Pielęgniarki i czarne owce

Zawsze myślałam, że pielęgniarka to taki człowiek składający się cały z miłości do ludzi, że to jedna wielka empatia. W większości na pewno tak jest,  ale niestety pielęgniarki to tylko ludzie i są wśród nich wyrzutki społeczne. O naszych wyrzutkach już pisałam, jak potrafią być bezwzględne lub obojętne na innych ludzi. Pisałam też, że wśród starych pielęgniarek są trzy ze znieczulicą a nawet z nienawiścią do innych, ale że nowe pielęgniarki są wszystkie empatyczne. Niestety tak nie jest. Opiszę swój przypadek w kontakcie z pielęgniarką i to taką  świeżutko zatrudnioną a już z dystansem do nas. Po jej zachowaniu się widać, że  źle wybrała sobie zawód.                        Jest sobota 10  listopada godzina 16  Jest to czas kiedy pielęgniarki już od ponad godziny   skończyły rozdawać leki z  pory  obiadowej i mają jeszcze godzinkę do  wydawania leków wieczornych.  Ponieważ  nasilił mi się ból kręgosłupa ( cały tydzień przyjmowałam zabiegi na kręgosłup ) odczekałam na właściwą porę żeby poprosić pielęgniarkę o posmarowanie miejsca bolącego żelem przeciwbólowym.  W życiu nie spodziewałam się, że spotkam się z odmową pomocy w bólu.         Gabinet pielęgniarski był zamknięty. Pielęgniarka siedziała w pokoju  socjalnym w wygodnym fotelu, pokojowa zmieniała właśnie pościel żeby panie  mogły noc spędzić w czyściutkim łóżeczku. Na moją prośbę o pomoc pielęgniarka ani drgnęła; oschłym tonem oznajmiła, że tym zajmują się opiekunki.  Przypomniałam jej, że jest sobota, opiekunki  w takim dniu i o takiej porze mają huk roboty.  Jak  zwykle  jest  jedna opiekunka na dwa piętra, która właśnie w tej chwili przygotowuje podwieczorek, później karmi chorych, następnie sprząta po podwieczorku i szykuje się do kolacji żeby ją wydać, nakarmić kogo trzeba, posprzątać po kolacji i przygotować podopiecznych do spania. Posmarowanie mi małej części kręgosłupa zajęło by pani kilka sekund i dalej mogłaby pani odpoczywać a później rozdać tabletki i fajerant. To chyba oczywiste, że odeszłam wściekła. Mam nie pełnosprawne ręce tak więc  posmarowanie  sobie pleców  sprawiało mi trudność.  U nas wszystko spada na opiekunki, to najbardziej zapracowane osoby.  Tak, że nie dziwię się jak którejś niedzieli jedna z opiekunek huknęła na mnie za to, że jej pomogłam. Otóż, są osoby które owszem chodzą ale nigdzie nie trafią. Są przyprowadzane do stołówki ale już z powrotem do pokoju są problemy. Po prostu  w dni takie jak sobota czy niedziela, opiekunki zapominają o nich. Trzy błądzące po korytarzach panie chciałam odprowadzić do ich pokoi. Będąc już na dziale medycznym usłyszałam, zamiast dziękuję, proszę zostawić te panie i zająć się swoimi sprawami. No tylko trzepnąć na odlew. Ale ponieważ takie zachowanie się opiekunki to wyjątek, tak więc darowałam jej. Ale o zachowaniu się pielęgniarki poinformowałam siostrę przełożoną, na zasadzie – zrobi z tym coś czy nie to jej sprawa, ale wiedzieć musi. Podobno rozmowa była, Przełożona poinformowała mnie o tym i przeprosiła za  nie właściwe  zachowanie się.                                  LUDZIE, ale  taki człowiek został pracownikiem służby zdrowia i to  w DOMU OPIEKI ?

Odpowiedź na komentarz Maryi

Komentarz twój emanuje wściekłością, ja doznaję takich samych uczuć jak czytam pisma od was. Czyli, że jesteśmy kwita.  Nie rozumiem dlaczego tak Cię  boli określenie  – decydentki, tak siebie określiłyście same  w jednym z pism  – Cytuję –  Podczas pobytu w placówce zaobserwowano, że ma problemy z nawiązywaniem satysfakcjonujących ją relacji ( że niby ja ), przestrzeganiem norm społecznych, szczególnie negatywnie ocenia i posądza o nieprawidłowości  osoby DECYZYJNE , o szerokich kompetencjach ( ksiądz, lekarz, dyrektor, kierownicy działów ). Słowo to zostało użyte po raz pierwszy przez kogoś  z dyrekcji Domu i podsunięte do podpisu Prezydentowi żeby zrobiło mocniejsze wrażenie. Ja tylko użyłam innej odmiany.       Jak można szanować ludzi którzy w jednym zdaniu   określają mnie  jako osobę  nie przestrzegającą  norm społecznych i mającą problemy z nawiązywaniem kontaktów a w innym zdaniu, tego samego pisma, określić ją jako osobę komunikatywną  i aktywną społecznie.                                                                                          Nie zgodzę się z określeniem, że narzekam iż jest mi źle. Nigdy w życiu. W tym DPSie po prostu poznałam ludzi jakich nigdy przedtem nie znałam. Najpierw było to dla mnie szokujące a teraz spoko,  po prostu tacy jesteście. Wiem, że po was można się wszystkiego spodziewać ( mam na myśli wyłącznie decydentki ) i o tym właśnie piszę w SWOIM pamiętniku.  Nie podoba się to proszę nie czytać.                                                                                             Czekasz na moje niedołęstwo i wyrażasz ubolewanie, że złego diabli nie biorą. Mam nadzieję, że jak będę już niedołężna to was  w tym DPS nie będzie, zmienicie pracę czy przejdziecie na emerytury.  Różnica między nami mieszkańcami tego Domu, a jego pracownikami jest taka, że my tu już zostajemy do śmierci a wy do emerytury. Wy czujecie się jak decydentki o szerokich kompetencjach a ja ciągle wam przypominam, że jesteście po prostu naszymi opiekunami, kiepskimi ale jednak.  Pani dyrektor nie jest moim dyrektorem tylko osobą kierującą zakładem w którym są ludzie oddani pod jej opiekę i ona ma nadzorować żeby wszystko grało. Żeby łatwiej było kierować całym zespołem ludzi pani dyrektor ma do tego jeszcze kierowników działów a oni pozostały personel  a każda z wymienionych osób jest po prostu moim opiekunem i ja o tym niezmiennie przypominam – OPIEKUNEM.  To, że nie wychodzi wam ta opieka to właśnie opisuję. Złości was to moje pisanie – wiem. Jak prowadziłam radio to nie pisałam bloga. Jak pisałam artykuły do kwartalnika, to nie pisałam bloga. Jak prowadziłam raz w miesiącu, programy poetycko muzyczne, to nie pisałam bloga. A teraz nic nie robię to piszę bloga i traktuję to jak misję.

Rzecznik postanowił…

… odmówić wszczęcia postępowania wyjaśniającego.                Wszystko bym zrozumiała ale zdania – ” lekarz w trakcie udzielania pacjentce świadczeń nie naruszył  Kodeksu Etyki Zawodowej” – nie mogę pojąć. Przyszedł do mnie psychiatra, nie słuchał tylko mówił i miał gotową diagnozę a etyki nie naruszył. Rzecznik podobno dokonał czynności sprawdzających, uzyskał dokumentację medyczną ( nie musiał uzyskiwać bo ją dostarczyłam. To dwie diagnozy wystawione właśnie przez lekarza którego skarżyłam, innych nie było-  Jedna diagnoza sprzed 5 laty w której było napisane – ” wieloletnie życie w stresie i druga już ta wymyślona teraz ) Ciąg dalszy pisma rzecznika –  i w historii choroby pacjentki było rozpoznanie  – ” uporczywe zaburzenia urojeniowe „.  I koniec , nic nikogo nie obchodzi. Pan doktor miał podważyć mojego bloga, zrobił to i on jest w porządku.  No przecież moralności pana doktora nie podam do sądu.  Zresztą jak można postawić przed Sądem coś czego nie ma. Sądziłam jednak, że etyka = moralność. Okazuje się, że nie, że niektórzy lekarze mają swoją i etykę i moralność.   On miał prawo i już.  Może to nie brak moralności tylko nie douczenie?  Tak czy siak ani tego ani tego przed Sądem postawić nie można.                                                                                                                Mam przed sobą  dane z akt sprawy  sądowej innego naszego mieszkańca – pana Witka. Rozpoznanie takie samo  jak u mnie – organiczne zaburzenia urojeniowe. Jeśli ktokolwiek i kiedykolwiek zakwestionował postępowanie naszych decydentek natychmiast pan doktor psychiatra szufladkuje go  – uporczywe urojenia. Przecież te nasze rządzące  są takie wspaniałe, czego ci podopieczni od nich chcą.  Mam nadzieję, że kiedyś życie dobierze się i do naszych decydentek i do naszego pożal się Boże doktorka.                                                                                                                 Jak pan doktor pisał o mnie to sprawa dotyczyła wyłącznie mojego bloga, natomiast w diagnozie u  Witka są to skargi   pisane przez niego   do pani dyrektor i uwagi personelu odnośnie zachowania się Witka.  Jak dla mnie to dyrekcja i lekarz psychiatra wystawili sobie brzydką opinię i to ich należałoby podleczyć, czego dowodem są właśnie zarzuty stawiane Witkowi, pisane do Sądu jako dowód koniecznego leczenia szpitalnego.  Podstawowy zarzut naszego doktorka został przez Sąd odrzucony –  pacjent demonstruje objawy choroby psychicznej. Biegli psychiatrzy zarzutu nie potwierdzili.                                                                                                                A oto co pisał w swoich skargach Witek i co ma świadczyć o jego chorobie                                                                                                                                  – zarzuca pani dyrektor, że kłamstwa to jej chleb powszedni – To potwierdzi 80% podopiecznych. Mój pamiętnik też o tym mówi.                                                                                                                    Skargi na pielęgniarki o niewłaściwym podawaniu leków, o wchodzeniu do pokoju kiedy on sobie tego nie życzy, o zamiennikach lekowych których on sobie nie życzy, o brakach zawodowych pielęgniarek.  To również potwierdzą inni mieszkańcy. Ja osobiście miałam wiele incydentów nie właściwego zachowania się pielęgniarek. Jeden z nich opiszę na dalszych stronach.                                                                                                       O alkoholizmie pana Witka, który według decydentek należy leczyć, mają świadczyć dwa incydenty rzekomego upojenia alkoholowego. Jeden miał mieć miejsce 6 lipca 2016r. a drugi dwa lata później – 5 lipca 2018r. Jak załatwiają te rzekome upojenia to opisałam w poprzednim rozdziale.                                     Jest groźnie brzmiąca notatka służbowa, która mogłaby świadczyć o zaburzeniach psychicznych gdyby nie była prawdziwa. Pacjent zgłosił, że w nocy po jego twarzy chodziły wszy. Personel stwierdził, że to były muszki owocówki ( trochę nie bardzo pasują owocówki do ostrej zimy, fakt miał miejsce u Witka w styczniu a u mnie dwa tygodnie wcześniej). To robactwo oblazło cały DPS i każdy nazywał je inaczej. Ja je nazwałam mucho mrówkami, bo to i pełzało i fruwało.  Opisywałam ten incydent w grudniu 2016r. Miałam dezatyrację przed samym Bożym Narodzeniem. Była wymiana rur kanalizacyjnych i robactwo obległo cały prawie dom. U jednych było wcześniej u innych później. U mnie wcześniej ponieważ pod moimi drzwiami był rozkopany korytarz.                                                                                   Brud  w pokoju podopiecznego ma świadczyć o chorobie psychicznej. U podopiecznego  z niedowładem całej lewej strony  i częścią prawej, to według pracowników DPS ma świadczyć o podopiecznym a nie o pracownikach. I kto nie byłby w takiej sytuacji nerwowy co zarzuca się panu Witkowi.  Chcą mieć święty spokój  i tyle.                                                                                            Jedna z nowo przyjętych mieszkanek już to zauważyła, mnie trzeba było na to kilka lat; owa mieszkanka mówi mi – poskarżyć się nie ma komu a pochwalić kogokolwiek strach, że ten ktoś może być napiętnowany.

Odpowiedzi i podziękowania

Przeniosłam podziękowania z poprzedniej strony , ponieważ  odpowiedzi na komentarze nie były adekwatne do tytułu strony.

Tak więc dziękuję za komentarz zakończony zdaniem – Dodałem do ulubionych, na pewno tu wrócę. Komentarz był na stronie o osobach z mojego życia prywatnego sprzed laty myślę więc, że jest to sympatia do ludzi o których pisałam.  DZIĘKUJĘ!

Dziękuję Grażynce za informację o artykule  z Gazety Olsztyńskiej  z dnia 13 listopada o moim tacie. Niestety autor go trochę ubarwił, ładnie ale…

Pytacie czemu nie emituję reklam które dostaję, przecież na tym można zarobić.                                                                                              Żebym zostawiała wszystkie reklamy jakie dostaję na kartach mojego pamiętnika to więcej byłoby w nim reklam niż treści z mojego życia. Te reklamy nawet pasują do treści ale mnie nie o to chodzi. Nie lubię reklam, jak dla mnie to one utrudniają oglądanie filmów czy programów telewizyjnych. Kto czytałby mój pamiętnik żeby musiał przebijać się przez reklamy. Dzisiaj np nie mogłam wejść na swoją stronę bo właśnie musiałam przebijać się przez reklamy te ogólnodostępne. Całe szczęście, że reklamy przychodzące do mnie w komentarzach mogę wrzucić do kosza jednym kliknięciem.

Pytacie czy dostałam odpowiedź z Izby Lekarskiej. – Owszem dostałam  ale to był szach i mat. Opiszę dokładnie na następnej stronie.

Kochani, ja jestem zasypywana pytaniami nawet na ulicy.  Odpowiadam zawsze tak samo – czytaj prababcia 102pl.

Wszystkim bardzo, bardzo dziękuję.

 

 

Paproch

Tę stronę zatytułowałam paproch. bo znalazł  się  mimo, wydawałoby się, wysprzątania. Nie dawno pisałam, że chętnych na bycie śmieciem u nas jest brak, a tu proszę – jest. Łże na żądanie  i nawet zalewa się łzami. To dopiero paproch. Któregoś dnia przy obiedzie w stołówce, widzę jak do jednej z pań podchodzi pani dyrektor, później pracownik socjalny, tak więc podeszłam i ja. Patrzę, a tu łzy aż kapią na stół. Pytam, co się stało, że tak płaczesz? Ty byś też płakała, jakbyś przez trzy dni i noce miała za ścianą libację alkoholową  codziennie do piątej rano.  Przecież ja nie śpię.  No fakt, byłabym zła, ale poszłabym i wytłumaczyła, że jeśli już to bądźcie cicho. Ale po pewnym czasie trybik mi wskakuje na miejsce i wyrażam swoje zdziwienie – kto u nas w DPS byłby w stanie tak balować. Toż to same starocia ledwie trzymające się na nogach. Taki to machnie setkę i śpi. Co najwyżej telewizora nie wyłączy. A owa pani wylicza : Czesiu, Rysiu, Jurek, Grzesiu i Irek. No nie wierzę – Czesiu i Rysiu nie piją, jak Grzesiu to nie wiem a Irek jeśli już to wyłącznie u siebie w pokoju, jest w końcu moim sąsiadem to wiem. Po kielichu gdzie indziej nie wróciłby do siebie bo ledwie chodzi, a poza tym każdy z nich codziennie rano jest w stołówce czysty i wypoczęty a po takiej libacji to leżeli by gdzieś pokotem. A ten paproch ze złością – nie broń ich, żebyś wiedziała co oni o tobie mówią. Po tej wypowiedzi  odeszłam od szanownej i już jej nie chcę znać. Dochodzenie jednak zrobiłam. Każda z osób z którą rozmawiałam była zdziwiona o co  ja  pytam. Wreszcie dotarłam do pana u którego były te rzekome libacje i wszystko stało się jasne.                                                                          Witek, bo o nim mowa zamęcza dyrekcję swoimi pytaniami i zastrzeżeniami co do zarządzania Domem. Dyrekcja na różne sposoby próbowała go uciszyć i nic im nie wyszło. Chcieli go koniecznie zamknąć w psychiatryku w brew jego woli. Nie udało się Sąd odrzucił wniosek, to teraz kombinują zamknąć go na odwyku.  Przysięgam, że nie widziałam go nigdy  pijanego, ani na rauszu. Jego najbliższe sąsiadki również nie. Nadarzyła się okazja żeby go wrobić, do tego potrzebny był paproch – śmieć moralny. Witek jest po udarze z niedowładem całej lewej strony.  Będąc w swoim pokoju podwinęła mu się noga, zaczepiła jedna o drugą i Witek się przewrócił.  Leżąc na podłodze wołał o pomoc. Pokojowa zamiast mu pomóc wezwała do tej pomocy siostrę przełożoną,  ta z kolei  wzięła ze sobą pracownice skłonną do wszelkich przytakiwań. Narobiły dużo szumu działając przy otwartych drzwiach i od razu wzięły za pewnik, że Witek jest pijany dlatego się przewrócił. Zamiast posłużyć się alkomatem, a nawet policją, one posłużyły się paprochem potwierdzającym świństwo przez siebie wymyślone na poczekaniu. Tyle, że bardzo przesadzone.

11 listopad 2018r.

Jak zawsze w przed dzień tego święta idę na cmentarz z biało – czerwonymi kwiatami  do mojego ukochanego Ułana Jazłowieckiego. W tym roku już ktoś przede mną był, widzę dwie chorągiewki ułożone na skos i  wpięte w znicz.  Ucieszyło mnie to bardzo. Wracam do naszego DPSu który cały powinien być na biało czerwono a tu szaro buro. BOŻE, PRZECIEŻ TAKIE ŚWIĘTO JUŻ NIE ZDARZY SIĘ ZA NASZEGO ŻYCIA PO RAZ DRUGI.          Na około  300 okien  widać trzy flagi u nas mieszkańców ( akurat u tych u których nasz psychiatra stwierdził choroby psychiczne) i dwie stare wypłowiałe flagi przy wejściu głównym.  Dyrekcja nie poczuła się do obowiązku przystrojenie Domu, którego sama nazwa zobowiązuje do świątecznych akcentów. Nasz Dom powinien być wyróżniony i widoczny z daleka barwnością dekoracji. Nie tylko Dom nie jest udekorowany ale i mieszkańcy pozostawieni na trzy dni bez żadnych zajęć, bez żadnej świątecznej rozrywki. Wszystko pozamykane na klucz i błądzący bez celu ludzie.  To wszystko w ramach oszczędności, a można było tanim kosztem ubarwić nasze balkony. Panie w pracowni plastycznej bez przerwy coś kleją – mogły nakleić 300 chorągiewek, które ustawione po dwie  na skos w doniczkach i w co drugim  oknie udekorowały by cały nasz Dom tak, że ludzie przychodziliby go oglądać. Można by zafundować do dekoracji wielkiego białego orła w koronie. A tu nic – cicho wszędzie, głucho wszędzie. U nas nie ma też wolności, o którą tak walczyli nasi przodkowie, stąd ta nicość. Dyrekcja chętniej obchodziłaby dzień dyktatury. U nas nie może być żadnej samowolki – jak tylko ktoś za dużo mówi natychmiast zajmuje się nim psychiatra. Przytoczę zasłyszaną rozmowę pana NIKT z nową mieszkanką, która od kilku dni siedzi z owym panem przy jednym stoliku w stołówce; ja mam z nimi stolik po sąsiedzku. Pan NIKT szkoli panią Halinkę – przedstawia się jako doradca pani dyrektor i tłumaczy jej, że każde niewłaściwe zachowanie swoich sąsiadów powinna natychmiast zgłaszać do pani dyrektor. Obraliśmy kurs na tych co piszą różne donosy, żeby nimi zajmował się psychiatra a tych  co płacą po 800 zł. a żyją za 4000 zł. będziemy eksmitować. Dlatego bardzo prosimy o informowanie nas o wszystkim co może panią niepokoić  bo musimy jak najwięcej wiedzieć  żeby móc działać.                                         Ten wykład trwał przez całe pół godziny a więc tyle ile trwał obiad. Na drugi dzień pana NIKT nie było przy obiedzie, pani Halinka siedziała sama tak więc odwróciła się do mnie żeby porozmawiać. Po jakimś czasie pyta mnie – ten pan co ze mną siedzi to w jakim języku on mówi,  Ja go w ogóle nie rozumiem.   Jego nikt nie rozumie, on nie mówi tylko bełkocze. A przede wszystkim jego nikt nie słucha ( po za dyrekcją ) bo na ogół mówi od rzeczy. No ale on akurat ma wolność słowa. Ach jak się cieszył jak po wyborach okazało się, że zostaje u nas po staremu, krzyczał na całą salę z radości i był zdziwiony brakiem  jakiegokolwiek odzewu. Obrósł w piórka i znów rządzi. Kiedyś wykrzykiwał, że będzie przewodniczącym Samorządu Mieszkańców; przekonał się, że nikt go nie wybierze na to stanowisko to pani dyrektor ofiarowała mu funkcję swojego doradcy. Poczuł się ważny i może śmiało niszczyć ludzi. Ma wolność na wszystkich polach.

Sąsiadka spod 1= powrót do DPS

Sąsiadkę spod 1 mało kto znał, przebywała najczęściej za oceanem razem z trupą teatralną z którą pracowała. Była wprawdzie pracownikiem technicznym teatru ale nie zastąpioną charakteryzatorką. Domem i trójką dzieci zajmował się jej mąż. To jego znali i cenili wszyscy sąsiedzi, był pomocny nie tylko w swoim domu i swoim dzieciom, pomagał też wszystkim sąsiadom;  a przecież pracował. To on wstawiał  zamek do drzwi kiedy  sąsiadka spod 15  uszkodziła mi go. Jak żona zakończyła wojaże to dzieci były już w średniej szkole. Pan Kow.  opadł; z sił  żona niestety  nie umiała zaopiekować się nim.  Ich syn przyjeżdżał z drugiego końca miasta i odwoził ojca na dzienny pobyt dla chorych z demencją, właśnie do naszego DPSu; ja już w nim mieszkałam także zaraz po jego przyjeździe przychodziłam do niego, obwoziłam po budynku i zawoziłam na salę gimnastyczną. Dużo ze sobą rozmawialiśmy i okazało się, że ten pobyt w DPS to ucieczka przed żoną która nie dawała mu wytchnienia i sądziła, że mąż będzie się teraz ją opiekował. Jak pani Kow. zauważyła, że mąż zbyt chętnie daje się zawozić do DPSu to i ona zechciała przyjeżdżać razem z mężem. Po jakimś czasie zrezygnowali oboje , bo przecież to nie o to chodziło. Minęło parę lat i zmarło się mojemu sąsiadowi. Żona, już 95 letnia kobieta nie dawała sobie rady sama w domu, jeździła na wózku inwalidzkim i miała jakieś aparaty na nogach. Postanowiła zamieszkać w naszym DPSie. Ponieważ miała zastrzeżenia co do opieki poprosiła do siebie panią dyrektor Domu żeby je wyłuskać. Moim zdaniem postąpiła słusznie bo po pierwsze nie wiedziała gdzie urzęduje pani dyrektor, po drugie nasz Dom to labirynt korytarzy i pięter; musiałaby do biura jechać dwiema windami, każdą po dwa piętra po to żeby zaskoczył ją fakt, że i ona mieszka na parterze i biura znajdują się na parterze. Taka to plątanina. Nie wiedziała, że w naszym Domu to należy skakać nad dyrekcją  a nie chcieć cokolwiek od nich, dyrekcja ma mieć święty spokój. Jak pani dyrektor usłyszała czego to domaga się pani Kow. to natychmiast  poleciła objąć  ją  specjalnym nadzorem – czyli konieczność pomocy psychiatry w celu wyciszenia podopiecznej. Jak można życzyć sobie codzienną kąpiel, a raz w tygodniu to nie wystarczy? Mało tego, że raz w tygodniu to jeszcze nie wtedy kiedy sobie życzy podopieczny a wtedy kiedy personel znajdzie na to czas. Jak dzisiaj powiem komuś z mieszkańców, że pani Kow. chciała codziennej kąpieli to każdy kto to słyszy wybucha śmiechem. Niestety pan doktor psychiatra bardzo się przejął poleceniem pani dyrektor i pani Kow. wylądowała w psychiatryku w kaftanie bezpieczeństwa.  Podczas rozmowy z jej córką dowiedziałam się, że jej mama musiała być nafaszerowana jakimiś prochami bo nigdy w życiu nie widziała tak szalejącej mamy. Przeraziła się co ludzie mogą zrobić drugiemu człowiekowi udając, że pomagają. Córka zabrała matkę natychmiast  do domu. Każdemu odradza pobyt w naszym Domu ” Opieki „.

Sąsiedzi – 3

Najbliższymi moimi sąsiadami była rodzina spod 15′ Zaraz po wprowadzeniu się do tego naszego budynku, czyli w roku 1963  była to rodzina którą można było tylko podziwiać a skończyło się wszystko bardzo smutno.  To rodzina piłkarzy i jednocześnie ludzi pięknych i wykształconych. Wszyscy w rodzinie kochali się i żyli w dobrobycie. Ojciec był swego czasu piłkarzem, później trenerem  a  jak   synowie poszli w ślady ojca to duma go rozpierała zwłaszcza, że zaszli wysoko – obaj synowie grali w Orłach Górskiego.  Na początku  ” krzywa” rodziny  w zawrotnym tempie szła w górę a później na łeb na szyję spadała. Najpierw zmarł ojciec, później firma budowlana starszego syna zbankrutowała,  szukał więc  bogactwa  za oceanem, zostawił żonę i synów w Polsce a sam pojechał do Stanów Zjednoczonych i już z nich nie wrócił; tak zaplątał się w tym swoim życiu, że do Polski już przyjechać nie mógł. Żona z synami została w pałacu wybudowanym przez męża  ale niestety utrzymać tego ” pałacu ” nie była w stanie. Sama przeszła ciężką chorobę ale wyszła z niej zwycięsko .               Młodszy syn państwa K szedł do przodu jak burza. Pamiętam kiedyś oglądając telewizję widziałam dzieciaki bawiące się w piłkarzy i każdy z nich chciał być J K. Musiał później nasz bohater zacząć spadać bo jak spotkaliśmy się na pogrzebie jego mamy to wyglądał bardzo  biednie. Matka tych wielkich swego czasu synów przymierała głodem zabarykadowana w swoim domu. Opowiadały mi o tym  sąsiadki, ja mieszkałam już w DPS.  Jeszcze jak mieszkałam  w naszym domu powinnam była zauważyć, że z nią dzieje się coś niedobrego. Zrobiła się mściwa, złośliwa; później zapominała, że sprawiła dużą przykrość i przychodziła żeby jej w czymś pomóc.  Np. kiedyś całą grupą sąsiadek wracałyśmy  z kościoła i prowadziłyśmy  ożywioną dyskusję  na tematy polityczne. To były  lata dziewięćdziesiąte  wszyscy wówczas interesowali się polityką. Nagle pani K zaczyna wieszać psy na komunistów i wychwalać  pod niebiosa solidarność. Ja wtrąciłam się do rozmowy twierdząc, że nie powinna tak złorzeczyć na kogoś dzięki komu zawdzięcza  wykształcenie swoje i swoich dzieci,  dobrobyt i wysoką pozycję społeczną. Pani K zerwała się i  pobiegła sama do domu.   Wbiegła do budynku, windą pojechała na to nasze czwarte piętro i …     ja weszłam schodami, jak dochodziłam do jej mieszkania pani K szybciutko zamknęła za sobą drzwi. Niczego nie świadoma podchodzę do swoich drzwi i widzę jak  z dziurki od klucza coś cieknie, to był klej. Ze złości na mnie wtrysnęła do dziurki tyle kleju, że  nie mogłam włożyć klucza. Pobiegłam do sąsiada on dał mi rozpuszczalnik i kazał  mocząc  w nim  klucz, próbować wkładać go   do zamka wielokrotnie.  Trwało to bardzo długo ale dostałam się do domu. Na drugi dzień musiałam wymienić zamek. Za kilka dni pani K miała do mnie sprawę i bez skrupułów przyszła z prośbą wiedząc, że nie odmówię nigdy nikomu jeśli jestem w stanie w czymś pomóc.                                       Pani K miała dość dobrą emeryturę i jeszcze dodatkową pomoc od syna zza oceanu. Drugi syn żeby ulżyć matce założył konto w banku z którego bank robił wszystkie opłaty. Matka póki jeszcze myślała to szła do banku po pieniądze na życie a jak przestała myśleć  to konto rosło a ona  przymierała głodem. Sąsiedzi przynosili jej  talerz zupy, aż któregoś dnia zauważyli że nikt jej nie widział już od dłuższego czasu. Nikomu nie otwierała drzwi. Zadzwonili do syna, jak przyjechał za kilka dni  to  było już za późno. To był bardzo smutny pogrzeb ale o dziwo mimo, że z piłką ta rodzina już nie miała od lat nic wspólnego to na pogrzeb matki swojego idola zjechali się kibice z całej Polski.

Tak to różnie z tym naszym życiem bywa.

Sąsiedzi – 2

W bloku w którym mieszkałam, były 23 mieszkania także  przekrój charakterów i podejścia do życia nas tam mieszkających, był do wyboru do koloru.  Różne zawody, różne zainteresowania, ale wszyscy jako sąsiedzi byli dla siebie życzliwi, chociaż przez wiele lat nawet nie znaliśmy się, wiadomo młodość jest zapracowana i zaganiana.  Tak siedząc   i rozmyślając, przyglądałam się trzeciemu pokoleniu bawiącemu się w tym coraz piękniejszym parku. Po paru minutach dosiadła się do mnie Zosia – trzecia żona Janusza   – wdowa po nim.                                                                                                         Janusz był z wykształcenia prawnikiem, pracował na dyrektorskich stołkach ale najbardziej  pociągała go scena, mikrofon  i kamery. Wiele lat występowaliśmy razem. Janusz prowadził imprezy artystyczne, śpiewał i występował   w filmach. Świat reżyserów i producentów filmowych gościł u niego w domu często ale  na ogół jak on był gdzieś w świecie.  Ja zawsze miałam klucze od jego mieszkania także ten wielki świat zawsze musiał najpierw zapukać do mnie. Byłam taką recepcją, wydawałam i odbierałam klucze. Częściej widywałam jego gości i różnej maści kobiety niż jego samego. Nigdy nie interesowałam się co się dzieje w jego mieszkaniu a w nim zawsze wszystko było w porządku. Wysłuchiwałam zachwyty kobiet Janusza ale i użalania się.  Znałam wszystkie żony i kochanki; byłam też wiecznym żyrantem na hektary i posiadłości wiejskie.  Swoim starym zwyczajem zalecał się i do mnie ale jak zorientował się , że jestem jego sąsiadką amory ustały. Kiedyś po występach, Janusz proponuje, że mnie odprowadzi do domu. Ja wiedziałam, że jest moim sąsiadem tak więc myślałam, że dworuje sobie,  on  o tym nie wiedział, (był wtórnym lokatorem i mieszkał z nami dopiero od kilku miesięcy). Tak więc idziemy razem do domu. Janusz pyta – dokąd idziemy? ja  mu na to –  gdzie oczy poniosą. Ciągle myślę, że żartuje.  W  pewnym momencie Janusz  robi bardzo zdziwioną minę, w tej minie jest i zachwyt i przerażenie,  ja bez pardonu idę  prosto do jego domu. Patrząc na jego minę zrozumiałam, że on nie wie iż jesteśmy sąsiadami. Z  trudem powstrzymywałam  wybuch śmiechu. Puszcza mnie przodem przy wejściu do budynku a ja bez żenady wchodzę. Tego to on się nie spodziewał , miał do czynienia z setkami kobiet ale z taką nigdy.  Winda jeszcze u nas nie była czynna ( windy nie mieliśmy przez pierwszych 16 lat ) idziemy więc schodami, ja mieszkam na 4 piętrze a Janusz na 5. Januszek ćwierka szczęśliwy, że tak bez żadnych zabiegów dziewczyna idzie do niego; aż tu stop, mina zrzedła, żegnamy się na czwartym piętrze. Długo wspominaliśmy jego  pierwsze zaloty, po których zostaliśmy przyjaciółmi. Oczywiście żadna z żon ani kochanek o jego licznych podrywach nic nie wiedziała i o tym zdarzeniu również, opowiedziałam je  jego mamie.             Jak rodzice Janusza rozchorowali się to on tych  swoich staruszków ściągnął do siebie. Jego mama codziennie przychodziła do mnie na pogaduszki i nie mogła się nadziwić, że Janusz nie zawrócił mi w głowie, tak więc opowiedziałam wszystko co o nim wiedziałam, a jego mama na to – taki sam jak jego ojciec. Zosia, jego  trzecia żona, nawet nie wie, że poradziłam mu znalezienie porządnej kobiety bo nie poradzi sobie sam z ciężarem życia, zaczęło nawalać mu serce. Zosia była jego żoną zaledwie prze 6 lat, w tym czasie pochowała ojca i matkę i samego Janusza.  Zamiast radości życia były choroby i pogrzeb za pogrzebem, a po pogrzebach sądzenie się o części majątku pomiędzy trzema żonami  ich dziećmi i siostrą Janusza. Nie zazdroszczę.

Sąsiedzi z ul. Radiowej

Ul. Radiowa jest blisko naszego DPSu tak więc korzystając z pięknej pogody zaczęłam ją odwiedzać. Ta moja ulica rozciąga się przez pięknie ubarwiony jesiennymi kolorami park i pewnie te kolory i ta ukochana  pora roku nastroiły mnie melancholijnie. Zaczęłam wspominać. Kiedyś  spacerując lubiłam  ” zaglądać” ludziom w okna i dopowiadać swoją wyobraźnią historię rodziny z za tego okna,  ( to było takie zaglądanie z daleka ).. Nie wiedziałam w czyje okna  „zaglądam” wszystko opowiadała mi moja wyobraźnia.  Dzisiaj chodząc po parku zerkałam z daleka w okna  dobrze mi znane i przypominałam osoby kiedyś żyjące w mieszkaniach za tymi oknami.

Na najwyższym piętrze mieszkał pan Ryszard z rodziną. Jego  żona, prowadziła względem niego, dziwną politykę rodzinną,  Ona była brzydulką, on bardzo przystojny a miłość i zgoda w rodzinie była piękna.  Ona zajmowała się domem i dziećmi a on pracował na utrzymanie rodziny. Kiedyś będąc u niej , było to z pół wieku temu, zagadałyśmy się,  nagle pani Kasia   spojrzała na zegarek, szybko wskoczyła do łóżka i zaczęła udawać obłożnie chorą. Zgłupiałam, nie wiedziałam o co chodzi do momentu aż otworzyły się drzwi i do domu wrócił z pracy pan Ryszard. Później Kasia wytłumaczyła mi, że jej mąż jest zbyt przystojny żeby pozwalać mu  na jakieś swoje fanaberie; a zatem natychmiast po powrocie z pracy musiał zajmować się dziećmi, domem i „chorą” żoną i wszystkie głupotki ulatniały się pod presją obowiązków domowych. Dzisiaj pani Kasia już nie żyje, ich syn ma swoją rodzinę i mieszka w tym samym mieście ale daleko od rodzinnego domu. Jak był mały zawsze na pytanie kim będzie jak dorośnie odpowiadał, że złodziejem i bandytą; a później przypatrywał się minom pytających. Jak przychodził do nas  w celach zabawowych  – był rówieśnikiem mojej młodszej córki, natychmiast wchodził na szafę i z niej kierował zabawą.          Córka Kasi  i Ryśka, mieszka ze swoją rodziną w Holandii; zabrała tam też swojego tatę, bo pan Ryszard niestety zachorował na alcchaimera. Mieszkanie stoi puste i czeka na ewentualny powrót córki z rodziną.                                                                                                    Dwa piętra niżej  mieszkała  pani Jola z mężem i pięciorgiem dzieci. Mąż Joli, wiecznie pijany ale rodzina kochająca się i pomagająca sobie na wzajem, to znaczy dzieci z matką wspierające  się na wzajem, z ojcem było różnie. Kiedyś Jola wraca z pracy i  widzi, wcześniej niż zwykle ,męża w domu, leżącego na kanapie. Była pewna, że jest pijany i chodząc po mieszkaniu zaczyna na niego złorzeczyć, a on cichy jak myszka. Po dłuższym gderaniu podchodzi do męża a on nie żyje. Jola została sama z dziećmi. Najstarszy syn, wielka podpora matki, niestety zakochał się w rozwódce znacznie starszej od siebie i wyprowadził się z domu. Zostały trzy córki i  pięcioletni syn. Jola przez całe życie ledwie wiązała koniec z końcem także jak córki wydała za mąż postanowiła skończyć z biedą. Wyszła za mąż za sąsiada, wdowca, wieloletniego komendanta policji, brzydkiego jak nieszczęście ale z piękną emeryturą. Wprowadził się do niej  a wraz z nim  jego metody wychowawcze względem najmłodszego syna Joli. Skutek był taki, że Wojtuś – syn Joli, jak na ironię,  był całe swoje życie bandziorem działającym w gangu złodziei i   częściej był w więzieniu niż w domu. ( A ja go mimo wszystko lubiłam; lubiłam  wszystkie dzieciaki z ulicy Radiowej ).

CDN.