STOP! Ani kroku dalej. A propos komputera, to chciałabym go wykorzystać do kontaktu on- line z fizjoterapeutami w szpitalu klinicznym do którego mam skierowanie na ćwiczenia po udarowe a z których ciągle nie mogę skorzystać. Myślę, że taka forma mogłaby by mi pomóc, zwłaszcza, że w DPSie byłby znający się na wszystkim terapeuta, który zajął by się mną i komputerem a w Szpitalu inny terapeuta kierowałby sprawą. Zadzwonię do Szpitala i wypytam o tę możliwość.

Pogoda jest ciągle piękna tak więc chodzimy na spacery do lasu. Jest nas nie wielu, bo zaledwie czwórka i jak chodzimy to w znacznej odległości od siebie. Czasem bliżej mnie podchodzi Krysia a rozmowy z nią to najprawdziwsza śmiechoterapia. Co choroba może zrobić z człowiekiem to aż niewiarygodne. Swego czasu mądra i wykształcona kobieta, dzisiaj na godzinnym spacerze potrafi kilkanaście razy powiedzieć, że jest Sybiraczką i robi mi wykłady jak powstaje las, chociaż skąd tyle drzew w lesie to już nie wie. Otóż, ten wielki las ma swoje korzenie w ziemi a korzenie zapuszczają się z liści, dlatego tych opadłych liści zbierać nie można, chyba, że te zupełnie stare i zwiędłe. I takie właśnie liście zbiera Krysia. Jak tylko chcę jej podać jakiś ładny kolorowy liść to mam reprymendę – ty chyba sądzisz, że te drzewa to spadają z nieba, jesteś chyba z tych co to sądzą, że wszystko jest od Boga – wykrzykuje Krysia, tylko wytłumacz mi skąd tyle drzew. Więc jej tłumaczę – liści dużo to i drzew dużo. Krysi nie można niczego negować bo natychmiast się złości i to bardzo, zamienia się wówczas z Krysi w Furię, a śmiać się z jej wykładów mogę, wówczas ona cieszy się razem ze mną. Zawsze lubiłam rozmowy z ludźmi z demencją albo z alchaimerem. Chociaż tyle mam kontaktu z ludźmi. Rano, w atrium jak ćwiczę jestem zupełnie sama i to mi bardzo odpowiada, a po spacerze to już tylko samotność w pokoju. I właśnie w sprawie samotności dzwonił do mnie Krzysiek – kolega z Dziennego Pobytu i partner brydżowy, z którym pokłóciłam się przy kartach i od roku nie rozmawialiśmy; aż tu dzwoni i żali mi się, że jest mu smutno. Jest zupełnie sam, nie ma nikogo z rodziny a teraz to i przyjaciół nie ma. Chyba wolałbym być w DPSie – mówi. Będę musiała zrobić wywiad czy jest możliwość przyjęcia kogokolwiek w czasie pandemii.

PS – dzwoniłam do Szpitala w sprawie moich ćwiczeń on – line , niestety nie ma takiej możliwości. Inne ćwiczenia rehabilitacyjne takie usprawniające można by przeprowadzić komputerowo a po udarowych niestety nie. Dowiedziałam się również, że jeśli chciałabym korzystać z nich teraz to mnie zapraszają. Ludzie boją się chodzić do miejsc zbiorowych, ja również wolę nie ryzykować zwłaszcza, że moje skierowanie będzie ważne w nieskończoność.

W komentarzach otrzymałam propozycję z Niemiec na wspólny interes, czyli publikacji mojego bloga w przetłumaczeniu na język niemiecki. W życiu nie zgodzę się na taki interes. Czort wie co byłoby na tym niemieckim blogu.

Krzysiek już nie chce u nas zamieszkać. Wystarczyło, że kolega mieszkający na wsi zaprosił go do siebie i już Krzysiu nie czuje się samotny.

Mój stan psychiczny.

Nie wiem jak mam nazwać swój stan psychiczny w jakim się znajduję. Czy na ten nietypowy okres jestem szczęściarą? Ci co do mnie dzwonią to mi współczują, a ja współczuję im. Oczywiście, że brakuje mi wolności, możliwości swobodnego wychodzenia kiedy chcę i dokąd chcę, jednak przy takiej liczbie zachorowalności dobowej – ponad 14 tysięcy – to wolę być w nietypowej niewoli. Po za wolnością mam wszystko co mi potrzeba i czasem aż wstyd przyznać się – ale czuję się szczęśliwa. Jak mawiała przed wiekami Krystyna Wazówna – Królowa Szwecji – ” cudownie być szczęśliwym nie znając powodu”, właśnie to dzieje się ze mną. Na nowo odkrywam piękno muzyki, np. oszalałam na punkcie twórczości Brahmsa, nie tylko jego twórczości ale i jego życia. Posłuchajcie Tańców Węgierskich Brahmsa zwłaszcza tańca nr. 1, albo jego Kołysanki, istne cudeńka. Wprawdzie spotkania muzyczne odwołałam, ale programy szykuję, przecież kiedyś ten trudny czas się skończy. Nauczyłam się już żyć w niewoli. To szczęście bez powodu odczuwałam dopóty, dopóki nie dostałam pisma od Dyrekcji Domu w ramach odpowiedzi na zarzut nie frasobliwego podchodzenia do przepisów obowiązujących podczas pandemii. Ja zarzucam Dyrekcji personalne widzimisię, wybiórcze podejście do spraw naszego bezpieczeństwa, a w ramach odpowiedzi otrzymuję instrukcję jak mam się zachowywać podczas pandemii. Instrukcja poparta przepisami i paragrafami jest podana mi na dwóch stronach formatu A4. Jak byłabym dyrektorem i ktoś podsunął by mi taką treść pisma do podpisania w ramach odpowiedzi: stwierdziłabym kompletny brak logiki i przydatności do pracy tego kogoś. Wszystkie pisma jakie dotychczas otrzymałam w ramach odpowiedzi od naszej Dyrekcji to odwracanie kota ogonem i wypisywanie byle czego aby dużo. Tak zachowują się nasi politycy – na zadane pytania mówią, mówią bez sensu aby długo. Ja pewnie też piszę dużo za dużo, sądzę jednak, że sens jakiś w tym jest. Opisuję przecież swoje stany emocjonalne. Było szczęście bez powodu, był niesmak, jako stały stan odczuwany przy każdym kontakcie z Dyrekcją, obojętnie w jakiej formie, a jak wyjdę na balkon to objawia się u mnie żal, bo jest mi żal mojego ogródka, jest zarośnięty chorymi roślinami, (a w ubiegłym roku był przepięknie ukwiecony). Niby mogę do niego wchodzić ale pod nadzorem, to mi nie odpowiada bo każde takie wejście to ciężka harówka żeby jak najwięcej zrobić w tym ograniczonym czasie. W takiej sytuacji wysiada serce prababci Danusi. Po jednym wyjściu przez dwa dni nie nadaję się do życia. Tak więc wolę nie chcę. To ograniczenie we wszystkim bardzo mnie osłabiło, już nie jestem taka hop do przodu, tylko pomalutku, ostrożnie i rozważnie. Nie wiem, czy jak świat wróci do normy czy i ja do niej wrócę; chyba już nie zdążę.