Suknia łososiowa

Chyba pisałam, że nasze tablice informacyjne od miesięcy były obwieszone informacjami o wjazdach do miejsc świętych, o mszach, o spotkaniach przy herbatce  i rozmowie o Papierzu, o różańcu, o zaproszeniu do kina na film o świętościach.  A wszyscy u nas wiedzą, że jeśli jest ogłoszenie to znaczy, że nie ma chętnych i trzeba by zrobić jakąś łapankę. Aż wreszcie w listopadzie 2017 r. zaczęło się coś zmieniać. Było dużo występów dzieci z przedszkoli i szkół. Były nie raz po dwa występy tego typu w jednym dniu. Aż ludzie mieli przesyt i przestali przychodzić ale  ogłoszenie informujące o występie  osób dorosłych zachęciło do przyjścia. Dwie osoby nie wiele młodsze od nas, z dwiema gitarami i z piosenkami. Ja niestety oceniłam ten występ na dwójkę. Jak reszta nie wiem.  Za tydzień  wystąpił u nas chór pielęgniarek. Panie zaśpiewały pełnymi, dojrzałymi, czystymi głosami. Ich oceniłam wysoko zwłaszcza, że chór śpiewał bez dyrygenta a równiutko.  I już byłaby szóstka gdyby nie zaczęły śpiewać solistki. Zwykle solistą zostaje osoba z najładniejszym głosem a tu odwrotnie. Solistki zaniżyły poziom.  Ich występ pokazał, że wszędzie rządzą układy.                   No ale to ich sprawa, chór u nas popisał się  my jako gospodarze niestety nie. Na widowni było 12 osób, w tym  trzy osoby z personelu. Jak  Markie…. mówiła wierszyk, czy w świetlicy czy w kaplicy, to pozwożono ludzi ile się da, samego personelu było siedem i więcej osób, a tu taki wstyd. Kierownictwo domu powinno było ich przywitać, ugościć i pożegnać po pańsku, a tu nawet nie było nikogo z kierownictwa. Wstyd. Gośćmi zajęła się Ela, bo to jej branża a ja w imieniu wszystkich zebranych, na prośbę Natalki, podziękowałam za piękny występ. Tak zakończył się listopad. Natomiast 14 grudnia gościliśmy u nas aktorkę teatralną i filmową  panią Irenę Telesz. ( To matka proboszcza z serialu telewizyjnego      ” Nad Rozlewiskiem”). Znam ją osobiście około 40 lat  i zawsze jestem nią urzeczona. Było mi bardzo miło jak na swój widok rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Obsypałyśmy się wzajemnie komplementami i na sercu zrobiło się cieplutko.  Pani Irena opowiadała nam jak kręci się sceny do filmu. Porównała pracę na planie filmowym i w  teatrze i jak każdy aktor wyżej ceniła sobie teatr od filmu ale film wyżej ceni aktorów. Jak opowiadała o trudach kręcenia poszczególnych scen, bezustannego powtarzania ich, to przypomniało mi się, że właśnie 40 lat temu zagrałyśmy w jednym filmie razem. Śmiem napisać grałyśmy , choć w zasadzie to ja nie wiedziałam czy gram czy statystuję, ale nasze kwestie były współmierne i czasowo i tekstowo  i finansowo.Dla mnie to granie było łatwe i przyjemne. Grałam panią domu  w którym odbywa się wesele. Byłam matką panny młodej.  Pani Irena była gościem a jej mąż był ojcem pana młodego.              Postanowiłam poszukać czegoś na temat tego filmu w internecie.  Ale jak znaleźć jak nie pamiętałam ani nazwiska reżysera ani tytułu filmu. U mnie wszystko przelatywało przez moje życie nie zostawiając śladów. Przypomniałam, że podpisując umowę odnośnie grania w tym filmie byłam bardzo dumna, że umowa była umową z aktorem, że ja byłam tym aktorem. Zostawiłam tę umowę w rodzinnym albumie artystycznym na pamiątkę.. W umowie było nazwisko kierownika produkcji i roboczy tytuł filmu, ale po nitce doszłam do kłębka.  Otóż tytuł filmu to ” We dwoje ” a reżyserem filmu jest Kazimierz Karabasz. Film swoimi cięciami przez cenzurę został wręcz zniszczony. Film polityczny stał się filmem kompletnie o niczym. Ale zobaczyłam siebie. W 46 minucie bohater filmu szykuje się na wesele Cała kwint esencja filmu to rozmowy gości weselnych, jak u  Wyspiańskiego, a tu wszystko wycięte.  Film jest czarno biały ale jest jedna  pani w sukni łososiowej,  to ja 40 lat temu.

Demony wracają

Jak się raz naraziłaś mafii to ci nie odpuszczą. Czuję wyraźnie oddech  byłej dyrektorki naszego domu na swoich plecach. Magda Pt… obecna kierownik socjalna, wybrana na to stanowisko w ostatniej chwili przez poprzednią dyrektorkę,  postępuje ze mną w ten sam sposób w jaki postępowała była  – jak już jej się naraziłam. Magdzie nie naraziłam się niczym ona tylko wykonuje polecenia byłej. Po to została wybrana  na to stanowisko.  Czyżby mafia się odrodziła ? Tylko kliknęłam nazwę Stowarzyszenia które według mnie jest centrum dowodzenia mafii i już wiedziałam, że mam rację. Nawet szefowa jest ta sama. Nazwa się nie zmieniła tylko to Stowarzyszenie jest teraz ogólnopolskie z oddziałami regionalnymi a nie jak kiedyś obejmowało tylko nasz region. Ucichło tylko ze swoją działalnością na parę lat i znów weszło do gry. Cholernie ważne stały się w naszym domu, siostra przełożona i kierownik socjalna – dwa relikty z przeszłości – moje demony. Wszyscy wiedzą, że u nas rządzą te dwie panie. Wiedzą o tym i pracownicy i podopieczni. Pani dyrektor ma teraz jeszcze mniej do powiedzenia niż na początku swojej pracy. Ludzie nawet wątpią czy ona chce mieć coś do powiedzenia. Jej się wydaje, że tak jest dobrze. Ona nie musi podejmować żadnych decyzji, robią to za nią demony. Nawet za cenę ośmieszenia się wycofa się z każdego powiedzianego wcześniej słowa. To ona – pani dyrektor wykonuje polecenia wymienionych pań. Przykre to jest bardzo bo szanowna nie bierze pod uwagę faktu, że za wszystko to odpowiada jednak ona.  I kiedyś za wszystko poniesie konsekwencje. Z taką dumą mówiła mi, że też należy do tego Stowarzyszenia. Jak powiedziałam jej, że przecież to jest mafia, nie ma czym się chwalić; to w odpowiedzi usłyszałam tylko – nie, już nie.  To stowarzyszenie jest bardzo sprytnie zorganizowane. Należą do niego wszyscy dyrektorzy i kierownicy placówek opiekujących się w różnej formie, ludźmi potrzebującymi tej opieki.  Oczywiście nie muszą wstępować w jej szeregi, ale wówczas byliby pomijani przy różnych formach pomocy. A stowarzyszenie to obraca ogromnym majątkiem. Na pewno nie wszyscy należący to tego stowarzyszenia to szuje, ale wystarczy, że nie widzą jak coś jest nie tak a podpiszą co trzeba. W razie czego to przecież w tym stowarzyszeniu nikt za nic nie odpowiada, wszak to sami wolontariusze pracujący ciężko i społecznie na rzecz biednych, pokrzywdzonych przez los ludzi. Ci ludzie, zwłaszcza samotni, to żyła złota, odchodzą i zostawiają cały swój dorobek życia. To zbyt kuszące żeby nie wrócić do takiej działalności, z tak misternie usnutego planu,  który się tak  pięknie realizowało. Wystarczy tylko usunąć ze swojej drogi takich jak ja. Niestety ci ludzie mafii nie potrafią niczego załatwić po pańsku, dyplomatycznie, u nich jest w łeb i po problemie.  Mnie  truto, rzucano we mnie petardami, przysyłano anonimy z groźbami. Piszę o tym śmiało chociaż  liczę się z tym ale też wiem, że mojego bloga czyta co miesiąc 1000 komputerów i to nie zmiennie od początku mojego pisania. Z tego tysiąca to setka wie dobrze o kogo chodzi,  zna mnie  i zna sprawę.

Powrót do pamiętnika pensjonariuszki DPS

Byłam pewna, że już nie będę pisała pamiętnika, że wszystko się jakoś ułoży w naszym domu i będzie git. Myślałam, że pracownicy socjalni pod batutą swojej szefowej po prostu tak wciągną mnie do różnych prac, że na podglądanie wnikliwe życia domu już nie znajdę czasu. Przecież najgłupsza nawet osoba wie, że to moje pisanie wzięło się z braku jakichkolwiek zajęć. Z odsuwania mnie od wszystkiego. Ja w ten sposób bronię się przed depresją i jak widać skutecznie. Na wszelkie smutki – praca. Wiadomo, że jeśli mam coś robić to  dotyczy to  sfery artystycznej. Pani dyrektor była na tak, kierownik socjalna na nie i jest na nie. Cokolwiek chciałabym zrobić , daremny trud. Chciałam zorganizować spotkania z muzyką klasyczną. Mam bardzo dużo nagrań takiej muzyki. Wybrałabym najbardziej popularne,  do tego dodałabym barwne słowo i byłaby taka uczta melomana. Ale chciałam to zorganizować kameralnie, w małym przytulnym pomieszczeniu, nie w świetlicy przez którą przechodzą ludzie. Niestety spotkałam się z odmową. Podobno głównie chodziło o pomieszczenie, już w to uwierzyłam ale jak się zorientowałam, że odmawia mi się wszelkiej działalności to już wiem co jest grane. Ponieważ panie socjalne prowadziły takie turystyczno poznawcze programy o różnych miastach  Polski; ja przygotowałam cudny program o naszym mieście. Przecież nasi ludzie nie wychodzą nigdzie od lat i nie wiedzą jak jest pięknie. W kancelarii Prezydenta Miasta dostałam wideo o naszym mieście a Kapela która powstała po to żeby rozsławiać nasze miasto i okolice, śpiewając oprowadzałaby nas.  W  czwartek miałam poprowadzić ten program a we wtorek dowiaduję się, że programy krajoznawcze już zeszły z ” afisza”.  Zaczęłam szykować coś ekstra na Sylwestra. Kosztowało mnie to i czas i pieniądze.  Dwa miesiące przed czasem spytałam pani dyrektor czy pozwoli, że poprowadzę Sylwestra. Już mam piękną muzykę i filmy do każdego utworu. Nasza pracownica Ania pomagała mi we wszystkim i ona zajęła by się stroną techniczną czyli komputerowo ekranową a ja byłabym prowadzącą i opowiadającą.  Pani dyrektor była cała w ochach i achach. Byłam na 100% pewna, że prowadzę Sylwestra a tu na dwa tygodnie przed Sylwestrem usłyszałam NIE. a po nie było głupie tłumaczenie się, że pani dyrektor myślała, że chodzi o jakąś sobotę w karnawale ale i tego mi już nie zaproponowano.  Ponieważ robić coś trzeba a ja nie wiele umiem to wracam do pamiętnika i czas jakoś upłynie. Takie ostre odsuwanie mnie od wszystkiego nasuwają mi podejrzenia, że w naszym mieście została przywrócona do łask poprzednio działająca mafia do której trzeba się koniecznie przymilić. O tym świadczy nie tylko ponowne wdeptywanie mnie w kąt ale i powrót do łask mojego głównego wroga czyli pani Janiny Mark… Eksponowaniem Janiny i wkopywaniem mnie w narożnik zajmuje się pani kierownik socjalna – pozostałość po poprzednich rządach.  Krew z krwi byłej dyrektorki. A  o takich jak ja nie zapomina się  nigdy. Tak więc i ja będę pisała ku pamięci a czytelnicy mojego bloga będą wiedzieli, że jeśli mi się coś stanie to powód będzie  ten sam co 4 lata temu – nadepnęłam  na odcisk miłośnikom mafii.

Moje całe życie runęło jak domek z kart.

Dwa silne tąpnięcia i całe moje życie runęło. Pierwsze tąpnięcie  nastąpiło po wejściu do domu i spotkaniu się oko w oko z siostrą i bratem.  Z siostry zaczęła wylewać się cała zebrana w niej żółć, która zalegała w niej  od chwili moich narodzin. Tyle nienawiści ile było w tej dwudziestoletniej dziewczynie do mnie, to chyba nie było w nikim i nigdy. Nie wydaje mi się, że chodziło to tylko o płaszczyk który sobie pożyczyłam.  Brat z kolei był wściekły na mnie za to, że już od miesięcy nie mógł mnie znaleźć na żadnych tańcach, a przecież pilnowanie mnie było jego nadrzędnym obowiązkiem. Przez złość na mnie chyba nawet nie zauważył, że już przestałam chodzić na te tańce. Tak więc moje kochane rodzeństwo zebrało swoje siły i postanowiło, że jednym cięciem załatwią wszystkie ze mną problemy i dadzą upust swojej wściekłości.  Było to cięcie dosłowne – brat mnie trzymał a siostra ostrzygła mnie na łyso.       W pełni usatysfakcjonowani  za należycie spełniony obowiązek  czekali na powrót rodziców żeby z dumą im oznajmić, że wszelkie problemy z Danuśką skończone. Tatuś jak mnie zobaczył wylądował w szpitalu z zawałem serca. Mama, jak wróciła ze szpitala, usiłowała z żalem w głosie, tłumaczyć mojemu mądremu rodzeństwu, co zrobili – przecież ona musi chodzić do szkoły, ( chodziłam do liceum i do szkoły muzycznej) nie pomyśleliście o tym – lamentowała mama. Wiecie dobrze, że nie pójdzie, żadne z was w takiej sytuacji nie wyszłoby z domu.                   Tak właśnie po raz pierwszy zawalił mi się świat. Z domu nie wychodziłam  bardzo długo. Stałam się bardzo smutną osobą. Najbardziej bolało mnie, że tatuś leży w szpitalu a ja nie mogę go odwiedzić.To, że nie chodziłam do szkoły nie martwiło mnie wcale, uważałam, że jest to teraz problem mojej rodziny nie mój. Odcięłam się od świata. Nie odzywałam się do nikogo. Cała moja rodzina stała się dla mnie nie widzialna. Zresztą bez tatusia to żadna rodzina. Zaczęłam pisać wiersze. Jak po latach przeczytałam je to się przeraziłam, podarłam i wyrzuciłam. Zapamiętałam tylko mały fragment z kilkudziesięciu wierszy .                                                                                                                              Wszystkim teraz wiosna, bo maj to przecież…                                                A w moim sercu jesień, bo smutek, bo łzy   …                                            Bo nie chcę już być na tym świecie.                                                                Po trzech  miesiącach  próbowałam wyjść do ludzi. W całej Polsce zapanowała moda na fryzury afro, akurat na moje włosy. Fryzjera musiała sfinansować Hanka. Z taką fryzurą nie można jednak  było iść do szkoły. Dzisiaj  może tak, ale wówczas nie wyobrażalne. Pałętałam się jak coś bezużytecznego.   Dopiero po roku wzięłam się w garść i nadrabiałam zaległości w edukacji.                                                                                       Tatuś po dwumiesięcznym pobycie w szpitalu wrócił  do domu na kilka tygodni i znów szpital, później Akademia Medyczna w Gdańsku, z której już nie wrócił żywy. Zmarł 9 stycznia 1958r.      To było moje drugie tragiczne tąpnięcie, bo którym już nie było możliwości żeby się podnieść.      Byliśmy bardzo skromnie żyjącą rodziną, ale pogrzeb jaki mama sprawiła tatusiowi był iście królewski. Kondukt żałobny obchodził ulice Olsztyna i cały czas grała orkiestra wojskowa. Orkiestra nie mogła grać to co mama chciałaby żeby grali więc grali nokturny Chopina. Jeden z granych na pogrzebie utworów wrył się w moje serce i tkwił, choć nie wiedziałam co to za utwór. Aż wreszcie po latach odkryłam – to Adagio G mol Tomasa Albinoniego  siedemnastowiecznego, włoskiego kompozytora. Posłuchajcie go a wryje się w wasze serca jak w moje.                                                     Mama chociaż w ten sposób chciała oddać hołd UŁANOWI   III   SZWADRONU  14  PUŁKU   UŁANÓW  JAZŁOWIECKICH   bo w jej sercu  pozostał nim na zawsze.Mam nadzieję, że teraz to już w sercu każdego członka naszej rodziny.  A rodzina rozrosła się. Przybyło dziesięcioro wnuków  i dwadzieścia dwoje prawnuków. Będę szczęśliwa jeśli dzięki  temu blogowi poznali swoich antenatów.

Mam przyzwoitka, a w zasadzie trzech

Jak już miałam kompletny strój czyli : czarna trykotowa bluzeczka z dekolcikiem, rękawek trzy czwarte. Czerwona spódniczka z kory, rozkloszowana z wystającymi koronkami od białej halki, która była na fiżbinach i  czarne, skórzane baletki. Strój cudo i dzisiaj każda dziewczynka wyglądałaby pięknie. A więc jak już to wszystko miałam zaczęłam biegać na tańce. No i oczywiście dostałam przyzwoitkę z przydziału. Tym razem to był przyzwoitek – mój brat. Przejął się swoją rolą bardzo, gdziekolwiek nie byłabym to po godzinie brał mnie za fraki i do domu. On nie ma zamiaru sterczeć i patrzeć jak się wykręcam. To dlaczego sam się nie bawisz? Pytałam brata. Bo tańce są dla takich głupich dziewczyn jak ty – odpowiadał. Nie zatańczył nigdy ani razu i nie spuszczał mnie z oczu. Zaczęłam mu się wymykać jeszcze zanim zauważył, że wychodzę z domu. Tak więc zanim mnie znalazł to minęło dwie albo i trzy godziny. Ponieważ szukanie mnie trwało coraz dłużej, przecież zabawy były w dziesiątkach miejsc a ja za każdym razem byłam gdzie indziej, brat zaangażował do pomocy swoich dwóch kolegów – Romka i Andrzeja. No ci to nawet z ulicy zgarniali mnie do domu a i w domu mnie pilnowali bo znali moje możliwości. Kiedyś pamiętam, Andrzej zagonił mnie do domu a w domu nikogo nie było. Ja udawałam, że się cieszę bo przypomniało mi się, że muszę naobierać ziemniaków na placki. Poprosiłam żeby mi pomógł, nawet nie zauważył jak został w domu sam i nie mógł wyjść bo nie miał kluczy, tak więc siedział i obierał ziemniaki. Co sobotę i niedzielę udawało mi się jakimś cudem wymknąć na tańce. Będąc już na sali  zauważyłam, że moje przyzwoitki,  jak wchodzą na salę to pytają o mnie z imienia. Trzeba więc zmienić imię i grono znajomych. Pora ku temu była bardzo odpowiednia, zaczynał się nowy rok szkolny a w liceum nikt mnie nie znał, zaczęłam się więc przedstawiać jako Karolinka. No i po kłopotach, ani brat ani jego agenci już mnie nie znajdą.                                             Któregoś razu, na tańcach spostrzegłam pięknego chłopaka z bujną czarną czupryną pełną loków i pięknymi, wielkimi, czarnymi oczami. Chłopiec również zwrócił uwagę na mnie. Jednak on nigdy nie tańczył. Zawsze był otoczony grupą około 20 chłopców, którzy też nie tańczyli i nie odstępowali od niego ani na krok. On wchodził na salę z tym orszakiem i jak wychodził to również z nim. Przeprowadziłam wywiad i okazało się, że Stasio jest piłkarzem a ci chłopcy to kibice, wówczas nikt tego słowa nie znał. Ponadto mój piękny nie znajomy był Cyganem i faktycznie . miał na imię – Buczko. Któregoś razu na sali z rozbawioną młodzieżą, usłyszałam grające skrzypce. Na sali zrobiło się cicho, nikt nie ruszył się ze swoich miejsc. A moda z miejscami była taka, że chłopcy siedzieli po jednej stronie sali a dziewczęta po drugiej. Cały środek sali był pusty; nagle idąc prze całą salę Buczko stanął na przeciw mnie i zaczął tańczyć. Ten taniec był zupełnie inny niż nasze tańce. Raz był delikatny, jakby klasyczny, innym razem ognisty a z oczu mojego Cygana buchały ognie. Patrzyłam na ten taniec jak zahipnotyzowana, a on tańczył. Buczko skończył tańczyć i jakby ze złością wyszedł z sali razem ze swoim orszakiem. Podobno powinnam była w pewnym momencie dołączyć do niego w tym tańcu i wtedy stalibyśmy się parą. Ponieważ tego nie zrobiłam to znaczyło, że go odtrąciłam. W ogóle  przestał przychodzić na tańce a i mnie się odechciało. Pytałam znajomych czy go widzieli ale nikt go nie widział. Mijały dni a po moim pięknym Cyganie ani śladu.   Któregoś dnia jak przechodziłam po ul. Partyzantów koło zegara, zaczepiły mnie dwie śliczne Cyganeczki – daj rękę to ci powróżymy. Ponieważ miałam już słabość do Cyganów to dałam się namówić. Idź tu nie daleko, na ulicę Żeromskiego, tam w otwartym oknie zawsze stoi młody mężczyzna i wzdycha. Wzdycha do ciebie, on cię bardzo kocha i Buczko ma na imię. Powiedz mu, że i ty go kochasz bo on z dnia na dzień ginie w oczach. Przykro patrzeć na chłopaka, a to sportowiec musi być zdrowy.  Okazało się, że to były siostry Stasia. Wróżba jak balsam na serce, pobiegłam jak oszalała pod te okna – stał. Przeszłam po ulicy w tę i z powrotem, no i co i nic. Ja nic i on nic. Przez kilka dni stroiłam się najpiękniej jak mogłam i przechadzałam się ulicą Żeromskiego i nic. Była piękna słoneczna wiosna, włożyłam nowiutki, spod igiełki płaszczyk mojej siostry – krzyk mody – popielata dyplomatka z granatowymi wyłogami z aksamitu. Chciałam tylko przejść się w niej pod oknami ukochanego, nic więcej. Po spacerze wróciłam do domu a tam moja siostrzyczka razem z moim braciszkiem już na mnie czekali. Po minach było widać, że będzie to sąd ostateczny.

Jestem przyzwoitką

Teraz Haneczce trzeba przydzielić przyzwoitkę. Padło na mnie. Kochani, to jest bardzo uciążliwe zadanie. Nie masz swojego życia tylko żyjesz życiem osoby której pilnujesz. A jak się jest obowiązkowym to przegrana sprawa zarówno dla jednej jak i drugiej strony.  Do kina ze mną, a więc tylko na seanse wcześniejsze,  dozwolone dla młodzieży szkolnej. Chociaż mnie wolno było chodzić tylko na poranki, ale w towarzystwie osoby starszej i to z rodziny mogłam pójść na seans na godz. 16. Wyobrażam sobie  wściekłość Haneczki za ten stan rzeczy. Ona już pracowała. Pracowała w Ratuszu a tam czas pracy trwał do godz. 16. Także kino już nie bardzo wchodziło w grę.  Spacer po parku – też ze mną, na tańce również w moim towarzystwie. Mnie to czasem i bawiło, Hanka już tego znieść nie mogła. Żadna rozmowa im się nie kleiła, a już o przytulankach czy buzi, buzi, mowy być nie mogło. Nienawiść Hanki do mnie wzmagała się coraz bardziej ale znalazła wyjście z sytuacji. Zobaczyła, że i na mnie już zerkają chłopcy a na potańcówkach to bardzo chętnie korzystam z zaproszenia do tańca. Bardzo poważnie wytłumaczyła mamie, że to ja powinnam mieć przyzwoitkę a tą przyzwoitką to  ona  nie będzie. Rzeczywiście jak to mama mówiła nadchodził  do mnie miesiąc   ” lizun” to znaczy, młody człowiek zaczyna bardzo starannie przyglądać się sobie. Dba o higienę i wygląd. Lusterko zaczyna być nie zbędnym atrybutem każdej chwili dnia. Tylko patrzeć jak przyjdzie pierwsza miłość.  Pierwsza ode mnie zakochała się moja koleżanka  Krysia G. ( Miałam dwie koleżanki i obie miały na imię Krysia i obie  były ode mnie o rok starsze). Edek, bo tak miał na imię jej wybranek, był traktorzystą, najpopularniejszy w tym czasie zawód świata. Prawie każda dziewczyna marzyła o traktorzyście. Ja bardziej chciałam być traktorzystką niż mieć traktorzystę. Ale ta moja chęć bycia  przyczyniła się do ich codziennych spotkań. O  żadnych randkach  mowy być nie mogło. Wpadłyśmy na genialny pomysł do spotkań w czasie trwania lekcji. Edek przyjeżdżał pod szkołę zaraz po pierwszej lekcji a my oczywiście uciekałyśmy ze szkoły. Wyjeżdżaliśmy za miasto, na polne drogi. Edek nauczył mnie prowadzić traktor więc ja prowadziłam a oni na przyczepie randkowali. Ze szkoły wracałam jak gdyby nigdy nic ale brudna jak sto nieszczęść. Haneczka przeprowadziła wywiad i okazało się, że już od kilku tygodni uciekam zaraz po pierwszej lekcji. Po reprymendzie sporządniałam, dostałam kilka piątek i znów biegałam do tatusia, tym razem do pracy.  W pracy wszyscy znajomi w ochach i achach nad córeczką, tatuś szczęśliwy, że tak mu się udała, a córcia zaczęła miewać kaprysy, jakie kaprysy może mieć 14 latka – oczywiście ciuszki. Mama bardzo szybko zauważyła to moje strojenie się i kategorycznie zabroniła naciągać tatusia na tego typu wydatki. Nie jesteś jedynaczką, że wszystko tylko dla ciebie. Nie waż się prosić o cokolwiek. No i masz babo placek, już mam prawie wszystko, zostały do kupienia tylko pantofelki, a tu zakaz proszenia. No to trzeba je kupić za swoje pieniążki. Krysia na wakacje już załatwiła sobie pracę gońca ale ja mam za mało lat. Wzięłam mamy dowód, bardzo prymitywnie przerobiłam swoją datę urodzenia i w ten sposób zostałam zatrudniona w Spedytorze Mazurskim jako goniec. Ja pięknie bawiłam się tą pracą gorzej było z moim szefostwem. Pisma rozniosłam po całym mieście błyskawicznie i szybciutko wracałam do biura. No takiej błyskawicy to w Spedytorze jeszcze nie było. Korciła mnie bardzo maszyna do pisania ale dostałam pozwolenie, że jak będzie wolna to mogę na niej pisać. Dokument sfałszowałam dodając sobie lat ale przez to rozumu mi nie przybyło. Przepisywałam na maszynie teksty piosenek i wysyłałam je do wszystkich dyrektorów firm z nami współpracujących na kopertach stawiając pieczątki spedytora i dodatkowo – poufne. Oczywiście każdy tekst był                                         ” zatwierdzony „przez naszego prezesa pieczątką i podpisem. Pytaniem – co się u was dzieje ? nasz szef był zasypywany codziennie.  Wezwał mnie do siebie, wytłumaczył, że tak nie można i że jak jeszcze raz to zrobię to on będzie musiał mnie zwolnić. Tak więc urzeczona szefem zaczęłam zachowywać się jak należy Przecież muszę zarobić na wymarzone pantofelki.

Porządek w PRLu i w naszym domu też.

Mimo, że mój pierwszy kontakt z socjalizmem był nie zbyt przyjemny to ogólnie dzieciom i ich rodzicom,  ten ustrój podobał się. Porządek był trzeba przyznać. Wszystkie szkolne dzieci musiały nosić tarcze, z których jasno wynikało do której szkoły dziecko chodzi. Nie tylko dziecko młodzież również. Nie mieliśmy telewizorów także kina były oblegane. Seanse filmowe były podzielone wiekowo: dzieci ze szkół podstawowych chodziły tylko na poranki filmowe. Młodzież ze szkół ponad podstawowych  chodziła do kina na godz. 16 i 18.   Na godzinę 20 chodzili wyłącznie dorośli. Seanse wieczorne były  kontrolowane przez trójki składające się z nauczyciela, rodzica i milicjanta. W każdej szkole i w każdym zakładzie pracy były różne zespoły artystyczne czy sportowe. W każdą sobotę cały Olsztyn tańczył. I znów, moim zdaniem, bardzo zdrowy podział, wszystkie zabawy dla młodzieży kończyły się o godz. 22. Nikt z młodzieży nie próbował nawet bawić się z dorosłymi bo wiadomo było, że to się nie uda. A zabawy taneczne były we wszystkich możliwych świetlicach czy placach na ulicy. Dorośli bawili się w swoich zakładach pracy. No i oczywiście, niemal, że w każdym domu słynne prywatki. W naszym domu również, przecież były panny na wydaniu które musiały gdzieś poznawać chłopców a mamy musiały przy tym być.                                                                            Dorośli mieli uciążliwości, to nieszczęsne kartki na produkty żywnościowe. Aż trudno uwierzyć, że na mięso, wędliny i tłuszcze była norma 1, 75 kg. na miesiąc. Byli tacy których norma na te artykuły wynosiła 0, 25 kg.  A jeśli chciałeś kupić mydło to niestety na bon tłuszczowy. Ludzie całe noce spędzali w kolejkach po mięso w tak zwanych ” tanich jatkach”, nie wiem czym różniło się mięso w tych  jatkach od mięsa z normalnego sklepu mięsnego, wiem, że ono tam było bez kartek ale stało się w kolejkach całe noce.  Od godziny 18 jednego dnia, do rana dnia następnego. Czyli od zamknięcia do otwarcia sklepu.  Wiem coś o tym, moim zadaniem było stanie w takiej kolejce, dwa razy w tygodniu do godziny 22 czyli do przyjścia mamy.  Nasz przydział na mięso i tłuszcze był w całości wykorzystywany na mydło. Mydło służyło nam i do mycia i do prania. Do prania było tarkowane na płatki mydlane. Moja mama była bardzo zaradna i w naszym domu niczego nie brakowało.

Jak już jestem w tym naszym domu to muszę napisać o zwyczajach w nim panujących. To, że panna na wydaniu musiała mieć swój pokój to już pisałam. W tym pokoju wyeksponowany był posag panny, to znaczy : pościel w różne koroneczki i falbaneczki, stosy poduszek ułożonych jedna na drugiej, pierzyny, haftowane kapy, obrusy i serwetki. To wszystko panna musiała zrobić sama i to świadczyło o walorach panny, o jej zdolności i pracowitości. ( Ja nie umiałam robić nic z tych rzeczy). Za mąż panny musiały wychodzić po starszeństwie, po kolei. Jak mieszkaliśmy na Al. Warszawskiej to taką panną była Irena. W Jezioranach takowych nie było, a na ul. Warmińskiej to aż dwie na raz – Alinka i Haneczka. Mama w tym czasie pracowała w Kortowie w Wyższej Szkole Rolniczej,  jako portierka. Umyśliła sobie razem z jeszcze dwiema koleżankami, że swoje córki wydadzą za  studentów – za przyszłych inżynierów. Córki piękne, na pewno przypadną do gustu. I zaczęły się w tych trzech domach, na zmianę prywatki. Prywatki organizowane przez mamy a więc przy suto zastawionych stołach. Który student nie skorzystałby z takiej okazji, ale to mama wybierała studentów.  Ja z tatusiem i z bratem zamykaliśmy się w jednym pokoju a w drugim szalał bal. Dziewczyny, owszem przypadły do gustu nie jednemu, ale chłopcy musieli obejść się smakiem, ponieważ  na każdym spotkaniu poza domem towarzyszyła im przyzwoitka.  Na początek obie siostry musiały chodzić razem z nakazem nie odstępowania od siebie ani na krok. Dziś trudno uwierzyć ale polecenie rodziców było świętym obowiązkiem dzieci. Alinka szybko wyszła za mąż tyle, że nie za swatanego studenta tylko za brata naszego szwagra. Wprawdzie pretendent smalił cholewki do Haneczki, ale niestety kolejność w wydawaniu córek za mąż obowiązywała.  Z mamą dyskusji nie było, albo ta albo żadna. Jak się ma tyle córek to porządek musi być. A córki ma się po to żeby je wydać za mąż.

Wszyscy razem w Olsztynie.

Jesteśmy wreszcie wszyscy razem. Tatuś codziennie raniutko przygotowuje wszystkim śniadanie i o godz. 6.25 wychodzi do pracy. Pracował wówczas  przy ulicy Kościuszki. W połowie drogi był kościół a więc wstępował do niego dwa razy dziennie – idąc do pracy i wracając z pracy.  Po pracy był w domu o godz. 15.35                UB już go nie ciągało ale już dawno zrobili swoje – tatuś był wrakiem człowieka. Często leżał w szpitalu. Miał poodbijane wszystkie narządy wewnętrzne. Jak leżał w szpitalu byłam u niego codziennie. Po powrocie ze szkoły rzucałam tylko tornister i przeskakując z nogi na nogę biegłam do szpitala na ul. Mariańską.

Ja również na swojej skórze poznałam  co to znaczy ustrój socjalistyczny. Pojechałam podczas wakacji na obóz harcerski.  Na obozie tym kazano nam zwracać się do wychowawców  per towarzyszko. Ja nagminnie myliłam się i mówiłam per  pani. Byłam za to karana różnymi sposobami – ciągłe prace w kuchni, dyżury nocne ze strzelbą w ręce, ( przy ładowaniu strzelby podziurawiłam wszystkie swoje sukienki ) , a zamknięta sama w pokoju jak reszta obozowiczów poszła na wycieczkę, to była norma. Wreszcie nauczyłam się mówić per towarzyszko, ale to już koniec obozu. Będąc już w Olsztynie, mama wysłała mnie do sklepu po cukier, oczywiście do ekspedientki zwróciłam się per towarzyszko, pani wyszła z za lady strzeliła mi w pysk i krzyknęła  – poszła won, ty czerwony karaluchu. W domu zapadła decyzja, że mam nie wychodzić z domu dopóki nie przestanę używać tego słowa.           Dopiero po jakimś czasie rodzice dowiedzieli się dlaczego tak źle byłam traktowana na obozie. Na de mną znęcano się. Okazało się, że był to obóz pionierski,  na tym obozie znalazł się jakiś zagorzały aktywista, który analizując moją osobę odkrył, nieprawidłowość z wysłaniem mnie na obóz.  Na taki obóz mogły pojechać wyłącznie dzieci robotników, chłopów mało i średniorolnych, przodowników pracy, ewentualnie racjonalizatorów. Nie byłam dzieckiem nikogo z tej grupy, a wręcz przeciwnie byłam córką wroga socjalizmu. A więc przy rekrutacji musiało dojść do kumoterstwa a takie objawy komuniści muszą zwalczać.  I wzięli się za dzieciaka, niech zapamięta co to komunizm.

Po moich kochanych Jezioranach nie płakałam ani dnia, ciekawość co teraz będzie była silniejsza od wspomnień. Tylko weszłam do nowego domu zobaczyłam całkiem ładne meble. Po całym mieszkaniu rozlegał się śpiew. Ten śpiew płynął z takiej małej skrzyneczki która wisiała na ścianie w kuchni. To kołchoźnik – wiszący głośnik z jednym programem radiowym. A to co zobaczyłam i usłyszałam wieczorem na naszym podwórku, to przeszło moje najwymyślniejsze oczekiwania.          Czterech 18 letnich chłopców wyszło przed dom z instrumentami i zaczęli pięknie grać. Grali na dwóch trąbkach, akordeonie i perkusji. To byli chłopcy z zespołu SP czyli Służba Polsce. Wszyscy czterej po latach zostali zawodowymi muzykami, a więc nie trudno sobie wyobrazić jak grali. Początkowo tylko wsłuchiwałam się w to granie, nie znałam ani jednego utworu granego przez nich. Poza tym byłam dzieciakiem. Ale czas leci, dzieciak podrósł,  poznał dziesiątki piosenek z kołchoźnika i zaczęły się wspólne występy, oczywiście na podwórku. Do nas dołączyły jeszcze trzy śpiewające dziewczyny i zespół jak ta lala. Doszłyśmy do wniosku, że przy takich muzykach to nasze śpiewanie jest ubogie  i zgłosiłyśmy się do WDK jako zespół. Natychmiast zajął się nami pan Włodzimierz Jarmołowicz i zrobił z nas piękny kwartet. Nie wiedział tylko, że nas interesowało wyłącznie śpiewanie podwórkowe. Nigdzie na świecie nie było piękniejszej widowni jak u nas na podwórku. Wyobraźcie sobie wielki dziedziniec okolony wysokimi czteropiętrowymi kamienicami.  W tych kamienicach dziesiątki okien a w oknach pełno głów. To nasza widownia. Jak w największym teatrze świata.                                                                        Któregoś dnia przyszło na nasz występ dwóch eleganckich panów –  to pan Jan Lubomirski i Michał Lengowski, zbieracze folkloru i znani działacze kultury. Poprosili mnie  czy mogliby nagrać to moje śpiewanie. Swoje studio mieli bliziutko naszego domu, w Domu Słowa Polskiego przy ul. Partyzantów ale do nich wchodziło się od ul. Jerzego Lanca. Przybiegałam  tam  przez kilka dni; no i po raz pierwszy mogłam posłuchać swojego śpiewania.  Z nagraniami, pan Lubomirski poszedł  do Rozgłośni Radiowej.  I tak mając        14 lat już miałam  swoje solowe pierwsze nagranie radiowe. Jeszcze jak nasza rozgłośnia olsztyńska mieściła się przy ul. Kajki. Pamiętam jak przechodziłam przez plac Świerczewskiego a z głośników na całe miasto leciał mój śpiew. Śpiewałam utwory Chopina. Jak nasza rozgłośnia radiowa przeprowadziła się na ul. Lumumby to  już miałam swój kącik muzyczny z zespołem Zbigniewa  Chabowskiego i solówki z chórem Jara. Chór Jara to kwartet męski, najmodniejszy wówczas zespół rewelersów założony przez pana Włodzimierza Jarmołowicza, kierownika muzycznego naszego radia.

Mała pani a WIELKI CZŁOWIEK

Oczywiście jeszcze przed moją Komunią znalazł się tata. On nas nie mógł znaleźć ale jak mama wybrała się do Olsztyna to tatuś znalazł się od razu. Mieszkał u babci a pracował w Przedsiębiorstwie Energetycznym przy ul. Kościuszki. Do Jezioran przyjeżdżał rzadko. To mama teraz jeździła do Olsztyna co tydzień. Jeździła szukać dla nas mieszkania. Ani przez chwilę nie pomyślała, że zostaniemy w Jezioranach na stałe. Jeziorany to był raj ale tylko dla dzieci. Poza szkołą powszechną, piekarnią, rozlewnią mleka, jednym sklepem i gospodą, w Jezioranach nie było niczego. Dorośli ludzie musieli szukać pracy w innych miastach. Dzieci które skończyły szkołę powszechną też wyjeżdżały z Jezioran. To było królestwo dzieciaków do 14 roku życia..

Już od roku, przynajmniej raz w tygodniu mama jeździła do Olsztyna. Największe skupisko ludzi było na halach targowych przy ul. Kopernika i właśnie tu wszyscy już znali moją mamę. Zapłakaną kobietę która szuka mieszkania żeby móc połączyć się z rodziną. Żeby i siostry i tatuś byli razem z nami. Nikt nie wierzył, że jej się uda. Mama nikogo nie słuchała tylko robiła swoje. Któregoś dnia  podeszła do mamy taka mała pani i zaoferowała jej swoje mieszkanie  przy ul. Warmińskiej 6 m. 16. CZY KTOŚ WYOBRAŻA SOBIE TAKI ALTRUIZM ? Moi rodzice mimo strasznego życia, spotykali na swojej drodze wspaniałych ludzi.  Spotykali i łotrów ale o nich nie ma co pisać. Przez wszystkie lata tę wspaniałomyślną kobietę nazywałam małą panią. Nic o niej nie wiedziałam. Wiedziałam, że mieszkała przed nami w tym mieszkaniu gdzie my później,  że zostawiła dla nas wszystko, całe umeblowanie, ale dlaczego tak zrobiła to już nie wiedziałam. Dopiero jak zaczęłam opisywać dzieje mojej rodziny i jak zaczęłam wszystkiego dociekać to okazało się, że ta mała pani to WIELKI CZŁOWIEK. Postanowiłam dowiedzieć się o niej jak najwięcej i znaleźć chociaż jej grób żeby powiedzieć –  dziękuję. Od czasu Jak ją widziałam  minęło 65 lat  a wspaniałomyślność tej kobiety  nie dawało mi spokoju. Nie mogłam niczego dowiedzieć się w żadnym urzędzie bo nie znałam ani jej imienia ani nazwiska. Postanowiłam znaleźć jakiegoś sąsiada który jeszcze ciągle tam mieszka. Usiadłam na korytarzowym oknie w budynku przy ul. Warmińskiej 6 i czekałam aż przejdzie ktoś kto udzieli mi jakichkolwiek informacji. Części domu w której myśmy mieszkali już dawno nie było. Obecni mieszkańcy nawet nie wiedzieli, że był jakiś piętrowy pawilon który dzielił ogromny dziedziniec. Aż wreszcie spotkałam panią, która szła do swojej babci. Ta 95 letnia kobieta, mieszkająca całe życie drzwi w drzwi z panią o którą pytałam na szczęście ze zdrowym umysłem i dobrą pamięcią, opowiadając o mojej poszukiwanej opowiedziała część historii dwóch rodzin mojej i pani Antoniny. Pani o którą pytałam to  Antonina Sekura, która   miała siostrę. Ta siostra miała piękną córkę. Obie panie przyjechały z Wilna, mieszkały gdzieś kątem i latami czekały na powrót swoich mężów z wojny.  W córce siostry pani Antoniny zakochał się do szaleństwa bardzo wpływowy działacz polityczny, który przyjechał do Olsztyna na kontrolę Urzędu Bezpieczeństwa i już nie mógł wyjechać, zatrzymała go miłość. Żeby móc zaimponować dziewczynie rzucając jej pod nogi wszelkie dobrodziejstwa, stał się największym katem w bezpiece. Bo tylko tak mógł zdobyć piękne duże mieszkanie z luksusowym wyposażeniem. I tak zamiast pierścionka zaręczynowego owa dziewczyna dostała pięciopokojowe mieszkanie do którego wprowadziła się ze swoją mamą, ciocią i cioci synem. Pobrali się. Pani Antonina dawała często do zrozumienia, że wie jakim cudem tak szybko młody człowiek staje się zamożny. Ów młody człowiek postanawia pozbyć się cioci i załatwia jej osobne mieszkanie w tym samym budynku. Pani Antonina pewnie pogodziłaby się z życiem siostrzenicy żeby nie poznała życia mojej mamy. Porównała te dwa życia stworzone przez jednego człowieka. Nie mogła tego wybaczyć zięciowi siostry. Zamęczała swoich bliskich, że od takiej kanalii jak mąż siostrzenicy to nawet najmniejszy kęs nie przechodzi przez gardło. Że ona postanowiła oddać swoje mieszkanie rodzinie którą  ów zięć zniszczył  i wróci do nich, do rodziny którą stworzył, a której ona się wstydzi, ale nie ma wyjścia. Zarówno żona jak i teściowa owego ubowca, stanęły murem za panią Antoniną. Pani Antonina wróciła do rodziny a zięć siostry nie dość, że zgodził się na wszystko to  jeszcze załatwił przydział na mieszkanie i pracę dla mamy w Browarze przy Al. Wojska Polskiego.

Pani Sekura nie żyje już od trzydziestu lat. Znalazłam jej grób,  a właściwie tylko ubitą darń w miejscu grobu. Obkopałam to miejsce tworząc kształt grobu, zapaliłam znicze, postawiłam kwiaty i powiedziałam dziękuje. Chodzę do niej co jakiś czas. Przy okazji zawstydziłam jej synową która wiła się jak piskorz żeby nie zaprowadzić mnie na grób teściowe ( syn pani Antoniny również nie żył już od ponad 20 lat ) a jak zadzwoniłam z informacją, że znalazłam bez jej pomocy to chociaż postawiła krzyż na grobie pani Antoniny.

Awantura o grzechy.

Wielkimi krokami zbliżał się dzień naszej pierwszej spowiedzi. Na naszych spotkaniach z  katechizmu dzieci recytowały formułkę – przystępuję po raz pierwszy itd .i zaczynały głośno wymieniać każdy swoje grzechy.  Chór głosów przypominał – a jeszcze to, a to nie wszystkie twoje grzechy, a to nie ja tylko ty … i wojna gotowa. Chłopcy obrazili się i wychodząc pozabierali wszystkie zabawki z wystaw.  Dziewczynki wychodząc zobaczyły te smutne wystawy i od razu postanowiły, że trzeba coś z tym zrobić. Nie możemy dać satysfakcji chłopcom, ale co robić, czym te wystawy udekorować? Ktoś rzucił pomysł udekorowania wystaw kwiatami. Ale skąd wziąć kwiaty? Padło hasło – z cmentarza. Ruszyłyśmy na cmentarz po kwiaty. Wystawy były piękne a rano w kościele reprymenda od księdza. Jeśli chcecie przystąpić do spowiedzi to musicie kwiaty odnieść  na cmentarz a za pokutę pięknie cały cmentarz posprzątać. W kościele znów wojna, że to niby wina chłopców bo zabrali dekorację wystaw. Chłopcy w krzyk, że oni niczego nie ukradli z cmentarza – i znów wojna. Ksiądz tak załatwił sprawę, że dziewczynki idą w ramach pokuty a chłopcy jako pomoc czyli dobry uczynek. Cmentarz był maleńki. Posprzątaliśmy go szybciutko i postanowiliśmy, że będziemy to robić raz w miesiącu stale.                                               Wreszcie nadeszła ta wielka chwila –  dzień I Komunii. Uroczystość na całe Jeziorany. Na podwórzu kościelnym rozstawiono pięknie udekorowane stoły do których mógł zasiąść każdy kto chciał i każdy dostał kubek kakao i słodką bułeczkę – to wszystko. W prezencie mogliśmy zrobić zdjęcie z księdzem.                                    Żarty się skończyły, trzeba wziąć się za zarabianie pieniędzy żeby spłacić te nieszczęsne bułki brane od trzech miesięcy na kredyt. Pomysł już miałam tylko musiałam  jeszcze  mieć zgodę koleżanek. Otóż, w naszej szkole było bardzo dużo różnych zespołów artystycznych – zespoły taneczne, śpiewacze, recytatorskie, gimnastyczne i nawet kabaretowe. Jakby tak wybrać co się da z tego repertuaru szkolnego i zrobić występy u nas w domu. Każdy rodzic który by przyszedł na występ musiałby przynieść ze sobą krzesło i 10 gr.  Koleżanki miały uprzedzić rodziców, że tak trzeba bo ja muszę spłacić bułki.  Pomysł wypalił pod każdym względem. Rodzice zgodzili się. Cała moja druga klasa wzięła się do pracy nad programem. Mama Krysi Glejzner uszyła woreczki na grosiki, te woreczki wisiały po obu stronach drzwi wejściowych  do których widzowie bez słowa wchodząc wrzucali pieniążki. Co sobotę dawaliśmy ten sam występ i zawsze przy pełnej widowni. Jak woreczki były pełne wszyscy artyści wybrali się do piekarni żeby opłacić  bułki.  Pan piekarz pieniążków nie przyjął powiedział, że to cała przyjemność móc takim  artystom  udzielać kredytu. Bardzo chętnie będzie udzielał go nadal w zamian za bezpłatne wejścia na występy.              I    tak zostały wiszące woreczki po obu stronach drzwi.                       Poza próbami i występami do moich obowiązków doszła bardzo poważna praca domowa pod okiem mamy.  Któregoś razu mama ze swojej pracy wróciła z kołowrotkiem  i wielkim workiem runa owczego.  To był ekwiwalent za pracę mamy.  Od dziś będziesz uczyła się prząść  – powiedziała mama. No i się zaczęło. Najpierw musiałyśmy to runo szarpać specjalnymi grzebieniami aż z tego runa zrobił się kłąb waty – taka wielka wata cukrowa,  to była kądziel, którą nasadzało się na taki bolec. Mama wyciągała pasemka włókien z kądzieli, skręcała je, koniec tak utworzonej przędzy przeciągała przez otwór wrzeciona, później przez haczyki aż wreszcie nawijała na taką wielką szpulkę czyli na cewkę. Tak przygotowywała kołowrotek do pracy dla mnie. Ja wyciągałam  pasemka z kądzieli jedną ręką a drugą ręką skręcałam te pasemka w cieniutką nić. Stopą naciskałam pedał żeby kręciło się koło kołowrotka. Na pedał mama mówiła człapiej. Bardzo szybko stałam się wytrawną prządką. Włóczkę zdejmowało się ze szpuli, nawijało się na szeroko rozłożone ręce. Po zdjęciu z rąk włóczkę się farbowało w różnego koloru roztworach ziołowych robionych przez mamę. Po kilku godzinach wybierało się z roztworu ziołowego żeby włożyć do roztworu octowego. Później suszyło się i zwijało w kłębki. Z takiej włóczki mama robiła różne cudeńka na drutach. Umiała przepięknie łączyć kolory. Dzisiaj nie jedna modelka chciałaby mieć strój w takim zestawie kolorów.          Czułam się przy tej pracy bardzo potrzebna, wręcz nie zbędna. Żadna z sióstr nie umiała prząść tylko ja.