W związku z kontrolą która ma miejsce aktualnie u nas, usystematyzowałam wszystkie zło jakie wyrządziły decydentki mnie i innym osobom. To wszystko jest w moim pamiętniku ale rozrzucone w czasie. Po analizie występków doszłam do wniosku, że najcwańsza z trójki decydentek jest pani kierownik socjalna. Robi najwięcej świństw, bierze udział w każdym, a nie ma możliwości wykazania tego. To jest szkoła poprzedniej dyrektorki. Nie na darmo przyjęła ją do pracy jak sama już była na wylocie. Dosłownie mając tylko kilka dni zatrudnienia w naszym DPSie. Nasza dyrektorka zdała się w stu procentach na siostrę przełożoną i kierownik socjalną. Czyli na pozostałości po poprzedniczce. Wszyscy wiedzą, że ona nic nie może zrobić bez zgody tych pań. To te dwie perfidne panie wprowadziły działanie psychiatry jako metodę na niepokornych. Póki psychiatra nie był wykorzystywany w tym celu, to był szanowanym i lubianym lekarzem; teraz nie ma wśród mieszkańców szacunku a wręcz odwrotnie ma bardzo brzydką opinię. Jako dowód dołączyłam do informacji o szkodliwościach współpracy decydentek z psychiatrą swoje dwie diagnozy : pierwsza, sprzed 6 laty, fachowa i życzliwa dla mnie, oraz potwierdzająca, że kierownictwo placówki gnębi ludzi i druga diagnoza, sprzed pół roku, broniąca decydentki przed oskarżeniami. „KIEDY PRZEMAWIA ZŁOTO ELOKWENCJA JEST BEZSILNA”. Tak jak pani dyrektor pozwala na chamstwo w zachowaniu np. moich wrogów – których już bardzo nie wiele – tak socjalna unieszkodliwia mnie w sposób taktyczny. To takie drażnienie psa kiełbasą którą na jego oczach sama zjada i sądzi, że pies się nie odgryzie. – Nosił wilk razy kilka … Oto przykłady – Terapeutki prowadzą cykl spotkań czwartkowych o miastach Polski. Pytam czy mają program o naszym mieście – nie mają. Szykuję razem ze swoim wnukiem piękny program. Nasza regionalna kapela chodzi ulicami miasta i po zakątkach jego okolic i piosenką opowiada historię i dzień dzisiejszy. Oczywiście wszystko na dużym ekranie. Ludzie od lat nie wychodzili do miasta, nie wiedzą jakie to nasze miasto jest piękne. A tu decyzja pani kierownik – nie będzie tego programu. To samo było z planowanymi spotkaniami z muzyką klasyczną, czy spotkaniem sylwestrowym. Ona nie musi nawet ze mną na ten temat rozmawiać, oznajmia to pracownikowi i pani dyrektor. Jak pracownik powie jedno zdanie za dużo, bo też pracował przy tym programie, to już nie będzie pracownikiem. Przykład Ania, ona przestała pracować a do pracy przyjęto kogoś innego, bo tak sobie życzyła socjalna. Próbowałam na ten temat rozmawiać z panią dyrektor – cóż ja mogę – brzmiała odpowiedź,- nie wchodzę w kompetencje innych. Ci inni wchodzą śmiało w jej kompetencje. Opisywałam też o planowanych zajęciach dla mnie – pół godziny raz w miesiącu – które nie mogą dojść do skutku. W sumie to i dobrze, że wszystko spadło na karb pani dyrektor, może wreszcie pomyśli, że co by się nie działo to za wszystko odpowiada Ona !
Po pierwsze nie szkodzić!
Miałam już pisać tylko o swoich sąsiadach z minionego stulecia ale przyszła do mnie Józia opowiadając sytuację która się jej przydarzyła z prośbą o opisanie. Nie mogłam odmówić, wszak wszystko co dotyczy moich współtowarzyszy niedoli boli mnie tas samo jak ich; chociaż ja w ostatniej chorobie doświadczyłam staranności i fachowości. Józię w ubiegły piątek o świcie zaczął potwornie boleć brzuch. Odruchowo wzięła tabletki przeciwbólowe. Nie pomogło, wzięła następne i następne. Ból nie ustępował. Poszła do pielęgniarek, dostała tabletki przeciwbólowe, które działały dwie godziny. Ból się nasilał. Minął piątek, kończy się sobota, pielęgniarki tylko się wymieniły ale działały szablonowo, tak samo – tabletka przeciwbólowa z informacją, że do wtorku musi jakoś wytrzymać, ( we wtorek będzie nasz lekarz, który przyjmuje tylko we wtorki). Józia , w nocy z soboty na niedzielą zadzwoniła do syna i poskarżyła mu się. Syn przyjechał po matkę o godzinie 6 rano w niedzielę żeby zawieźć ją do jakiegoś lekarza dyżurującego w mieście. Swoim przyjazdem rozruszał trochę pielęgniarkę, która zmierzyła Józi ciśnienie i poziom cukru. Józia do południa była w przychodni dyżurnej gdzie porobiono jej wszystkie badania, podano leki i z opisem i receptą wypisano do domu. Diagnoza – stan zapalny jelit. A zatem nasza służba zdrowia ignoruje pierwszą i podstawową zasadę medycyny – po pierwsze nie szkodzić. Bardzo szkodziły podając leki przeciwbólowe i to w takiej ilości. Józia przy okazji poznała pracę nocnej zmiany w naszym DPS. Opiekunka siedziała na korytarzu w takim miejscu, że w razie czego wszystko widziała i słyszała. Natomiast pielęgniarki zmieniły miejsce spania. Ponieważ już wszyscy wiedzieli, że pokój socjalny służy w nocy za sypialnię to sypialnię zrobiły z gabinetu światłoterapii, korzystając z łóżka wodnego. Budynek jest tak duży, że w razie poszukiwań mogą być wszędzie na razie jeszcze gabinet światłoterapii jest nie znany jako kryjówka pielęgniarek. Ze mną było zupełnie inaczej, – jak z czwartku na piątek miałam nasilenie choroby to już w piątek o godz. 10 rano zawieziono mnie do naszego lekarza, do przychodni w której pracował w tym dniu. Po powrocie do Domu w ciągu godziny miałam wszystkie niezbędne leki a nawet więcej i przez następne trzy dni byłam pod opieką pielęgniarek i opiekunki. Czyli, że ze mną postępowano tak jak należy, mimo, że ja o to wcale nie prosiłam. Jeszcze śmiesznostka w problemach Józi. Otóż, Józia ma chore obie ręce. Są tak opuchnięte, że to ogranicza jej każdy ruch. W związku z tym ma codzienny problem ze schowaniem pościeli do wersalki. A Józia to 90 letnia pedantka, pościel składa równiutko i chciałaby żeby pokojowa równie starannie ją schowała i przykryły wersalkę. Ta czynność może trwać 1 minutę a ma z nią codzienny problem. Nikt nie ma czasu. Postanowiła znaleźć kogoś kto miałby czas. Chodząc z piętra na piętro zauważyła, że wszyscy coś robią tylko dyrektorka siedzi za biurkiem ” nic nie robiąc”. Weszła do gabinetu i przedstawiła sprawę – ponieważ tylko pani nic nie robi to może pani schowa mi pościel do wersalki. Niestety nasza szanowna nie ma poczucia humoru, zamiast pójść i to zrobić, przez co mogłaby zawstydzić personel, ona „wszczęła procedurę”. A Józia na to – czy pani wie, że pani nikt się nie boi. Komu bym nie powiedziała, że pójdę na skargę do dyrektorki to słyszałam odpowiedź – i myślisz, że my się jej boimy?
Sam talent nic nie znaczy
Wczoraj oglądałam w TV program ” Jaka to melodia „, w którym śpiewała Krystyna Prońko – mój Boże, w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku spotykałyśmy się na scenie; brałyśmy nawet obie udział w ogólnopolskim konkursie piosenkarskim w którym ja byłam wyżej oceniona przez jurorów od Niej. I co? Ona jest gwiazdą wokalistyki i panią profesor a ja nikim. Kochałam śpiewać ale nie chciałam być gwiazdą. Konkursy, festiwale i rywalizacja w nich, były moją pasją; ale natychmiast po zdobyciu laurów uciekałam tylnym wyjściem do domu. To wszystko nie było dla mnie istotne wówczas i nie jest teraz, że tak jest posłużę się następnym wspomnieniem z lat jeszcze wcześniejszych i będzie to zwrot do moich sąsiadów . Z rodziną państwa J. znałam się jeszcze zanim zamieszkaliśmy na ul. Radiowej. Z ich starszą córką chodziłam do szkoły muzycznej do klasy śpiewu. Jak dzisiaj wspominam naszą ówczesną przyjaźń to nadziwić się jej nie mogę. Powinnyśmy być rywalkami drącymi ze sobą koty, a żyłyśmy w przyjaźni. Nasza wspólna Pani Profesor od śpiewu lubiła jak byłyśmy na jej lekcji obie. Stawałyśmy obok siebie a Pani Profesor z nostalgią głośno myślała – mój Boże, jestem bardzo ciekawa co z was będzie. Weronika piękna i z uporem dążąca do celu żeby być śpiewaczką, chociaż pracy nad jej głosem będzie bardzo dużo, ( cały rok Pani Profesor pracowała nad wydobyciem jej głosu, mówiła – on jest ale bardzo głęboko ukryty). Danuta , nie upierzony jeszcze dzieciak, który nie wiadomo skąd ma taką i potęgę i finezję w głosie. Dla ciebie śpiew zbyt lekko przychodzi, a to co przychodzi lekko nie jest szanowane. I miała rację. Ja wcale nie chciałam być śpiewaczką. Mnie do szkoły muzycznej przyprowadzili dwaj nasi działacze kulturalni, zgarniając mnie z podwórka gdzie śpiewałam z kapelą podwórkową. Było to na zasadzie – „chodź dziecię ja cię uczyć każę”. Po roku z centrum miasta przeprowadziliśmy się do miasteczka akademickiego i tam po sąsiedzku mieszkaliśmy z państwem J. czyli rodziną Weroniki. Biegałam do niej chętnie ponieważ ona w przeciwieństwie do mnie pięknie grała na fortepianie na którym stało oprawione w ramce zdjęcie przystojnego pana. O nim Weronika mogła godzinami. Już wówczas był znanym w naszym mieście chirurgiem i pierwszą i wielką miłością Weroniki. Weronika z uporem dążyła do celu. Na koncercie dyplomowym Średniej Szkoły Muzycznej pan doktor był na widowni już jako jej mąż. Zamieszkała w jego domu w małym miasteczku powiatowym; nie chciał zamienić tego miasteczka na miasto wojewódzkie w którym pracował. Dla swojej żony był nadzwyczaj miły, bez problemów pozwolił jej na Konserwatorium w Warszawie, ba nawet opłacał jej mieszkanie w stolicy. Nasze kontakty rozluźniły się. W 1963r. wprowadziłam się do nowego mieszkania i byłam bardzo zdziwiona jak zobaczyłam państwa J – czyli rodziców Weroniki, jako swoich sąsiadów; jednak każde pytanie o Weronikę było zamknięciem tematu i chłodnym pożegnaniem. Wreszcie do rodziców przyjechała Weronika z dziesięcioletnią już córeczką – Boże, jakie podobne do siebie, pomyślałam. Podrzuciłyśmy swoje dzieci babciom a same zrobiłyśmy sobie babski wieczór. To co usłyszałam było przerażające. Weronika przeżyła coś strasznego. Wszystko było pięknie dopóki studiowała. Wreszcie koniec studiów uwieńczony koncertem dyplomowym. Mąż Weroniki nie przyjechał na koncert, przerażona Weronika myśląc, że coś się stało, dzwoni po taksówkę i jedzie prawie na sygnale do swojego miasteczka, wpada do domu, szuka po pokojach, wchodzi do sypialni a tam mąż z drugim mężczyzną w akcie miłosnym. Pan doktor za to że został przyłapany na czymś co udawało mu się ukrywać przed całym światem, w tej desperacji dotkliwie pobił swoją żonę. Weronika przez dwa lata leczyła się z tego spotkania. Na szczęście znalazł się ktoś kto ją pokochał i przy niej trwał – to dyrygent orkiestry z którą jeździła na koncerty po świecie, właśnie przyniosła mi zaproszenie na swój występ w naszej Filharmonii. Boże, jak ona pięknie śpiewała, takim ciepłym, aksamitnym altem. Teraz nie wiem co się dzieje z Weroniką. Jej rodzice już od 40 lat nie żyją. W ich mieszkaniu lokatorzy zmieniali się już dwukrotnie. Weronikę wspominam z wielką miłością i podziwiam jej nie bywałą wytrwałość w dążeniu do celu.
Niebo pobladło z tęsknoty Złote liście toczą się kołem. Moja młodość była jak gotyk Siedzę teraz jak pod kościołem.. ( Pawlikowska Jasnorzewska)
Przyszła kryska na Matyska
Nie zaglądałam do mojego pamiętnika już dość długo bo przyszła na mnie kryska jak na Matyska; jestem ciągle chora i nazbierało się w nim trochę komentarzy odnośnie mojego pamiętnika i mojego charakteru. Dobrze wiem, że mam trudny charakter, u mnie w rzetelności nie ma odcieni, wszystko jest albo czarne albo białe. Jeśli poruszam w pamiętniku jakiś problem to on już nie dotyczy tylko mnie ale nas mieszkańców tego Domu, a zatem jeśli mi ubliżacie to za co? Zanim napisałam o ciucholandzie w spożywczaku to rozmawiałam na ten temat z wieloma ludźmi, na ogół z rodzinami, jak to nazwała komentatorka, ” leżaków „. Zarzucono mi, że nie poruszam tego tematu ponieważ dotyczy on rodziny, – więc poruszyłam. Osoby o których mowa , podobno były z tym problemem u p. dyrektor, ale jak to u niej – pogadali i poszli. Poproszono mnie żebym temat opisała. Ja to zrobiłam bardzo delikatnie, zamknęłam temat jednym zdaniem. Na pewno nie chciałybyście żebym zacytowała słowa jakie padały z ust oburzonych. Cała żeńska rodzina komentatorek pracuje w handlu, dziwię się bardzo, że ich to nie razi. Ja na to nie mogę patrzeć. Już słyszę jak mówicie – to nie patrz. Ja dla odmiany mówię – nie podoba się o czy piszę to nie czytajcie, bo i tak czytacie bez zrozumienia wynika to z waszych komentarzy,
Drugi temat, tym razem bardzo sympatyczny dotyczy wspomnień o moich sąsiadach. Piszą do mnie ludzie młodzi którzy wprowadzili się do mojego byłego bloku w ostatnim dziesięcioleciu. Interesuje ich historia tego bloku a ja w końcu byłam jedną z pierwszych lokatorek. Wzruszyłam się chęcią poznania czegoś czego w większości już dawno nie ma. Ja przez pierwszych 30 lat nie znałam prawie nikogo z bloku w którym mieszkałam. Zawsze miałam swój czas wypełniony po brzegi swoimi sprawami, nie starczało mi go na życie innych, a tu proszę – młodzi zaganiani a mają jeszcze czas na ociupinkę historii. A jakie to przebiegłe – latem kilka razy poszłam do wnuka, który mieszka w moim byłym mieszkaniu, zanim weszłam do budynku na tarasie zostawiałam, przypięty do barierki, mój chodzik; no i ci spryciarze szybko dodali dwa do dwóch. Któregoś dnia przypięłam chodzik i chcę wejść do bloku szukając klucza od drzwi wejściowych, a tu para młodych – a to pani chodzik, to pani się nazywa tak i tak i to pani jest autorką pamiętnika. Zaczęły sypać się prośby głównie żebym pisała numery mieszkań sąsiadów o których piszę. Odstawiłam jednak temat na boczny tor, to przez tą kryskę. Ostatnio bardzo często choruję np. w ostatnich trzech tygodniach chorowałam trzykrotnie i nadal jestem na antybiotykach. Podczas choroby odczuwam bardzo serdeczne podejście do mnie, chętnie napisałabym o osobach które troskliwie mną się opiekują ale boję się, że mogę im zaszkodzić. Pamiętacie pisałam o nowej mieszkańce która już po paru miesiącach stwierdziła – ” poskarżyć się nie ma komu a pochwalić strach bo możesz zaszkodzić” Poza sąsiadami z ulicy Radiowej są też sprawy bieżące, takie jak wożenie chorych ludzi nie ogrzanym samochodem. Pani dyrektor wie o kogo chodzi, bo zmarznięty chory człowiek dzwonił do niej z trasy w tej sprawie, a jechał , bagatela, do Warszawy w styczniu. Drugi temat który mnie razi to nasza zewnętrzna winda, którą nie jechał nikt od ponad 6 lat ( wiem bo jest vis- a- vis moich okien ) jest ona co roku konserwowana i zawsze pod napięciem, w gotowości. Czy to, przepraszam, w ramach oszczędności. Można porównać wydatki na konserwację zupełnie nie potrzebnej windy i ogrzaniem samochodu.
Styczeń – trochę dobrze, trochę źle.
Jeszcze w grudniu, naszego lekarza zaniepokoił mój stan zdrowia, a konkretnie serca. Poszłam tylko po receptę. Byłam zdziwiona tym zainteresowaniem się mną, na ogół naszemu lekarzowi jesteśmy obojętni. Istotnie, czułam się taka jakby zamazana od wewnątrz. Już 7 stycznia byłam u kardiologa. Na wizytę czekałam niespełna miesiąc; jak na specjalistę i to najwyższej klasy, to wprost nieprawdopodobne. Po przeprowadzeniu wszelkich niezbędnych badań, Pani Doktor stwierdziła ciągłą arytmię. Rok temu miałam incydenty arytmiczne a teraz ciągłość. Zaczęłam rozmyślać ( jak na nowy rok przystało) – jak to człowiek, w pewnym okresie swojego życia, zaczyna się starzeć. W naszych pokojach mamy szafki pod sufitem; jak wprowadziłam się 9 lat temu, to żeby sięgnąć do takiej szafki wówczas wystarczył taboret. Po trzech latach potrzebowałam już stabilnego krzesła, a więc oparcia jako podpórki. Za następne trzy lata już bałam się wchodzenia na krzesło, kupiłam sobie drabinę składaną. Boże, jak przypomnę jak ją niosłam z drugiego końca miasta bez żadnych problemów… a teraz już boję się i drabiny.
6 stycznia była u nas Kolęda. Dziwna to była Kolęda – nadzwyczaj sympatyczna. Ksiądz był do mnie niebywale miły. Od tej Kolędy już nie będę pamiętała tego co było złe zwłaszcza, że stół poza świecami, dekorowała piękna różyczka którą otrzymałam od jednej z terapeutek.
Obiecuję, że nie będę pamiętała tego co złe ale złego wyboru apteki dla naszego Domu zapomnieć nie można, zwłaszcza, że korzysta z tej apteki ponad setka ludzi niemal, że codziennie. Od miesiąca sierpnia z naszej apteki korzystałam wyłącznie pobierając leki bezpłatne. Całkiem bezpłatne to one były tylko przez dwa miesiące – sierpień i wrzesień. W październiku i w listopadzie zaczęłam do tych leków dopłacać po 5 zł. z groszami. Może coś się zmieniło – pomyślałam; ale jak w grudniu pobierałam te leki w innej aptece to nie dopłaciłam nic. W pierwszej chwili chciałam na ten temat porozmawiać z Panią Dyrektor, doszłam jednak do wniosku, że nie ma sensu, przecież jak dotąd nie załatwiła nic. Np. nasz sklepik nadal jest obwieszony używanymi ciuchami przy których są owoce i ciasto na wagę.
W styczniu, u nas w DPS miał miejsce występ chóru młodzieży szkolnej, która śpiewała czyściutko, równiutko i dźwięcznie. Wprawdzie były to kolędy ale oryginalnie opracowane muzycznie. Ponieważ zdaję sobie sprawę jak trudno jest dwudziestoosobowemu zespołowi zaśpiewać a kapella, właśnie czyściutko i równiutko, tym bardziej jestem pełna podziwu.
A ja, żeby się nie nudzić, kupiłam sobie głośniki do komputera i teraz mogę słuchać dowolnie muzyki z każdej półki, od klasyki po rozrywkową różnych gatunków. Słuchać i nie tylko, wszak jest karnawał.
Święta, święta i już po…
Święta lubią dzieci i młodzi ludzie, starzy lubią święty spokój. Każdy starszy osobnik jest skrępowany faktem, że zawsze potrzebuje jakiejś pomocy, że najlepiej się czuje w swoim pokoju i w swoi łóżku. Miło jest się spotkać z rodziną ale na krótko. Wigilię obchodziłam dwa razy – raz o godz. 13 w DPS i drugi raz o godz. 17 u córki. Na noc wracałam do siebie. W pierwszy dzień pojechałam na cmentarz, w sumie chyba poszłam bo mój chodzik jechał przede mną, a z cmentarza autobusem pojechałam do córki. Na cmentarzu było dużo ludzi i kwitł na całego handel przed cmentarzem. Wieczorem znów wróciłam do siebie. W drugi dzień byłam u koleżanki. Dzień po Świętach padłam ze stanem podgorączkowym na cztery dni. Córka zaopatrzyła mnie w leki a personel dbał żebym miała wszystko inne. W brew temu co mówi o mnie dyrekcja odwiedzało mnie dość dużo osób a dwie osoby dały mi się we znaki szczególnie. Te osoby to ci którym zabrakło alkoholu. Chodziły one po wszystkich pokojach, trafiły i do mnie. Po kilku kurtuazyjnych zdaniach słyszę – Danusia daj kilonka bo umieram. Wiedzą, że mam, bo na ogół mam. Ten kto nie pije ten ma. W swoich prośbach poniżały się, traciły godność. Na pierwszą prośbę reagowałam po ludzku – wlałam porządnego kielicha i przeprosiłam, że niestety ja nie będę piła. Zdziwiło mnie to, że ani jednej ani drugiej pani nie przeszkadzał fakt, że nie będę z nimi piła To był wyraźny sygnał. Miałam problemy z pozbyciem się tych pań. Stawałam się bardzo nie grzeczna. Ja ich wypychałam ze swojego pokoju. Ostatnio skorzystałam z okazji, że w moim pokoju była pracownica, a spragniona pani nie mogła się doczekać kiedy jej dam kielicha, ale tak żeby nikt nie widział, a ja całkiem śmiało i głośno oznajmiłam, że nie mam zamiaru zaspakajać waszych problemów i to za własne pieniądze i podsumowałam delikwentkę – byłaś przedwczoraj, wczoraj i jesteś dzisiaj; proszę bardzo resztę likieru zabieraj, zapłać mi za całą butelkę i nie pokazuj mi się na oczy, bo za każdym razem będę wzywa personel żeby ciebie wyprowadzili ode mnie. Pani która była u mnie jako ostatnia sprawiała wrażenie całkiem przyzwoitej kobiety a tu taka dysfunkcja. I weź tu człowieku dobierz sobie towarzystwo. Ta pani przyszła do mnie jeszcze następnego dnia żeby mnie przeprosić ale jak zaczęła opowiadać jak to ona wypiła z gwinta cały alkohol na korytarzu, bo w pokojach było sprzątanie, to mnie aż zemdliło. Pani widząc moją minę mówi – Danusia, ale ten twój alkohol był jakiś słaby, żeby się dopić poszłam na stację benzynową po piwo. Co ty za alkohol pijesz? To nawet nie zauważyłaś, że to był likier, bardzo lubię delikatne, słodkie alkohole i to w bardzo wyjątkowych sytuacjach np dla umilenia czegoś co jest już miłe. Obie miłośniczki mocnych trunków spuszczają wzrok jak mnie widzą. No i dobrze, bo za takie towarzystwo to ja dziękuję. Najbardziej odpowiada mi bycie sam na sam ze sobą. Zawsze mam co robić. Teraz np. opętało mnie śpiewanie w języku rosyjskim. Ten język w piosence jest cudny. Aktualnie uczę się tekstu piosenki pt. milion purpurowych róż. I zauważyłam, że to nie piosenka zachwyca a aranżacja muzyczna jest przecudna.
Abra – kadabra i niewidzialna ręka.
Któregoś dnia będąc na sali gimnastycznej powiedziałam co mi się przydarzyło dziwnego dzisiejszego poranka, coś takiego niby nic a jednak. Otóż z lampki nocnej spadł klosz a z nim połowa żarówki. Żarówka była zadziwiająco równiutko przecięta na pól, żadnego odprysku ani w części która spadła na podłogę ani w tej która została w lampce. Była godzina 5 rano, nikt nie chodził, było cichutko. Żeby zapalić lampkę korzystam z włącznika który jest przy łóżku. Żeby to się stało równolegle przy zapalaniu to jeszcze bym jakoś sobie wytłumaczyła, ale to się stało godzinę po zapaleniu. Na tą moją ” rewelację” panie zaczęły opowiadać o swoich. Były bardziej dziwne. Jadzia M. z zaskoczeniem patrzyła jak w jej kloszu pod sufitem odkręca się żarówka i spada na podłogę. Żarówka zostaje cała i o dziwo dobra. Przyszedł elektryk i wkręcił ją z powrotem tak jak poprzednio. Na to Ela – słuchajcie co u mnie. Leżę sobie na łóżku nagle słyszę potworny huk i brzdęk rozbijającego się szkła. Wchodzę do przedpokoju a tam na podłodze rozbite w drobny mak lustro łazienkowe. To lustro nie spadało pionowo tylko przeleciało odległość 2 metrów i chyba zatrzymały to lustro drzwi, które były przymknięte i otworzyły się szeroko pod uderzeniem w nie lustra. W łazience ani jednego szkiełka, wszystko rozbiło się w przedpokoju. Na te rewelacje odzywa się Jadzia J. U mnie ni z tego ni z owego z szafki spadł telewizor. Stał tam sobie spokojnie kilka lat. Nikt go nie dotykał. Ja siedziałam na wózku i oglądałam wiadomości, a tu takie bum !!! Wystraszyłam się nie na żarty. Na to Krysia K. z sarkazmem w głosie – u mnie przez rok pomalutku, ginęły ubrania z szafy. Mówiłam o tym i przełożonej i socjalnej i opiekunce i pokojowej, wszystkie były bezradne. No jak mam udowodnić, że mówię prawdę. Jako dowód zaczęłam argumentować, że widać to już po mojej szafie, rok temu nie można było włożyć ręki tak była zapchana ciuchami a teraz prawie pusta. Odebrano to jako argument i po miesiącu miałam upchaną szafę tyle tylko, że nie moimi ciuchami. I słuchajcie te ciuchy zabierała i przynosiła nie widzialna ręka. U nas wszystko dzieje się tak jakoś nie widzialnie. Bez żadnych ogłoszeń ludzie zbierają się na zajęciach czy spotkaniach, nikt nic nie wie a tu ciach i są. Są spotkania wyjazdowe i na miejscu, na których bywa tylko 4 czy 5 osób ale wykazane jest w raporcie, że impreza się odbyła. W podpisie – nie widzialna ręka. Takie to czary mary, hokus pokus.
Zajęcia z których usiłuję korzystać
Od połowy listopada nasza kadra kierownicza jest w pracy i w sobotę i w niedzielę. Jest w te dni jakaś taka uniżona, zupełnie jak nie nasza kadra. Którejś niedzieli zobaczyły mnie w kaplicy stojącą natychmiast podstawiły mi fotel. A ja jak ten głupol, od razu pomyślałam, że pewnie już takie będą, grzeczne i usłużne. Oj naiwna , naiwna, one pokazywały wolontariuszom których było w tych dniach u nas dość dużo, jak należy się zachowywać. Czyli, że wiedzą jak trzeba tylko z trudem im to przychodzi, zwłaszcza do osób takich jak ja. Ale dobre i to, że pokazują młodym jak należy się zachowywać wobec starszych. Odnośnie mojej osoby to ta grzeczność nie trwała zbyt długo, szybko pokazały, że wszystko zależy od nich i właśnie miały ochotę dać mi prztyczka w nos i dały. W jednym z pism urzędowych w których wypowiadały się na mój temat napisały, ze ja nie korzystam z żadnych zajęć po za gimnastyką i zajęciami komputerowymi. Fakt, ze względu na gimnastykę w ogóle zainteresowałam się tym DPSem. Opisałam to bardzo dokładnie na początku mojego pamiętnika. Zupełnie inaczej wygląda sprawa z zajęciami komputerowymi. Tu systematycznie dostaję prztyczka w nos. Widząc mój zapał, dyrekcja robi wszystko żeby tych zajęć nie było, chociaż udają, że one są i to wyłącznie dla mnie. Komputer poznałam dopiero jako prababcia mieszkająca właśnie w tym naszym DPS. Początki moje z komputerem również opisałam w pamiętniku dokładnie. Sytuacja zmieniła się wraz ze zmianą dyrektora. Jak już pisałam ta” młoda zdolna”pozbywała mnie wszystkiego, pomalutku a sukcesywnie. W końcu po to ukończyła socjologię, żeby wiedzieć jak postępować z ludźmi, w tym wypadku jak wykańczać człowieka z uśmiechem na twarzy. Wie dobrze, że człowieka przy życiu trzyma praca. Człowiek który nic nie robi przestaje być człowiekiem. Pani dyrektor rządzi u nas prawie sześć lat. W tym czasie jak przyszła zajęcia komputerowe ze mną prowadziła Natalka. Ponieważ wysiudano mnie z prowadzenia radia , a ktoś prowadzić je musiał, przydział dostała właśnie Natalka. Przez rok nie miałam zajęć komputerowych, jak zaczęłam się upominać to przydzielono mi Magdę. Magda dość szybko odeszła z pracy. Długo nie miałam zajęć, znów upomniałam się o nie, króciutko miał je ze mną Dawid, który przestał być terapeutą a został opiekunem. Znów długo nie miałam zajęć aż się o nie upomniałam. Na te zajęcia przydział dostała Agatka, niestety nie ma jej już dawno. Chwilę poprowadziła zajęcia ze mną Ania, ale tylko chwilę. Już prawie rok jak nie mam zajęć. Poprosiłam Natalką żeby ustaliła ze swoją szefową chociaż jedną godzinę zajęć raz w miesiącu. Zważcie – jedną godzinę w miesiącu. Natalka przyszła z informacją, że od teraz każdy pierwszy wtorek miesiąca, o godzinie 14 będę miała zajęcia komputerowe w bibliotece. Jeśli by się coś zmieniło to odpowiednio wcześnie ustalimy zmiany i inny dzień. I co? I lipa zajęć nie ma. Właśnie w pierwszy wtorek miesiąca grudnia Natalka dostała wolny dzień od pracy i nikomu nie przyszło do głowy żeby mnie o tym poinformować, albo po fakcie przeprosić i zgodnie z umową ustalić inny termin. Pierwszy wtorek stycznia wypada w Nowy Rok. To są te tak zwane prztyczki w mój nos. Tak właśnie wyglądają moje zajęcia komputerowe o których dyrekcja informuje, że je mam. Jak myślicie mam je czy nie? Biedulki jeszcze się nie domyśliły, że ja to cholernie twardy orzech do zgryzienia i dzięki takim zachowaniom mam o czym pisać. CAŁUJ Ę !
Ku pamięci
Pani Wiesia, to ona była tą iskrą która spowodowała wybuch złości u naszego księdza. Zaczynam podejrzewać, że złość była spowodowana nie tylko kazaniem dla młodzieży w Kościele Parafialnym ale i faktem, że w ostatniej drodze nie towarzyszył jej nasz ksiądz tylko ktoś zupełnie inny. Nic więc dziwnego, że po reprymendzie nie zaprosił nas do modlitwy za zmarłą koleżankę. Myśli o życiu Wiesi nie dają mi spokoju. Do wysłuchania jej życiorysu nakłoniły mnie kiedyś dwie sprawy – rozmowa z jej córką sprzed ośmiu laty i odpowiedź Wiesi na pytanie – kiedy się urodziła? Kiedyś córka pani Wiesi dłuższą chwilę czekała na matkę u mnie. Wyczułam oschłość w wypowiedziach o matce i bracie. Zaczęłam drążyć temat i okazało się, że ona jako dziecko została oddana do Domu Dziecka a brat nie. Nie bardzo wierzyłam w to co usłyszałam, pani Wiesia była zawsze miła i delikatna, na pewno kochająca swoje dzieci. Postanowiłam dowiedzieć się wersji wydarzeń u źródła. Rozmowę z Wiesią zaczęłam właśnie od zapytania o datę urodzenia. Wiesia zamiast mi odpowiedzieć podała mi swój dowód osobisty. Przeleciało przeze mnie uczucie zawodu, że w ten sposób ona chce zamknąć temat, okazało się, że nie, że to początek długiej, tragicznej historii. Historii której jej córka nie znała dlatego odczułam chłód w wypowiedziach o matce. Tak więc postanowiłam wszystko opisać i dać córce do przeczytania. Pierwsze wrażenie córki to był wstyd, że ma matkę analfabetkę, później jednak serce skruszało a rozum ogarnął tragizm życia matki. Ze swojego dzieciństwa z domu rodzinnego, Wiesia pamiętała tylko dwa wydarzenia, jak siedząc na kolanach u ojca spytała go – tato ile ja mam lat? A tato odpowiedział – urodziłaś się tak jakoś zimą; nie wiem trzy czy cztery lata temu. Potem już nigdy więcej ojca nie widziała, poszedł na front. Drugie wydarzenie to – leżąca na podłodze matka cała w kałuży krwi i ona tuląca się do niej też cała w jej krwi i bardzo głodna. Później, od najwcześniejszego dzieciństwa ciężka praca w obcych domach. Zawsze głodna , brudna i oberwana. Nikomu z tych ludzi u których pracowała nie przyszło do głowy żeby czegoś to dziecko nauczyć. Jeśli kazali coś zrobić to miałam robić i już bo darmozjada nie będą trzymać. Pamiętam kiedyś – mówi Wiesia – umyłam się w rzece żeby jakoś wyglądać i uciekałam od swoich chlebodawców jak dalej. Trafiłam do miasta i do rodziny w której byłam potrzebna żeby opiekować się dziećmi. Zaczęłam też poznawać ludzi. To moje,, nie wiele ode mnie starsze koleżanki, zorientowały się, że ja nic o sobie nie wiem. Że tym imieniem ktoś mnie nazwał i tak zostało. Byłam bez nazwiska, daty urodzenia i bez adresu. Dziewczyny pracowały w kuchni internatu szkolnego i tam miały pokój. Zabrały mnie do siebie i zaprowadziły do kierownika. Opowiedziały mu wszystko o mnie. On pozwolił mi zostać i zajął się wyrabianiem dokumentów, a moim koleżankom kazał nauczyć mnie chociaż kilku liter i cyfr. Tak powstał dokument w którym nie ma ani jednego słowa prawdy. Nie chodziłam do szkoły i nie nadawałam się do żadnej szkoły, przecież nie umiałam nic i nie wiedziałam nawet, że trzeba się uczyć, a jak się dowiedziałam to wstydziłam się tego, że nic nie umiem. Dzisiaj, pani z którą byłam na spacerze, powiedziała takie zdanie – jak komuś wiatr w oczy rano to i po obiedzie. I tak było z Wiesią. U niej wiatr wiał w oczy rano, po obiedzie i z wieczora. Musiała być bardzo ładną dziewczyną bo jeszcze teraz, chociaż była po osiemdziesiątce, była ładna. Ucieszyła się jak pierwszy chłopiec który ją zobaczył od razu poprosił o rękę; na dodatek wszystko o niej wiedział – to brat jednej z koleżanek. Szkoda tylko, że ta koleżanka powiedziała wszystko o niej bratu, a nie powiedziała Wiesi , że to pijaczyna. Szybko dorobili się dwójki dzieci i nawet się nie obejrzała jak została wdową. Syn miał wówczas 4 latka a córka roczek. Na szczęście sąsiadka – staruszka, zaproponowała jej zamieszkanie u siebie razem z dziećmi, w ten sposób Wiesia dorobiła się mieszkania, nie mieszkała już na przyczepkę w rodzinie byłego męża. Do póty ta pani żyła to wspólnie jakoś dawały sobie radę, jednak jak staruszka zmarła to Wiesia musiała wziąć dodatkowe prace żeby utrzymać rodzinę. Poszła nawet rozładowywać wagony z węglem i to przepłaciła zdrowiem. Dostała bardzo ciężkiego zapalenia płuc. Nie przytomną zawieziono do powiatowego szpitala daleko od miasta w którym mieszkała. Dzieci porozwożono do różnych Domów Dziecka, oczywiście na czas choroby matki. Córka miała wówczas 5 lat i dobrze zapamiętała wielką tęsknotę za domem i żalem, że nikt ją nie odwiedza. Każde z nich umierało z tęsknoty i każde myślało, że zostało porzucone. Matka leżała w szpitalu 4 miesiące. Po wyjściu ze szpitala najpierw odebrała syna żeby razem z nim przygotować dom na przyjście córeczki. Tak więc jak córka wróciła to zapamiętała fakt, że brat i matka byli w czystym ciepłym domu a ona była w sierocińcu. Ten żal rozdarł jej serce na 50 lat. Dopiero ja 8 lat temu przyniosłam jej artykuł z naszego kwartalnika w którym opisałam życie jej mamy. Jeszcze długo nie mogła przetrawić tych informacji, dopiero dwa lata temu serce córki zmiękło. Ostatnie 10 lat Wiesia spędziła w naszym Domu. Za to, że utrzymywała ze mną kontakt była szykanowana przez niektórych pracowników i mieszkańców. Kierowca Kuba – syn poprzedniej dyrektorki gnębił ją a na pytanie dlaczego tak się zachowuje odpowiadał wprost – bo jest pani sąsiadką Danuty S. Zawsze jak miał ją zawieźć do lekarza specjalisty to oznajmiał, że zepsuł mu się samochód. Mieszkanka – Maria Kar. która dzisiaj już nie wie o co chodzi na tym świecie – przyszła do Wiesi i powiedziała wprost, że jeśli będzie miała ze mną jakikolwiek kontakt to nie będzie miała życia w tym Domu. Wiesia powiedziała mi – Danusia nie przychodź do mnie bo ja już nie mam życia. Od tej pory w jej pokoju nie byłam ale pomagałam we wszystkim w czym mogłam. Podczas jej ostatniej choroby w szpitalu byłam, w pokoju nie. Nawet w końcówce jej życia jeszcze jej dokuczano. Moje ostatnie z nią spotkanie było na pogrzebie. Oczywiście po za mną z naszej placówki nie było nikogo.
Ps. Imię bohaterki zmieniłam.
Niedziela i dzień powszedni
Niedziela 25 listopada br. Jesteśmy na Mszy w naszej kaplicy. Przed mszą rozmawiałam z Elą o śmierci jednej z naszych sąsiadek. Ponieważ ksiądz podczas mszy kilka razy nawoływał żeby modlić się za zdrowie naszych leżących towarzyszy niedoli i wśród nich wymienił imię osoby która właśnie tej nocy zmarła, Ela podczas komunii poinformowała księdza o tym fakcie. Ksiądz w dość ostrym tonie odpowiedział: przecież mówiłem. Żeby na tym temat zakończył nie byłoby sprawy, ale on już przy ołtarzu zaczął zachowywać się nie współmiernie do sytuacji. Wykrzykiwał: zawsze robicie z igły widły. Ciągle coś wam się nie podoba. Jeśli nie słyszeliście co mówiłem to powtórzę – byłem u niej i tydzień temu i dwa tygodnie temu z komunią i namaszczeniem chorych i dzisiaj już mówiłem. Zajmijcie się swoimi sprawami a nie ciągle tylko pouczaniem innych. Wszyscy byli zaskoczeni ale nie wiedzieli o co chodzi, tylko ja i Ela wiedziałyśmy co jest grane ale żadna z nas nie spodziewała się takiej reakcji. Żebym to ja wyszła z tą informacją to nie dziwiłabym się ewentualnej reakcji, na wszystkich ” decydentów ” działam jak płachta na byka. Temat jednak poruszyła Ela, osoba która zdmuchuje pyłek spod nóg księdza, jest jego pupilką. A więc ksiądz musiał być pod silnym napięciem i byle iskra spowodowała ten wybuch złości. Oczywiście musiałam zrobić dochodzenie – co to było? Okazało się, że dwa tygodnie temu w kościele parafialnym podczas mszy wieczornej dla młodzieży kazanie poświęcone było naszemu DPSowi. Nie było powiedziane wprost o jaki Dom opieki chodzi ale to było zupełnie oczywiste. Niestety słów pochlebnych nie było, a wręcz odwrotnie. Podejrzewam, że za ten stan rzeczy nasz ksiądz oberwał i od swoich pryncypałów parafialnych ( wszak o jego parafię chodziło ) i od dyrekcji naszego Domu, że dopuścił do czegoś podobnego. Co by o mnie nie myśleli pracownicy naszego Domu to ja powiem krótko – bardzo się cieszę, że mój pamiętnik żyje; szkoda, że to Kościół ożywił temat nie Prezydent, który wszystko o nim wie. Dla informacji zainteresowanych – mam swój fanklub wśród młodzieży który po tej mszy powiększył się.
A teraz dzień powszedni. Nareszcie rozpoczął się poważny remont łazienki u sąsiadki mieszkającej na de mną. Ostatnio to woda z sufitu ciekła ciurkiem, ale jak zobaczyłam sufity u innych to z przerażenia zaniemówiłam. U mnie, w porównaniu z innymi nie było o czym mówić.
Z bólem serca przyjęłam do wiadomości decyzję o zmienionych zasadach dotyczących gimnastyki. Do tej pory prowadziła ją Nina. Nina rozumie starych ludzi i wie, że już nie chodzi o to żeby budować mięśnie czy tracić na wadze, ale o to żeby te mięśnie i kości jako tako funkcjonowały. Teraz gimnastyka jest prowadzona na zmianę przez trójkę terapeutów, niestety jak prowadzi ją Michał to ja już nie radzę. To jest młody człowiek i sądzę, że gimnastyka ze staruchami go nudzi. Narzuca tempo trudne do pokonania nie tylko dla mnie. W każdym razie, moim zdaniem gimnastyka z nim jest dla Dziennego Pobytu nie dla mieszkańców. Boże, jak byłam na Dziennym Pobycie co to była za gimnastyka i ostra i efektowna no i prowadziła ją Nina, ale Nina widzi różnicę między nami a przychodzącymi do nas.
Chodzę co jakiś czas, na spacery z nowo zamieszkałą podopieczną. Wiadomo, jak jesteśmy sobie nowe to i rozmowy są interesujące. Jak dla mnie, poznawanie ludzi jest fascynujące. Nie wspomniałam jej ani jednym słowem o moich stosunkach z kadrą kierowniczą ani o swoim pamiętniku. Boję się, że to nie interesuje ludzi. Ale owa pani powiedziała mi ciekawostkę, że pan NIKT chodzi do wszystkich kumatych nowo przyjętych i podlizując się do nich tłumaczy z kim powinni rozmawiać a z kim nie. Nie pytałam co pan NIKT mówi na mój temat bo mnie to kompletnie nie obchodzi ale to co ta pani powiedziała o nim to już mnie obchodzi ponieważ potwierdza moje spostrzeżenia. Otóż, pan NIKT rozmowę zaczął : pani jest taka miła i mądra i dobra: i tej pani to wystarczyło. „Skąd on kurna wie jaka ja jestem, jak on mnie pierwszy raz na oczy widzi”, i popukała się w głowę.
