Mam Bodyguarda

Autentycznie mam bodyguarda, który ma mnie chronić przed Leonem. Myślałam, że dyrekcję stać na lepsze pomysły, ale jeśli ma to być ktoś pilnujący mnie, choć zupełnie nie wiem dlaczego, to mógłby to być Witek, ten z medyka, który waży 200 kg. a nie Kasia. Już w piątek zauważyłam nie normalne zachowanie się Kasi. Wybrałam się do kiosku po zakupy, Kasia miała zajęcia na podwórku – jak usłyszała mój głos natychmiast przybiegła do holu, zostawiając swoich podopiecznych i chodziła krok w krok za mną. Po jej zachowaniu było widać, że nie wie po co to robi ale kazali to tak ma być. Zupełnie nie potrzebnie, przecież w tym czasie w holu zawsze są jacyś pracownicy, którzy sobie ze wszystkim poradzą. W sobotę 4 lipca od rana chodziła za mną. Udawała, że to przypadek, że jest akurat w tym miejscu zajęta rozmową telefoniczną. I po co to było? Jak wchodziłam do stołówki na obiad Kasia wszystkich odprawiała dezynfekując nasze ręce, ale jak wychodziłam po obiedzie ze stołówki to w holu nie było nikogo tylko psychopata Leon, który oczywiście chociaż w miarę cicho ale musiał powiedzieć kim według jego jestem i co mi zrobi niebawem. W niedzielę była powtórka z rozrywki tylko bez Kasi. I gdzie tu logika ? Chociaż już myślę z opóźnieniem to jednak zawsze logicznie. DROGA DYREKCJO jeśli chcecie mnie chronić przed skutkami spotkań z Leonem to zajmijcie się Leonem, nie chodząc za nim tak jak za mną, tylko zapraszajcie go na różne zajęcia, będzie wówczas pod waszym czujnym okiem. Mnie również moglibyście czasem zaprosić na jakieś spotkanie a nie jak kiedyś wyszłam na dwór gdzie było spotkanie to zostałam nie grzecznie wyproszona przez mojego obecnego Bodyguarda. Nie zbliżałam się do osób korzystających z zajęć, mogłabym być 10 metrów dalej i siedząc na swoim chodziku; niestety był rozkaz bycia nie grzeczną wobec mnie to należy wykonać. Kiedyś oglądałam w TVP Kultura dokument z życia małego miasteczka w Turcji. Władze tego miasta z ogromnym szacunkiem podchodziły do swoich seniorów. Tak zresztą było i jest we wszystkich cywilizowanych środowiskach. Seniorzy tego miasteczka mieli zwyczaj spotykania się na rynku miasta i rozmawiania na różne tematy. (Oczywiście byli to wyłącznie mężczyźni wszak to kraj muzułmański ). Mądry burmistrz zaczął przychodzić na te spotkania, słuchać ich i radzić się w różnych kwestiach. Jak świat światem starzy ludzie byli autorytetem dla młodych i mądrych, bo ci starzy mają tak zwaną mądrość życiową. Warto ich czasem posłuchać a nie deptać umysły młodych a starych wrzucać wszystkich do jednego worka głupoty. Z tym szacunkiem do starych szczególnie daleko jest pani kierownik socjalnej, chociaż nie tylko. Pisałam o zachowaniu się w stosunku do Witka, jak go ukarano za niesubordynację mieszkaniem w pokoju gdzie rozpoczęto remont. Tak samo nie grzecznie potraktowała p. kier. socjalna dwóch panów którzy o godzinie 7 rano postanowili uraczyć się trunkiem. Słyszałam krzyki pani kierownik : ” jak nie umiecie przestrzegać regulaminu obowiązującego w naszym Domu to pod most. Pod mostem będziecie mogli robić co tylko chcecie, widać, że nie zasłużyliście na mieszkanie tutaj”. A można było inaczej, – buteleczka musi iść najpierw na kwarantannę, tak jak wszystko co trafia z zewnątrz do naszego Domu, tak więc rekwiruję. Dostaniecie ją za dwa dni i w godzinach przyzwoitszych na spożycie. Panowie również zasłużyli na kwarantannę ścisłą ale, że to było pierwszy raz to darujemy. I co, można?

Można, bo ” Jeśliś mądra i ostrożna wszystko można co nie można, jeśliś głupia i nabożna to co można też nie można”.

Witek

Nie daj Boże narazić się naszym decydentkom, kobietom wykształconym, na stanowiskach i sprawiających wrażenie, że ą i ę, a w zemście bezwzględnych, aż prymitywnych. Ja uodporniłam się na wszystkie świństwa wyrządzane przez w|w swoim podopiecznym. Ile lat mieszkam tyle lat dostaję w różne części ciała tylko, że teraz te ciosy bardziej bolą ich niż mnie. To co one robią świadczy o nich. Jednak nie mogę patrzeć jak mszczą się na innych. No bo jak można określić traktowanie Witka jak nie zwykłą, prymitywną zemstą, za to, że nie udało im się zamknąć Go w wariatkowie. Że ośmieszyli się przed Sądem ( na czele z panem doktorem ) wystawiając mu diagnozę którą Sąd od razu odrzucił; to teraz robią wszystko, żeby Witka doprowadzić do stanu opisywanego w diagnozie. Chodzi o zamianę pokoju. Wiem, rozumiem, Witek naraził się raz ucieczką do miasta, drugi raz chęcią ucieczki i to w czasie kwarantanny. Rozumiem pobyt jego w pokojach przeznaczonych na kwarantannę i ewentualnie zrozumiałabym przeniesienie Witka do takiego pokoju z którego nie będzie miał możliwości opuszczenia budynku, ale jak można przenieść chorego człowieka do pokoju w którym właśnie rozpoczął się remont. Wiecie co to znaczy remont łazienki. Koszmar… i w tym kurzu i hałasie siedzi biedny, stary, chory człowiek. Pokój, z którego przeniesiono Witka stoi pusty już od kilku dni – czy nie można było przeczekać w nim zakończenia remontu? Mało tego, że robią remont to jeszcze nikt nie zwrócił uwagi na to, że trzeba go będzie robić jeszcze raz. To jest człowiek po ciężkim wylewie i żeby mógł cokolwiek przy sobie zrobić sam wszystko musi być odpowiednio przystosowane. Opiekunowie zapomnieli o tym. Myśleli jak go wykończyć a nie jak mu pomóc. Przypomniał mi się drobny incydent ze mną, w którym również potraktowano mnie jak natręta którego trzeba się pozbyć a nie jak podopieczną której należy pomóc. Ja potrafiłam zmusić do właściwego zachowania się. Niestety nie każdy potrafi. To nie równe traktowanie swoich podopiecznych kole w oczy i w serce. Są podopieczni których kwarantanna jest tak na niby, są w swoich pokojach i odwiedzają się na wzajem. Wszyscy o tym widzą, jednak ich żadna kara nie spotka ponieważ oni nie utrudniają życia dyrekcji. Jeżdżą co kilka dni do lekarzy, przy okazji robią zakupy, wracają do swoich pokoi i są na niby w kwarantannie. Im nikt nie odwołał wizyt lekarskich ze względu na kwarantannę w przeciwieństwie do mnie. No ale ja jestem wróg nr. 1 już od lat. Chyba nikt się nie dziwi, że to wszystko opisuję na forum; przecież to wszystko dzieje się na prawdę, no jak o tym nie pisać.

Przelewanie z pustego w próżne

czyli rozmowa z Panią Dyrektor. Pani dyrektor sama poprosiła mnie o rozmowę na temat ostatnich wydarzeń, myślałam więc, że będzie miała konkretne propozycje wyjścia z impasu. Owszem miała ale jak zająć się mną nie Leonem. Padła propozycja ewentualnego urlopu, który mogłabym wziąć i odpocząć od przykrych wydarzeń. Zamiana pokoju – zamieszkanie w nowym pawilonie na samym dole, a więc pokój z wyjściem bezpośrednim na zewnątrz. No i marzenie dyrekcji Domu – zmiana DPSu. Tak mi przykro, ale z żadnej propozycji nie skorzystam. Nie wiem jakiemu celowi miałby służyć mój urlop, już kiedyś unikałam Leona przez kilka tygodni, kuchnia przywoziła mi posiłki do pokoju, ja celowo nie pokazywałam się nigdzie, właśnie licząc na to, że psychopata zapomni o mnie – niestety, nie zapomniał, tak więc ewentualny urlop nic nie da. Po za tym nie czuję potrzeby uprzykrzania się komuś w rodzinie. Moim zdaniem można by Leona wysłać na urlop nie mnie. Zamiana pokoju również bardziej przydałaby się Leonowi. Przecież gdziebym nie mieszkała to muszę pójść do biura, do pielęgniarki albo lekarza, do księgowości, sklepiku czy pralni a tam zawsze po drodze spotkam Leona, ponieważ on mieszka w centralnej części budynku. Może jak mieszkałby na samym dole to nie chciało by mu się iść na górę żeby mnie spotkać. I to miałoby sens. Tyle tylko, że Leon znalazłby nową ofiarę. Przecież nie jestem pierwszą ofiarą; a dyrekcji pomysłu brak. Zamiana DPSu również bardziej pasowałaby Leonowi. Są Domy Opieki przystosowane dla osób psychicznie chorych, z wyspecjalizowanym personelem. Moją kontrę Pani dyrektor potraktowała jako atak na nią; padło pytanie – dlaczego pani ciągle mnie atakuje? Wobec takiego podejścia poinformowałam Panią dyrektor, że Leon popełnił trzy przestępstwa z Kodeksu Karnego – 1. Uporczywe nękanie 2. Groźby karalne 3. Naruszenie nietykalności cielesnej, a pani nie potrafi z tym poradzić. Moja pierwsza skarga na Leona była napisana w lipcu ubiegłego roku. Przez rok napisałam sześć skarg i co ? Pani Dyrektor powinna być gwarantem bezpieczeństwa swoich podopiecznych. Jeśli gwarant nie zapobiegnie skutkom przestępstw tak samo podlega karze jak ten który przestępstwo popełnił; może nie karą więzienia ale zawieszeniem kary na pewno i pozbawieniem prawa pełnienia funkcji Gwaranta. My się tym zajmiemy – mówi Pani Dyrektor – ale pani wie, że postawienie diagnozy i ustawienie leczenia musi potrwać. Przypomniałam więc Pani Dyrektor, że wystawienie diagnozy dla mnie, z koniecznym leczeniem w Szpitalu Psychiatrycznym wbrew mojej woli , zajęło naszemu lekarzowi 5 minut. Nie było badań ani nawet rozmów, wystarczyła Pani prośba,( w przypadku Leona mijają lata ). Nie tylko mnie to dotyczy. To spotkało i Witka i Panią Kown. moją byłą sąsiadkę. U nas psychiatra nie zajmuje się chorymi tylko podopiecznymi utrudniającymi sielankowe życie dyrekcji naszego Domu. Podopieczni sobie mogą niszczyć życie do woli, komu ono jest potrzebne to nasze życie; ale jeśli podopieczny czegoś chce od Dyrekcji to psychiatra wybije mu to z głowy. Ja utrudniam życie prowadząc bloga. Witek prowadził zbyt liczną korespondencję z Panią Dyrektor, a Pani Kown. życzyła sobie codziennej kąpieli nic więcej. Sprawa stanęła na tym, że Pani Dyrektor zrobi wszystko żeby Leon mnie nie zaczepiał ( ale ja mam go unikać; ciągle obowiązek spada na mnie ), a ja obiecałam, że zostawiam sprawę w spokoju do pierwszej zaczepki przez Leona. W przeciwieństwie do p. Dyrektor nie pałam optymizmem w zakończenie powyższej sprawy, dlatego już poprosiłam swojego adwokata żeby przeczytał mojego bloga.

Agresja Leona

Agresja w Leonie narasta z dnia na dzień. Widzi bezradność dyrekcji Domu i to go upewnia, że może sobie pozwalać na wszystko. Zaczynam podejrzewać, że Dyrekcji Domu jest na rękę zachowanie Leona; im nie wypada wziąć się za mnie fizycznie a więc Leon im spadł z nieba. Zostałam pobita już trzykrotnie, Dyrekcja o tym wie i pewnie czeka kiedy zostanę pobita skutecznie a od nich padnie zdanie, że robili co mogli ale cóż można zrobić ze starym i chorym człowiekiem. Nie biorą pod uwagę faktu, że zarówno atakujący jak i atakowana są ich podopiecznymi i te przypadki świadczą o tym, że kierownictwo Domu jest nie kompetentne. Ponieważ po pierwszym pobiciu mnie, zrobiło się zbiegowisko ludzi to teraz Leon krąży w okół mnie i atakuje tylko wtedy jak na horyzoncie poza mną nie ma nikogo. Nie jestem jakimś słabeuszem ale podstępne działanie Leona powala na łopatki. Pierwszy raz jak mnie zaatakował to najpierw walnął swoim chodzikiem w mój, ja się zachwiałam ponieważ miałam do przebycia i górkę i zakręt jednocześnie; uderzyłam się o ścianę a jak usiłowałam zobaczyć co się dzieje to dostałam pięścią z całej siły w twarz i Leon uciekł. Po tym incydencie okazało się, że wszyscy są bezradni i personel i dyrekcja i nawet policja, to upewniło Leona, że może sobie pozwalać do woli. Przez kilka dni był cichutki jak trusia, nie zaczepiał mnie ani fizycznie ani nawet słownie, co było rzadkością. Aż nagle, w najmniej oczekiwanym momencie, Leon wyrasta jak spod ziemi i atakuje. Wsiadałam właśnie do windy, już nacisnęłam guziczek na odjazd jak zostałam pchnięta, od tyłu z całej siły tak, że rączki mojego chodzika wbiły mi się w żebra i brzuch, straciłam oddech i upadłam. Winda ruszyła ze mną pokiereszowaną a Leon – niewiniątko został na korytarzu drugiego piętra. To działo się w takim czasie, że na żadną pomoc liczyć nie mogłam – sobota godzina 17. 10 cały personel, a jest go mniej o połowę, jest zajęty wydawaniem leków i kolacji. Po raz pierwszy, moje sadełko, okazało się przydatne, uchroniło mnie od połamania żeber i wewnętrznych obrażeń. Jeszcze tego samego dnia wychodząc na balkon zobaczyłam Leona w oknie piętro wyżej, z kamieniem w ręce i grożącego mi tym kamieniem; to mnie upewniło, że on jest opętany. Opisałam to wszystko i zaniosłam pismo do Pani Dyrektor, wiem, że ona jest bezradna i na nikogo nie może liczyć ale ja po prostu będę zbierała dowody z którymi na pewno ruszę w świat. Powyższy incydent miał miejsce w sobotę – 13 czerwca a już w poniedziałek Leon zaatakował mnie znów i znów w miejscu i czasie gdzie nikt by się jego nie spodziewał. Na moim korytarzu, Leon mieszka dwa piętra wyżej, wyszłam wyrzucić śmieci i w momencie kiedy podniosłam klapę kosza zostałam uderzona kamieniem w głowę i zobaczyłam twarz Leona cieszącego się z tego co zrobił. Pociemniało mi w oczach, oparłam się o kosz na śmieci żeby wrócić do równowagi. I znów wydarzenie to miało miejsce w czasie kiedy na pomoc liczyć nie można, czyli wszystko dokładnie przemyślane. Po dwóch godzinach dotarłam do pielęgniarki którą zobowiązałam do opisania w księdze wydarzeń, to co widzi na mojej głowie. Miałam wielkiego krwiaka w centralnej części głowy. Dostałam żelowy kompres chłodzący i to wszystko. Na drugi dzień był u mnie lekarz który stwierdził – ooo to tylko maleńki krwiaczek. Poprosiłam żeby mimo wszystko ten fakt odnotował w karcie. Każdy ma dla mnie tylko dwie rady do wyboru – albo mam mu wpuścić w pier… albo unikać kontaktu z nim. Czyli, że z problemem mam uporać się sama, na nikogo liczyć nie mogę. Nie wiem jak mam jego unikać – wczoraj wieczorem wybrałam się do pielęgniarki, wychodzę z windy i trafiam prosto na Leona który w wulgarny sposób zaczął mi ubliżać wpychając mnie do windy z powrotem, wrzeszczał – won na dół tam gdzie mieszkasz i ostrzegł mnie, że na pewno już długo nie pochodzę. Muszę szukać ratunku poza terenem naszego Domu, niestety korona wirus komplikuje mi sprawę ale jestem cierpliwa.

Wolność kocham i rozumiem

Tak śpiewają ” Chłopcy z placu broni ” – Tak nie wiele żądam, tak nie wiele pragnę, tak nie wiele widziałam, tak nie wiele zobaczę, tak nie wiele myślę, tak nie wiele znaczę, tak nie wiele słyszałam, tak nie wiele potrafię. Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem…

Nigdy nie pomyślałabym, że ten tekst tak bardzo będzie pasował do mojej sytuacji. Czuję się bardzo zniewolona, ja nic nie mogę; a tak nie wiele pragnę – tylko wyjść na daleki, dwugodzinny spacer nic więcej. Po za tym mam wszystko czego mi potrzeba. ” Tak nie wiele widziałam ” i już chyba niczego więcej nie zobaczę, a dlaczego ? – ponieważ ja już nie wiele znaczę, a może nawet nic nie znaczę. Będą nas trzymać w zamknięciu tak długo ile się da, tak na wszelki wypadek. Przecież Ci którzy nami się opiekują mają chociaż trochę wolności, my jej nie mamy. Zadzwoniłam do swojej koleżanki, którą zawsze namawiałam żeby zamieszkała w naszym Domu ze względu na swoje bardzo chore nogi i co usłyszałam – ledwie chodzę, mówi mi Mańcia, ale wychodzę kiedy i dokąd chcę, a ty jesteś w klatce i to takie dzikie zwierzę jak ty, jest zamknięte w niewoli. Nie zamieniłabym się z tobą – mówi Mańcia. To zamknięcie w klatce osłabia cały organizm. Resztki moich mięśni zamienia się w tłuszcz. Ja ciągle śpię, zasypiam nawet po śniadaniu, czyli po całkowicie przespanej nocy. Zwykle po śniadaniu wychodziłam i szłam gdzie mnie oczy poniosą, w świat. A teraz leżę i następuje kumulacja energii, która nie ma ujścia, a ten brak ujścia powoduje tycie. U mnie każdy kęs zamienia się w tłuszcz, jestem nim opasana. Przez nadwagę robię się coraz bardziej leniwa i koło się zamyka. We wtorek pójdę do lekarza z prośbą żeby mi wypisał receptę na wolność – na dwie godziny dziennie całkowitej wolności, w innym wypadku cała obrosnę w sadło i będę ciągle spać, wówczas opiekunki nie poradzą sobie ze mną. Nie wiem co się ze mną dzieje, przecież ja nie przyjmuję żadnych leków ani na uspokojenie ani na sen, a zachowuję się tak jakbym przyjmowała. Nie wiem co będzie z nami zniewolonymi, jak długo jeszcze?

Obsesja

Obsesja to naukowe określenie opętania, czyli choroby psychicznej, zwykłej choroby psychicznej z którą każdy lekarz psychiatra umiałby postąpić, zwłaszcza, że ten opętany jest w Domu Opieki, czyli zawsze w zasięgu ręki. Niestety nasz lekarz nawet nie rozpoznał choroby a więc nie może być mowy o leczeniu. Nasz psychiatra potrafi czasem z normalnego człowieka zrobić durnia, ale żeby wyleczyć, to już ponad jego możliwości. Chodzi mi o Leona i jego obsesji na moim punkcie. To natręctwo opętało Leona dwa lata temu i trwa a objawia się coraz agresywniej. Leon całkiem oficjalnie mówi, że mnie zgładzi. Zgładzenie mnie to jego życiowa misja. Wszystkim dookoła opowiada wymyślony niby mój życiorys, po to żeby inni uznali, że naprawdę mnie trzeba zgładzić z tego świata. Przecież jestem najwyższej klasy szpiegiem sowieckim, wyszkolonym przez Stalina. Przeze mnie zgładzono tysiące ludzi podczas I i II wojny światowej. Nikt nie potrafił rozprawić się ze mną a on to zrobi. On nie widzi różnicy wiekowej, nie interesuje go, że jak Stalin zmarł to ja miałam 11 lat. Według Leona byłam pupilką Stalina. Obelgi jakimi mnie poniewierał, po pół roku zaczęłam puszczać mimo uszu. Pisałam o tym do Pani dyrektor dwukrotnie, prosiłam żeby coś z tym zrobiła, odpisała mi, że rozmawiała z Leonem i on obiecał, że nie będzie mnie zaczepiał. Chory psychicznie człowiek obiecał i to naszej pani dyrektor wystarczy. Leon już trzykrotnie próbował mnie pobić, w tym raz mu się niestety udało. Skoro nasza dyrekcja nie wie jak poradzić z Leonem to ja będę musiała poradzić sobie z dyrekcją. Przecież on jest podopiecznym naszego Domu, skoro on nie odpowiada za siebie, to za niego odpowiada dyrekcja. Zadzwoniłam do Dzielnicowego, który odpowiedział mi, że nic nie może zrobić, co najwyżej zadzwoni do dyrekcji Domu i porozmawia. Poprosiłam go jednak żeby sporządził notatkę w tej sprawie. Za każdym razem, jak tylko Leon mnie zaczepi będę dzwoniła na Policję i na piśmie informowała naszą panią dyrektor aż w końcu nagłośnię sprawę w mediach. Moją córkę poinformowano, że w piątek – 5 czerwca będzie lekarz psychiatra który zajmie się sprawą. I właśnie w piątek wieczorem wyszłam na balkon i z przerażeniem zobaczyłam w oknie korytarza, piętro wyżej, Leona z kamieniem w ręce.On mnie osacza ze wszystkich stron. W piątek gdzie bym się nie ruszyła wszędzie spotykałam Leona. On jest naprawdę opętany. Od dziś zawsze przy sobie będę miała coś do samoobrony, nie będę bierna tylko aktywna.

Po za tym maj skończył się pięknym słonecznym dniem i pięknie odśpiewaną majową. Panie zaczęły mnie namawiać żebym poprowadziła i czerwcowe; ja w pierwszej chwili zawahałam się ale jednak zrezygnowałam z tej zaszczytnej funkcji. Nie jestem w końcu aż taką świętoszką. Poczekamy do następnego maja. Wszyscy jesteśmy umęczeni tą nie możliwością wychodzenia z budynku. Dzisiaj jakieś wizyty rodzinne były, nie wiem na jakiej zasadzie. Nie widziałam żadnej informacji na ten temat, to chyba z obawy, że byłoby za dużo chętnych. Ja czasem wychodzę do ogródka ale te prośby o wyjścia są upokarzające. Trochę podłubię w ziemi i już jestem zmęczona, także wyjście raz czy dwa razy w tygodniu to kropla w morzu potrzeb. Musiałabym pójść do sklepu ogrodniczego kupić coś do spryskania róż – (są zjedzone przez jakąś zarazę ) i krzątać się w ogródku codziennie, wówczas ogródek spełniałby swoją rolę a tak to jest zaniedbane byle co.

Areszt

Idąc korytarzem naszego Domu spotkałam Witka, który mnie spytał – no jak tam, już ci Jan nie przeszkadza w prowadzeniu majowej? No nie widziałam już go dość długo, a dlaczego pytasz? Bo Jan siedział w areszcie – mówi Witek. W jakim areszcie, co on pobił kogoś czy jak? Przecież u nas nie raz ktoś kogoś natłukł po pysku i wcale za to nie trafił do aresztu. Wszystko zwala się na karb niepoczytalności. No chyba, że zrobił to na zewnątrz, ale jak, przecież nie możemy wychodzić? Nikogo nie pobił, wystarczyło, że samowolnie pochodził po mieście. Okazuje się, że zawieziono go do lekarza, a on od tego lekarza czmychnął. Jak wrócił to prosto do aresztu. Aresztem nazywają mieszkańcy pokoje przygotowane na izolację. Ja też tam swoje odsiedziałem – mówi Witek. A coś ty takiego zrobił ? Zadzwoniłem po taksówkę i pojechałem do miasta pozałatwiać swoje sprawy, których nazbierało się trochę. Jak wróciłem to prosto do aresztu. No tak, Witek ma możliwość wyjścia bez opowiadania się nikomu; mieszka na parterze a tam z każdego pokoju jest wyjście przed Dom, a dalej to już zależy tylko od sprytu i pomysłowości. Okazuje się, że Franuś, od początku kwarantanny przebywa w areszcie, tak na zmianę – szpital i areszt. Właśnie, w takim areszcie planowałam zakończyć swoją szpitalną rehabilitację. Na czas zabiegów wzięłabym urlop, a po ich zakończeniu odbyłabym ścisłą kwarantannę. Tylko, że to nie przyszło do tych inteligentnych głów naszego szefostwa. Przełożona ubóstwia decydować za innych zakładając z góry, że wszyscy są od niej głupsi. Całe swoje życie zawodowe uchodziłam za osobę logicznie myślącą i właśnie dlatego widzę kompletny brak logiki w postępowaniu nasze trójcy

.Po za tym, znów muszę przepraszać osoby komentujące moje wpisy. Wyjaśniałam już nie raz, że czytam tylko wpisy w języku polskim. Umieliście przeczytać to co ja napisałam to bardzo proszę umiejcie napisać do mnie po polsku. Jestem prababcią i już nie wejdzie do starej głowy nic nowego – czyli, że nie nauczę się już korzystać z tłumacza, zwłaszcza, że piszecie do mnie w różnych językach. Z mojej głowy ucieka to co umiałam do tej pory. Widocznie pojemność się zmniejsza i żeby cokolwiek zostało to trzeba pozbywać się części swoich umiejętności. Odczuwam to bardzo, że to co było dla mnie tak oczywiste teraz już oczywistym nie jest. To są właśnie skutki nie leczonego udaru centralnego. Po mnie w ogóle nie widać, że miałam udar, ja jego skutki odczuwam wewnętrznie – tracę wzrok, słuch i pamięć. Jeszcze z tym co mam można żyć ale właśnie dlatego żeby to co jest zatrzymać miałam mieć specjalistyczne zabiegi i właśnie dlatego pielęgniarka przełożona postąpiła tak jak postąpiła.

Bezczelność i bezmyślność

Chodzi o bezczelność kadry kierowniczej, wysoko postawionej w naszym DPSie i bezmyślność personelu wyszkolonego na żołnierza wykonującego polecenia bez wdawania się w jakiekolwiek dyskusje. Nie pytaj bo nie musisz wiedzieć o co chodzi tylko wykonaj co ci kazali. Pani kierownik działu medycznego, bo o nią chodzi, samowolnie, a zatem bezczelnie i bezprawnie, odwołała moje zabiegi w Szpitalu Klinicznym które miałam zaplanowane na koniec maja i na które czekałam kilka miesięcy a szykowałam się do nich rok robiąc wszelkie niezbędne badania. Odwołała je informując Szpital, że jestem już osobą leżącą, a naszemu pielęgniarzowi przekazała żeby mnie o tym poinformował, ale już odwróciła kota ogonem i powiedziała mu, że w tej sprawie dzwonili do niej ze szpitala i odwołali moje zabiegi informując jednocześnie, że w tym roku nie mam już na nie szans. Ponieważ pielęgniarz wie, że on to coś więcej niż pozostały personel średni, wydaje polecenie opiekunce – Agnieszce, że ma przekazać informacje o odwołaniu zabiegów. Bez żadnych wyjaśnień. Ta z kolei mimo ,że nie wie o co chodzi, nie pyta tylko bezmyślnie informuje mnie, że moje zabiegi są odwołane chyba dlatego, że sala gimnastyczna jest znów zamknięta. Zdziwiona tą informacją mówię, że przecież ja nie przyjmuję żadnych zabiegów. W odpowiedzi usłyszałam, – ja tam nic nie wiem, miałam powiedzieć to mówię. To miało miejsce 5 maja br. 18 maja dzwonię do Szpitala żeby coś ustalić z zabiegami, licząc się z tym, że na pewno będą przesunięcia o dwa albo i trzy miesiące a dowiaduję się, że zabiegi odwołała nasza pielęgniarka naczelna. Ja nikogo takiego nie upoważniłam do zajmowania się moimi sprawami medycznymi – mówię. Ta pani była bardzo wiarygodna i nie sądziliśmy, że mogłaby nas oszukać. Wyjaśniłam więc, że to jest osoba dzięki której kilka lat temu dostałam udaru i osoba która zostawiła mnie w udarze bez pomocy lekarskiej i nawet po latach robi wszystko żeby ten udar dalej pustoszył mój organizm. Lekarz kierujący mnie na zabiegi po udarowe o tym wszystkim wie. Całe szczęście, że pani która ze mną rozmawiała na ten temat, sprawę potraktowała poważnie. Zadzwoniła do lekarza kierującego mnie na zabiegi a później do mnie z przeprosinami i ustaleniem nowego terminu. Żeby szpital inaczej potraktował sprawę, przysięgam, że naszą dyrekcję oskarżyłabym przed Sądem. Szczerze, to nawet cieszyłam się takim obrotem sprawy ponieważ to byłby nie zbity dowód, że ta pseudo pielęgniarka działa z premedytacją na niekorzyść swoich podopiecznych. Nazbierałabym nie mało świadków na tę okoliczność, którzy zeznawaliby śmiało ponieważ owa pielęgniarka naczelna dla tych osób jest nikim. Na bezczelność pielęgniarki naczelnej brakuje mi słów. Opisałam to wszystko i zaniosłam pismo do pani dyrektor, po co ? Nie wiem. Przecież u niej zawsze ma rację pracownik nie podopieczny. Oczywiście bezczelność pielęgniarki naczelnej nie wynika z jej charakteru tylko wszystkiemu jest winien Korona wirus – odpowiedziała mi na piśmie pani dyrektor. Wobec tego ten korona wirus siedzi w tej podłej głowie już od lat i zakaża okolicznych szefów.

Ślad w sercu

Jak mieszkańcy dowiedzieli się, że prowadziłam majową w intencji zmarłego Rysia, posypały się prośby od różnych osób w podobnej sprawie. Najpierw przeraziło mnie to, ale później pomyślałam – damy radę. Uczestnicy majowej mogą po prostu pomyśleć o tych co odeszli a ja głośno powiem, że dzisiaj modlimy się i śpiewamy w intencji tych za którymi tęsknimy a ich już nie ma z nami. Zanim zaczęliśmy pieśni majowe to zespół Piotra Rubika odśpiewał ” Zdumienie ” do słów Jana Pawła II, które mówi o sensie życia i umierania, następnie Andrea Boccelli zaśpiewał Ave Maryja i przeszliśmy do pieśni majowych które rozpoczął Krzysztof Krawczyk śpiewając ” Chwalcie łąki umajone. Trochę odbiegliśmy od typowego śpiewania bo wśród pieśni była jedna która brzmiała jakby ją śpiewał tercet egzotyczny – Panience na dobranoc, a druga to francuska pieśń Santa Maryja, śpiewana w języku polskim. To te pieśni sprawiły, że uczestnicy majowej mieli ochotę śpiewać bez końca, zwłaszcza, że każdy uczestnik otrzymał teksty. ( Żeby do tego wszystkiego doszła życzliwość i pomoc pracowników socjalnych to byłaby pełnia szczęścia ).

W trakcie rozmów z mieszkańcami dotyczących majowych w intencji, dowiedziałam się, że odeszły od nas dwie panie za które będę się modlić i śpiewać jeszcze wiele razy. To bardzo mi życzliwe osoby. Osoby, które były w tym parszywym chórze, znanym z niszczenia ludzi, a mimo to do końca szlachetne. Jedna bardzo delikatna i życzliwa wszystkim ludziom dookoła – to Helenka, a druga idąca swoją drogą, stąpająca twardo po ziemi i nie dająca się z niej zboczyć, mimo usilnych starań – to Józia.

Ślad w sercu

Jeszcze chodzimy po Waszych śladach i dotykamy tej samej poręczy, tak nie dawno patrzyliśmy Wam w oczy, a dziś już wspomnienia jak nici pajęczyn.

Odeszłyście cicho w nieznane, coraz więcej nas po drugiej stronie… Jak długo pamiętać będziemy o wspólnym życia wrzecionie.

Zadeptujemy już Wasze ścieżki, pozacieramy i Wasze ślady. W Waszych pokojach ktoś inny mieszka, już tylko w sercach ślad pozostanie.

Miało być cudnie

i było cudnie ale tylko w niedzielę. Pogoda – cud, miód i orzeszki, tak więc raniutko do atrium żeby się rozruszać, ( chociaż moje wyjścia na rozruszanie się nie mają nic wspólnego z pogodą, ale było cudnie). Po śniadanku pół godzinki na słoneczku. Te pół godzinki trochę mi humor popsuło a to dzięki sąsiadom którzy wyrzucają chleb przez okno. Kiedyś jak tylko zobaczyłam jakiś chleb natychmiast wychodziłam żeby go pozbierać, przecież po chleb przychodzą dziki i ryją wszystkie ogródki, a teraz każde wyjście do ogródka to uniżone prośby przed panią kier. socjalną, a ona chociaż trochę ale musi mnie przeczołgać. Byłam tylko dwa razy w ogródku korzystając z pośrednictwa działu socjalnego: za pierwszym razem to w ogóle zapomniały żeby mnie wypuścić z ogródka – wołałam, stukałam, dzwoniłam dwukrotnie aż musiałam poradzić sobie sama i to wtedy kiedy byłam poturbowana upadkiem. Półtorej godziny po moim telefonie do nich oddzwoniły z zapytaniem – czy coś pani od nas chciała? Nie daj Boże coś od was chcieć. Za drugim razem zmądrzałam i do ogródka wybrałam się z chodzikiem a z nim to bez łaski mogę obejść cały budynek. Ale i wówczas musiałam odczekać bo szanowne zapomniały, że miały mnie wpuścić. Znalazłam wyjście na przypomnienie – wrzasnęłam pod ich oknem i od razu przypomniały sobie o mnie; jednak jeszcze musiałam poczekać ponieważ pani kierownik wzięła nie te klucze, także sobie pobiegała. Widząc mój chodzik już wiedziała, że nie będę czekała na ich łaskawe wypuszczenie mnie z ogródka. Piszę o dziale socjalnym w liczbie mnogiej ponieważ wszystkie jego pracownice muszą zachowywać się tak samo jak ich szefowa. Jeśli w czymkolwiek mają swoje zdanie to długo w DPSie nie popracują. Bardzo zmieniły się panie z działu socjalnego. Ale i tak jest cudnie, ponieważ utrudniających mi życie jest garsteczka w porównaniu z tymi którzy mi pomagają na każdym kroku. Miłych, życzliwych i uczynnych pracowników jest wielokrotnie więcej. Aż trudno uwierzyć ale nawet muzykę potrzebną mi na już, mam natychmiast wgraną. Nie musiałam zabierać ze sobą do atrium internetu, wszystko co chciałam mam na pulpicie. Teraz mam inny problem, jak prowadzę majową w atrium, muszę robić namiot nad komputerem, żeby zasłonić go od słońca, ponieważ nie widzę kursora. Ale jest dobrze. Siedzę pod namiotem jak pod wielką maseczką. W sobotę i w niedzielę Majowe przeciągnęły się o godzinę dłużej, panie były zachwycone i pieśniami i ich wykonaniem; a już w poniedziałek majowej nie było ze względu na pogodę. Zimno i deszcz, także przerywamy nasze śpiewy do lepszej pogody. I w ten, że poniedziałek znów natknęłam się na panią kier. socjalną z maseczką zawieszoną na jednym uchu. Myślała, że jak mnie zobaczy to zdąży ją prawidłowo założyć – nie zdążyła. Nie wytrzymałam i podniesionym głosem powiedziałam co o tym myślę, a we wtorek napisałam w tej sprawie pismo do pani dyrektor. Tak nie może być, żeby jedna osoba usilnie starała się zniweczyć trudy dwumiesięcznej kwarantanny dwustu osób i nikt z tym nic nie mógł zrobić. Przecież ta kobieta z pracy i do pracy jeździ kilkoma autobusami, robi zakupy w różnych sklepach; ona nie powinna mieć z nami kontaktu w ogóle, a ona chodzi po całym DPSie i narzuca nam swoją wolę w sposób nie uzasadniony. To ona od nas powinna uczyć się zachowań nie my od niej. Jej zachowania są nie właściwe a przecież jest kierownikiem działu socjalno – rehabilitacyjnego. W odpowiedzi na moje pismo pani kierownik socjalna pokazała demonstracyjnie, że ma wszystkich w du…żym poważaniu. W środę wszystkie trzy panie pracujące w dziale socjalnym przyjmowały interesantów bez maseczek – w maleńkim pokoiku, zastawionym szafami i biurkami panie przyjęły pana Ryszarda i mnie na pewno i wszystkich innych. W całej Polsce ludzie dbają o zasady zachowań podczas pandemii tylko nie my. Według naszej p. kierownik tam gdzie jest ona pandemia natychmiast wygasa. Jednej z naszych podopiecznych pozwoliła nawet, po zabiegu dokonanym w Poliklinice, wrócić do DPSu samodzielnie i pieszo.

W nocy z poniedziałku na wtorek spadł śnieg, no i narobił spustoszeń. Przecież to już 12 maja. W moim ogródku zniszczył mi liliowce, które pięknie wyrosły i już pięły się ku górze swoimi pączkami. Za dwa tygodnie ozdobiłyby ogródek pięknymi, żółtymi kwiatami. Niestety na kępie 50 liliowców siadła wielka, ciężka czapa śniegu. W ciągu dnia śnieg wszędzie stopniał tylko nie na liliowcach, leżała ta poducha śniegu do wieczora a rano zobaczyłam połamane całkowicie moje ukochane kwiaty. Zerknęłam do moich rymowanek dotyczących pogody w latach poprzednich no i spuściłam nos na kwintę – w czerwcu 2006 r. pisałam tak: Co się dzieje z tym czerwcem, czemu ciągle płacze? Nie chce rozstać się z wiosną i z latem romans zacząć. Maj był zimny i dżdżysty kaprysił przez trzydzieści dni – a teraz ty? Z tego wynika, że przez dwa najpiękniejsze miesiące było zimno i dżdżysto, czyli, że nie możemy narzekać, przecież w tym roku są dni słoneczne, a że od czasu do czasu – trudno.