11 listopada 2017r.

Zaledwie od kilku lat,  w dniu 11 listopada cofam się  myślami w daleką przeszłość i  idę na grób mojego ukochanego taty z wiązanką biało czerwoną  stawiając  obok niej portret Ułana. Ułana z przewieszonym na ramieniu kożuszkiem i z szabelką, która wraz z koniem stanowiła główny atrybut  ułański. Kim był mój tatuś –  to był temat tabu.    Nikt w rodzinie nie miał prawa rozmawiać na ten temat. Wiedziała o tym tylko mama no i brat, ale brat milczał jak grób. To, że ja nie wiedziałam to się nie dziwię. Zawsze uchodziłam w rodzinie za roztrzepańca,  któremu w głowie tylko tańce i śpiewy,  ale, że nic o tatusiu nie wiedziały moje starsze siostry to mnie bardzo dziwi. Bardzo mnie też  dziwi, że to ten roztrzepaniec otworzył oczy  nobliwym i ułożonym siostrom i pokazał kim był nasz tato.    A  kim był tatuś ?  Patriotą, Piłsudczykiem, Legionistą, Ułanem XIV Pułku Ułanów Jazłowieckich.                         Ponieważ moja rodzina musi znać swoich przodków to resztę pamiętnika poświęcę ku pamięci.

„Bo każda rodzina tworzy zalążki losów  swojej Ojczyzny”.

Dziwnym wędrowcem po latach jestem,
Stąpam do tyłu drogą z przeszłości
I śladów szukam tych co odeszli,
Wspomnień z Ich życia – dziejów zaszłości.
Idę po omacku i szukam i pytam
I trafiam czasem na ślad zadeptany.
Coś mnie olśniewa, coś mi umyka
I znowu pytam – otwieram rany.
Ich tu już nie ma, odeszli dawno                                                                        Pozostawiając dzieci i wnuki
Ich śladem  idąc otwieram księgi
Żeby historii uczyć ich pra, pra, pra wnuki.

PRABABCIA DANUSIA

Cz. IV str. 38

Wywiady które prowadziłam z ogromną pasją mogły stworzyć fragment historii Polski opowiedziany przez ludzi biorących czynny udział w tej historii.  Żebym nie była taka sponiewierana w tym domu to wspólnie z bohaterami wywiadów opisywalibyśmy tę historię.   Teraz mogłabym rozmawiać o czasach PRLu  i byłoby  ponad 100 lat historii kraju w przeżyciach  podopiecznych  DPS.  Niestety za późno. Pani dyrektor przyłączyła się do hołoty i z satysfakcją  niszczyła wszystko co się da,  w ten sposób walcząc o utrzymanie stołka dyrektorskiego. Owszem jest dyrektorem ale nie szanowanym przez nikogo, ani przez mieszkańców ani przez pracowników.  Pracownicy przy niej muszą udawać, że jest inaczej, a nie którzy mieszkańcy mydlą oczy dyrektorce, ale ta bylejakość na każdym kroku i we wszystkim tworzy parszywą atmosferę  i   brak szacunku . Ludzie biorąc do ręki obecny GŁOS SENIORA widzą, że to co było kompletną lipą opisane jest w ochach i achach.  To jest brak szacunku do czytelników.. Jak w ogóle można było  doprowadzić do zniszczenia czegoś co ludzi interesowało. Ówczesny kwartalnik miał dodruki bo nasi mieszkańcy kupowali po kilka egzemplarzy i wysyłali do rodzin. Tosia wysyłała do Stanów Zjednoczonych, Hania do Anglii, Helenka do Niemiec a czytelnicy ci pisali  potem  do nas. Teraz pracownik chce czy nie musi pisać dużo i pięknie. Że to niby u nas cuda nie widy. Po za nieuzasadnionymi przechwałkami kilka artykułów zerżniętych z internetu i szlus      .No i najgłupszy konkurs świata – zgadnij kim jest ta dwuletnia dziewczynka?

A zniszczenie takiego cudu jakim było radio. To zniszczenie to w 100 % zasługa pani dyrektor. W całej Polsce nie było takiego cudu prowadzonego w całości przez mieszkankę DPS.  No ale co tam trzeba było podlizać się hołocie. Hołota to macki mafii a z nią trzeba trzymać zwłaszcza jak się nie wiele umie a chce się być dyrektorem. Tym gestem pokazała, że dla mafii zrobi wszystko.      Dzisiaj na głównej tablicy ogłoszeń wisi reklama naszego radia, jakie to ono jest wspaniałe – ” w naszym radiu nie zabraknie na pewno: muzyki, poezji, aktualności, humoru i koncertów życzeń „.  A co jest? Jedna wielka lipa . Bez słowa puszczają płytę z muzyką i leci od początku do końca. Kończy się płyta to i kończy program radiowy.  Co za różnica co puszczają i tak nikt nie słucha.   W ogóle to przez radiolę nie puszczają nawet żadnych ogłoszeń bo radiole są powyłączane.  W razie jakiegoś problemu to byłoby zero odzewu.               PO CO TO? a no po to żeby powiedzieć, że radio działa. Żeby wykazać w sprawozdaniach jak wiele się u nas dzieje.                        Poprzednie radio nie miało żadnej reklamy w naszym domu a wszyscy słuchali. Sprawdzałam to wielokrotnie.  Jakby szanowna pani dyrektor od początku posłuchała mieszkańców i zatrudniła p. Karola o którego ubiegaliśmy się  to dzisiaj mogłaby chodzić dumna z wypiętą piersią do orderów. Nasz Kwartalnik byłby znany w różnych zakątkach świata. Nasze radio byłoby znane tak samo jak było znane na początku. Wspólnie opisywalibyśmy historię życia mieszkańców tworząc historię naszego kraju. Szanowna pani dyrektor,  mieszkańcy wspólnie z Karolem planowali stworzyć telewizję wewnętrzną. Ten jeden człowiek był w stanie sprawić, że problemy mieszkańców ginęły.  Ale panią to w ogóle nie obchodzi. Zniszczyć co się da to chyba pani motto.                                    Że też są na świecie ludzie którzy niszcząc nie tworząc  awansują nie współmiernie do swoich możliwości.

Cz. IV str. 37

Ostrzegałam, że ja o tych swoich wywiadach mogę bez końca. No bo  jak można np. nie zainteresować się życiem rodziców Krzyśka, którego wszyscy znamy bo jest u nas na pobycie dziennym już ze 20 lat. Rodzice Krzyśka poznali się w więzieniu. Brzmi nie ciekawie. Ale to była wojna. Pola, tak miała na imię mama Krzyśka, była w maturalnej klasie i jak co dzień biegła do szkoły na skróty. Chociaż urodziła się we Frankfurcie nad Menem, bo tam zostali zesłani jej rodzice podczas I wojny światowej, w czasie II wojny chodziła do szkoły w Brześciu. O to miasto bili się z Polakami i sowieci i Niemcy.  Pola codziennie biegnąc  do szkoły „przekraczała  granicę niemiecką ” tym razem za ten czyn została aresztowana i osadzona. Młodość zawsze czerpie garściami z prawa do bycia szczęśliwym. Miała zaledwie 19 lat i prawo do miłości. Wacław miał lat 25 i również wyrok nie wiadomo za co.   Miłość szalona opętała ich obojga. Wojna się skończyła. Pobrali się, urodził się syn a Wacław okazał się pędziwiatrem i lowelasem, swoją drogą bardzo przystojnym lowelasem. To nie on bałamucił  kobiety, to one rzucały mu wszystko pod nogi. Żeby go żona nie znalazła to zmienił oficjalnie imię z Wacława na Marka. Nie widzieli się pół wieku aż Wacław  trafił do domu opieki w którym  pracował ich syn.  Krzysiek spowodował, że i pani Pola trafiła do nas. I tak ostatnie dni życia spędzili razem chociaż osobno, pod opieką syna.

Pisałam o pani LILI która przeżyła 102 lata  i mimo różnych kolei losu czuła się przez życie rozpieszczana.  Jej przeciwieństwem było życie pani Władzi, która od 10 lat jest z nami i tylko te lata może nazwać ” szczęśliwymi”. Ponieważ nie wiedziałam jak zacząć rozmowę to spytałam – kiedy i gdzie się urodziłaś ? I zaczął się dramat, horror, tragedia.  Nie wiem – odpowiedziała, mogę pokazać ci dowód ale tam jest wszystko zmyślone przecież musiałam mieć jakieś dokumenty.                                                                                                 Artykuł o Władzi możecie przeczytać w IV kwartale 2009r.

Pisałam o Irenie i o Basi ale najbardziej  zadziwiło mnie podejście do swojego życia – Grażynki. Osoba ze wszystkich osób najbardziej chora. Choroba dotknęła ją od wewnątrz niosąc cholerne cierpienie a na zewnątrz szpecąc młodą jeszcze kobietę. A ta kobieta była zachwycona życiem i tym co osiągnęła.  Słuchałam ją z otwartymi ustami i nie mogłam wyjść z podziwu.  O swoim życiu opowiadała z ogromną pasją.  A przecież to było zwykłe szare, pełne trudu życie.  Najpierw była pełna podziwu nad sobą, że mieszkając na pegeerowskiej wsi potrafiła codziennie dojeżdżać do szkoły odległej o  ponad sto  kilometrów.  Ukończyła szkołę zawodową i dostała pracę w mieście jako pomoc kuchenna. Bardzo szybko awansowała na kelnerkę.  Poczuła się doceniona.  Wyszła za mąż, urodziła czworo dzieci i była  bardzo dumna, że swoją pracą mogła pomagać mężowi w utrzymaniu rodziny.  Była i jest niezmiernie dumna, że mogła przyczynić się do sukcesów swoich dzieci spełniając rzetelnie obowiązki matki, gospodyni domu i pracownika. Jak spytałam o męża skwitowała –  był   dobry i pracowity  do czasu. Masz jakieś marzenia – spytałam. Tak mam trzy.  1 – żeby mniej bolało. 2 – żeby ludzie poznali wiersze mojej mamy które przechowuję jak relikwie. 3 – Żeby móc śpiewać w naszym chórze.                                                                                                           Spełnianie marzeń innych ludzi, tak konkretnie określonych to  największa przyjemność  jaka mogła  mnie spotkać od lat.                                                                                                        Artykuł o Grażynce jest w III kwartale 2009r.

 

 

Cz. IV str. 36

Byłam  jednym z ośmiu redaktorów naszego kwartalnika, miałam w nim trzy swoje stałe  pozycje  – pisałam wierszyki  rymowanki, mówiące o pogodzie w danym kwartale. Dzisiaj czytając te rymowanki można dowiedzieć się jaka była pogoda w danym miesiącu danego roku. Np. w styczniu 2006r. był tęgi mróz –        mówią, syberyjska zima przyszła do nas z za Uralu,                               od tygodni mróz tak trzyma, robi wiele szkód – bez żalu.                       A. w 2001 r.                                                                                                                    w pantofelkach luty chodził i słoneczkiem nas uwodził,                         w 2006 r. calutka zima aż trzeszczała od mrozu. A ja pisałam – kocham cię w tym roku mój ty luty srebrny,                                         jesteś mroźny, śnieżny, wietrzny, w swej aurze nie zmienny. Malkontent narzeka, że w lutym jest zima,                                                       że śnieg we dnie pada a nocą mróz trzyma.                                                    W marcu 2006r. była nadal ostra zima bo pisałam, że u nas ziemia skuta lodem, do nas wiosna przyjść nie może.

Drugim tematem mojego pisania było zachęcanie do przeczytania konkretnych tytułów książek. Byłam zafascynowana tematami mówiącymi o życiu kobiet w różnych krajach, na różnych kontynentach i w różnej cywilizacji. Czytałam, sygnalizowałam w kilku słowach temat i zachęcałam do przeczytania.

No i mój trzeci temat którym się fascynowałam, to wywiady z mieszkańcami, który zatytułowałam – poznajmy się.           Na ten temat mogłabym bez końca i zawsze z rozpaloną głową. On mnie tak fascynował, że czułam się jak archeolog znajdujący skarb w swoich  wykopaliskach. Jak szłam na wywiad do pani Helenki to słyszałam w koło – ale się nagadasz, przecież ona jest kompletnie głucha i bardzo nie chętna do zwierzeń. A ja ciekawe tematy wyczuwałam na odległość.  Podawałam kartki z pytaniami a pani Helenka  odpowiadała.  – pani chce się włamać do mojego serca ? Niech je pani zostawi w spokoju, zbyt wiele przeszło przez swoje niemal, że 100 letnie życie. Jestem po dwóch zawałach  i dziesięciu operacjach.  Moje serce może być tylko przedmiotem lekarskich dociekań, na żadne porywy już ono nie czeka.                                        Pięknie mówiła pani Helenka, nic dziwnego dwa fakultety – biologia i farmacja – o czymś świadczą.  I ruszyło to serce ze wspomnieniami aż za Ural, do azjatyckiej części Rosji, na Zabajkale gdzie w 1915 r. urodziła się p. Helenka. Przychodziłam do niej przez kilka dni a opowiadaniom nie było końca. Jak już napisałam artykuł to dowodem na zgodę oddania go  do druku było danie mi swojego zdjęcia. Aż tu zagwozdka, Helenka nie ma ani jednego zdjęcia, jak sięga  pamięcią zawsze unikała aparatów fotograficznych. Nie miała męża ani dzieci. Co robić? Znalazłam jej dość daleką rodzinę w której znalazło się zdjęcie Helenki jak miała 15 lat. Przecudowne zdjęcie zdobi mój artykuł w kwartalniku z 2004r.

Dość ostro zostałam potraktowana przez następną farmaceutkę. Usłyszałam w dość ostrym tonie – O czym ty mówisz, ja myślę o grobach, o tych co odeszli i co zrobić żeby jak najszybciej do nich dołączyć a ty mi wyjeżdżasz z takimi pierdołami jak miłość. Znajdź sobie kogoś innego i nie zawracaj mi głowy. A artykuł o miłości Janeczki okrążył nie mal cały świat. Na jej temat przychodziły listy do redakcji, a jak prowadząc radio zrobiłam o tym audycję to musiałam robić powtórki.  Poczytajcie sobie – jesień 2004rr.

Wywiad który wykorzystywałam wielokrotnie i w kwartalniku i w radiu to był wywiad z panem Józefem Koz… Rodzinie przekazałam przegraną na płytę całą audycję.  Życiorys wojenny pana Józefa był nie prawdopodobnie piękny. Jak pan Józef stracił pamięć to mu ten jego życiorys opowiadałam a on się dziwił skąd ja to wszystko wiem.  Jak wojna się zaczęła to Józuś miał 14 lat a jak się skończyła miał lat 20. Przez dwa lata był łącznikiem 27 Dywizji AK i codziennie przemierzał 70 km. przekazując meldunki. Aż któregoś dnia nie dostarczył meldunku. Znaleziono go w lesie ledwie żywego, opuchniętego przez gangrenę jaka się wdała od kuli. Szpital i jeszcze nie wyleczony a już zsyłka na Syberię.  W drodze na zsyłkę zabrany z pociągu i wcielony do wojska sowieckiego.  To wcielenie do wojska było jego wybawieniem. Trafił na pułkownika Dokuczajewa który z naszego Józusia zrobił piastuna wojennego dla swoich dzieci. Ten cudowny człowiek zabrał ze sobą na front swoich dwoje dzieci 4 i 2 latka. Potrzebna była dla nich niania, padło na Józusia.Żona pułkownika zmarła z głodu podczas oblężenia Leningradu, nie chciał zostawiać dzieci na poniewierkę. Dzięki Józkowi dzieci przeszły zdrowo cały front. Po wojnie późniejszy pan generał dziękował Józkowi kilogramami orderów. Z największą dumą mówił nasz bohater o krzyżu AK który przysłano mu z Londynu w 1989r.                                                                                           O tym możecie poczytać w kwartalniku iV kw. 2006r.

Cz. IV str 35

Na poprzedniej stronie napisałam, że nie wiem czy artykuły pisane przed laty do kwartalnika były coś warte, ale jak zaczęłam  je czytać to wpadłam w zachwyt. To jest kawał historii  pięknie opisanej.  W zespole redakcyjnym była artysta plastyk, która ukończyła Uniwersytet Jagielloński, ona pisząc swoje artykuły wprowadzała nas w świat sztuki.  Np opisywała bal karnawałowy z 1938r. który miał miejsce na Uniwersytecie Jagiellońskim.   Opisała go nie mal z detalami.  Każdy wydział miał dokładne zadanie do wykonania. Swoje zadania mieli i profesorowie i studenci. To są stronice historii pisane z pierwszej ręki. To  była historia i sztuka razem.  Hania, bo o niej mowa, jest jeszcze wśród nas ale niestety już w swoim świecie. Na magnetofonie kasetowym mam jeszcze  nagraną rozmowę z Hanią. Chciała żebym opisała jej życie w formie pamiętnika. Niestety zdążyła opowiedzieć zaledwie kilkanaście  lat swojego życia i zaczęły jej się mieszać daty.                                     Drugim mądrym i wykształconym redaktorem był pan Józef Kulik…  On opisywał historię Polski  której był czynnym uczestnikiem. Opisał II wojnę światową dzień po dniu. Znów wiadomości z pierwszej ręki.  To z jego inicjatywy w naszej kaplicy jest zawieszona gablota z orderami za zasługi dla Polski, naszych mieszkańców.                                                                                                          Następną redaktorką która pisała o autentycznych przeżyciach swoich, które były  historią Polski to Janeczka Koz… uczestniczka Powstania Warszawskiego. W kwartalniku jest przedrukowany list Janeczki do rodziny. List został napisany pod przymusem, to rozkaz Niemca u którego pracowała po upadku powstania. Był to pamiętnik napisany w formie listu. Jaki piękny charakter pisma. Ten list to ozdoba kwartalnika.                                                              Jeszcze jeden nadzwyczaj utalentowany redaktor – to pan Tadeusz. Literat z prawdziwego zdarzenia i przewodnik turystyczny po Polsce. I o tym właśnie pisał w naszym kwartalniku o swojej książce, która jak dla mnie to jest przedłużeniem Chłopów Reymontowskich.  Pan Tadeusz  opisał  w swojej książce życie na wsi kieleckiej. Zarówno książkę jak i jego artykuły czyta się pięknie. Pan Tadeusz również jest wśród nas  i za obecnej dyrekcji doznał dużo upokorzeń. Pisałam o tym na swoim blogu. Teraz jest hołdowanie zasadzie stary = głupi i można z nim wszystko.                 A Janeczka Dęb… farmaceutka , jak pięknie i  mądrze nam radziła jak się odżywiać w każdym z sezonów, jak się ubierać, co robić z lekami, jak i kiedy je przyjmować.

W naszym domu są nadal mądrzy i wykształceni ludzi tylko trzeba do nich dotrzeć. Trzeba wszystkich i wszystko traktować z szacunkiem. Nie wykrzykiwać ni w pięć ni w dziesięć, że to niby jest pięknie – ludzie tylko udają, że to kupują. Rozkrzyczana terapeutka odejdzie a ci co  do niej się uśmiechali pukają się w głowę. Głośno, nie znaczy wesoło. Mieszkańcy naszego domu mają bardzo wiele do powiedzenia, obawiam się, że więcej niż młody personel.           Po co obarczać personel pisaniem kwartalnika którego nikt nie czyta, no chyba, że pracownicy  muszą albo chcą się podlizać do szefowej. Pisząca robi to bo dostała takie polecenie, a serca do tego nie ma, prowadzi więc kronikę, którą jak się czyta to uwierzyć trudno, że tyle u nas się dzieje. Po za kroniką są artykuły ściągane z internetu. Największa kpina to zagadki na temat pracowników i mieszkańców. Ze zdjęcia dwuletniej dziewczynki mamy odgadnąć która to z pracownic, a ze zdjęcia dwudziestolatka, który to z mieszkańców. I to jest cały konkurs. Czegoś głupszego nie widziałam nigdzie.                                                                                                         Po co to wszystko?  – nie szkoda czasu, papieru i tuszu do drukarki.

Cz. IV str 34

Wspominając Tosię  bardzo się rozczuliłam i postanowiłam  przejrzeć  nasze stare kwartalniki  „Głos Seniora ” , do których pisali nasi mieszkańcy i tylko mieszkańcy. Dzisiaj na polecenie dyrektorki piszą pracownice, a że nie mają czasu ani serca do robienia czegoś na przymus to ściągają żywcem artykuły z internetu. Pytanie tylko po co ? A no po to żeby nikt nie mógł zarzucić dyrektorce, że za jej rządów przestał istnieć kwartalnik.  Nie ważne, że tego nikt nie czyta ale on jest.  Byle co ale jest.     Nie wiem czy kwartalnik sprzed lat kilku był wiele wart ale był pisany wyłącznie przez mieszkańców. Spotykaliśmy się dwa razy na kwartał jako zespół redakcyjny. Mówiliśmy o czym chcielibyśmy napisać a osoba odpowiedzialna za całokształt  podpowiadała nam jeszcze o czym powinniśmy napisać. Jak już napisaliśmy to było spotkanie korekcyjne, dokładnie ustalaliśmy jak będzie wyglądał kwartalnik. Kochani, nawet szata graficzna była zrobiona przez mieszkankę. Przecież w naszym domu są ludzie różnych zawodów trzeba tylko umieć do nich podejść. Niestety wszyscy widzą, że jesteśmy przystosowywani do bylejakości; dyrektorka to lubi – byle jak aby dużo, mieszkańcy tego nie lubią. Tosia, o której pisałam, miała w kwartalniku kącik – rozmów z mężem. Jej mąż  miał już 95 lat  i szybciej od Tosi podupadł na zdrowiu, po prostu dopadła go starość, Tosię starość ominęła. Tosia pisała :  ” wieczorem gdy męża położę spać wówczas w skupieniu porządkuję swoje zaległości pisarskie. Naraz mąż woła … Toluniu ! Zrywam się i biegnę do niego – co chciałeś kochanie ? A mąż na to – a już zapomniałem. To może jak sobie przypomnisz to mnie zawołasz. Toluniu, a to może to przez ” ż” czy ” rz ” ?  Jeśli przez ” rz ” to wymień mi jakie znasz morza. Mąż wymienia : Czerwone, Czarne, Egejskie. A nasze morze jak się nazywa – pytam. Cisza… Podpowiadam więc – Ba, Ba,  Mąż kończy – bardzo szerokie.                Innym razem mąż Tosi budzi się w nocy i pyta  – Toluniu, jesteś po kolacji? Tak odpowiadam, a ty ? Ja nie, mówi mąż. To zjesz jutro. Dobrze kochanie. Dobranoc, dobranoc” .

Czyż to nie piękne rozmowy. Czy trzeba być wielkim redaktorem żeby opisać sprawy nas dotyczące. A te sprawy czy nie są bliższe naszemu sercu niż ściąga z internetu. Niestety swoim zachowaniem dyrekcja straciła autorytet wśród mieszkańców i nikt – po za hołotą – nie chce nic robić ani mówić o sobie. Po co mam coś mówić o sobie jeśli jest wiadome, że nic nie znaczę. A dowodem na to,że nic nie znaczę jest odwalanie roboty. Stawianie na byle jakość, stawiając znak równości stary = głupi, a więc po co się starać.

Cz. IV str 33

Listopadowe święta zawsze nastrajają nostalgicznie. Mieszkam w DPS  już 8 lat i w tym czasie całe mnóstwo ludzi odeszło w zaświaty. Nie robi to na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia. Każdy kto przyszedł mieszkać do takiego domu to zrobił to żeby spokojnie umrzeć; nie w samotności i nie w strachu, że umrze  a ludzie dowiedzą się o tym po kilku dniach. Ale są osoby których wspominając wzruszam się.  Np. Tosia  – mieszkała w tym domu parę ładnych lat a rocznice jej śmierci są w listopadzie. Za każdym razem jak o niej pomyślę przypomina mi się historia jej pięknej, wielkiej i jedynej miłości, którą mi opowiadała jak z pełnym podziwem przyglądałam się jej troskliwemu, czułemu podejściu do swojego męża. Jej mąż ostatnie dwa lata nie bardzo wiedział o co chodzi. Woziła go na wózku, głaskała, karmiła. Ponieważ miał zawsze otwarte szeroko usta to zrobiła mu zasłonkę na usta żeby nie wpadła mu do gardła jakaś mucha czy nie daj Boże pszczoła.    A poznali się mając po 20 lat, w okresie międzywojennym, czyli sto lat temu.  Oboje mieli dziadków w majątkach pod Lwowem.  Mąż Tosi był studentem konserwatorium warszawskiego a na wakacje przyjechał właśnie do dziadków pod Lwów. Tosia, mieszkała z rodzicami we Lwowie i tam uczyła się w seminarium nauczycielskim i również przyjechała na wakacje do dziadków.  Był upalny lipiec,  Tosia pięknie wystrojona przeszła przez wieś;  ponieważ nikogo nie spotkała, całkiem spokojnie zaszła nad brzeg jeziora, rozwiesiła swoją nowiutką, błękitną sukienkę  na krzaczku a sama dała nurka do wody. Nie mając stroju kąpielowego weszła do wody nago.  W tym czasie z pociągu wysiadł młody student po którego na dworzec wyjechał dziadek furmanką załadowaną sianem. Furmanka była pękata od siana. Chłopak siadł da koźle obok dziadka, trzymając na kolanach skrzypce, prowadził z dziadkiem  bardzo ożywioną konwersację. Wjechali na podwórze i usłyszeli  zdziwiony głos babci – a gdzież  to wy panowie  zdążyliście rozebrać dziewczynę i co wyście z nią zrobili?  Zdziwieni, nie wiedząc o co chodzi, patrzą na babcię a babcia kieruje ich wzrok na furmankę, na której jest rozpostarta, błękitna suknia Tosi. Młodzieniec szybko spostrzegł, że suknia należy do filigranowej dziewczyny, postanowił wrócić śladami furmanki żeby znaleźć właścicielkę zguby. Szedł i wołał – hop, hop, mam piękną błękitną sukienkę co mam z nią zrobić. Wreszcie po wielu nawoływaniach usłyszał przerażony głos dziewczyny żeby zostawił ją tam skąd ją wziął. Tłumaczył się że nie wie gdzie to ma być, wreszcie zostawił na brzegu jeziora a sam schował się za krzaczkiem. Nimfa wyszła z wody, osuszyła się i ubrała. Kiedy oczarowała chłopaka to nie wiadomo, nie spytałam czy wychodząc z wody czy już ubrana rzuciła czar na młodziana.                                        Żyli długo, bo ponad siedemdziesiąt lat razem i szczęśliwie. Teraz też są razem.

Zadeptujemy już Wasze ścieżki,                                                          Pozacierane już Wasze ślady,                                                                             W Waszych pokojach ktoś inny mieszka                                                Lecz w moim sercu zawsze zostaniesz – TOSIU

Cz. IV str. 32

„Wszyscy święci idą do nieba ” – zbliża się ten czas, a nas, mieszkańców  wpychają tam na siłę. Kiedyś  stanęłam przed tablicą ogłoszeń to czytając aż mnie zemdliło. Nasze ogłoszenia o imprezach wyglądały jak ogłoszenia parafialne: dwie pielgrzymki, film ” dwie korony” i wszystko o Papierzu JPII.  jeszcze do tego doszła zmiana godziny na mszę niedzielną i już nic dodać nic ująć. Ponieważ to nie tylko moje odczucia to śmiało powiedziałam na głos – przed naszą tablicą informacyjną to tylko uklęknąć i się modlić; na to odezwała się pani dyrektor – a zobaczy pani za miesiąc… Już się boję, że mdłości to mało – odpowiedziałam. Mogę powiedzieć, że jestem osobą wierzącą ale nie  jestem fanatyczką. Modlę się szczerze w skrytości ducha. Każdy fanatyzm w konsekwencji może doprowadzić do nieszczęścia. Pani dyrektor  afiszuje się ze swoją wiarą a po lekturze jaką czyta wyraźnie widać, że za grzechem poszłaby na pierwszym zakręcie. Pytam pracownice – czy wy nie możecie zaproponować chociaż filmu innego?  A co my możemy, mamy tego dosyć tak samo jak mieszkańcy, ale jest NIE. Po jakimś czasie trzeba wykorzystać pieniądze przeznaczone na kino i szlus. Do rozmowy włączyła się jedna z mieszkanek i mówi – tak to prawda, poszłam do działu socjalnego z prośbą, że może poszlibyśmy do kina. Dobrze pomyślimy – padła odpowiedź. Za jakiś czas przychodzą do mnie i mówią, że zgodnie z moją prośbą możemy iść do kina. Jak usłyszałam  o jaki film chodzi to podziękowałam, doznałam takiego samego uczucia jak pani. Kochani co za dużo to nie zdrowo.

Reklamowana jedna z pielgrzymek to pielgrzymka do Ziemi Świętej. Dla kogo to ogłoszenie? Finansowo, może sobie na to pozwolić tylko ksiądz i pani dyrektor.  Ksiądz był już nie raz i jeszcze będzie nie raz, a pani dyrektor wystarczyłoby, żeby przeczytała w gazetce kościelnej i już, na pewno też już była  i to nie raz.   Ciekawa jestem co by zrobiła jakby zaczęły się zgłaszać osoby chętne na tę pielgrzymkę. Czy załatwiłaby opiekunów na wyjazd? Dla niektórych naszych mieszkańców to trzeba by co najmniej po  dwóch opiekunów. Może zafundowałaby wyjazd komuś z rodziny w ramach opieki? Przecież nasi ludzie ledwie drepczą po korytarzach. Nie ma ani jednej osoby która kwalifikowała by się na wyjazd bez opiekuna. Od jakiegoś czasu jedna z mieszkanek usilnie  prosi żeby zawieźć ją do jej domu. Mieszka zaledwie jedną ulicę dalej. Co słyszy, że przecież ona nie wejdzie na drugie piętro. I tu jest problem a na pielgrzymki nie ma. A ja uważam, że prośbę pani Marii można spełnić tylko trzeba chcieć. Pani Maria jest osobą drobną, szczuplutką, można załatwić dla niej dwóch opiekunów, panów, którzy robiąc koszyczek ze swoich rąk  wniosą  panią Marię na drugie piętro bez problemu. Ona by się im zrewanżowała za taki piękny gest. Można ją wnieść na górę i wrócić do pracy a panią Marię zostawić w domu na  jakiś czas z opiekunką. Nacieszyła by się swoimi kątami, wzięła by co tam jej potrzeba i byłaby szczęśliwa. Na dół po schodach zeszłaby sama i wróciłaby taksówką. Mnie swego czasu wnoszono i znoszono i to  na czwarte piętro. Wożono mnie do szpitala na zabiegi. Dyrektor zakładu w którym wówczas pracowałam w ogóle nie chodził do kościoła,  ale żeby ulżyć panom z pogotowia wydał zarządzenie w pracy, że każdy kto rano bierze samochód musi najpierw pojechać  do mnie i zawieźć mnie na zabiegi. Bo trzeba tylko kochać ludzi a nie udawać, że tak jest. Panią Marię przywieziono do nas bardzo chorą. Wzięła ze sobą tylko to co pracownik socjalny zapakował. Mieszkanie zamknięto na klucz  i ona nic nie wie co się w nim dzieje. Ale też nie ma kto się za nią wstawić. Znieczulica to jest grzech podstawowy, drugi grzech to udawanie, że się wierzy w Boga.

Cz. IV str. 31

NIECH ŻYJE MIŁOŚĆ !!

W naszym domu narodziła się wielka miłość. Zakochana pani to mój największy wróg –  dziewięćdziesięciokilkulatka, która zapałała miłością do siedemdziesięciolatka. To Jan i Janina. Janina, zanim Jan zamieszkał u nas, już się ledwie ruszała, prawie nie wychodziła z pokoju. Żebyście mogli zobaczyć ją teraz… w zachowaniu się fizycznie,  ubyło jej co najmniej 10 lat, a psychicznie to chyba z 50  albo i więcej. Którejś niedzieli siedziałam za nimi w kościele – Janina wchodziła wręcz na Jana.  Po takich widokach to chyba można stwierdzić, że  Janeczce ubyło 70 lat.  A więc to prawda , że miłość nie patrzy na PESEL, Janeczka już nie człapie tylko przebiera nogami i to tak, że zawsze dogoni Jana. Znów się udziela w różnych  działalnościach  i wszędzie za sobą ciągnie Jana. Jan ma zakaz zbliżania się do mnie, a więc jak Jan  mnie zobaczy to ucieka gubiąc kapcie, autentycznie kiedyś pospadały mu kapcie jak uciekał przede mną. Kiedyś  go spytałam – czy nie nauczyli pana czy już zabronili mówić dzień dobry sąsiadom? To wtedy na przygłupim uśmiechu powiedział mi dzień dobry. Ale to był jedyny raz. Janka Mar… zawsze wszystkim zabraniała zbliżać się do mnie, dzisiaj mnie to śmieszy, a kiedyś bolało.

Wczoraj 24 października zorganizowano dla nas imprezę, wiadomo, że muszę ją zrecenzować, upoważnia mnie do tego moje kilkadziesiąt lat pracy na scenie. Było wesoło i o to chodzi. Różne gry jakie były, były zgodne z możliwościami większości mieszkańców. Olek, nasz akordeonista, który pobiera wynagrodzenie za granie, nie popisał się, grał same stare smęty typu ” szła dzieweczka do laseczka „. Natomiast nasza młoda kadra prezentowała  ćwiczenia na refleks przy bardzo energetycznej muzyce, która ożywiła wszystkich. Brawo. No i jeszcze słówko o występie uczestników z Pobytu Dziennego – ćwiczyli codziennie przez dwa miesiące po to żeby podczas występu dwie najważniejsze postacie przysłoniły sobie szczelnie usta dekoracjami z kartonu. Kompletna klapa. Nikt nie delektował się słowem tylko każdy paplał. Dekoracje były ładne, widać było, że się napracowali przy ich tworzeniu no ale chyba nie służyły  do zakrywania ust.

Cz. IV str. 30

Od kilku dni i w radiu i w telewizji wałkuje się temat ” układu zakopiańskiego ” . Wszyscy udają jakby właśnie spadli z choinki. Przecież takie układy dotyczące różnych  branż działają w każdym mieście a na ich temat panuje zmowa milczenia bo prawie każdy z notabli jest wplątany w taki czy inny układ. Ja, osoba  całkowicie  nie interesująca się polityką, tylko broniąca swojego życia, stara kobieta,  w bardzo szybkim tempie wpadłam na taki układ w naszym mieście i opisałam jego działalność; i co to dało – nic. Kilka osób zmieniło miejsce pracy i to wszystko. Na chwilę to Stowarzyszenie Organizatorów  naszego całego regionu,  zawiesiło swoją działalność. Już nie można znaleźć w internecie statutu tego Stowarzyszenia. Po co to zrobili, a no po to żeby teraz wznowić działalność ale pod innym szyldem, bo ten jest spalony; przez kogo przez prababcię, nie przez jakieś szychy, przez jakiś sędziów czy prokuratorów, tylko przez starą babinkę. Tak więc nie trzeba być zbyt bystrym żeby o tym wiedzieć.  Stwór ten, zwany Stowarzyszeniem, zrzeszał wszystkich niemalże dyrektorów różnych branż naszego regionu, niezbędnych do różnych machlojek. Do tego Stowarzyszenia spływały różne datki, dotacje i wsparcia finansowe a  szefostwo tego Stowarzyszenia tym wszystkim dysponowało. Robili co chcieli i za nic nie odpowiadali bo byli to ” wolontariusze ” , ludzie pracujący ” społecznie” na rzecz innych, nie ważne, że tymi innymi byli  oni sami.. Ci prawdziwi inni musieli ich o wszystko uniżenie prosić a za spełnienie prośby musieli coś dać, np. mieszkanie, antyki, jakieś parcele. Nasza poprzednia dyrektorka była od kilkunastu lat szefową tego społecznego interesu. A była to przebiegła sztuka, swoją pracę rozpoczynała od obdzielenia wszystkich ważnych notabli, po to żeby później mieć ich w garści. Co głupszy działacz zaczynał od brania nie od dawania ,długo na złotym stolcu nie posiedział.        Jak  wspomniałam kiedyś o tym Stowarzyszeniu naszej obecnej dyrektorce, to ona cała w skowronkach zakrzyknęła – pani Danusiu ja do nich się też zapisałam. A ja na to – pani dyrektor, nie ma się czym chwalić, przecież to mafia. Już nie,- odpowiedziała.  Także nie ma co się podniecać takimi informacjami jak afera amber gold, układ zakopiański, afera węglowa, afera hazardowa, wyprzedaż połowę Warszawy i nie tylko,  bo wiele,  wiele innych. One zawsze będą. Żeby nie takie afery to Polska  opływała by w dobrobycie, a tak to tylko kilkadziesiąt  osób w każdym mieście pławi się w nim.             Ale co tam, jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było, jak mawiał sławetny Szwejk.