Stare dokumenty

W chłodne, sobotnie, lipcowe popołudnie zaczęłam przeglądać stare szpargały i w nich natknęłam się na moje świadectwo szkolne ukończenia drugiej klasy szkoły podstawowej. Dziwne to świadectwo stwierdzało, że drugą klasę w roku szkolnym 1949| 50 ukończyłam w Olsztynie. Włożyłam to świadectwo do tej samej teczki w której była Pamiątka Pierwszej Komunii Świętej z roku 1950 ale wystawione w Jezioranach i już całe popołudnie rozmyślałam jak to się stało, że ja przez ostatnie dwa i pół miesiąca chodząc do drugiej klasy w Jezioranach otrzymałam świadectwo, że ukończyłam tę klasę w Olsztynie. Przyszło mi do głowy, że znając ówczesne realia polityczne, dyrekcja szkoły wiedząc, że nas wywieźli w nieznane i w obawie, że może tak być, że nie będę miała możliwości chodzenia do szkoły, po prostu wydało dokument ukończenia klasy drugiej. Że też ja wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, jeszcze jak mogłam kogokolwiek o to zapytać – jak to możliwe, że kończąc drugą klasę w Jezioranach mam świadectwo jej ukończenia z Olsztyna. Fakt, na świadectwie jest napisane, że w roku szkolnym opuściłam 34 dni nauki i że te dni są usprawiedliwione, pewnie ta usprawiedliwiona nieobecność usprawiedliwiała wystawienie świadectwa. A zatem jakim cudem to świadectwo trafiło do naszej rodziny? Czyżby szkoła dowiadywała się o nas, może przysłali to świadectwo do szkoły w Jezioranach, a może rodzice odebrali je dopiero jak wróciliśmy do Olsztyna. A może dyrekcja szkoły w Jezioranach wystąpiła z prośbą o wystawienie świadectwa do szkoły olsztyńskiej, bo przecież musiałam przejść do klasy trzeciej, a chodziłam do trzeciej klasy w Jezioranach. Mnóstwo pytań. Pomieszanie z poplątaniem ale świadczące o życzliwości dyrekcji obu szkół.

Jak wspomniałam włożyłam to świadectwo do teczki z pamiątką I Komunii św. i postanowiłam te wydarzenia sprzed lat upamiętnić słowem dziękczynnym podczas mszy świętej w naszym kościółku. Opisałam na kartce, uroczystość rodzinną łączącą pierwszą komunię mojego trzeciego prawnuka ( a mam ich pięcioro ) z 75 rocznicą mojej pierwszej komunii, włożyłam do koperty 50 zł. i podałam naszemu tymczasowemu księdzu, ( jest w zastępstwie ). W jednej chwili przypomniało mi się jak zwróciłam się z prośbą do innego księdza, zatrudnionego przez wiele lat w naszym dps, na wyjątkowo dobrych warunkach finansowych, z prośbą o intencję modlitwy za mojego tatę w związku z Dniem Wojska Polskiego a mój tato Ułan, Piłsudczyk, wstąpił do wojska w styczniu 1920r. walcząc na Kubaniu. Tato miał wówczas 22 lata, sześcioletni staż wojskowy w legionach i został od razu plutonowym. Oczywiście tych wywodów nie pisałam tylko prośbę o modlitwę za tatę. I wówczas i dzisiaj dałam księżom 50 zł. Dzisiaj to jest bardzo mało a mimo to ksiądz całą mszę poświęcił mojej rodzinie czteropokoleniowej; natomiast 15 lat temu to nie było tak mało a ksiądz mnie olał. Wpisał się w gang dyrektorski który wówczas mnie gnębił. Musiał dołożyć swoje trzy grosze. Podaję księdzu sto zł. informuję , że chciałabym dać 50zł. ale nie mam odpowiedniego banknotu, a ksiądz myślał, że mnie przechytrzy i mówi – niestety ale reszty nie wydam bo nie mam, ale wyciąga rękę po stówę, a ja swoją cofam i mówię – wobec tego przepraszam ale to są moje jedyne pieniądze. Poczekaj, przypomniało mi się, że mam. Podnosi sutannę i spod niej wyciąga opasły plik banknotów. Ty szujo – pomyślałam, nosisz takie pieniądze ze sobą bo co, boisz się, że jak zostawisz w domu to koledzy ukradną? Po tym wydarzeniu przestałam na długo chodzić do naszej kaplicy. Nigdy nie przypuszczałabym, że ksiądz dołączy do ekipy gnębiącej ludzi. Przecież ta szuja odmówiła mi podania Komunii i to tylko dla tego, żeby poplecznicy dyrektorki widzieli iż on trzyma z nimi i że swoimi sposobami potrafi przygrzmocić psychicznie. Widać, że jeśli ktoś długo popracuje w dps to staje się śmieciem zgodnie z powiedzeniem – kiedy wejdziesz między wrony to kraczesz tak jak one. Także jak jakiś ksiądz oberwie od kogoś na ulicy to mnie to nie wzruszy.

Znów przychodzi, na mój blog, mnóstwo reklam; potrzebuję około godziny żeby na nie zerknąć i powrzucać do kosza. Wnuk mi tłumaczył, że są firmy które swoje reklamy mają tak ustawione, że jeśli coś czyta albo ogląda ponad 100 000 osób to reklamy przesyłają się same. Ostatnio był czas około pół roku, że miałam tylko po kilkanaście reklam a teraz znów po kilkaset. Czyli, że znów zaczął się bum na czytanie mojego bloga. Bardzo mnie to cieszy. Ale z trudem, w tej mnogości wpisów reklamowych, dopatrzyłam się wpisu z uśmiechem od Ani. Dziękuję.

I to byłoby na tyle NARA!!

Prawie spowiedź

Jest godzina 6 rano, ja już ćwiczę w atrium i słyszę, że dzwoni telefon. Rzadko kiedy zabieram ze sobą telefon, traktuję go jakby był stacjonarny, zawsze zostawiam w pokoju a ci co do mnie dzwonią mają pretensje, że nie odbieram i nie oddzwaniam. Wiem, że to świństwo z mojej strony ale nic na to nie poradzę, telefon zawsze leży w szufladzie a odbieram tylko wtedy kiedy słyszę dzwonek. Kto może dzwonić o tej porze, musiało się stać coś strasznego. Odbieram, patrzę – Krzysiek i zamiast grzecznie wysłuchać co może ode mnie chcieć, to ja na niego z góry – zwariowałeś, o tej porze dzwonisz, co spać nie możesz ? A ty pewnie nie masz czasu – mówi Krzysiek. Od kilku dni dzwonię do ciebie po kilka razy dziennie; teraz to miał być ostatni raz do ciebie a następny telefon to miał być do dyrekcji, żeby się dowiedzieć kiedy umarłaś. A ja myślałam, że to ktoś dzwoni z twojego telefonu żeby powiadomić mnie o twojej śmierci. No bo przyznaj o tej porze? Ty mnie już lepiej nie denerwuj tylko zacznij odbierać telefony albo oddzwaniaj.

Krzysiek dobrze wie, że ja nie umiem rozmawiać z mężczyznami , zawsze znajdę powód żeby petenta potraktować z góry. To niestety wina płci brzydkiej. W młodości panowie nie widzieli we mnie człowieka tylko obiekt pożądania i uraz we mnie pozostał, nie umiem inaczej . Z Krzyśkiem znamy się od 2001 roku, kiedy to zaczęłam przychodzić na pobyt dzienny do naszego dps.. On też przychodził. Znałam jego rodziców, chyba nawet o nich pisałam na blogu, muszę sprawdzić, bo to bardzo ciekawa historia. Jest mi bliżej wiekiem do jego rodziców niż do niego. To jest różnica około 10 lat, Krzysiek jest ode mnie o tyle młodszy a jego rodzice o tyle byli starsi. Krzysiek pomagał mi w różnych sytuacjach. On wiedząc, że w moim domu jest odłączony gaz przynosił mi różne frykasy przez siebie upitraszone. Jak miałam rękę w gipsie, po przegryzieniu przez psa, to również miałam gotowe posiłki przyniesione pod dom. Bo w moim domu nigdy nie był. Ja również nie byłam ani w jego domu w mieście ani na wsi. Całymi latami grywaliśmy w brydżyka. I to on, jak miałam końcowe ostre starcie z byłą dyrektorką, a ona powołała się na niego będąc w 100% pewną, że ją poprze, usłyszała, że w takim gównie to on się nie babrze. Tym zdaniem dodał mi sił do walki z tym barachłem. A czy ode mnie usłyszał choć jedno miłe słowo? Na pewno nie. Nie umiem być miła. Jestem rzeczowa, konkretna, uczynna, nigdy nikomu niczego nie odmówię, ale miła to nie. To za trudne. Tylko raz Krzysiek miał do mnie prośbę, żebym upiekła mu sernik na święta, a w zamian dostałam pół kilograma suszonych grzybów i dwa litrowe słoiki usmażonej i zamarynowanej rybki w occie. Siedział całe lato na wsi i zbierał grzybki i łowił rybki. Tym razem chciał żebym się dowiedziała jak długo czeka się na przyjęcie do naszego dps bo on już nie ma siły wychodzić ze swojego domu, bez laseczki to nawet po mieszkaniu nie chodzi. A ja na to – i czym ty się chwalisz, ja już od 8 lat chodzę przy pomocy chodzika i to już sprawia mi trudność; myślę o wózku elektrycznym żeby nie prosić nikogo o zrobienie mi zakupów w mieście. ( Przypomniało mi się, że podczas covidu to Krzysiek robił mi czasem zakupy). O ile się nie mylę to podanie o przyjęcie do naszego dps, w twoim imieniu, pisałam już 10 lat temu. Rozumiem ludzi którzy mimo trudności życiowych ociągają się z zamieszkaniem w dps ze względu na dzieci które muszą dopłacać do pobytu, ale ty dzieci nie masz, tobie chyba żal mieszkania. Ty i chciałbyś i boisz się. Ale dowiedziałam się wszystkiego o czym trzeba wiedzieć chcąc zamieszkać w dps – po złożeniu odpowiednich dokumentów czeka się na przyjęcie od pół roku do roku. Tę wiadomość to już zostawiłam mu na sekretarce, dzwonić i rozmawiać to już za duża fatyga – jak na mnie.

Po rozmowie z Krzyśkiem dotarło do mnie, że jestem okropnym człowiekiem. Przypomniało mi się, że gdzieś miesiąc temu, Krzysiek był u mnie i mnie nie zastał, a ja nawet nie zadzwoniłam do niego żeby spytać czy czegoś chciał ode mnie czy po prostu przyszedł. Mogę tylko żałować, że jestem taka nie czuła, bez empatii, ale niestety już za późno na zmiany.

I to byłoby na tyle – NARA!!

Dajmy sobie coś miłego…

Ta króciutka informacja miała zachęcić nas do przyjścia na koncert, który odbył się w czwartkowe popołudnie w sali gimnastycznej. W różnych sytuacjach używano u nas słowo – koncert – tak więc nie bardzo w to słowo wierzyłam, a jednak, z lekkim opóźnieniem ale poszłam. Dla mnie słowo koncert ciągle znaczy bardzo wiele mimo tutejszych jego wypaczeń. Zbliżając się do sali usłyszałam śpiew mezzosopranistki. Przystanęłam i wsłuchiwałam się. Głos nie brzydki, kształcony ale niedokształcony. Solistka przy każdym podwyższeniu tonacji na ułamek sekundy przerywała śpiew. Jak doszło do wysokich partii artystka swój śpiew zamieniała w krzyk. Nie trafiłaś, moja kochana, na dobrych profesorów. Usłyszeli nie brzydki głos i tylko to co mieli poddali obróbce, nie szukali więcej i więcej. Przypomniały mi się lekcje śpiewu mojej koleżanki, o której już pisałam, lekcje u profesor Stankowej. Weronika bardzo chciała być gwiazdą scen operowych. Ten jej upór w dążeniu do celu bardzo podobał się naszej profesor. Powiedziała Weronice wprost – masz ładny kawałeczek głosu, reszta głosu jest ukryta głęboko i co najmniej przez rok będziemy ten głos wydobywać. Udało się, Weronika zachwycała swoim głosem widownie sal koncertowych na świecie. Natomiast wykonawczyni którą słuchałam, z zapowiedzi była solistką scen operowych Gdyni. Jednak, to spotkanie można było nazwać koncertem zwłaszcza, że drugi wykonawca prowadzący program i zabawiający zebranych, pan po sześćdziesiątce z pięknym, ciepłym głosem zachwycał, a śpiewał i solo i w duecie; i właśnie na zakończenie duet zaśpiewał nam piosenkę o tytule takim jak mój wpis.

A co tam u nas w polityce? Brzydko i bardzo brzydko. Dwie główne partie obrzucają się błotem na zmianę. Do tego błota swoje pięć groszy dorzucają partie mniejsze, które w ten sposób podpinają się do partii większej i o dziwo na ogół do PISu. Z koalicji Platformy i reszty od dłuższego czasu nie należycie zachowywał się Szymon Hołownia, chociaż udaje ciągle, że jest ” Ą ” ” Ę ” . Wiernie przy Platformie trwa PSL i Lewica, chociaż programowo różnią się radykalnie, np. te dwie partie w sprawach kobiet. Co z tego galimatiasu wyniknie nie trudno sobie wyobrazić – Prezydent bez pełnego zaufania, Sądy bez kompletnego zaufania i dumny z siebie Kościół który zamiast słynąć ze szlachetności liczy tylko korzyści jakie nawzajem przynoszą sobie z PISem. Jak do tego wszystkiego dołączy Konfederacja to kobiety w Polsce zaczną nosić burki i swoim panom buty czyścić. Dobrze, że tego nie dożyję.

I to byłoby na tyle – NARA !!

Czerwiec 2025r.

Czerwiec tego roku, jeśli chodzi o pogodę, był inny niż wszystkie poprzednie czerwce sprzed ostatnich co najmniej pół wieku. Odkąd sięgam pamięcią to każdy czerwiec zamęczał ludzi gorącymi nocami. Powstawały piosenki o upalnych nocach czerwcowych; a w tym roku była jedna jedyna noc z temperaturą 15 stopni, reszta była po niżej. Jeśli chodzi o dni to czerwiec również nie bardzo ma się czym chwalić a jeszcze tylko dwa dni i po czerwcu.

Chciałabym nawiązać do swojego ostatniego wpisu o dwóch wydarzeniach. Jedno z nich właśnie zakończyło się w piątek, to moja terapia którą odbywałam w szpitalu. O tym, że same zabiegi różniły się radykalnie od tych wykonywanych u nas to już pisałam. Chcę pochwalić działania organizacyjne Justynki która organizowała moje dojazdy do szpitala, naszego kierowcy no i przede wszystkim naszej kuchni. Wydawałoby się, że jest to nie do ogarnięcia – samochód jeden a podopiecznych trochę jest. Każdy mój wyjazd wiązał się z przygotowaniem dla mnie śniadania; i tak na początek ustalono, że będę wyjeżdżała o godzinie 8. 15. Tak więc śniadanie było gotowe już o godzinie 8. Po kilku dniach zaczęło się zmieniać , wyjazdy były i o godzinie 7. 40 i o godzinie 7. 15 i zawsze wszystko grało. O godzinach wyjazdów dowiadywałam się dzień wcześniej po to żeby dogadać się z terapeutkami szpitalnymi odnośnie czasu na zabiegi. I wyobraźcie sobie, że wszystko chodziło jak w zegarku. Pomimo ciągłej zmiany czasu wyjazdów nigdzie i na nic nie wyczekiwałam, ani na samochód, ani na śniadanie, ani na zabiegi. Jestem pełna podziwu, że tak pięknie można było dogadać sprawę.

W niedzielę 22 czerwca, przyszli do mnie moi wnukowie i prawnukowie z opowiadaniami o przebiegu uroczystości komunijnych prawnuka i uczczeniem moich imienin, które były dwa dni później. No i oczywiście zaczęły się rozmowy o I Komuniach. Wnuk opowiadał ilustrując zdjęciami, wydarzenia z 15 czerwca br. Ja opowiadałam o swojej I Komunii, również popierając to swoimi starymi, czarno białymi zdjęciami. A moja córka nagle powiedziała, że nie pamięta I Komunii swojej córki; tak więc zrobiłam córce i wnuczce niespodziankę i przeczytałam swój wierszyk upamiętniający I Komunię wnuczki. Dlaczego dopiero teraz o tym mówisz, że coś napisałaś – spytała córka. Zawsze byłam pewna, że kpicie z mojej ” poezji ” a ja opisywałam często różne sytuacje które zatytułowałam ogólnie – Fragmenty życia zapisane wierszem. Każdy z takich wierszyków nie miał tytułu tylko był opatrzony datą. I tak pod datą ( niestety nie pełną ) maj 1999r. pisałam : Tego roku maj był Laury, otulił ją bielą, kołysała w sercu Bozię z dumą i nadzieją. Skąd powaga taka w dziecku, skąd tyle godności ? W długiej sukni kroczy dumnie i zaprasza gości. Zapraszała nas do stołów umajonych kwieciem, z lewej strony starsi siedli, po prawej zaś dzieci. Kuchnia polska i chorwacka na białym obrusie, ustawiają pełne misy Damirek z tatusiem. Rośnij zdrowo polska wnuczko choć z chorwackiej ziemi. Wojna ciebie tu przygnała z rodzicami twymi. Szłaś przez Sztudgard do Olsztyna Zagrzebianko mała. Rośnij zdrowo, ucz się dobrze, tryskaj szczęściem cała.

Następne nasze spotkanie ustaliliśmy na dzień 9 lipca, ponieważ żona wnuka dopatrzyła się na świadectwie komunijnym moim, w postaci pamiątkowego obrazka, że do I Komunii przystąpiłam 9 lipca 1950 r. a zatem równo 75 lat temu i to należy uczcić.

I to byłoby na tyle NARA !!

Dwa wydarzenia…

które muszę opisać – to I komunia mojego prawnuka w porównaniu z moją I Komunią, oraz rehabilitacja którą przechodzę aktualnie chodząc na zabiegi do szpitala, w porównaniu z rehabilitacją jaką miałam u nas w dps.

15 czerwca mój trzeci prawnuk ( a mam ich piątkę ) przystąpił do I Komunii Św. Na uroczystości nie byłam bo po pierwsze jestem już osobą którą trzeba się zajmować – pomagać w różnych sytuacjach a był to dzień w którym wszelkie zainteresowania należało skierować na prawnuka nie na mnie, po drugie męczą mnie tłumy ludzi i staję się bardzo kłopotliwa. Całą uroczystość znam z opowiadania, zresztą jakie teraz są te komunijne uroczystości to każdy wie. Jednak dopiero po fakcie uświadomiłam sobie, że powinnam była być żeby opowiedzieć zebranym jak wyglądała moja I Komunia. W końcu jestem ostatnim świadkiem w rodzinie który wie i pamięta jak żyło się w kraju socjalistycznym. Tylko czy ktokolwiek słuchałby mnie ? Młodzi dzisiaj nie wiedzą, że skromnie, a nawet biednie może być pięknie. To był rok 1950 – Polska była w obozie socjalistycznym, a moja rodzina była na indeksie Urzędu Bezpieczeństwa. Na lekcje religii chodziłam w Olsztynie a Komunię Pierwszą przyjmowałam w Jezioranach. Lekcje religii w Olsztynie odbywały się w salkach katechetycznych przy kościele natomiast w Jezioranach normalnie w szkole. Jak pisał W. Broniewski – ” pod drzwiami staną i nocą kolbami w drzwi załomocą ” to nie fikcja poetycka, to norma przy składaniu wizyt przez Urząd Bezpieczeństwa; taka sytuacja miała miejsce w marcu 1950 r, po północy w naszej rodzinie. Najpierw tatusia zabrali na ” przesłuchanie ” prosto z pracy, ( robili to co tydzień, zawsze w sobotę ), a później w nocy przyjechali rozklekotaną ciężarówką po resztę rodziny, czyli po mamę z jej czwórką dzieci, po to żeby nas wszystkich wywieźć do innego miasta. Nie wyjaśniali nic. Na każde mamy pytanie padało słowo – milcz. Jak przyjechaliśmy do Jezioran to zegar na kościelnej wierzy wskazywał trzecią w nocy. Jeziorany były miejscem zsyłek wrogów socjalizmu dlatego mieszkańcy tego miasteczka byli uczuleni na dźwięki kół ciężarówek po bruku nocą i natychmiast biegli z pomocą, w końcu przywozili tu ludzi takich jak oni sami, czyli przyjaciół którym trzeba pomóc. I pomagali wszyscy wszystkim w każdej sytuacji. Jak pomagali to opisałam we wpisie – Jeziorany i Jeziorany II. Ale miałam pisać o uroczystości komunijnej. Otóż każdy z mieszkańców przynosił do kościoła najpierw stroje, jakie miał, dla dzieciaków a później co kto mógł żeby można było przyjąć około setki gości. Jeśli potrzebne były jakieś przeróbki strojów to krawcowa – Pani Glejznerowa, była do dyspozycji, chociaż nie była katoliczką, była Żydówką. Przyjęcie po komunijne odbywało się na dziedzińcu przykościelnym i było przeznaczone dla wszystkich dzieci z miasteczka i okolicznych wiosek. Rodzice tylko usługiwali dzieciom, przy stołach nakrytych białymi obrusami udekorowanymi gałązkami sparagusu, tak samo jak ubranka dzieci przystępujących do komunii. Mam zdjęcie pamiątkowe w białej sukieneczce przystrojonej gałązkami sparagusu. A na stołach stały dzbany kakao i misy z ciastem drożdżowym. Ilustrowaną pamiątkę I Komunii mam do dzisiaj. W naszym muzeum znajduje się taka pamiątka z roku 1970 a ja przecież mam z roku 1950 jest taka sama, czyli, że kościół również żył skromnie, nadrukował obrazków i korzystał z nich przez dziesiątki lat. Jedynym prezentem dla dzieci było pamiątkowe zdjęcie z księdzem, a radości i szczerej sympatii wszystkich dookoła było co nie miara.

Druga sprawa którą chcę opisać porównując, to moja rehabilitacja. Skierowanie na tę rehabilitację otrzymałam od neurologa z dokładnym opisem co i jak. Zrobiłam ksero tego skierowania i oryginał zaniosłam do szpitala a kopię dałam naszym terapeutkom w dps, to dlatego, że na szpitalne zabiegi musiałam czekać 7 miesięcy. Każda ze stron inaczej odczytała wytyczne na skierowaniu. Nasze terapeutki ulokowały mnie na łóżku, wytłumaczyły co i jak mam robić – było to 5 różnych ćwiczeń z unoszeniem bioder oraz nóg w różnych pozycjach i to wszystko. Panie rehabilitantki poszły sobie do swojego ulubionego kantorka. Ich nigdy nie interesuje jak pacjent wykonuje te czynności, one zrobiły swoje – opisały w miarę dokładnie co masz robić tak więc rób albo i nie to już twoja sprawa. A w szpitalu – ponieważ było wyraźnie napisane, że chodzi o cały kręgosłup to zaczęły od prądów na kręgosłup szyjny, później laser na kręgosłup lędźwiowy. Następnie siedząc na krzesełku ćwiczyłam na różne sposoby kręgosłup szyjny przez pół godziny pod ścisłym nadzorem terapeutki. Następne pół godziny ćwiczyłam przy drabinkach, również pod ścisłym nadzorem. Wytłumaczono mi, że ze względu na zawroty głowy nie mogę wykonywać żadnych ćwiczeń w pozycji leżącej, zabiegi z prądem również mam ograniczone ze względu na problemy z sercem. Terapeutki w szpitalu zanim przystąpiły do zabiegów dokładnie zapoznały się z moim ogólnym stanem zdrowia. Terapeutki z naszego dps. znają mnie od lat ale jakoś nie interesuje ich mój ogólny stan zdrowia, czytają tylko zapis na skierowaniu a i to jakoś inaczej, tak wybiórczo. Po ćwiczeniach w szpitalu jestem bardzo zmęczona a jeszcze muszę pieszo wrócić do Domu. Jeszcze nie tak dawno ten kawałeczek drogi przebywałam w ciągu 8 minut, teraz idę tą drogą 45 minut, oczywiście co chwilę odpoczywając. Wczoraj ledwie weszłam do pokoju to padłam na łóżko i zasnęłam; nie nadawałam się nawet do rozmowy.

I to już wszystko – NARA !!

Pani M.

Pani M mieszka w naszym DPSie już około roku. Jak zobaczyła mnie po raz pierwszy od razu zareagowała prawidłowo, w przeciwieństwie do mnie, – o, my się znamy, chyba Danusia, jeśli się nie mylę? Ja akurat wracałam ze szpitala i miałam oko zaklejone po zastrzyku; tak więc nie bardzo widziałam ale i nie byłam w nastroju do rozmów w dociekaniu skąd się znamy. Burknęłam tylko – Danusie, Danusia. Później kilkukrotnie mijałyśmy się, ona uśmiechała się do mnie życzliwie, ja tylko uśmiech odwzajemniałam. Wiedziałam, że chyba ją znam, ale skąd, nie miałam pojęcia. Wreszcie przypomniałam, z tą panią często mijałam się w pobliżu naszego DPS jeszcze jak chodziłam na Dzienny Pobyt a jak zamieszkałam już w tym Domu to wreszcie zagadałam do niej. I z tego gadu, gadu, dowiedziałam się, że przychodzi do nas codziennie ponieważ opiekuje się panem Edkiem. Ale jak się opiekuje: kąpie go, gotuje w domu to co Edziuś lubi najbardziej i przynosi to do DPS, piecze ciasta które on lubi, pierze, prasuje – bo nikt tak pięknie nie prasuje jak ona. Marysiu, po co ty to wszystko robisz, to wszystko ma na miejscu w całkiem dobrym wykonaniu, no chyba, że on płaci ci za te usługi. Nie płaci, ale ja wciąż liczę na to, że on zrezygnuje z pobytu w Domu Opieki i zamieszkamy razem. Czyli, że reklamujesz siebie jako ewentualną żonę? No mniej więcej tak – odpowiedziała. Danusiu, żylibyśmy jak pączki w maśle. On ma takie piękne mieszkanie, ja swoje oddałabym córce, a nasze dwie emerytury zapewniły by nam życie w dostatku. Przyznaje, plan całkiem nie zły, ale za jaką cenę. Zastanów się, ten twój Edziuś skrył się w dps żeby uniknąć wszelkich obowiązków względem ciebie a ciebie wykorzystuje. Jak poznaliście się – pytam. Jak przeszłam na emeryturę, to już będzie 10 lat, ( teraz już dwadzieścia ) postanowiłam dorobić sobie gotując obiady samotnym panom. Czterech panów przychodziło do mnie na te obiadki. A ty się popisywałaś swoimi umiejętnościami i z tej czwórki upatrzyłaś sobie Edziusia, dlaczego właśnie jego – pytam. Przynosił kwiatki, czekoladki, zapraszał do kina czy na spacer? Nie nic z tych rzeczy. Wyrażał zainteresowanie tobą w jakiejś innej formie ? Nie. Przez dziesięć lat nic a ty ciągle masz nadzieję, kobieto otrząśnij się. Któregoś dnia spotkałam się z p. Edkiem w poczekalni do lekarza, zaczęłam Edziusia ciągnąć za język i okazało się, że jest gejem, że mieszkanie już dawno przepisał na swojego partnera, a Marysię traktuje jak najcudowniejszą koleżankę. Nigdy nie traktował jej inaczej. Pozostali panowie którzy przychodzili do niej również byli gejami. Od tej rozmowy zaczęłam unikać spotkań z Marysią. Bałam się, że nie uwierzy mi i pomyśli jeszcze, że chcę go jej zabrać.

Edziuś już dawno nie żyje a nasze rozmowy dzisiaj to zupełnie inne tematy, to życie w dps. Danusiu – pyta Marysia – dlaczego ja nie mogę wyjść z tego domu np. na spacer. Widzę jak ludzie wychodzą a ja nie mogę ? A pytałaś o to panie z działu socjalnego ? To one są najbardziej kompetentne w tych sprawach nie ja. Podejrzewam, że jesteś ubezwłasnowolniona. Przez kogo – pyta Marysia. Przez lekarza albo przez rodzinę. Nie wiem i nie pytaj mnie o takie rzeczy. No dobrze – mówi Marysia, skoro jestem ubezwłasnowolniona i nie mogę nigdzie wychodzić sama, to dlaczego nikt nie zajmuje się mną, nie chodzą ze mną na spacer ? Zazdroszczę sąsiadce z naprzeciwka – po nią zawsze ktoś przychodzi i gdzieś ją prowadzi a mnie nigdy i nigdzie – dlaczego? Zobaczyłam przechodzącą pracownicę socjalną, poprosiłam żeby podeszła do nas – jest temat do przegadania, tak więc zostawiam was i coś ustalcie.

Wczoraj, po dwóch miesiącach, miałam podany, jak zwykle, zastrzyk w oko i jak zwykle nie mogę się nachwalić podejścia młodziutkiej pani doktor do swojej pacjentki , czyli do mnie. Mówię – pani doktor od ostatniej wizyty znacznie gorzej widzę na leczone oko, czy to znaczy, że znów będę musiała przyjmować zastrzyki co miesiąc? Zaraz sprawdzimy – mówi p. doktor. Zebrał się płyn w oku zaraz się go pozbędziemy. Pani doktor, a to moje prawe oko które jest spisane na straty, trochę widzi, może weźmiemy się za nie. Dobrze, na następnej wizycie podamy zastrzyk i do tego oka. To może i w tym oku tworzy się zaćma ? Owszem, zakwalifikuję i prawe oko do zdjęcia zaćmy. Ale to jeszcze nie w tym roku. A czy może mi pani wypisać nowe okulary, bo teraz nikt lepiej nie zna moich oczu jak pani doktor. Jak zrobimy wszystko po kolei, to znaczy zlikwidujemy płyn, zdejmiemy zaćmy i pomyślimy o nowych szkłach. Czyli, że nawet są szanse, że ze wzrokiem będzie lepiej, Boże jak się cieszę.

I w tym optymistycznym nastroju, choć ślepa jak kret, kończę – NARA !

I chciałabym i boję się…

Marzy mi się samodzielne wyjście do miasta. Jak leżę w łóżku to jestem pewna, że dam radę ale jak wstanę i pochodzę trochę po pokoju, jak mną kiwnie parę razy to już wiem, że to słomiany zapał, bo więcej jest boję się niż chciałabym. Z mojego samodzielnego chodzenia to zostało tylko atrium i też tego chodzenia w nim nie wiele, ale widok atrium, na samym wstępie jest już piękny i nastraja optymistycznie. Po za jednym balkonem, który powinien być najładniejszy, bo to balkon naszej ” głównej kwiatowej ” czyli Felicji, a jest brzydki. Powiedziałam jej dzisiaj dosłownie – Fela twój balkon, w porównaniu z innymi, wygląda jak śmietnik. Jakbyś pozbierała wyrzucone przez kogoś doniczki i poustawiała je na swoim balkonie. Kwiatki nędzne, różnej wielkości, różnego gatunku w różnych doniczkach, a naćpane tego bez umiaru – brzydko. Felka mnie obsztorcowała i przegoniła. Jak mnie ktoś sztorcuje to wiem, że zawsze ma rację, natomiast komentarz jaki otrzymałam ma się nijak do mojej osoby. A o to treść – uwielbiam Panią pod każdym względem – ten wpis ma się nijak do moich możliwości, wyglądu, umiejętności i samopoczucia. Kogoś takiego można jedynie tolerować. No ale dziękuję.

Te nasze śpiewania czwartkowe nabierają ” rumieńców „. Jeden z panów nazwał je nawet koncertem. Oczywiście przesadził, ale niech mu będzie. Mnie się w nich podoba to, że ja tylko kieruję śpiewem, całą organizacją zajmują się Natalka i Dorotka, czyli pracownice socjalne. I jeszcze podoba mi się to, że uczestnicy tych spotkań proszą o piosenki z ich młodości. Pewnie nigdy nie przygotowywałabym takich piosenek jak ” Dwadzieścia lat a może mniej” którą śpiewał swego czasu Jacek Lech, czy piosenki Marynika, w wykonaniu chóru Czejanda. A zatem wchodzimy w przeboje okresu socjalizmu. Robię to jednak z ogromną przyjemnością. Przecież każda piosenka którą znamy kojarzy nam się z fragmentem naszego życia. I może nawet to nie piosenka wzrusza, ale przywołuje ona jakiś piękny okres życia.

W piątek, po przerwie dwumiesięcznej, idę na zastrzyk w oko. Widzę znacznie gorzej niż dwa miesiące temu. Tak więc eksperyment okulistyczny nie zdał egzaminu. Od poniedziałku 16 VI będę chodziła codziennie, przez dwa tygodnie, na ćwiczenia rehabilitujące kręgosłup, do szpitala ” kolejowego „, czyli do tego samego co na zastrzyk w oko. Nie powinnam na takie zabiegi chodzić poza naszą placówkę, ale niestety bardzo nisko oceniam prace naszych fizjoterapeutek. Poszłam do nich ze skierowaniem opisującym jakość ćwiczeń które powinnam wykonywać. To nasze panie pokazały mi raz co mam robić i uważały, że z ich strony to już wszystko. Ja na drugi dzień już zapomniałam jak te ćwiczenia mają wyglądać, bo to 6 różnych ćwiczeń. Poprosiłam o przypomnienie, więc przypomniały i poszły do swojego ulubionego kantorka. Za pięknych czasów naszego DPSu to fizjoterapeutki cały swój czas spędzały na sali, podglądając czy to co trzeba wykonujemy dobrze. Podchodziły, poprawiały, tłumaczyły, widać było zaangażowanie pracą. Dlatego właśnie zachwyciłam się Pobytem Dziennym i ze względu na pracę fizjoterapeutek postanowiłam zamieszkać w tym domu. Teraz jest mi przykro patrzeć na podejście do podopiecznych, których zainstalują do jakiegoś ustrojstwa i róbta co chceta, możecie nawet spać, wasza sprawa. Nowi mieszkańcy nie wiedzą jak tu było kiedyś więc cicho siedzą, a mnie boli serce i bardzo tęsknię za NINĄ i OLĄ sprzed ponad dwudziestu lat.

Trochę ponarzekałam i to już wszystko. NARA !!

Pomimo wszystko.

Wyzdrowiałam tak na ostatni gwizdek. To znaczy – lekarz wypisując mi antybiotyk zaordynował 6 tabletek, nie jak na ogół wypisywał 3, pytam dlaczego aż 6 – nie wystarczą dla pani 3 tabletki. Kiedyś starczały a już niestety nie. Ostatnio jak miałam zaordynowanych 6 tabletek to dwie ostatnie przyjęłam będąc już zdrowa, ot po prostu żeby zakończyć kurację jak należy. A tym razem wieczorem przyjęłam ostatnią tabletkę a rano byłam jeszcze wyraźnie chora. Zapisałam się nawet na wizytę do lekarza. Aż tu po paru godzinach ciach i zdrowa. Odwołałam więc wizytę. Idąc korytarzem zobaczyłam naszego lekarza odwiedzającego chorych w pokojach, wyglądał na bardzo zmęczonego, a może nawet chorego. Żal mi się go zrobiło. Ludzie psioczą na niego, że nigdy nie ma dla nas czasu tyle ile trzeba, a on po prostu nie wyrabia się z tym co ma. Przecież u nas są sami chorzy ludzie, a jest nas 148 osób, który lekarz zdoła przyjąć tylu.

Pierwsze moje wyjście z Domu było do atrium żeby się chociaż trochę rozruszać; wchodzę a tam pięknie, mnóstwo kwiatów. Podobno te wszystkie kwiaty dostajemy od zaprzyjaźnionego banku, z którego usług korzystamy. Widocznie jesteśmy dobrym klientem. Nawet mnie się trafiło 5 doniczek pięknych kwiatów na balkon. Dziękuję !

Ludzie widząc mnie zaczynają wylewać swoje żale. Wiesia cała rozdygotana skarży się, że zginęły jej pieniądze. Ale nie tylko jej, w nocy z 29\ 30 maja, w pokoju pana który jest niewidomy ktoś narobił bałaganu i też ukradł pieniądze. Ów pan, dbający bardzo o porządek wokół siebie, jak każdy niewidomy, nie mógł sobie poradzić. Nie wiedząc co się dzieje przewracał się i kaleczył. Niestety tego incydentu nocna zmiana nawet nie odnotowała w raporcie. Nieustannie skarży się też Rysiu, ciągle nie ma klucza od drzwi do swojego pokoju. Danusia – mówi Rysiu, są tutaj ludzie znacznie głupsi ode mnie i mają klucze od swoich pokoi, dlaczego ja go nie mam. Dla mnie nie logiczny jest fakt, że Rysiu może się zamknąć od środka a jak wychodzi z pokoju to pokój musi zostawić otwarty. To jakieś chore myślenie. Rysiu ma sporo drogich rzeczy i nie ma możliwości ich chronić. To są rzeczy z których Rysiu korzysta codziennie ( nietypowe instrumenty muzyczne ) tak więc nie chce ich oddawać do depozytu. Chowa je jak może w pokoju i ciągle jest poddenerwowany – czy jak wróci do pokoju to jeszcze będzie je miał.

Ja tak wszystko opisuję i te wszystkie informacje przechodzą bez echa. Jak zaczęłam pisać bloga i opisywałam całą tragedię jaka mnie spotkała w tym dps, to straszono mnie szpitalem psychiatrycznym, sądem , a nawet znęcano się na de mną fizycznie i psychicznie; ponieważ nie udało się zamknąć mi ust to zakończono nękanie. Ja mimo wszystko będę o tym przypominać, aż może kiedyś ten mój blog przyda się komuś. Może ktoś kiedyś dozna jakiejś dużej krzywdy i odważy się coś z tym zrobić, to ten blog będzie dowodem, że w Domach Opieki dzieją się rzeczy straszne. Wszyscy do kogo się zwracałam byli bezradni; i jednostki nadrzędne, włącznie z Prezydentem Miasta i Ministerstwo i Posłanka i Izba Lekarska i Rzecznik Praw Pacjenta i SANEPID każdy nasze problemy odsuwał jak najdalej od siebie. Dyrekcja Domu była pewna, że ponarzekam a odpowiedź dostanę na Tamtym Świecie i będzie po problemie; a prababcia ciągle żyje i ponieważ nie przyjmuję leków z rąk naszej służby zdrowia to ciągle mam pełną świadomość tego co robię i ciągle moją domeną jest logiczne myślenie – pomimo wszystko. Jednak ludzie to co mi przekazują interpretują różnie. Jak o bałaganie i kradzieży w pokoju osoby niewidomej opowiadała mi Marianna to przyjęłam to za pewnik; w końcu Marianka opiekuje się tym panem i wie co mówi. Natomiast po rozmowie z pokojową z tego odcinka okazało się, że fakt miał miejsce wieczorem jak ów pan wybrał się do Marianki na kawę i nie zamknął drzwi od swojego pokoju. Także i bałagan i kradzież mógł być dokonany przez mieszkańca i już po wizycie wieczornej opiekunów dlatego nie został odnotowany w raporcie. Jeśli więc dochodzi do kradzieży przez mieszkańców to niestety nie można Rysia pozostawić bez klucza od swojego pokoju.

To byłoby na tyle NARA !!

Starość nie radość

byle wiaterek i babunia chora. W ubiegłą środę wybraliśmy się zorganizowaną grupą do miasta. Ja odłączyłam od grupy bo miałam kilka spraw do załatwienia w mieście – typu apteka, drogeria, KIK. Ponieważ wszystko było w niedużej odległości od siebie to chciałam z tego skorzystać, biorąc na siebie samodzielny powrót do Domu. No i mam za swoje. Dzień był kapryśny, na zmianę to upał to zimno wiejące aż strach, które doprowadziło babunię z przystanku autobusowego na długo, prosto do łóżeczka z temperaturką, kaszlem i katarem. A właśnie jak byłam w aptece to zaopatrzyłam się , tak na wszelki wypadek, w leki na przeziębienie. Ironia losu. Leki te nie wystarczyły jestem szósty dzień chora i dopiero od dzisiaj wchodzi antybiotyk. Muszę jednak z zachwytem wypowiedzieć się o kierowcy autobusu którym jechałam. Jak wsiadałam nie zauważył, że korzystam z chodzika ale szybko to zauważył przy wysiadaniu, zobaczył moją bezradność ze względu na odległość autobusu od chodnika, natychmiast zawołał – proszę poczekać, już do pani idę. Podszedł, przeprosił, wysunął ruchomy podest i pięknym gestem zaprosił do przejścia, jak do tańca. Pierwszy raz skorzystałam z tego podestu – wspaniała rzecz. Przypomniał mi się inny kierowca, który zamiast mi pomóc to wykłócał się ze mną. Na czas mojej choroby przypadło pierwsze głosowanie na Prezydenta Polski. Z jaką pompą głosowałam – kochani ja w łóżeczku a cała komisja wyborcza przychodzi do mnie ze wszystkimi arkuszami i urną, ( taką na głosy ) która posłużyła mi za stolik podczas zakreślenia odpowiedniej dla mnie kratki. Warto było zachorować i zobaczyć z pozycji łóżka, Komisję Wyborczą stojącą niemalże na baczność przed chorą babunią. A chora babunia oddaje swój głos w pełni świadoma, że osoba na którą głosuje nie przejdzie do drugiej tury. Już słyszę pytanie – to po co na nią głosowałaś ? A no po to żeby wiedziała, że są wyborcy którzy popierają jej program. To było takie przesłanie – tak trzymaj, a wybierać będę w drugiej turze. Na drugi dzień usłyszałam – to ty głosowałaś na Lewicę ? Nie, nie głosowałam na żadną partię tylko na program kandydata, konkretnie na panią Magdalenę. Z jej programem się zgadzam i podziwiam odwagę wypowiedzi. Inni kandydaci po trudnych tematach prześlizgiwali się, Ona każdy temat akcentowała dobitnie zdając sobie sprawę, że przez niektóre tematy traci wyborców. Wychodziła z założenia, albo mnie wybieracie z takim programem, wówczas będę śmiało o to walczyła albo mnie nie wybieracie. Wiem, że to nie jest polityczna rozgrywka a Prezydent musi być wysokiej lasy politykiem, czyli musi być mężem stanu. A czy obecny Prezydent Stanów Zjednoczonych jest mężem stanu ? Szczerze wątpię. Naobiecywał tyle, że słuchając go nie wierzyłam, że to mówi ktoś kto zna się na polityce. Jego wypowiedzi brzmiały jak zdarta płyta, powtarzał w kółko – będzie bardzo dobrze, widzę świetlaną przyszłość a wojnę na Ukrainie zakończę w 24 godziny. Tak właśnie mówią politycy ale nie mężowie stanu, a ludzie bezpodstawnie im wierzą. Będąc już na stanowisku o które walczył mydląc oczy wyborcom, zmienia radykalnie swój front i ma za nic swoich naiwnych wyborców. Tak więc ja przynajmniej wiem, że moja kandydatka będzie zgodna ze swoim programem. A jak nauczy się być politykiem i zacznie kłamać, to po wyborach pozytywnych dla siebie, zmieni front i wróci do swoich starych tematów. Tego jej życzę z całego serca razem z milionem innych wyborców.

P.S. Po ostatnim wpisie dostałam 16 komentarzy, niestety nie w języku polskim a na takie nie odpisuję. Treść wszystkich szesnastu komentarzy można określić jednym słowem, a było tych słów kilka, typu – good, super, cool, very good.

I to już wszystko – NARA !!

Marsz medyków przeciw przemocy i nienawiści.

Zgadzam się z intencją marszu ale niestety wśród medyków właśnie są czarne owce które zachowaniem swoim psują opinię porządnym kolegom po fachu i prowokują do takiego działania jakie miało miejsce ostatnio w Polsce. Mój cały blog świadczy o chamskim podejściu do osób za których zdrowie wzięli odpowiedzialność. Na swoim blogu opisuję bezwzględność siostry przełożonej i lekarzy psychiatrów w naszym dps. Opisuję działanie w naszym dps. ale takie zachowanie służby zdrowia jest w każdym dps. O psychiatrach piszę w liczbie mnogiej bo u nas było ich dwóch i obaj byli bezwzględni i przekupni. Jednego z nich poprzednia dyrektorka ściągnęła do nas z innego miasta bo to był ktoś obcykany we wszystkich chamskich podejściach do podopiecznych. Poza tym, że był psychiatrą to był również dyrektorem jednego z dps. Wpłynęłam na pozbycie się i byłej dyrektorki i jej wyćwiczonego psychiatrę; niestety nowa dyrektorka z pomocą siostry przełożonej szybko odkryli pokłady chamstwa i bezwzględności w nowo zatrudnionym psychiatrze który na prośbę dyrektorki wystawiał diagnozy świadczące o koniecznym leczeniu na oddziale zamkniętym Szpitala Psychiatrycznego, najlepiej tam gdzie on był ordynatorem. Nie ważne, że o pacjencie, jako lekarz nie wiedział nic, narzekał na pracę dyrekcji więc musiał być chory psychicznie. Lekarz psychiatra, siostra przełożona i jedna z pielęgniarek z naszego dps. zrobili mi tyle świństw, tak mnie gnębili na różne sposoby, że jeśli którejś z tych osób przytrafiłoby się coś złego to ja cieszyłabym się. Przykro mi ale takim ludziom życzę wszystkiego co najgorsze. Medycy płaczą, że zgłaszali agresywne podejścia pacjentów tam gdzie trzeba i niestety nikt nic z tym nie zrobił. Ja również zgłaszałam bezwzględność w parszywym podejściu do swoich podopiecznych naszego psychiatry do Izby Lekarskiej też nic nie zrobiono. Jestem starą kobietą i po prostu źle sformułowałam pismo w którym żądałam przeprosin od lekarza, a powinnam domagać się komisji lekarskiej i zakazu wykonywania zawodu dla takiego śmiecia jakim jest nasz psychiatra. Na siostrę przełożoną pisałam skargę do Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej i do SANEPIDU, nie otrzymałam nawet żadnej odpowiedzi; a w piśmie do Sanepidu opisywałam jej zachowanie jako narażenie swoich podopiecznych na utratę zdrowia i życia wielu osób – bez odpowiedzi. Wszystkie tortury psychiczne jakie przechodziłam całymi latami, opisywałam i na piśmie zanosiłam do pani dyrektor dps. Szanowna zawsze odkręciła kota ogonem i tuszowała sprawę i przez to była współodpowiedzialna za wszystko. I pewnie jakby teraz doszło do jakiejś tragedii to słyszelibyśmy – no nic nie zapowiadało takiej tragedii a ja krzyczałam na cały świat i nikt nie słyszał. Przeczytajcie Część III strona 10 mojego pamiętnika, o Gieni która dostała silne leki nasenne, po których straciła mowę i złote pierścionki. Bezczelność pielęgniarek opisuję też w Części III strona 20, strona 27, 28 w Części IV str. 10, 16 i 17 o podejściu lekarza psychiatry pisałam od roku 2018 wiele razy – 10 czerwca, 15 września, 17 września, 23 sierpnia 2019 roku, Psychiatra krzywdził nie tylko mnie. Potwornie zachował się w stosunku do Witka, do mojej sąsiadki z ul. Radiowej do Antosia – niestety ci ludzie nie żyją. Siostra przełożona wzięła sobie za cel wykończenia mnie dosłownie nie tylko psychicznie. Jej zachowanie opisuję we wpisach : 22 września 2018r. 18 stycznie 2020 r. 10 stycznia 2021 r. 1 kwietnia 2023r. Pielęgniarka Dorota robiła mi świństwa z aparatem tlenowym na polecenie przełożonej. 17 lutego 2024 opisuję porównawczo dwie pielęgniarki Dorotę i Renię. Jak przeczytacie te wpisy to nikogo nie będą dziwiły życzenia wszystkiego najgorszego psychiatrze, przełożonej, pielęgniarce a nawet dyrektorce dpsu, jak też lekarzom z Izby Lekarskiej, szefom Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej, koleżankom przełożonej z SANEPIDU, które potraktowały moją sprawę tak jakby jej w ogóle nie było, cóż to że ludzie umierali, przecież było na co zwalić – covit. Niestety zapomnieć o tym wszystkim nie mogę, za dużo krzywd. Weźcie się za swoich kolegów którzy zachowują się nie etycznie. Wyczyśćcie swoje szeregi i to kategorycznie a będzie nam wszystkim lżej. Jakby każdy resort wprowadził etyczną dyscyplinę nie byłoby takich tragedii jakie miały miejsce ostatnio.

Dostałam list zbiorowy od kilku pracownic z naszego dps, skarżą się one, że starsze koleżanki zamiast im pomagać to ich gnębią, wyśmiewają się z nich i wrzeszczą na nie. Nie ma do kogo się zwrócić bo przecież nasze kierownictwo zachowuje się tak samo; a żyć trzeba i pracować trzeba, ale to boli. W tym dpsie nikt nikogo nie szanuje.

Z przykrością czyta się taki tekst, ale co ja mogę, co najwyżej zaapelować – dziewczyny opamiętajcie się nie krzywdźcie koleżanek. Nic ponad to zrobić nie mogę, tylko napisać o tym na swoim blogu. Niestety ci co krzywdzą ludzi wstydu nie mają, tak więc mój wpis nic dla nich nie znaczy. Ale jakby tak te krzywdzone podniosły głowy i swoim oprawcom pokazały, że to co robią jest nie moralne, to może…… Tylko, że wychowanie należałoby zacząć od dyrekcji domu, której najwygodniej jest nic nie widzieć i bardziej ją drażnią ci co się skarżą od tych co krzywdzą innych.

I to byłoby na tyle – NARA!!