Fascynacja i niesmak

We wtorek – 17 grudnia dałam się skusić na wspólny wyjazd do byłego Domu Kultury na występ osób ze Środowiskowego Domu – Barka. Zaproszenie informowało, że ma to być spotkanie wigilijne a były to obchody dziesięciolecia Barki. Pierwsze pół godziny przeznaczone było na przemówienia, gratulacje i takie tam… Później zaczęły się występy, które dziwnie mną owładnęły. Dlaczego dziwnie? Otóż nie było w nich nic co byłoby ekstra wykonaniem a patrzyłam na te występy urzeczona. Występy rozpoczął chór, w którym podobało mi się tylko ich wprowadzenie – rozpoczęli nauką rytmicznego klaskania. Uważałam, że pasowało to do początku występów. Później chór się rozsypał. Zostawmy jednak chór. Drugim punktem programu była scenka ” Lepszy model ” niby nic a jednak dobrze wyreżyserowana, dobrze zagrana i z przesłaniem, także mogła się podobać. W trzecim punkcie programu była filmowa, urocza wycieczka po zakątkach naszego miasta. To była taka praca dyplomowa z nauki obsługiwania kamery. Nasi bohaterowie chodząc po mieście częstowali przechodniów jabłkami. Kilka jabłek upadło na ziemię. Upadające jabłka tocząc się, nadawały kierunek zwiedzania miasta. Uroczy filmik zachęcający do okazywania sympatii napotkanym ludziom. No i wreszcie moja fascynacja. Na ekranie widzimy wzburzone fale jeziora i fruwające po plaży strzępy gazet. Tytuły artykułów możemy odczytać. Nagle od czytania nagłówków z gazet, odrywa nas śpiew. Zaczynamy się wsłuchiwać ponieważ ten śpiew jest dziwnie Inny od słyszanego kiedykolwiek. Śpiewem owładnięte jest jezioro i plaża i my słuchacze. Nie pamiętam nawet czy były wyśpiewywane jakieś słowa , czy była to pieśń bez słów, wiem na pewno, że tego śpiewu mogłabym słuchać bez końca. Słyszałam jakieś dziwne synkopowanie, jakieś wzlatywanie do nieba razem ze słuchaczami. Nawet nie wiem kiedy na scenę weszła tańczącym krokiem dziewczyna. Dziwnie weszła, zupełnie nas nie widząc. To wyglądało tak jakby dziewczynie sen zmienił się w jawę. Widownia ją nie interesowała, ona cała w tiulach tańczyła swój taniec marzeń, ale jakim cudem my znaleźliśmy się w tych marzeniach nie znajomej dziewczyny. Ja z tym śpiewem i tym tańcem unosiłam się do nieba – to była moja fascynacja, mimo, że temu widowisku towarzyszył cholerny dyskomfort, otóż akustyk pofolgował sobie z decybelami. One rozrywały i ściany i mózgi. Ja cały czas miałam zatkane uszy, dopiero wówczas można było słuchać. Bałam się je odetkać choć na moment. Pomyśleć, że akustyką zajmował się spec znany od lat w naszym regionie. To widowisko zafundowała nam poważnie chora młodzież pod kierunkiem osób z wyobraźnią. U nas, w naszym Domu każdy występ powoduje niesmak. Nasi potrafią tylko odczytać z kartki wierszyk, czy coś zaśpiewać. To takie akademie szkolne tylko, że oprawione starymi głosami; a to z prostej przyczyny – nasze zespoły ” artystyczne ” tworzone są nie z pasjonatów a z osób które są uniżone dyrekcji. Te osoby muszą być zjednoczone wówczas mają siłę przebicia i właśnie taki zespół nie daje wrażeń artystycznych tylko przewraca w głowach „artystów”. To wpychanie ich na scenę jest nagrodą za służalczość. Jeszcze trochę a osoby te uwierzą, że są artystami. Za poprzedniej dyrektorki w naszym Domu był chór który jeździł wszędzie z panią dyrektor i wystawiał jej laurki, czerpiąc z tego niebywałe korzyści.

Tak przy okazji służalczości – opiszę brzydkie zachowanie pracownicy względem podopiecznej. Teraz, przed świętami dostałam choinkę częściowo ubraną. Szpic i kilka bombek było w kolorze niby złotym, takim matowym złotem, jednym słowem – brzydkie. Poprosiłam ową pracownicę żeby ten mat upstrzyła brokatowym sprajem. Na zasadzie jak wyjdzie tak wyjdzie ale będzie błyszczeć. Mijają dni a prośba jest odsuwana w czasie. Pytam więc – czy to takie trudne położyć cacka na gazecie i popryskać. Jeśli trudne to je wezmę i zrobię sama. Od razu zostały zrobione i przyniesione mi do pokoju. Jak zobaczyłam to oniemiałam – zabawki sztuka w sztukę zostały pomalowane na czerwono. Sprawiały wrażenie jakby były pomazane farbą olejną. Bombki wyglądały jak pomidory. Moim zdaniem to było takie przedświąteczne świństwo i to już nie pierwsze, skierowane przez ową terapeutkę zajęciową pod moim adresem. Jej zachowanie opisywałam na swoim blogu równo rok temu, wówczas chodziło o zajęcia komputerowe. Jestem pewna, że jest to w ramach wykonywania poleceń swojej przełożonej. Bo chyba nie wypada coś co miało być zrobione na prośbę, czyli według mojego gustu, zrobić po swojemu. Gratuluję!

Pokora

to tylko tytuł artykułu z ” Wysokich obcasów” który potwierdził moje spostrzeżenia, że pokora pokorze nie jest równa. Czyli, że są co najmniej dwa typy pokory. Do tej pory modliłam się wręcz żeby było we mnie więcej pokory. Jestem cholernie niepokorna, taka wprost. Co mam na wątrobie to mówię i nie ważne komu. Jest pokora łagodna, delikatna, taka prawdziwa i taką cenię w innych, ale i jest pokora która szkodzi nam samym, to pokora sztuczna, to uniżoność. Nie znoszę ludzi pokornych w taki sposób. To pokora kłaniająca się w pas swoim zwierzchnikom, oczywiście w celu osiągnięcia korzyści. Np. jestem nic wartym pracownikiem ale jak zniosę wszystkie upokorzenia zadawane mi przez mojego przełożonego to on to doceni. Albo inaczej jestem niezła a jak do tego dodam uniżoność to będzie i premia i awans. Taka pokora dewastuje psychikę. Traci się swoją duszę, zatraca się siebie. Po jakimś czasie człowiek ze zdewastowaną psychiką już nie zauważa, że jest upokarzany, poniżany; ale taka jest właśnie droga za wszelką cenę do celu. Ja należę do tych co do celu idą z podniesioną głową albo zmieniają kierunek. W naszym Domu jest wiele ludzi rozdwojonych – na pokaz, jestem niezwykle skromny, szlachetny uczynny, to przed swoimi zwierzchnikami, a przed nami, swoimi podopiecznymi – może nie demonstracyjnie ale jednak – mam was poniżej pasa. O to przykład: od trzech dni na korytarzu koło moich drzwi leży świeżo wyprana czyjaś odzież. Ktoś ją wziął z pralni i położył na wózku pani Helenki. Pani Helenka, stwierdziła, że to nie jej garderoba i przełożyła ją na stojący obok fotel. Ktoś chciał usiąść na fotelu przełożył to na mój chodzik. Ja z chodzika korzystam kilka razy dziennie i za każdym razem przekładałam tą odzież na fotel. Trzeciego dnia pomyślałam wreszcie, że to jest pewnie już ubranie niczyje i położono je żeby ktoś sobie wybrał co mu się podoba. Tak się u nas praktykuje. Pytam więc opiekunki – co to ubranie robi od trzech dni na korytarzu? One nie wiedzą, ale jedna z nich przejrzała i stwierdziła, że są to ubrania Gieni, mieszkającej na drugim końcu budynku. Gienia nie upomni się o nie – nie mówi od pewnej słynnej nocy kiedy to straciła mowę i złote pierścionki jednocześnie. Może zauważy, że czegoś nie ma ale wyrazić tego nie potrafi w żaden sposób. Ludzie ciągle mówią, że ginie im odzież którą oddają do pralni. Opiekun zaniesie ubranie nie tam gdzie trzeba. Miałam taki przypadek, moje ubranie opiekun wziął z pralni i zaniósł do szafy sąsiadki. Tak się złożyło, że przyszłam po nie zaraz po wyjściu opiekuna tak więc poproszono mnie żebym sprawdziła czy nie zaszła właśnie takowa pomyłka. W ten sposób je odzyskałam . Jeśli przyszłabym dzień albo i dwa dni później to byłoby – szukaj wiatru w polu. A to, że jakaś rzecz zostanie dołączona do innego prania to zdarza się dość często. Ja odbierając osobiście swoje rzeczy z daleka poznam, że jest w nim coś nie mojego, natomiast jak pranie odbierze opiekun to niestety to przepada albo znajduje się po jakimś czasie. No niby przykład jest nie na temat; ale osoby które tak postępują mają nam pokornie służyć, wspierać, pomagać we wszystkim a nie olewać na każdym kroku. To takie osoby kłaniają się nisko swoim przełożonym żeby trwać. Wszystko inne nie liczy się. Spróbujcie powiedzieć jakiemuś opiekunowi, że nie przyniósł czegoś z pralni, wykpi cię, wyprze się w żywe oczy, a przecież nie sposób sprawdzić 150 szaf mieszkańców pod kątem zawartości nie tej co trzeba. Tak więc KOCHANA DYREKCJO jak ludzie mówią wam, że coś zginęło to w końcu potraktujcie to poważnie.

PS. W komentarzach mojego pamiętnika był wpis od Wiliama, napisany w języku rosyjskim, zachęcający mnie żebym napisała do Niego. Kochany Wiliamie odpisuję wyłącznie na łamach pamiętnika. Nie mam innych adresów ani kont, tak więc nic z tego. Mimo to dziękuję, że napisałeś.

Czysta Polska i czyste sumienie

Pierwszy człon mojego tytułu słyszymy ostatnio dość często w mediach. Mówi się o zaśmiecaniu lasów, wód i okolic. Z tą okolicą bywa różnie. W listopadzie dość długo było ciepło i przechodząc niemal ,że codziennie koło ogródków działkowych przyglądałam się ich sprzątaniu. Trochę nie fer, że działkowicze swoje śmieci wynosili i rzucali gdzieś aby dalej od siebie. Kiedyś byłabym tym faktem oburzona, ale odkąd przejechałam się na takiej uczciwości przy sprzątaniu już mnie to nie dziwi. Sprawa śmieciowa jest dość dziwnie zorganizowana. Teraz może inaczej ale przed laty za to, że zorganizowałam wiosenne sprzątanie wokół naszej posesji, wszyscy mieszkańcy naszego bloku słono za to zapłacili. Nasz budynek miał duży taras, przed drzwiami wejściowymi ogródek dla dzieci, dookoła trawnik i drzewa które przy otwarciu okna swoje gałęzie rozkładały na naszych wewnętrznych parapetach. Było pięknie o każdej porze roku tylko ta wiosna co roku odsłaniała wielomiesięczne zabrudzenia. Owszem były osoby sprzątające ale to sprzątanie było po łebkach. Skrzyknęłam więc sąsiadów i zabraliśmy się do pucowania okolic naszej posesji. Zrobiliśmy wszystko na błysk. Z tej radości zorganizowaliśmy kawkę na pięknie wyczyszczonym tarasie. Taras nasz liczył sobie około 100 metrów kwadratowych. Wszystkie śmieci po pańsku popakowaliśmy w worki i znieśliśmy do przeznaczonego do tego celu pomieszczenia. Zgłosiliśmy fakt odpowiednim służbom i byliśmy z siebie dumni dopóki nie otrzymaliśmy rachunku za wywóz śmieci – dodatkowa stówa na każdą rodzinę, a wówczas opłata miesięczna od osoby wynosiła 5 zł. A można było inaczej – mieszkaliśmy w parku, trzeba było nasze śmieci podrzucić do tych parkowych i czekać na pochwałę, że u nas taki błysk. Mądry Polak po ” szkodzie ” .W ogóle byliśmy cudownymi sąsiadami chociaż wówczas tego nie docenialiśmy. Dopiero dzisiaj, z perspektywy czasu wszystko widzę inaczej i wspominam z miłością.

A co poza tym, otóż dzisiaj jest sobota 7 grudnia i właśnie wróciłam z naszej kaplicy, gdzie odbyło się nabożeństwo pokutne. Dziwne było to nabożeństwo ale wyszłam z niego bardzo kontenta, jakaś lekka, spełniona i z oczyszczonym sumieniem. Wstęp do Nabożeństwa był króciutki, później mówił rekolekcjonista, następnie nasz kapelan poprosił żebyśmy śpiewali a Oni będą w tym czasie spowiadać. Śpiewać mamy tak długo aż nasz Ksiądz wróci po wyspowiadaniu osób leżących w pokojach, wówczas nam pobłogosławi i będziemy mogli się rozejść. Śpiewanie rozpoczął Pan NIKT, kiepskie było to śpiewanie ale żeby nie on to śpiewu nie byłoby w ogóle. Ktoś musi trzódką zarządzać. Najpierw podporządkowałam się tym śpiewom ale później postawiłam na swoim. Po wyspowiadaniu się śpiew wzięłam pod swoje skrzydła. Była nas garstka ale śpiewaliśmy zgrabnie. Zdecydowanie prowadziłam melodie i z wyraźną dykcją podawałam tekst. Ludzie mieli się czego trzymać. Jak Ksiądz wrócił do kaplicy był pełen podziwu – jak wy pięknie śpiewacie, cały budynek rozbrzmiewał waszym pięknym śpiewem. A śpiewaliśmy prawie godzinę. Chyba tego mi było potrzeba. Poczułam się spełniona i doceniona. Podczas spowiedzi poruszyłam temat swojego bloga. Może to grzech tak najeżdżać na co niektórych – pomyślałam; a dostałam pochwałę, że nie jestem obojętna i jeśli opisuję prawdę to robię dobrą robotę. A opisuję wyłącznie prawdę, tak więc jeśli macie zastrzeżenia to podważajcie tą moją prawdę argumentami. Jeszcze żeby ktoś umiejętnie powstrzymał Leona od codziennego wyzywania mnie to byłoby jeszcze lepiej, ale nie ma mądrych żeby się tym zająć. A ja ” teraz mówię sercu żeby sercem było ” właśnie o tym śpiewa Kora w tej chwili. Odebrałam ten tekst jak podpowiedź co mam robić.

Kiedyś tyle miałam w głowie…

… na tak na nie zawsze odpowiedź. To fragment piosenki którą śpiewała Kora Jackowska. To szczera prawda, że kiedyś. Że co dobre to coraz częściej jest w czasie przeszłym. Kiedyś kilku osobom na raz mogłam ripostować jak perszing a teraz jak przystało na starszą panią mówię – pozwól, że pomyślę. A jest o czym pomyśleć. Nigdzie nie wychodzę i nie powinnam mieć żadnych wiadomości na temat życia w naszym Domu, tymczasem wiadomości przychodzą do mnie. Rysiu pyta – zwróciłaś uwagę, że co rusz ktoś podchodzi do Marianny i pyta o jakieś instrukcje. Zrobiła się jakaś ważna. Nie wiesz o co chodzi. No nie wiem, ale najprościej byłoby żebyś podszedł do niej i poprosił o te instrukcje, przecież byliście w dość bliskich kontaktach. Dobrze powiedziałaś – byliśmy. Z podobnym pytaniem przyszło do mnie jeszcze kilka osób, a zatem coś w tym jest. Domyślam się, że wreszcie nasza Dyrekcja doczekała się osoby, która będzie ją we wszystkim popierać – bo taka jest Marianna, coś za coś, nic za darmo i zawsze na swoją korzyść. A zatem warto jest przeprowadzić wybory do Samorządu Mieszkańców a rzeczona Marianna pomyśli o ludziach które będą jadły jej z ręki i w ten sposób Dyrekcja obrośnie w siłę i razem z Samorządem będzie żyła dostatnio. Jak powiedziałam o tym zainteresowanym to w odpowiedzi usłyszałam – nie pozwolimy jej na to. Cóż Wy macie do pozwolenia czy nie pozwolenia. Jak ktoś chce coś wygrać to organizuje jakieś przedsięwzięcie które mu to ułatwi. Wy co najwyżej możecie zorganizować się w kontrze. Tak działają wszystkie partie przed wyborami. Z tego co się orientuje mielibyście znacznie więcej ludzi. W grupie Marianny jest tylko jedna osoba lubiana przez wszystkich a cała reszta na czele z Marianną nie jest lubiana. Także wasze działanie będzie bardzo proste. A ty z kim będziesz – padło pytanie. Z wami, ponieważ Marianna podpadła mi już dwukrotnie; na samym początku swojego zamieszkania w tym Domu i kilka miesięcy temu. Ona poza swoim czubkiem nosa i podlizywaniem się do dyrekcji nie zrobi nic więcej. Zawsze tak było, że dyrekcja Domu nie dbała o to żeby w Samorządzie Mieszkańców byli ludzie oddani sprawie mieszkańców, tylko tacy którzy we wszystkim poprą dyrekcję.

A propo naszej dyrekcji, konkretnie Pani Dyrektor, w mojej sprawie płaszcza i pralni zachowała się perfekt. W prawdzie na wstępie była za pracownicami pralni jednak po wysłuchaniu moich argumentów stanęła na wysokości zadania. Zakupiono nowy zamek do mojego płaszcza i krawcowa go wszyła. To takie proste. Mam swój ukochany płaszczyk, za co bardzo dziękuję! Ale w związku z tym zdarzeniem i moim ostatnim wpisem, napisał do mnie ” Ktoś ” wytykając mi moje zdegustowanie wszystkim. Tobie nic się nie podoba – grzmiał komentarz – do wszystkich się czepiasz już nawet do pralni. Może więcej empatii. No trzymajcie mnie, mnie pralnia pozbawia płaszcza na zimę w przed dzień zimy, a ja mam być empatyczna. Czyli co? zamiast żądać naprawy przedmiotu sporu miałam im powiedzieć – nic to, kilka stówek w tę czy w tę, co to dla mnie. Grunt, że wy nic nie macie sobie do zarzucenia. Przykro mi, ale ja zawsze przytaczam fakty. Nie zmyślam sytuacji tylko opisuję wydarzenia. Fakt, opisy moje są subiektywne, choć staram się żeby były obiektywne. Ale Wy moi drodzy komentatorzy, napiszcie pod moim adresem coś konkretnego dotyczącego mojego zachowania czy podejścia do czegoś. To nie jest zarzut, że mi się nić nie podoba tylko rzecz gustu.

Kowal zawinił a Cygana powiesili,

Jeszcze nie powiesili ale już obwinili za swoje sprawki. Chodzi mi o wydarzenie z naszej pralni które pozbawiło mnie zimowego płaszcza. Płaszcza kupionego zaledwie w ubiegłym roku, późną jesienią i oddanego po raz pierwszy do pralni w celu odświeżenia. Płaszcza, który musiał mnie chronić i od zimna i od deszczu; przecież nie mogę nosić parasolki ponieważ ” powożę ” chodzikiem. Mam zwyczaj szykowania ubrań zimowych na dzień 1 listopada. W tym roku do 21 listopada temperatura w dzień była zawsze dwucyfrowa na plusie, także płaszcz który przyniosłam z pralni wisiał nie tknięty w szafie i czekał na chłody. Właśnie 21 listopada zrobiło się chłodno postanowiłam więc założyć swój ukochany, cieplutki, leciutki, płaszczyk. Szok… jedna maleńka część zamka błyskawicznego wyraźnie roztopiona i płaszcz nie nadaje się do noszenia. Biegnę do pralni – może mnie poratują. Nic z tych rzeczy, starym zwyczajem panującym chyba w każdym Domu Opieki, w niczym i nigdy nie jest winien personel tylko zawsze ten głupi, stary podopieczny. Tak jest absolutnie ze wszystkim. Żeby osoba która zawaliła przyznała się do tego od razu, czyli miesiąc temu, wspólnie zaradzilibyśmy i dawno byłoby po problemie. A to było na zasadzie – wcisnąć a może się uda uniknąć problemu. W najporządniejszej rodzinie bywają wpadki ale do każdej wpadki dodaje się szczyptę empatii i po sprawie. Po szczerym przyznaniu się do wpadki, kupiłabym nowy zamek błyskawiczny, krawcowa która jest na miejscu, wszyłaby go i już. Ale nie, trzeba winę zwalić na podopieczną – nosiła pani płaszcz przez miesiąc a teraz do nas z pretensją ? – Usłyszałam. Nie, nie nosiłam, płaszcz wisiał w szafie i czekał nieświadomy na niższe temperatury. Zawiodłam się na paniach z pralni. Potraktowały mnie jak klientkę której trzeba się pozbyć a nie jak podopieczną której trzeba pomóc. Sprawa oparła się o gabinet dyrektorki; zobaczymy co z tego wyniknie. A tak swoją drogą to pomimo iż chwaliłam pralnię to wpadek z ich strony trochę zaliczyłam, które wspólnie załatwiliśmy a teraz stają okoniem, to im wytknę. Wiem dobrze co mnie za to czeka ale zaryzykuję. Otóż dość dawno temu odebrałam z pralni kurtkę polarową, czarną, na podszewce. Odbierając ją z pralni nie zwróciłam uwagi, że wisi na wieszaku podszewką na wierzch. Przyniosłam do domu i tak samo ją powiesiłam w szafie. Jak przyszła pora nałożenia jej – szok… kurtka cała oblazła w siwe włosy. Nie mogę iść z pretensją bo byłoby : a dlaczego dopiero teraz, a przecież to mogą być pani włosy. Prawda, wzięłam się więc za czyszczenie. A chyba mogła to zrobić pracownica pralni grzecznie i po pańsku. Nie, łatwiej jest durnia zrobić z podopiecznej. Innym razem wrzucono do pralki całą moją pościel nie oddzielając granatowego prześcieradła, które farbowało, od białej reszty. Prześcieradło było służbowe nie moje, tak więc nic o nim nie wiedziałam ale cała pościel do wyrzucenia. Czy musiałam ją odbierać i wracać z zastrzeżeniem, nie, nie musiałabym żeby personel był empatyczny. Owszem bez problemu dostałam nową pościel, ale dlaczego nie od razu, dlaczego najpierw próba udawania, że nic się nie stało. Ludzie mówią, że w pralni giną ubrania, nie wierzyłam aż doświadczyłam. Niby nic, a jednak. Czasem opiekun zaniesie twoje rzeczy do innego pokoju albo przyniesie czyjeś dla ciebie. Ostatnio odbierając pranie zauważyłam, że nie ma bluzy. Szukaliśmy wspólnie z personelem, bez rezultatu. Okazało się, że bluzę zabrała kuchnia myśląc, że należy do nich. Ja uparcie dochodziłam do celu to cel osiągnęłam a ci którym opiekunki zanoszą i przynoszą rzeczy do pralni nie będą się upierać, że to musi być. Nie chcą narażać się koleżankom, w końcu to nie ich rzeczy. Nie rozumiem jakim prawem ktoś wchodzi do pralni i bierze co chce. Na dodatek nie zwracając uwagi, że jak byk widoczny jest mój numer pokoju.

Wiem dobrze, że za ten wpis otrzymam solidną porcję antypatii, ale trudno, jakoś przeżyję. Już nie będę jak do tej pory kładła rzeczy do prania z kartką i nie przejmowała się co z nimi będzie. Pranie przekażę zwracając uwagę czy wszystko jest w porządku i tak samo będzie z odbiorem – będę robiła oficjalny odbiór.

De – gustibus i zaloty

Myślałam, że słowo de-gustibus oznacza iż jestem zdegustowana, a to dosłownie oznacza, że o gustach się nie dyskutuje : de gustibus non est disputandum. W zasadzie to jedno i to samo – mam inny gust niż wielu innych, tak więc można powiedzieć, że jestem zdegustowana ponieważ jestem w mniejszości. Zarzuca mi się, że nie przychodzę na spotkania czy jakieś występy. No nie przychodzę. Oglądając jakiś program zrobiony przez „naszych” dostrzegam tylko wady techniczne we wszystkim co oglądam, a to z tej prostej przyczyny, że mnie to nie zachwyca. Lubię bić brawa z zachwytu a nie z grzeczności. I to wcale nie oznacza, że dlatego iż są to amatorzy i na dodatek starzy – nic z tych rzeczy. Nie zapomnę nigdy dialogu wykonywanego przed laty, przez dwoje staruszków z Dziennego Pobytu. Patrzyłam na nich z zachwytem i wsłuchiwałam się w każde ich słowo. I to ilekroć ich oglądałam czy to na próbie czy na występie. A teraz przestałam chodzić na wszelkiego rodzaju występy czy imprezy, po prostu według mnie, nie są one godne oglądania. Te występy są robione wyłącznie dla tych co je robią, a widownię tworzy się stawiając na stole łakocie; bez nich nie byłoby widowni. Do czegoś przecie zmierzam; a no do tego, że właśnie trwa jakaś impreza z okazji 11 listopada a ja nie poszłam bo z góry wiedziałam, że patrzyłabym z niesmakiem. Byłoby takie de- gustibus. Wczoraj poszłam na mszę do naszej kaplicy wszak był to dzień 11 listopada, dla mnie bardzo ważny dzień i chciałam go uczcić. To była tak nieprawdopodobnie nudna msza, że po raz pierwszy w życiu musiałam siebie ratować żeby nie usnąć. Pomyślałam sobie – pójdę do miasta, pod Ratusz i ze wszystkimi moimi ziomkami odśpiewam hymn. Owszem odśpiewałam ale tak na ble, ble. Było zimno jak diabli także ludzi nie było wielu. Sądziłam, że organizatorzy przygotują śpiewniki żeby chór mieszkańców naszego grodu zagrzmiał należycie. Nic z tego. Organizatorzy nie popisali się. Nie było żadnych śpiewników ani kotylionów. Obsługa techniczna chóru który był gospodarzem imprezy, zawaliła sprawę. Nie sprawdzono nawet mikrofonów przed występem. Część działała a część nie. Akompaniatora – czyli naszego Olka akordeonisty, nie było w ogóle słychać. Już zrezygnowana szłam na przystanek autobusowy jak wreszcie usłyszałam coś na miarę tego dnia – orkiestrę wojskową grającą jak należy. I jeszcze coś bardzo, bardzo ważnego – maszerujących ramię w ramię obok siebie przedstawicieli wszystkich partii, organizacji i stanowisk. Szli obok siebie: Wojewoda, Marszałek Regionu i Prezydent Miasta. Nasze panie, reprezentujące zarówno Sejm i Senat. również zrobiły misz masz ze swoich partii. BRAWO!

Ostatnio, ni w pięć ni w dziesięć, zaczynam być adorowana przez naszych panów. Nasi panowie myślą, że stara baba da się skusić na każdy gest z ich strony. Że poleci za nimi tak jak oni biegali za każdą spódniczką w młodości. Nic z tego – de-gustibus. Mężczyzna musi czymś zaimponować, a nie palnąć coś ni z gruszki ni z pietruszki sądząc, że to wystarczy. Np. Wracam po wyrzuceniu śmieci, wioząc na chodziku brudne ogrodowe wiadro, mając na rękach rękawice ochronne, a zalotnik, cały w skowronkach – Pięknie pani wygląda, na spacerek wybrała się pani – pani Danusiu, to może pójdziemy razem. No i szlak mnie trafił. – Nie widzisz, że pracuję, że ledwie włażę pod górkę. Jeśli chcesz żebym spojrzała łaskawszym okiem to w czymś pomóż. Gadaniny zalotników to ja mam po samą kokardę. Inny zalotnik, ponieważ ma kłopoty z mową wyciąga łapska do moich ” przedsięwzięć” i oczywiście dostaje mu się po tych łapskach. Jestem w ogródku a on przez otwarte okno wykrzykuje swoje ochy i achy a ja mu na to – przyjdź wynieś śmieci, pograb liście, to może pogadamy. Od razu zamknął okno i skończyły się wyznania. Najkomiczniej zalecał się do mnie jeden z panów C. Czekał na korytarzu aż będę szła do stołówki i zaproponował mi pójście z nim na obiad do restauracji przy czym pokazał mi swój zasobny portfel i oznajmił, że zadzwoni po taksówkę. Odpowiedziałam mu, że jedzenie w naszej stołówce w zupełności mi wystarcza, a mój portfel jest nie mniej zasobny. Nie przyszło mu do głowy, że idąc do restauracji z kobietą trzeba by o czymś porozmawiać a z nim się nie da. Zaloty Zygmunta przeraziły mnie; jak się zorientowałam, że to są zaloty przestałam być do niego miła. Na korytarzu Zygmunt zaczął mnie obejmować, całować w policzek i po rękach. Wchodząc na stołówkę zaczął wykrzykiwać – kocham Danusię. Zaprasza mnie na czwartkową kawkę, sądząc, że to on będzie mnie gościł. Któregoś dnia słyszę rozmowę Zygmunta z Irkiem – kocham Danusię, mówi Zygmunt. Na to odpowiada mu Irek – ale sobie wybrałeś obiekt, toż do niej bez karabina nie podchodź. No i masz babo placek, za dużo okazałaś mu serdeczności bo to młody i chory człowiek to teraz musisz stać się w dwójnasób oschła.

Kiedyś, a było to około 20 lat temu, mój najstarszy wnuk chodził do maturalnej klasy i idąc do szkoły codziennie spotykał dziewczynę która bardzo mu się podobała. Zwierzył mi się z tej sympatii do niej. Chciałbyś ją poznać bliżej i nie wiesz jak – spytałam. Najpierw musisz się zorientować czy i ona zwróciła na ciebie uwagę i czy z sympatią. No ale jak, babciu ? To jest bardzo proste. Spotykasz ją codziennie więc śmiało możesz zacząć mówić dzień dobry. Już za trzecim, czy czwartym razem będziesz wiedział czy masz u niej szansę. Najpierw będzie zaskoczona. Później zaintrygowana. Jeśli jej odpowiedź na dzień dobry będzie na uśmiechu i z dnia na dzień serdeczniejszym, to wystarczy wówczas powiedzieć, że może czas by już był poznać się chociaż z imienia. Jeśli nie będzie tobą zainteresowana to albo odpowiedź będzie bez uśmiechu albo nawet będzie przechodziła na drugą stronę ulicy. Po dwóch tygodniach gościłam ich oboje u siebie. Bardzo lubię w sprawach męsko damskich, elegancję

Zaloty do Ani, naszej byłej pracownicy, musiały być równie eleganckie.. Jak pisała Pawlikowska- Jasnorzewska – musiały być pachnące i różowe. Ania odwiedziła nas kilka dni temu a od niej bił blask na odległość. Pytam – Aniu, czyżbyś była zakochana z wzajemnością? Tak pani Danusiu – odpowiedziała. Tak więc CHWILO TRWAJ!!

Moje mrzonki

W poprzednim rozdziale mojego pamiętnika rozpisałam się o Ani a przecież nie tylko ona zasługuje na uznania jako pracownik Domu Opieki. O jeszcze pracujących pisać nie będę ponieważ każdy kogo pochwalę może mieć nieprzyjemności od dyrekcji Domu. Cały czas obowiązuje zasada – poskarżyć się nie ma komu a pochwalić strach, że zaszkodzisz. W ten sposób straciła pracę inna Ania. Tę zasadę powiedziała mi osoba która mieszkała w naszym Domu zaledwie kilka miesięcy i już się zorientowała w czym rzecz. Każdy kumaty wie, że tak właśnie jest. Jeśli któryś z pracowników robi coś nie tak to dyrekcja go ceni bo może go trzymać w garści. Taki podpadnięty pracownik potulnie zrobi wszystko żeby nie stracić pracy. Na samym początku swojego pamiętnika pisałam o Karolu dla którego brakowało mi słów uznania, którymi potrafiłabym opisać jego podejście do swoich podopiecznych. Modlę się za tego człowieka codziennie i chociaż to zupełnie nie realne w swoich modlitwach proszę żeby stał się cud i żeby Karol wrócił do nas do pracy z podniesionym czołem i na godne siebie stanowisko. A jakby tak do nas wróciła Ania i Karol to dopiero byłoby pięknie. Tylko byłby kłopot kto kim miałby być. Ale są to tak piękne osobowości, że zgodnie podzieliły się obowiązkami i zaszczytami. Wówczas nasz Dom Opieki byłby wzorcowym Domem pod każdym względem ze szczęśliwymi podopiecznymi. Pomarzyć dobra rzecz.

Któregoś dnia oglądałam teleturniej – Jaka to melodia, w którym uczestnikami byli redaktorzy muzyczni Radiowej Jedynki; byłam urzeczona wiadomościami tych ludzi na temat muzyki. Wiem, że to przecież ich chleb powszedni; ja również czasem strzelę prawidłowo po jednej nutce, ale żeby tak odpowiadać jak szef Jedynki – no ta bene zwycięzca programu, to coś nieprawdopodobnego. Rozmarzyłam się żeby być w otoczeniu ludzi będących z muzyką tak za pan brat jak owi redaktorzy. Z marzeniami oddaliłam się od rzeczywistości i wyobraziłam sobie, że pracuję w Radiu pod kierownictwem takich encyklopedii muzycznych. To jest dopiero szczęście. Kocham mądrych ludzi, całe życie tak miałam. Według mnie mądry człowiek może sobie pozwolić na słabostki i tak będę go cenić ponad wszystko. Wiem, że to moje ” cenienie ” nikomu do szczęścia nie jest potrzebne ale po prostu głośno myślę.

W komentarzach miałam pytanie o brydża, który miał mieć miejsce trzy tygodnie temu. Niestety nie zagraliśmy w normalnego brydżyka ponieważ pan NIKT stchórzył. Na dodatek zachował się brzydko. Dobrze wiedział, że to ja mam grać tak jak ja wiedziałam, że mamy grać z panem NIKT. Najpierw przez kierownictwo Dziennego Pobytu uprzedził, że się spóźni około 15 min. przyszedł po 20 minutach i w ostrym tonie oznajmił, że nie będzie grał. Nie było słowa przepraszam, że wprowadziłem w błąd, że czekaliście. Panowie poczuli się urażeni; ja nie ponieważ miałam cykora przed graniem. Pograliśmy więc nienormalnie to znaczy z dziadkiem. I właśnie grając z dziadkiem uświadomiłam sobie, że ja nie umiem się należycie skupić. Czyli, że nie umiem już grać. Zapominałam kto co licytował, kto z jakiej karty wychodził, a przecież to jest bardzo ważne. Ale zauważyłam też, że i moi brydżyści są gorsi niż byli. Poprosili mnie żebym dogadała się z Mańcią – moją koleżanką, żebyśmy znów jeździli do niej na brydżyka. Nie wiem co ona na to, w końcu i jej przybyło kilka latek. Wszyscy przeżyliśmy tąpnięcie z powodu SKSu, także pół żartem pół serio możemy uczyć się siebie przy brydżyku od początku mimo, że znamy się około 15 lat. Ten SKS bardzo niszczy ludzi. Likwiduje szare komórki jedną po drugiej i to w szaleńczym tempie. A żyć trzeba i coś z tym życiem robić.

Zaduszki

Zaduszki nastrajają ludzi do zadumy, melancholii i wręcz smutku, a mnie jakoś nie. Owszem wspomnę z nostalgią, ale życie starych ludzi to już tylko wspomnienia. Żal jak umiera młody człowiek ale stary ? Jego pora i już, a jeśli cierpi to i lepiej, że przestał. Coś się powspomina z życia które minęło; ale przecież wspomina się coś stale. Mój cały pamiętnik to wspomnienia tego co było i nie potrzebne do tego były mi Zaduszki. Natomiast od lat w Zaduszki wspominam Anię, żyjącą i kwitnącą, piękną, młodą, ciepłą kobietę, byłą pracownicę naszego DPSu. która nauczyła mnie robić bukiety na groby, a ja z roku na rok robię je coraz piękniejsze. Już na kilka dni przed Zaduszkami zaczynam zbierać niezbędne do tego akcesoria i z automatu rozmyślam o Ani – jaka była a jaka może być teraz. Zatrudniła ją u nas poprzednia dyrektorka i przydzieliła mi ją jako pracownicę pierwszego kontaktu. Ania potraktowała tę funkcję z należytym jej szacunkiem i swoje pierwsze kroki skierowała do mnie. Dzisiaj ludzie nie wiedzą, że mają takich opiekunów, a jeśli wiedzą to tyle, że w razie potrzeby mogą coś od nich chcieć. A Ania chciała uczestniczyć w moim życiu. Przedstawiła mi się oznajmiając, że bardzo by chciała żebyśmy się poznały bliżej ale ponieważ takie poznanie wymaga dużo czasu a z tym jest gorzej, tak więc zaprasza mnie do swojej pracowni plastycznej w której prowadzi zajęcia dla różnych grup naszej społeczności z której będę mogła dobrać sobie odpowiednią grupę ludzi. Pracownia Ani była oblegana przez mieszkańców, przez przychodzących do ” Leśnej Chaty ” , przez pracowników, czy przychodzących na Pobyt Dzienny. Wszystkich uczyła robić piękne rzeczy. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że potrafię robić takie cudeńka. Dzień u Ani to była najlepsza terapia i relaks. Opowiadaliśmy o sobie, śpiewaliśmy no i oczywiście tworzyliśmy cuda popijając kawkę. Ponieważ ja byłam już po przejściach dzięki pobytowi w tym Domu, także praca u Ani była dla mnie bardzo potrzebna. To ona pierwsza zauważyła, że mną jest coś nie tak po udarze. Zwróciła uwagę, że przestawiam słowa czy pojedyncze głoski. Wprowadziła więc, dla mnie specjalnie logopedię, nic mi o tym nie mówiąc. Po prostu pomagała mi wyjść z tej matni prowokując odpowiednią zabawę. To ona zorganizowała pójście do nowej dyrektorki wraz z pracownicami, w mojej sprawie, bo bardzo szybko zauważyła, że jestem nękana. Poprzednia dyrektorka po odejściu od nas, jak znalazła dla siebie pracę, zabrała ze sobą Anię. Wiedziała dobrze, że jest to bardzo wartościowy pracownik. Poza plastyką, w której nie miała sobie równych, Ania grała na pianinie, na gitarze i śpiewała. Ania miała jedną wadę, była cholerną bałaganiarą. Ale ponieważ była kochaną bałaganiarą to po jej wyjściu z pracowni organizowałam sprzątanie. Obie panie – poprzednia dyrektorka i Ania, trafiły do prywatnego Domu Opieki, jedna jako zarządzająca, druga jako jej podwładna. Właściciel Domu szybko poznał się na Ani i z niej zrobił zarządzającą Domem a dyrektorce podziękował za współpracę. Teraz tok myślenia o Ani jest zupełnie inny – czy się zmieniła a jeśli tak to w jakim stopniu? Jest przecież dyrektorem. Czy jako dyrektorka Domu jest wstanie pomieścić w sobie swoje ogromne serce ? A może zmieniła się, stała się cynicznym zimnym dyrektorem udającym tylko, że kocha ludzi, tak jak wszyscy dyrektorzy Domów Opieki – no prawie wszyscy. A może jest unikatem wśród dyrektorów Domów Opieki? Bardzo chciałabym wiedzieć. Kilka lat temu byłam w Domu Opieki zarządzanym przez Anię. Jej nie było a ja ” ciągnęłam za język ” pracowników żeby coś powiedzieli na temat dyrekcji. Podpuszczałam na zasadzie – macie tak daleko do pracy, przecież tu szczere pole, nawet telefony nie mają zasięgu. Ale atmosferę mamy życzliwą – odpowiadali. Wiemy jak jest u was i nie zamienilibyśmy się. Ja widziałam różnicę – u nas fizycznie jest więcej przestrzeni np. mamy swoje jednoosobowe pokoje i piękną przestrzenną i czyściutką stołówkę. Tam stołówka to bar z PRLu. Ale kuchnia, o dziwo, może śmiało konkurować z naszą. I takie właśnie są u mnie reminiscencje zaduszkowe.

Pycha krocząca przed upadkiem

Od kilku dni krąży wśród mieszkańców i pracowników wieść o ostatnim świństwie państwa NIKT. Dla pani NIKT zrobienie komuś świństwa i zniszczenie kogoś zawsze było bardzo proste, a ostatnio coś jej nie wychodzi; posunęła się więc do ostateczności przez co poniżyła się i ośmieszyła zarówno przed mieszkańcami jak i pracownikami. A rzecz idzie o naszego nowego księdza. Poprzedni ksiądz był kumplem pani NIKT ale takim nawet uniżonym. Wszystkie prośby i zachcianki pani NIKT były natychmiast spełniane, tak więc pani NIKT obrastała w piórka pychy. Nowy ksiądz jest jakby oporny na ” uroki ” pani NIKT. Nie rozpoczyna mszy od nowinek o rodzinie pani NIKT. Poprzednio wszyscy musieliśmy wysłuchać gdzie i kiedy urodziła się nowa prawnuczka. Poprzedni ksiądz nie ośmielił się wymienić imienia czy nazwiska osoby którą pani NIKT gardziła. Nie ważne, że msza była w intencji danej osoby. Nie wolno było narazić się pod żadnym pozorem pani NIKT. Ludzie z niej już kpili ale na rządy kościelne machnęli ręką. Jak tak bardzo chcesz rządzić to sobie rządź. Pan NIKT, jako jej giermek, chodzi po kościele sprawdzając kto gdzie siedzi, czy wózek stoi w odpowiednim miejscu. A to uciszy za głośno śpiewających czy zbyt pewnym krokiem kroczących przez Kościół, a to kogoś wspaniałomyślnie poklepie, no i oczywiście zbiera datki na tacę.Wszystko nadal musi być tak jak sobie życzą państwo NIKT, ale już wymuszone. Jednak brak admiracji podczas mszy, państwo NIKT odczuwają boleśnie. Brakuje im uniżoności poprzednika ( z którym są w stałym kontakcie ). Wpadli na genialny pomysł – zniszczyć ( bo tylko to potrafią ) obecnego księdza i zażądać powrotu poprzednika. Ponieważ sami chleją wódę pozbierali trochę butelek, wstawili do szafki w zakrystii i zrobili zdjęcia. Zdjęcia opatrzyli odpowiednimi napisami i wysłali jako anonimy do Kurii. Nie wiem czy na pewno tak było, czy to tylko plotka. Jednak w każdej plotce jest chociaż ziarenko prawdy. W naszym Domu zaczęły się tworzyć komitety obrony księdza. Właśnie w ten sposób dowiedziałam się o wszystkim. Jedni pytali co robić, a inni przynieśli pismo żebym je przeczytała, wypowiedziała się na jego temat i podpisała. Do Kościoła chodzę ponieważ przykazanie kościelne mówi – ” pamiętaj abyś dzień święty święcił” a księża, zarówno jeden jak i drugi, jest mi obojętny. Dla mnie każdy ksiądz kojarzy się z tacą i co łaska. Kilka brzydkich przeżyć z poprzednim księdzem miałam ale za wszystkie czuję się przeproszona. Wszystkie przejścia z poprzednim księdzem opisałam w swoim pamiętniku i te dobre i te złe. Ale co by nie było nie znoszę świństw i ludzi którzy je tworzą. Zajęłam się tą sprawą po swojemu. Pomyślałam, że skoro wszędzie w tym moim mieście mam znajomości to może i w Kurii jakieś będą. Wybrałam się spacerkiem do centrum miasta i wstąpiłam do Kurii. To był strzał w dziesiątkę. Sprawę przedstawiłam bardzo ogólnikowo a informacje jakie uzyskałam powinny podciąć skrzydła naszym świństwo twórcom. Otóż, młyny kościelne mielą bardzo wolno. Kościół twierdzi, że jest nie rychliwy ale sprawiedliwy, ja natomiast uważam, że przez tę powolność kościół nadaje sam sobie wyższą rangę. Że to niby wnikliwość w rozpatrywaniu sprawy. Tak więc za nim do nas dojdą jakieś echa naszej sprawy, to może minąć rok. Nie ma więc po co wysyłać pism bo zniechęcimy się czekając na odpowiedź. Druga rzecz, to fakt, że ksiądz Jan, czyli poprzednik, do nas nigdy nie wróci. Po tej informacji państwo NIKT powinni posypać głowę popiołem i bić się w piersi, że tyle zachodu w robieniu świństw i wszystko na darmo. Jeśli nawet Kuria zdecyduje odsunąć – dla świętego spokoju, księdza z naszego kościoła to na jego miejsce nigdy nie przyjdzie ksiądz Jan. A przecież tylko o to chodziło świństwo twórcom. Tak postępując państwo NIKT ośmieszyli nie tylko siebie ale i księdza Jana. Bo jeśli mieszkańcy tworzą komitety obrony obecnego księdza to znaczy, że tamtego nie chcą. Nasz obecny ksiądz powinien zakazać zbierania tacy. Właśnie przez nią są te niesnaski. W zupełności wystarczyłaby skarbonka na drzwiach zakrystii. Wierni z przyzwyczajenia wrzucaliby datki. I w ten oto sposób ksiądz pozbyłby się rządów państwa NIKT i nabrałby szacunku u wiernych którzy mają takie samo spojrzenie na finanse księży jak ja – PENSJA WYSTARCZY! Przez taki pogląd, poprzedni ksiądz odmówił mi podania Komunii Św. Ja mimo to karku nie ugięłam i zdania nie zmieniłam aż ksiądz poczuł się winny. Wiedziałam, że to nie ja grzeszę mówiąc głośno o chciwości, tylko ksiądz który odmówił mi podania Komunii Św. O tym fakcie powiedziałam księdzu spowiednikowi podczas spowiedzi i przez jakiś czas chodziłam do Kościoła swojej byłej parafii, czyli parafii obu naszych księży.

PS. Ja sprawę nagłośniłam w Kurii a moja koleżanka w Parafii do której należą obaj księża. Dowiedziałam się też, że w Kurii są osoby które czytają mój pamiętnik i to już od dawna.

Tak mi źle, tak mi źle, tak mi szaro…

to pierwsze słowa piosenki z filmu pt. Wojna domowa. Dalej tekst mówi, że bohaterowi filmu ” każdy dzień ciągnie się jak makaron”. Od razu więc wiadomo, że bohater tego filmu to małolat. Mnie jest od kilku dni źle i szaro, ale każdy dzień zasuwa jak mały samochodzik. Młodość ciągle na coś czeka, a w oczekiwaniach czas się wlecze; natomiast stary człowiek już na nic nie czeka – wstanie pochodzi trochę po pokoju, później się położy, trochę poczyta, albo i nie. Jakiś serial, jakaś krzyżówka i trzeba iść spać. Nie sądziłam, że tak szybko stanę się ospała i na nic nie mająca ochoty. To jest ta słynna choroba – SKS. Wyjdę do ogródka, popatrzę, coś tam wytnę, coś wyrwę i wracam do swojego pokoiku bo już jestem zmęczona. Od dwóch dni usiłowałam wyjść na spacer, owszem wyszłam i po paru minutach już wracałam do domu. Moje nogi były zbyt ciężkie żeby je ze sobą ciągnąć. Mam nadzieję, że to jakaś chwilówka, że to minie. Wykręciłam się od dwóch spotkań towarzyskich, no nie chce mi się nigdzie chodzić. W przyszłym tygodniu znów obowiązkowe dwa spotkania – brydż i imieniny Ireny; a mnie się nie chce iść. Bardzo lubiłam grać w brydżyka, tak więc jak Krzysiek wyszedł z tą propozycją bardzo się ucieszyłam, nawet fakt, że mam grać ze swoim wrogiem, no raczej z nie odłączną częścią mojego wroga, nie zniechęcił mnie. Granie to jest granie a nie jakieś tam sympatie czy antypatie. Po chwili jednak zaczęły nachodzić mnie różne wątpliwości – czy ja jeszcze umiem grać? Bo na pewno zapisu już nie pamiętam. Zawsze do mnie należało prowadzenie zapisów, a teraz ? Prosty zapis pewnie pamiętam ale już z contrą, re contrą, przed partią, po partii, premie za wygrane. To wszystko już wyleciało mi z głowy. A może już i grać nie umiem. Przecież ta gra wymaga tyle finezji, którą ubóstwiałam, właśnie ta finezja, te podchody, to wszystko niestety zależy od zapamiętania kto co licytował, kto w co wyszedł, ile kart w danym kolorze już zeszło, czy można kogoś przyłapać na jakąś bloteczkę, no i pilnować Krzyśka bo oszukuje. Mam nadzieję, że nie tylko ja jestem głupsza o rok, bo SKS to czas który działa na naszą nie korzyść. Przestałam też chodzić na gimnastykę. Gimnastyka dla starego człowieka nie może być tylko dwa razy w tygodniu, jeśli już to codziennie. Przez godzinę nie zmienisz pozycji i już kości zesztywnieją a co dopiero przez trzy dni. Nie dziwię się, że mieszkańcy Domu nie korzystają z gimnastyki bo to niestety przez nią nas wszystkie kości bolą. Najpierw musisz rozruszać stawy, tak więc boli. Później to rozruszane zastygnie i po trzech dniach znów boli. Teraz, jak przestałam ćwiczyć przestało mnie boleć. W pokoju, rano, robię ćwiczenia na rozruch i to wszystko. Ponieważ robię codziennie to samo wszystko jest jakby naoliwione. Jakbym teraz poszła na gimnastykę to w ruch poszły by inne partie organizmu i znów ból. Ponarzekała sobie stara baba i basta.