Niesubordynacja

Ktoś jednak czyta tego mojego bloga. Jak napisałam o moich dolegliwościach związanych ze starością to w komentarzach znalazło się kilkadziesiąt wpisów z aptek z całego świata z suplementami na młodość. Innym razem napisałam o skutkach mojego upadku w ogródku i analogiczna sytuacja, reakcja aptek na zlikwidowanie skutków po wypadkowych. Wygląda to tak jakby ktoś pilnował o czym napiszę i z automatu służył poradą. Wszystkie porady w postaci suplementów czy leków, wędrują do kosza, ja tego nawet nie czytam. Tylko rzut okiem i kosz. Są też wpisy od osób prywatnych, bardzo osobiste; niestety również idą do kosza ponieważ prababcia nie zna języków. A wracając do zdrowia to ze mną wcale nie jest tak źle, jeszcze wszystko się goi, jak to kiedyś mówiono – jak na psie. Jeszcze trochę ograniczeń mam, w związku z upadkiem ale wszelkie krwiaki wchłonęły się pięknie.

Ze względu na deszczową pogodę odwołałam majowe do końca tygodnia; później zobaczymy. Chodzi mi głównie o panie uczestniczące w śpiewie. Już jedna z pań narzeka na pęcherz a przecież była na swoim balkonie i mogła się opatulić. Chodzi też o mój sprzęt, który narażony jest na wilgoć i o zachowanie się pana NIKT, który nie może znieść tego co robię i codziennie przesuwa stół z pod zadaszenia na przestrzeń otwartą. Stół jest bardzo ciężki i codzienne jego przestawianie już mnie nuży. Jedna z pań z oburzeniem stwierdziła – i to jest kościelny? Panie które uczestniczą w majowych nie znały mnie od strony organizacyjnej ” imprez ” jestem przez nie obsypywana komplementami, tak więc staram się jeszcze bardziej. Wynajduję w internecie piękne pieśni Maryjne, niestety nie umiem ich zrzucić na pulpit i będę musiała zabierać ze sobą internet – to się chyba nazywa fi fi. ale uczestniczki będą zachwycone. Tak jak pan NIKT nie może znieść tego co robię, tak samo pani kierownik socjalna. Przysłała do mnie znów Kasię, która udając, że w trosce o mnie składa mi wizytę a w konsekwencji wygadała się że ta moja samowolka płazem mi nie ujdzie i za skupiska ludzi i ich bliskość będę odpowiadała. Myślały panie, że mnie przestraszą a ja poczułam się skomplementowana, bo to znaczy, że one również znają moją wartość i boją się, że wszyscy za mną polecą; no nie polecieli. Ostatnio w atrium nie było nikogo. A za bliskość ewentualnych osób na pewno odpowiadać nie będę. To nie moja broszka. Porządny kierownik socjalny powinien zorganizować swojej podopiecznej pomoc pod każdym względem i czuwać nad przebiegiem majowej. Tylko, że skąd go wziąć, tego porządnego kierownika. Dla naszych mieszkańców jednak majowa jest ważna, oto przykład : smutną jest rzeczą jak ktoś umiera, ale u nas to chleb powszedni i wyobraźcie sobie zmarł Rysiu a jego córka zadzwoniła do jednej z naszych z prośbą o odśpiewanie majowej w intencji Rysia. Poprosiła mnie żebym koniecznie przeprowadziła majową w sobotę bo to będzie dzień pogrzebu Rysia. W ten sposób będziemy z nim. Może pan NIKT nie zepsuje tej majowej swoimi spacerami, w końcu przyjaźnił się z Rysiem.

Wracam do naszej kwarantanny; otóż kierownictwo naszego DPSu organizuje na jednym z korytarzy, pokoje dla osób powracających ze szpitala żeby byli oddzieleni od reszty mieszkańców. Na korytarzu tym jest najmniej pokoi bo tylko 5 i można go oddzielić od reszty pomieszczeń zamykając po prostu drzwi korytarzowe. Nasi trafiają z różnych przyczyn do szpitala także takie oddzielenie jest potrzebne na wszelki wypadek. Już jest przeprowadzana roszada i zwalnianie pokoi. |Żeby jeszcze wszyscy pracownicy przestrzegali noszenie maseczek i odległości między ludźmi. Niestety u tej co najwięcej krzyczy jest kompletny brak subordynacji. Wszystkich ma poniżej pasa, ona nikomu nie podlega, ona tylko rozkazuje. Chodzi mi cały czas o jedną osobę, o panią kierownik socjalną . Ona zakłada maseczkę tylko jak zobaczy mnie, wówczas dopiero idzie do pokoju po maseczkę. Nie nosi jej nawet na szyj. Wstyd mi za nią. Opiekunowie czy pokojowe, tak ciężko pracują. Dla nich maseczka to wielki trud, a jednak nie zdejmują jej nigdy. Zmęczeni do bólu, zalani potem, ukradkiem przecierają czoła a cały czas maseczki noszą. Także szanowna pani kierownik jeśli wirus wejdzie w nasze podwoje to nie będzie to moja wina – jak pani za wszelką cenę chce mi wcisnąć – tylko wyłącznie pani. Nie widziałam ani jednego pracownika bez maseczki tylko panią. Kompletny brak subordynacji.

Upór

Upór – brzydkie słowo, ale kiedyś wypowiedziane prze panią dyrektor utkwiło we mnie i wykorzystałam je jako wytyczne. Jak chcesz coś zrobić, to po chamsku upieraj się przy swoim, inaczej do niektórych nie dociera. To usłyszałam, jak w prostacki sposób, kilka lat temu, niszczono mnie i moje ukochane radio. ( Oj, przydałoby się teraz ). Mogła się pani upierać przy swoim, powiedziała p. dyrektor. Więc teraz się uparłam. Dwa tygodnie temu zgłosiłam p. socjalnej, że w tym roku będę chciała prowadzić majowe. Ludzie z którymi rozmawiałam są zachwyceni, -oznajmiłam. Na moje stwierdzenie socjalna jednym zdaniem zdradziła swój bardzo brzydki charakter i fakt, że nie nadaje się na stanowisko które piastuje – czy nie pomyliła pani kolejności. No i czy da się kogoś takiego polubić? Za cholerę się nie da. Po za pychą jest w tej kobiecie tylko przyklejony uśmiech, reszta zero. Jej podlegli pracownicy są wdeptani w ziemię, nie mają prawa złapać porządnego oddechu bez jej wiedzy. Zatraciły swoją wartość, już nie wiedzą czy coś potrafią czy nie. Nawet pani dyrektor jest jej uległa i bez żadnej analizy potwierdzi wszystko co chce socjalna. A ona, co do mojej osoby, wszystko na nie. Żadnych imprez podczas pandemii – oznajmiła. To nie będzie impreza tylko śpiewane przeze mnie pieśni Maryjne. Poczekajmy aż wszystko się wyjaśni – ona. Ja – na nic nie będziemy czekać, wejdę do atrium i będę śpiewać. Nie pozwoli pani w atrium to będę śpiewała ze swojego balkonu i jeszcze zadzwonię do telewizji żeby zobaczyli jak u nas miło. Żadnej telewizji – ona, decyzję wydam dwa dni przed majem. Chciałabym wydrukować śpiewniki, wypróbować mikrofon,- mówię, lubię do wszystkiego przygotować się należycie. Pani kierownik odwróciła się na pięcie i poszła. Ale przysłała do mnie Kasię, która zaczęła mi objaśniać jak to trudno jest obsługiwać mikrofon. Żeby to nie była Kasia to już bym huknęła, ona uczy ojca dzieci robić. W każdym razie żadne moje argumenty nie docierały tak więc oznajmiłam, że ze wszystkim poradzę sobie sama, bez niczyjej pomocy a majowe zaczynam w piątek. Pani socjalna zażyczyła sobie żeby to było 4 nie 1 maja. Nikt mi nie zabroni śpiewać kiedy chcę – powiedziałam. Po tej rozmowie socjalna przysłała do mnie panią dyrektor która usiłowała obarczyć mnie winą za wszystkie obecne i przyszłe plagi świata. Powiedziałam jej, że niech się lepiej weźmie za samą socjalną, która przez 8 godzin siedzi biurko w biurko z Agatą a przecież ma swój gabinet, a nawet dwa – jeden przy sali widowiskowej, drugi w łączniku. Jak byłam w dziale socjalnym to szanowna p. kierownik załatwiała moją sprawę przy biurku Eli i bez maseczki. Wypadły trzy osoby na pół metra powierzchni. Ja do biura weszłam zdrowa i od dwóch miesięcy nigdzie nie wychodzę – a wy ? Czyżby pani socjalna była ponad prawem a czepia się innych. Mówiłam wszystko podniesionym głosem bo naprawdę szlak mnie trafia jak mam cokolwiek zrobić z Działem Socjalnym. Jeszcze nic nie zrobisz a już się umęczysz jakbyś ciągnęła ogromny wór pełen kamieni. Całe życie praca wokół muzyki to było dla mnie – motylem jestem, a nie worem kamieni. W każdym razie pierwsza majowa minęła bardzo miło; pieśni śpiewane były przez chór dziecięcy z organami. W atrium mój głos brzmiał jak organy i nie potrzebny był do tego mikrofon, „którego nie daj Boże nie umiałabym obsłużyć”. Atrium ma 300 m2 powierzchni na której były 2 osoby. Na balkonach było 6 osób. Fakt, było zimno i dżdżysto no i pierwsze koty za płoty; za kilka dni może być więcej ale nie będzie więcej jak 10 osób także wypadnie po 30 m2 na osobę. Żadna z pań oskarżająca mnie za nieszczęścia tego świata nie pomyślała nawet, że na majowe nigdy nie przychodziło więcej jak 20 osób a z tego 70% to ludzie na wózkach których ktoś musiał przywieźć. Nie muszę przypominać, że wszelkie inicjatywy podopiecznych powinny być wspomagane jak się da. Tym bardziej teraz kiedy wszyscy jesteśmy umęczeni kwarantanną. P. S. do grupy przeszkadzaczy dołączył pan NIKT, podczas drugiej Majowej chodził z kijkami nie myśląc w ogóle, że to o nim źle świadczy. Ludzie popukali się w czoło i machnęli ręką – niech sobie chodzi i udowadnia kim jest. Mało tego – jak zobaczył przesunięty stół pod zadaszenie, na którym stał laptop i głośniki, to przyszedł specjalnie żeby postawić go tak jak on chce. Jedna z pań widząc tą niedorzeczność zaprosiła mnie na swój balkon, powiedziała mi – pani tu będzie wygodnie a ja mogę pójść na dwór. No i co panie NIKT, miałeś pretensje, że kiedyś nazwałam ciebie tak, że aż poszedłeś z tym do adwokata żeby coś ze mną zrobić. Przecież ty na każdym kroku potwierdzasz to imię z dodatkiem specjalnym.

Ogródek i prababcia

Jak jest się prababcią to z pracami w ogródku trzeba by się pożegnać, zwłaszcza jak ogródek jest na skarpie z której można spadać na łeb na szyję. Niestety znów wróciło słoneczko, które nie licząc się z nikim i z niczym wyciąga nas z domów. Wyciągnęło i mnie do mojego ogródka; tyle zachodu żeby uzyskać zezwolenie na wyjście a po godzinie pracy w ogródku bęc i prababcia unieruchomiona. Walnęłam na wiadro z wodą, runęłam jak długa i podnieść się nie mogłam przez 15 min. Nikt mnie nie widział ani nie słyszał. Na żadną pomoc liczyć nie mogłam. Starocie ma problem z wstawaniem z łóżka a co dopiero z ziemi. Po bardzo bolesnej ekwilibrystyce – udało się. Mokra, zabłocona jakoś dotarłam do swojego pokoju. Opiekunka obejrzała moją rękę i zaleciła koniecznie pójście do pielęgniarek. Poszłam. Z ręką robiło się coraz gorzej. Trafiłam na swojego wroga, czyli siostrę przełożoną,ona w ogóle mojej ręki nie oglądała tylko słyszała pytania pielęgniarek i moje odpowiedzi, po których stwierdziła krótko – uszkodzony nadgarstek trzeba prześwietlić. Ja – jaki nadgarstek, przecież mam pokiereszowany łokieć. Łokieć mnie bolał do zwariowania i ręka zaczynała puchnąć. Na SOR nie chciałam jechać. W dobie korona wirusa? Przełożona nalegała ale ja wietrzyłam podstęp – wyśle mnie na SOR, później 14 dni gdzieś na kwarantannie i tak pozbędzie się szanowna mnie albo na długo albo w ogóle. Nic z tego. Postanowiłam przeczekać do jutra. Po godzinie ból stał się nie do wytrzymania i to właśnie nadgarstka. Dłoń opuchła. Szacun mój wrogu nr. 1 – jesteś dobrym diagnostykiem, żebyś była taka dobra w pomocy nam. W swojej domowej apteczce znalazłam leki przeciwbólowe, wprawdzie przeterminowane o rok ale ryzyk, fizyk – wzięłam dwie tabletki, pomogło ból ustąpił. Całą rękę wymasowałam maścią z eukaliptusa – opuchlizna zaczęła się zmniejszać. Na drugi dzień swoje zabiegi powtórzyłam i już można żyć. Do ogródka długo nie pójdę ale jakoś to przeżyję. Tak więc jak przystało na prababcię dzień zaczynam od środków przeciwbólowych.

W poprzednim wpisie wspomniałam, że w ramach obostrzeń wprowadzono u nas obrót bezgotówkowy, z którego wyszła jakaś lipa bo na drugi dzień przyniesiono mi fakturę za leki – myślałam, że do zaparafowania a okazało się, że do opłacenia. Przyniesiono mi również kilka groszy zapakowane w woreczek foliowy jako reszta z zakupów zrobionych w naszym sklepiku dwa dni temu. Jeśli już bilon jest aż tak niebezpieczny to jako resztę można mi było od razu podać w woreczku. Trudno, wszystko jest ostatnio darowywane naszym szefom bo jakby nie patrzeć to jesteśmy zdrowi.

Któregoś dnia pochodziłam trochę po naszych korytarzach i okazało się, że powinnam to robić częściej. Na każdym z korytarzy słyszałam jakieś wołania tak więc reagowałam na nie i tak : jednej z pań trzeba było podać telefon, innej zorganizować sprawdzenie telefonu ponieważ miała z nim jakieś problemy, trzeciej nalać wody do pojemniczka z dzióbkiem a do czwartej poprosić pielęgniarkę. Obecnie w naszym Domu nie wiele jest osób chodzących i myślących logicznie. Na moim korytarzu np. na jedenastu mieszkańców tylko ja mogę sensownie zadziałać. Jednak jak dzisiejszej nocy mój sąsiad dawał wszystkim ostro popalić swoimi wrzaskami i waleniem w drzwi , nie poszłam i nie pomogłam. Wiedziałam, że to pijackie wrzaski i pewnie jak zwykle po pijaku przewrócił się i nie może wstać, a że jest wyjątkowo wulgarny to ani myślę spieszyć z pomocą. Jego sąsiad przez ścianę, pomimo, że całymi dniami przesiaduje u niego, z pomocą nie pospieszył. Może nacisnął światełko wzywające pomocy, ale używa go tak często i bez potrzebnie, że zaprzestano reagować na nie.

Po smakach zwróciłam uwagę, że w naszej kuchni chyba zatrudniona jest nowa osoba. Teraz pracowników kuchni nie widujemy, są pod szczególną ochroną – i dobrze, ale szczerze mówiąc trochę tęsknię za nimi. Są to bardzo mili ludzie. A wracając do nowego smaku który odczuwa się wyraźnie – jest palce lizać. Gratuluję nabytku. Wszystkie jesteście super! Napisałam wszystkie, ponieważ w kuchni pracują same panie – ALE JAKIE ! Panowie powiększyli grono opiekunów i pielęgniarzy – również są godni najwyższych pochwał.

Zbliża się maj wielkimi krokami. Szykuję się więc do prowadzenia majowych. Wpadłam na pomysł, że ja jako prowadząca będę w atrium a reszta uczestników będzie w swoich pokojach albo na korytarzu przy otwartych oknach. Nie wiem czy to się uda ale jestem dobrej myśli.

Dalszy ciąg kwarantanny

Zaraz po świętach zepsuła się pogoda, także odpadły mi moje balkonowe „kąpiele” słoneczne. Zamiast słoneczka padał śnieg z deszczem. Żadna pogoda jednak nie przeszkadza mi w wyjściu do atrium. Niestety ubiór w taką pogodę nie ułatwia wykonywania ćwiczeń. No ale podobno słabej tanecznicy przeszkadza nawet rąbek u spódnicy. Zawsze kochałam wyjścia z domu skoro świt, to tchnęło we mnie natychmiastową radość życia, taki zachwyt nad wszystkim. Kiedyś to nawet podejrzewano, że przychodzę do pracy po jednym głębszym, no bo jak można być szczęśliwym przed siódmą rano. A ja byłam szczęśliwa bo idąc pieszo do pracy uśmiechał się do mnie cały świat. Teraz tego zachwytu nie ma ponieważ przestrzeń jest ograniczona; ale niech no tylko skończy się kwarantanna jak pójdę w długą to nic mnie nie zatrzyma, no chyba, że szanowna starość. A jak to podstępnie we mnie wchodzi – ta szanowna starość. Od kilku już miesięcy zauważyłam, że nie mam normalnej temperatury ciała, na ogół 35 stopni, nawet grypę w grudniu przeszłam z taką niską temperaturą. A teraz, w ramach zwiększających się obostrzeń w związku z pandemią, mierzona nam jest codziennie temperatura. Okazało się, że potrafię mieć temperaturę zaniżoną do 34 stopni. Winę zwalałam na wadliwe termometry. Teraz zwróciłam uwagę, że termometry na rtęć nie wskazują niższych temperatur jak 35, 5 stopnia a ja takiej temperatury nie miewam. Zaczęłam się wczytywać w internecie w powody takiego stanu, okazało się, że to starość ma zmniejszoną możliwość do wytwarzania ciepła. No trudno, przeżyję i starość. Przechodzimy kwarantannę już grubo ponad miesiąc a obostrzenia z dnia na dzień są coraz większe. Teraz wprowadzono zakaz obrotu gotówką. Wszyscy musieliśmy podpisać zgodę na potrącanie wszelkich opłat bezpośrednio z naszych depozytów. Podpisałam, ala zaraz po tym przypomniało mi się ile problemów było z fakturami za leki. Wielokrotnie kwestionowałam faktury na których było moje imię i nazwisko i pesel tylko leki nie były moje. Ja ich nawet nie otrzymywałam tylko płacić za nie miałam. Zastrzegłam więc, że księgowość może honorować fakturę wyłącznie z moją parafką. Zamówienie na leki składam na piśmie w dwóch egzemplarzach, dopiero jak porównam fakturę z moim zamówieniem i zatwierdzę ją dopiero wówczas księgowość będzie mogła potrącić mi za leki z mojego depozytu. Mało tego, na wszelki wypadek założyłam księgowość w zeszycie. Niestety brak zaufania. Zastrzeżeń co do faktur za leki miałam bardzo dużo i to wszystko jest opisane na moim blogu. Nie tylko ja miałam zastrzeżenia, to był stały problem mieszkańców. Podejrzewam, że to dlatego właśnie nasz Dom ma podpisaną umowę z tą anie z inną apteką – samowolka, przecież starzy głupcy nie zwrócą uwagi. Ja sobie z tym problemem poradzę a jak poradzą sobie inni. Nikt z rodziny pomóc nie może a nie każdy potrafi dopilnować swoich spraw. Fakt, że mamy możliwość korzystania z apteki nie wychodząc z domu, jest bardzo dużym udogodnieniem w chwili obecnej, ale brak zaufania komplikuje sprawy.

Jakaś taka staranność weszła w sumienia pracownicze. Otóż w pierwszym dniu świąt o godz. 19 zaczęła mi kapać woda z sufitu w przedpokoju. Pobiegłam do sąsiadki mieszkającej nade mną a tam sucho. Zaczęłam rozglądać się za personelem ale to taka godzina i na dodatek święta, że nie ma co szukać personelu; jest gdzieś u kogoś w pokoju jakaś opiekunka ale pokoi jest sto pięćdziesiąt. Przeszłam się po korytarzach i wróciłam do siebie. Podstawiłam więc miskę, którą obłożyłam ręcznikami i poszłam spać. Rano poczekałam do godz. 6,30 – o tej porze przychodzi poranna zmiana – i zgłosiłam problem. Aż trudno uwierzyć ale jeszcze przed śniadaniem problem został rozwiązany i to poważny problem. Piętro wyżej i to dwa pokoje dalej ode mnie, pękła rura. Zalało dwie łazienki i dwa przedpokoje, ale u ludzi leżących, którzy sami do łazienek nie wchodzą także o awarii nic nie wiedzieli. Jeszcze przez cały dzień musiałam przez przedpokój przechodzić z parasolką ale to wyciekała woda którą nasiąkł sufit. Wymiana rur nastąpiła błyskawicznie. Także kochani u nas wszystko dobrze. Nie sugerujcie się tym, że najwięcej ludzi umiera na koronawirusa w DPS u nas jest okey!

Wielkanoc 2020r.

Wielkanoc dla mnie zawsze musiała być pachnąca czystością, świeżością, w kolorach bieli, żółci i zieleni. Wszystko musiało lśnić i pachnieć . Wiosenne słoneczko musiało zaglądać do naszych okien przez czyściutkie szyby. Mówiły o tym moje wielkanocne rymowanki:

Wszystko czyste Wielkanocnie, czysta dusza, czyste serce… Czystą dłonią uścisk dajesz drugiej dłoni tej w podzięce. Wielkanocnie czysty obrus, wielkanocnie lśniące szyby, Post już minął, w sercu wiosna, żyj naprawdę nie na niby. Czystym sercem radość dawaj, wszystkim ludziom dookoła, Jasne czoło schyl przed drugim ; w czystej duszy jest pokora.

Serce i dusza były zawsze czyste przed Wielkanocą ponieważ obowiązkiem było – ” Przynajmniej raz w roku spowiadać się a około Wielkiejnocy Komunię Świętą przyjmować”. Gorzej było z tą pokorą. W tej rymowance to jest przypomnienie dla mnie – więcej pokory pani Danusiu. Nigdy jej we mnie nie było. W tym roku Wielkanoc jest smutna, bez radosnego witania gości, bez koszyczka z wykrochmaloną serwetką i jajeczkiem do poświęcenia. Każdy z nas osobno, sam ze sobą. Ale tak jest prawie na całym świecie. To jest właśnie życie na niby. My, podopieczni naszego DPSu mamy lepiej od innych. W naszym Domu wszyscy są zdrowi i to jest najważniejsze. Przecież setki tysięcy ludzi leżą w szpitalach. Na świecie zarażonych korona wirusem jest ponad 1700 000 ludzi. Od tego wirusa zmarło na świecie już ponad 100 000 ludzi. Personel który zajmuje się tymi chorymi pada na twarz ze zmęczenia i strachu o siebie o innych i o swoich bliskich. To są Herosi XXI wieku i to na skalę międzynarodową. Tak więc hasło dnia, które obowiązuje już od kilku tygodni, jest ciągle aktualne – ZOSTAŃ W DOMU. W naszym Domu podporządkowali się wszyscy temu zaleceniu i pewnie dlatego jesteśmy zdrowi. Są malkontenci, którzy chodzą i marudzą nie mogąc się z tym faktem pogodzić, że ma siedzieć w domu. Do mnie przychodzi taki maruder i smędzi – to Antoś. Dzień w dzień tłumaczę mu to samo stosując łopatologię żeby zrozumiał. Mózg mu się zasklepił i nic nie dociera. Zadaje mi ciągle to samo pytanie, jak dziecko – dlaczego? A no dlatego, że nikt nie wie dlaczego tak a nie inaczej. Na wszelki wypadek tak ma być i już. Mój dzień choć w samotności, mija mi całkiem znośnie. Wstaję jak zwykle o godz. 5. 30 rano. Trochę poćwiczę jeszcze w łóżku, później toaleta, kawka, wiadomości w Polsacie, ogarnięcie pokoju i wyjście z kijkami do atrium. Wychodzę codziennie o godz. 7, 00. W atrium trochę chodzę trochę ćwiczę tak na zmianę i w ten sposób mija 45 min. Po powrocie do pokoju muszę wykonać ćwiczenia których nie mogłam wykonać na dworze ponieważ wychodzę w polarze i kamizelce przez co jest mi ciężko. Tak w ogóle to moja tusza już mi przeszkadza w życiu a w ćwiczeniach to już aż strach. Później jest śniadanko podane do pokoju, a od godziny 9,30 do 10, 30 korzystam ze słoneczka na balkonie. Później jakaś Jolka – czyli krzyżówka, coś popiszę, coś poczytam i już obiad – podano do stołu jaśnie pani. Kawka poobiednia koniecznie ponieważ pomalutku zaczyna schodzić powietrze z pani Danusi. Jeszcze się wysilę na jakieś porządki na półkach, może jakieś prasowanie, ale to już na siłę bo już nie wiele powietrza zostało. Tak więc łóżeczko i telewizorek o godz. 21,oo lulu. I takie to jest życie staruszki, męczące samo w sobie, jednak i tak mamy lepiej od innych i to nie tylko od staruszków.

Już kwiecień

Dopiero się zaczął więc jaki będzie nie wiadomo, ale jakie były kwietnie w latach minionych to mogę sobie przypomnieć otwierając zeszyt z moimi rymowankami. Przed laty, dość często opisywałam różne wydarzenia, pory roku, czy poszczególne miesiące. Teraz jak otworzyłam kartki swojego notesu z rymowankami sprzed laty stwierdziłam, że to jest pamiętnik mojego życia tyle tylko, że pisany wierszem. Widać zawsze mnie ciągnęło do pisania pamiętników, chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy. W tym moim rymowanym notesie są trzy części zatytułowane : rymowane fragmenty życia, teksty do piosenek pisane przeze mnie i życzenia . I tak np. rymowanka opisująca kwiecień 1999r. świadczy o tym, że na święta wielkanocne spodziewałam się dużo gości. Najpierw wysprzątałam cały dom a później zabrałam się za świąteczne potrawy i byłam szczęśliwa bo wszystko się udało.

Zakasałam już rękawy i porządki czynię. Kwiecień świętem się zaczyna a ono przeminie tak szybciutko jak i przyjdzie- radością wiosenną, gwarem wnuków, pięknem córek, tęsknotą niezmienną. Baby pięknie wypieczone, szynki okazałe, szczupak, śledzik i święcone, wszystko się udało. Stół szeroko rozstawiony, już przyjmuje gości. Kiedy znów się zobaczymy – czy w miesiąc miłości ? Swoją rymowankę zakończyłam pytaniem a opisując maj dałam odpowiedź.

Tego roku maj był Laury; otulił ją bielą – Kołysała w sercu Bozię z dumą i nadzieją. Skąd powaga taka w dziecku, skąd tyle godności? W długiej sukni kroczy dumnie i zaprasza gości. Zapraszała nas do stołów umajonych kwieciem, z lewej strony starsi siedli, po prawej zaś dzieci. Kuchnia polska i chorwacka na białym obrusie. Ustawiają pełne misy Damirek z tatusiem. Rośnij zdrowo polska wnuczko, choć z chorwackiej ziemi, wojna ciebie tu przygnała z rodzicami twymi. Szłaś przez Sztudgard do Olsztyna zagrzebianko mała, rośnij zdrowo, ucz się dobrze, błyskaj szczęściem cała.

Oczywiście ta rymowanka mówi o Pierwszej Komunii Świętej mojej wnuczki. O tym, że z Zagrzebia wygnała ich wojna bałkańska. Uciekli najpierw do Sztudgartu a później przyjechali do Olsztyna i są tu do dziś. Opisując czerwiec przypomniałam sobie, że w maju spotkaliśmy się w licznym gronie dwukrotnie a w czerwcu w bardzo licznym gronie na moich imieninach, to grono było powiększone o moich przyjaciół. Rymowankę zaczęłam słowami, że na czerwcowym stole stoją jeszcze róże w majowym wazonie… a dalsze zwrotki mówią i o licznych przyjaźniach i serdecznych spotkaniach ale i o wydarzeniu, które mnie bardzo zabolało.

Czerwiec, tak jak życie to smagał to koił. A jedno smagnięcie wciąż boli i boli. Mimo tłumu gości i naręczy róż, moje serce wciąż boli, boli i już. Toastów było dużo, radości też moc, więc czemu nie zasnęłam przez calutką noc? W dalszych zwrotkach wymieniam wszystkich swoich gości i tych którzy złożyli życzenia telefonicznie no i oczywiście wyjaśniam tak ” poetycko ” swój ból serca.

Rok dwutysięczny zostawił po sobie same puste kartki; a w 2001 roku opisałam kwiecień tak :

Perskie oczko do nas puścił pod koniec żywota, cały miesiąc mroził, chłodził, nie żałował błota. Zapomniałeś żeś wiosennym jest miesiącem – miły. Sercem całym wyczekany do ostatniej chwili. Na zwodziłeś nas nadzieją, tęsknotą do słońca, aż błysnąłeś i ogrzałeś pod koniec miesiąca. Takie było perskie oczko, muśnięcie jak mgiełka. Już nie czekam, rok za długi, nadzieja nie wielka.

Chyba w kwietniu 2001r. nie wydarzyło się nic szczególnego, nic co warto byłoby uwiecznić, ale lekkość wiersza świadczy, że miałam się dobrze. Opisałam tylko pogodę. A we wrześniu tego roku już chodziłam na Pobyt Dzienny do naszego DPSu.

Rymowankę o kwietniu 2003r. pisałam razem z trzyletnią dziewczynką, córką jednej z naszych dziennikarek radiowych, która bardzo chciała pisać wiersze. Tak więc wierszyk musiał być leciutki, muskający życie. A oto on- kwiecień plecień z 2003r.
Coś – błysnęło słoneczkiem, zapachniało kwiatkiem, zaćwierkało wróbelkiem, przeleciało wiatrem. Coś – deszczem skropiło, kolorami nęciło, co to było, co to było? Naraz śniegiem zawiało, chłodem przeniknęło i zniknęło. Nie, nie zniknęło, ostro trzyma – to zima? Nie, to plecień, czwarty miesiąc roku, który nie wie kim jest i tak miesza po trochu. Trochę zimą postraszy, trochę wiosną przygrzeje i z nas wszystkich po prostu się śmieje.

W rok później, na swoje czwarte urodziny, owa przyszła poetka zażyczyła sobie ode mnie urodzinowy wierszyk. Trudno mi było pisać tak leciutko jak dla dziecka ale dziecko było zachwycone i to było najważniejsze.

A co dzieje się teraz, w kwietniu 2020? Jak śpiewa Krzysztof Kiliański w duecie z Izą Kowalewską – ” klepię życie jak różaniec, jak paciorki bliźniacze dni. Smaku jak w opłatku w nim brak” . To przez te cholerne wirusy które nawet siebie ukoronowały i to dlatego, że opanowały cały świat i będą dominantą przez wiele miesięcy.

Dwa tygodnie w zamknięciu

Chyba nadchodzi dzień świra. Dla mnie osobiście, najgorszą rzeczą jest przebywanie w zamkniętym pomieszczeniu bez możliwości wyjścia na zewnątrz. To jest wprawdzie ogromny budynek po którym można byłoby pochodzić, ja jednak nic nie umiem robić bez celu. Jest bardzo sennie. I ta cisza, która aż przeraża. Każdy z nas poczuł się od razu chory i wyleguje się w łóżeczku. Dlatego właśnie boję się nadejścia dnia świra. Nic nie robiąc można zwariować. Jak raz, po kilku dniach, wyszłam do ogródka, to pomimo, że chwilę w nim pracując zmęczyłam się potwornie, to jednak mimo zmęczenia weszło we mnie życie. Autentycznie odżyłam. A teraz znów nie można i znów apatia. Opiekunki, pokojowe i pracownice kuchni są zmęczone, bardzo zmęczone. Wszystkim mieszkańcom trzeba wszystko podać do pokoju, a jest nas prawie 150 osób z różnymi zachciankami. Osoby, które lubią pogaduszki o niczym pewnie nie męczą się tak jak ja. Ja rozmów o wszystkim i o niczym nie lubię. Nigdy nie lubiłam. Mimo, że rozmów o niczym nie lubię to zaszłam do Jadzi na pogaduchy. U niej chyba właśnie był dzień świra. Co ta kobieta odwaliła to szok. Opowiadała mi, że jak zobaczyła w telewizji komunikat o problemach ludzi starszych i możliwościach załatwienia sobie zakupów i jedzenia z dostawą do domu, postanowiła zadzwonić pod wskazany numer. Pytam ją – po co to zrobiłaś, widzę, że wszystko masz co ci jest potrzebne; a ona na to – od kilku dni dostaję kolacje które mi nie smakują. Co ty takiego dostajesz – pytam, chyba to samo co wszyscy. Ja wprawdzie nie wiem co dostajecie na kolację ponieważ od 5 lat jej nie jem, tylko czasem o coś poproszę, a przeważnie wszystko zamieniam na owoce; a co ty dostajesz? Ciągle ten chudy twaróg – odpowiada Jadzia. Taki krojony, twardy twaróg? Najlepszy jaki może być, o który ja zawsze proszę i oddałabym za niego najlepsze szynki. A ja go nie lubię, odpowiada Jadzia. To nie wystarczyłoby porozmawiać z opiekunką? Nie wystarczyło, a jak zadzwoniłam to popatrz od razu lepsze jedzenie. Jadzia, to lepsze to takie jak dostali wszyscy w naszym Domu. Na drugi dzień rozmawiam z Cześkiem który mieszka na parterze i widzi wszystko co dzieje się przed wejściem do budynku. Mówi mi – wiesz wczoraj przyjechał tu jakiś samochód, długo stał i trąbił a na tym samochodzie był duży napis – JEDZENIE. Nikt nie podszedł do tego samochodu, czyżby ktoś pomyślał, że jesteśmy głodni? No i czy nie świrujemy? Co by nie mówić to wszyscy mieszkańcy ( no może nie wszyscy ) podziwiają podejście kierownictwa Domu do pandemii. To na co kiedyś narzekali już nie narzekają. Nie dość, że wszystko jest dezynfekowane to naszym pracownikom przy wejściu do budynku jest mierzona temperatura. Chyba cały MOPS bardzo poważnie i porządnie podchodzi do sprawy. Dzwoniło do mnie kilkoro podopiecznych naszego Dziennego Pobytu pytając co u nas a ja dowiedziałam się przy okazji, że ich opiekunowie, mimo, że każdy jest w domu, interesują się swoimi podopiecznymi. Dzwonią z zapytaniem czy czegoś potrzebują i wszystko co jest im potrzebne jest dowożone.

Muszę odnotować wiadomość z Chorwacji, ponieważ 50% mojej rodziny to Chorwaci, konkretnie Zagrzebianie. Wprawdzie wszyscy są od lat w Polsce ale mieszkanie w Zagrzebiu czeka na ich ewentualny powrót. A tam w Chorwacji nie dość, że koronawirus dziesiątkuje ludzi to jeszcze do tego doszło trzęsienie ziemi jakiego nie było od 140 lat. Niestety budynek w którym mają to mieszkanie moi, został uszkodzony; nie tak jak inne ale szkody są. Budynek jest dwupiętrowy a ich mieszkanie mieści się właśnie na drugim piętrze, także w takiej sytuacji zrujnowany dach i komin ma zasadnicze znaczenie. Niestety pojechać nie można – z powodu pandemii granice zamknięte. Zdalnie fachowców ściągnąć nie można bo tam wszyscy uwijają się jak w ukropie. Także my mieszkańcy Domów Opieki mamy najlepiej. Na pewno nie we wszystkich Domach jest tak jak u nas, ale u nas wszyscy czują się bezpiecznie. Jeszcze tylko żebym mogła pójść do ogródka, coś zrobić i troszeczkę pobyć na słoneczku.

Kwarantanna

Nie sposób pisząc pamiętnik nie odnotować faktu, że świat opanowała pandemia choroby zakaźnej – koronawirusa. Jeszcze dwa tygodnie temu dowiadywaliśmy się, że wirus opanował Azję i przenosi się do Europy ale jakoś omijał Polskę, a już z dnia na dzień osób zakażonych przybywa. Na dzień – 14 marca 2020r. według informacji mediów w Polsce zakażonych było 68 osób, a już dzisiaj 21 marca stwierdzono wirusa u 425 osób. 77ooo osób przechodzi kwarantannę. My od poniedziałku – 9 marca w naszym DPS nie przyjmowaliśmy już ludzi z zewnątrz. Nasi pracownicy wchodząc musieli przejść odkażenie przynajmniej rąk. Liczyłam się z tym, że budynek zostanie zamknięty i dla nas mieszkańców, sądziłam jednak, że nastąpi to w poniedziałek 16 marca. W czwartek robiłam listę rzeczy które muszę uzupełnić na co najmniej miesiąc typu – leki, kremy, dezodoranty, owoce, doładowanie telefonu … jak weszła opiekunka i oznajmiła, że od tej chwili już nie możemy opuszczać budynku. W pierwszej chwili pomyślałam, że znam tyle tajemnych przejść, że jeszcze zdążę zrobić te zaplanowane zakupy ale zaraz potem zawstydziłam się sama przed sobą, jak mogłam tak pomyśleć. Przecież to nie chodzi o mnie tylko o Nas. Nie wstydził się swoich zachowań pan NIKT i śmiało korzystał z tajemnych przejść, na szczęście trafił na odważną pokojową która problem zgłosiła gdzie trzeba i przerwała te wycieczki. Może zamknięto nas trochę za wcześnie; przecież w naszym mieście nie stwierdzono jeszcze ani jednego przypadku ale jednak lepiej dmuchać na zimne. Wprowadzono izolację jak jeszcze wszyscy byliśmy zdrowi, tak więc przemieszczanie się po budynku jest w 100% bezpieczne, mimo wszystko jednak nie ma żadnych zajęć i posiłki rozwożone są po pokojach. Nie wyobrażam sobie jak czują się ludzie którzy byli zdani na opiekunów i zajęcia grupowe z terapeutami, ludzie którzy nie robią nic bez pokierowania nimi. Ja czuję się jak bardzo zadbany ptak w złotej klatce, biorąc pod uwagę sytuację. Dopiero teraz doceniam dobrodziejstwo Domów Opieki. Jestem w swoim czyściutkim pokoju w którym mam wszystko co jest mi potrzebne. Opiekunka na zmianę z pokojową pytają o samopoczucie, przynoszą posiłki i pytają co jeszcze mogliby dla nas zrobić. A co ja mogłabym zrobić dla nich, po za tym, że dziękuję im na każdym kroku. Czasem nachodzi mnie taka myśl, że jak aż tak młodzi będą się troszczyć o starych to kraj opanuje starość; młodzi nie wytrzymają. Nie na darmo mówi się, że im dłużej żyją rodzice tym krócej ich dzieci. Jak widzę w telewizji z jaką beztroską starucha robi zakupy w sklepie bo zbliżają się jej urodziny to miałabym ochotę jej nawciskać. Nie kupowała artykułów niezbędnych do przeżycia tylko na przyjęcie gości. Mam nadzieję, że ci goście będą od niej mądrzejsi i życzenia złożą wyłącznie telefonicznie. Ostrzeżono nas, że jeśli którekolwiek z nas wyjdzie do miasta swoimi tajnymi przejściami to dyrekcja będzie zobowiązana powiadomić o tym SANEPID. Nie przyszłoby mi do głowy coś takiego już teraz; pomyślałam o tym przy pierwszym zakazie, teraz już nie. Powiedziano mi również, że do swojego ogródka to będę mogła wyjść; no przecież już kwitną pierwiosnki. Niestety wyszłam tylko raz, już nie możemy wychodzić z budynku; ale mamy balkony to chociaż popatrzę na pierwsze wiosenne kwiatki z mojego ogródka. Na świecie są 195 kraje ( chociaż podróżnik pan Wojciech Dąbrowski twierdzi, że zwiedził ich 238 ) a wirus opanował już 160 krajów. Ta pandemia rujnuje nie tylko zdrowie ludzi ale całą gospodarkę świata. Zamykane są zakłady pracy, szkoły, uczelnie. Ludzie siedzą w domach, ulice są puste. Tylko nasza służba zdrowia pracuje bez wytchnienia, ale i wśród nich szerzą się zachorowania. Dziwicie się po co piszę o czymś o czym wszyscy wiedzą. Ten blogg to mój pamiętnik który musi uwiecznić to tragiczne wydarzenie, przecież on będzie krążył w internecie kiedy nas już nie będzie, zostanie tylko zapisana pamięć. Tak więc na zakończenie dodam, że cały personel naszego DPSu troszczy się o nas bardzo. Wszystko jest w należytym porządku. Niczego nam nie brakuje. Pozostaje nam tylko modlić się o zdrowie wszystkich pracowników i o to żeby ta pandemia skończyła się jak najszybciej.

Komentarzy część II

Napisała do mnie Danuta zarzucając mi, że za bardzo się chwalę. Że nie dość, iż piszę bloga, piszę wiersze, śpiewam, mam szerokie znajomości to jeszcze byłam nadzwyczajnym inspektorem pracy. Kochani, na pewno źle o sobie pisać nie będę, na to nie liczcie, niech to robią inni. Pisząc o sobie tylko stwierdzam fakty. No przecież piszę bloga, są w nim moje rymowanki, nie śmiem nazwać tego wierszami. Ze śpiewu przez wiele lat utrzymywałam rodzinę, to chyba najgorzej z nim nie było. O swoich znajomościach pisałam z wielkim sentymentem bo są to znajomości z podwórka, babci i dzieci w wieku jej wnuków. A o tym, że byłam dobrym i docenianym inspektorem napisałam z satysfakcją ponieważ jestem z tego bardzo dumna. Że to prawda to potwierdza pełna nazwa firmy w której pracowałam. Ludzie z którymi pracowałam jeszcze żyją; są to moi rówieśnicy albo młodsi ode mnie. Pozwólcie, że odlecę wspomnieniami w tamte lata, czyli lata 70- te ubiegłego wieku; kiedy to najmodniejszym muzycznym zespołem polskim były Wawele, a najmodniejszym wokalistą zagranicznym był Afric Simone – oczywiście moim zdaniem. Utwory tych wykonawców leciały w radio non stop. Koleżanki i koledzy z biura, wiedzieli, że jak podkręcą gałkę w odbiorniku radiowym podczas emitowania tych utworów to zdecydowanie wprawią mnie w dobry nastrój. Zwłaszcza dbał o to pan Jurek – osoba odpowiedzialna za organizację regionalnych zjazdów i szkoleń Zarządów Spółdzielni. Siedzieliśmy ze sobą biurko w biurko. Radio stało przy jego biurku. Grało zawsze cichutko ale jak leciały utwory wymienionych wykonawców decybeli przybywało. Pan Jurek, był o kilka lat młodszy ode mnie, wykształcony, taktowny, mądry i elegancki pod każdym względem. Niestety miał jedną dolegliwość – nie miał podzielności uwagi. Jak mówiła więcej niż jedna osoba on nie słyszał nikogo. Bardzo szybko to zauważyłam i ratowałam chłopaka z opresji. Jak zbliżał się jakiś zjazd to przy jego biurku roiło się od prezesów i wszyscy mówili na raz i to podniesionymi głosami. Ja udając, że robię swoje notowałam co który prezes mówił. Jurek siedział jak zbity pies po takich wizytach ale jak robiło się cicho podawałam mu kartkę na której było wszystko dokładnie zapisane. Drugim inspektorem był Tomek – sprawy BHP. Przeciwieństwo Jurka. Praca którą wykonywał nie była jego marzeniem, Jego żywiołem było morze. Skończył rybołówstwo dalekomorskie i życie na lądzie to była męczarnia. Trwał na tym lądzie na prośbę żony, która za wszelką cenę nie chciała być Penelopą. Tomek robotę odwalał i wszystkich olewał. Był opryskliwy do wszystkich. Jurek go ciągle pouczał, że tak nie można zwłaszcza do żony. Był zdolny i bystry. Jak chciał to zrobił ale na ogół nie chciał. Patrząc na mnie, Tomek nie mógł się nadziwić – jak można lubić tak pracę. Jak tylko była okazja to usiłował drwić ze mnie ale te drwiny, o dziwo według mnie, podnosiły moją wartość, dlatego nigdy nie gniewałam się na niego, współczułam mu katorgi. N.p. Tomka nie było dość długo w pokoju ( a wszyscy siedzieliśmy w jednym pokoju, to znaczy czwórka inspektorów i Pani Naczelnik ). Pani Naczelnik kilka razy spytała – czy nie wiecie gdzie jest Tomek ? Nie wiedzieliśmy. Po dłuższym czasie Tomek wraca. Gdzie się pan podziewał – pyta szefowa. A Tomek lekceważąco – niech pani spyta pani Danki, ona przecież wszystko wie, a jak nie wie to zrobi dochodzenie i będzie wiedziała. Spojrzałam na niego i spytałam – naprawdę mam powiedzieć gdzie pan był ? Zdziwienie, przecież nie wychodziłam z pokoju. Ależ proszę ,jestem bardzo ciekaw czy tym razem pani nos śledczy nie zawiedzie. Reperował pan samochód. Konsternacja. Wszyscy, na czele z Tomkiem zaniemówili. Ma pan plamę z oleju na spodniach, za późno podwinął pan rękawy koszuli i tam również są plamy. Więcej nigdy Tomek ze mnie nie drwił. Trzecim inspektorem była Asia, osoba odpowiedzialna za szkolenia naszej służby zdrowia. Zrzeszaliśmy w końcu spółdzielczość inwalidzką i w każdej spółdzielni byli lekarze i interniści i specjaliści, były gabinety zabiegowe i pielęgniarki pracujące na zmiany. O ironio losu; na zjeździe lekarzy z całego regionu, którym kierowała Asia, Asia umiera na zawał serca, lekarze rozpoznali zatrucie. 15 minut po śniadaniu Asia zaczęła zwijać się z bólu i wymiotować. Zlecono płukanie żołądka podczas którego Asia umiera. Niespełna trzydziestoletnia kobieta, żona i matka dwójki dzieci. Rozpacz i szok. No i wreszcie nasza Pani Naczelnik, postrach wszystkich pracowników. Wymagająca, pedantyczna pod każdym względem, prawa, ale ze słabostkami kobiecymi. Wyszła za mąż bo przecież kobieta musi być adorowana i rozpieszczana przez mężczyznę, a więc trzeba mieć kogoś takiego na podorędziu. Zdecydowała, że nie będzie miała dzieci ponieważ to niekorzystnie wpłynie na jej figurę. W pracy zawsze była pierwsza, znacznie przed czasem, ponieważ właśnie w pracy robiła się na bóstwo Ja również miałam zwyczaj przychodzenia do pracy przed czasem po to żeby o godzinie 7. oo być w gotowości i tak początki spotkań ( szefowej w wałkach na głowie z podwładną ) były nie ciekawe; ale bardzo szybko obie przywykłyśmy do tego. W miarę poznawania siebie Ona mnie doceniała ja jej zawdzięczałam cholerną skrupulatność w robocie. Wszystko było na miejscu i pod ręką w razie potrzeby. Cokolwiek chciała ode mnie to bez problemów znajdywała ponieważ wszystko wykonywałam według Jej wskazówek. Takich szefów należałoby klonować. W sumie to był jedyny szef który czegoś mnie nauczył. Zwykle szefowie wymagają chociaż często nie wiedzą za dobrze czego; Ona najpierw nauczyła tego czego później wymagała a co było mi przydatne do końca pracy zawodowej. Żałuję bardzo, że skusiły mnie wyższe zarobki i zmieniłam pracę chociaż w sumie robiłam to samo – kontrolowałam podległe nam filie pod względem realizacji produkcji.

Komentarze

Bardzo się cieszę jak widzę, że są komentarze na temat moich wpisów i nie ważne czy są one łaskawe dla mnie czy wręcz odwrotnie. Komentarz jest oznaką, że czytacie a dla piszącego to jest istotne. Nie tylko komentarze są dowodem na to, że czytacie, odzew w zachowaniu pracowników również o tym świadczy. I tak dwa wpisy temu pisałam, że na ogół na wszelkie zajęcia zapraszane są osoby zawsze te same i specjalnym gestem – czyli na ucho. Napisałam w związku z tym, że czekam żeby kiedyś ktoś mnie zaprosił w ten sposób i tak właśnie się stało. W prawdzie nie skorzystałam z zaproszenia ( inne zobowiązania ), ale było mi miło. Nie dziwię się, że ludzie zaproszeni w taki sposób czują się zaszczyceni i wspomagają imprezę swoją obecnością. Weście jednak pod uwagę fakt, że pozostali mieszkańcy, którzy widzą taką formę zaproszeń tylko dla wybranych, czują się nie docenieni.

Pani, podpisująca się DAMA, zasugerowała mi żebym jednak opisała trzy punkty pominięte w opisach pokontrolnych – to jest punkt 8, 9 i 10, bo chyba ważne jest na co ludzie się skarżą. Przepraszam, już wracam do pominiętych punktów. Nie pisałam o tym ponieważ już mnie szlak trafiał jak czytałam po raz nie wiadomo który, zdanie – nie dokonano ustaleń.

A zatem punkt 8 – Dyrekcja Domu podobno, wydała zakaz przynoszenia i podawania dodatkowych posiłków – owoce, jogurty – przez osoby odwiedzające podopiecznych. ( Ale mi posiłki ). Pewnie ktoś ten zakaz kwestionował a Panie kontrolerki, na ten głupi zakaz, odpowiadają – w toku kontroli nie dokonano ustaleń w powyższym zakresie. Ponadto mieszkańcy nie sygnalizowali ww problemu. Konia z rzędem temu kto wie o co chodzi w tym punkcie. Jeśli mieszkańcy nie sygnalizowali problemu, to po co o tym pisać. To znaczy, że mieszkańcy wiedzą, że to głupi zakaz i nie ma o czym pisać.

Punkt 9 – Zamykanie podopiecznych w pokojach w porze wydawania posiłków, co potwierdzają przekazane do MRPiPS ( nie mam pojęcia co to za skrót ) materiały w formie plików wideo. Odpowiedź – nie dokonano ustaleń. ( Ciekawa jestem czy w ogóle dokonywano).

Punkt 10 – Brudna odzież zalegająca w łazienkach ( brak przeznaczonego do tego celu pomieszczenia) i niewystarczający stan czystości. Odpowiedź – Bezpośrednio po rozpoczęciu niezapowiedzianej kontroli, zespół inspektorów przeprowadził wizytację obiektu, w tym pokoi mieszkańców, ich łazienek i toalet oraz pomieszczeń ogólnodostępnych; wszystko było w należytym porządku. Odnośnie tego punktu zgadzam się z kontrolującymi. Wprawdzie nie chodzę po budynku i nie zaglądam ludziom do pokoi, ale to co widzę jest okey. Ktoś jednak o tym pisał. Skargi nie były anonimowe więc może coś było na rzeczy.

Jak już pisałam skargi nie były anonimowe, jednak nie wszystkie rozpatrywano. Nie poruszono w protokole sprawy ingerencji lekarza psychiatry na zlecenie Dyrekcji. Nie porozmawiano z podopiecznymi którymi bezpodstawnie interesował się psychiatra i straszył szpitalem wbrew woli mieszkańców DPSu. i na wyraźne życzenie Dyrekcji DPS w celu zamknięcia ust delikwentowi. Nie poruszono sprawy braku badań lekarzy neurologów w przypadkach udarów czy utraty mowy. Poruszono tylko jeden przypadek – Pani Marii i rozpatrzono go na korzyść dyrekcji a ta sprawa powinna była zakończyć się zwolnieniem z pracy siostry oddziałowej. Nie wspomniano nawet o wieloletnim nękaniu mieszkańca – czyli mnie. Tak więc kontrola przeprowadzona była dla odfajkowania, że była. Niczego nie wniosła i niczego nikogo nie nauczyła, a nam skarżącym się utarła nosa.