Ironia losu.

Od tygodnia nie mogę się wygrzebać z jakiejś bakterii czy wirusa, który opanował moją krtań. Chorowałam w swoim długim życiu na zapalenie krtani ale żeby z taką mocą to nigdy. Krtań zaczęła mi straszliwie puchnąć i mnie dusić. Głos rzęził przez ból gardła duszonego i znikąd pomocy, w Domu Pomocy – to taka ironia losu. Tempo opanowywania mojego organizmu przez tę ” zarazę ” było zastraszające. Do obiadu byłam zdrowa a po obiedzie na wpół żywa i nie jestem w stanie powiadomić kogokolwiek o moim stanie. Codziennie, druga zmiana odwiedzała mnie, czekałam bo codziennie, ale nie w tym dniu kiedy potrzebna była mi pomoc. To ta ironia losu. Nocna zmiana na każdym swoim dyżurze, otwierała moje drzwi z klucza i odeszła dopiero jak usłyszała mój głos. Tej nocy, żeby mnie nie ominęły otworzyłam drzwi na oścież i czekałam. Usłyszałam tylko jak pielęgniarka minęła moje drzwi bez żadnego zainteresowania dlaczego są tak szeroko otwarte i poszła. Ta ta ironia losu. Żeby nie zapomniały o mnie moje opiekunki, z mojego korytarza, jak przyjdą raniutko do pracy, zapaliłam światełko alarmowe. Punkt 6rano opiekunka była. To był wtorek tak więc sprawa prosta – zapisać wizytę lekarską, jako że lekarz przyjmuje we wtorki. Kamień z serca, nareszcie będzie pomoc i fachowa rada. Niestety nie, to był dalszy ciąg ironii losu. Lekarz tak się rozpędził wizytując chorych, że pominął mój pokój i popędził dalej. No bo kto by się spodziewał chorej pani Danki. Musiałam się jakoś ratować. Wlałam sobie szklaneczkę miodu pitnego, pijąc czułam jak rozluźnia mi się moja krtań. Po takim leku spałam do końca dnia i przez całą noc. Nikt nie był mi potrzebny, chociaż słyszałam, że co rusz ktoś krząta się koło mnie. Od pięciu dni jestem chora i leczyć się muszę sama. Mam niezbędne leki ( miodu już nie mam, miałam tylko szklaneczkę ) ale są to leki takie bez recepty, także choroba się babrze. Przez tę chorobę musiałam następną kartkę informacyjną wrzucić do kosza. To informacja, że naszego cosobotniego śpiewania nie będzie. Następny fragment mojego życia trafił do kosza na śmieci. Ponieważ jestem pewna, że to choróbsko opanowało mnie podczas naszego śpiewania, to już nie będę ryzykowała. Podczas śpiewania ja biorę bardzo głębokie oddechy. Mój silny głos potrzebuje ogromnej ilości powietrza; podczas oddechu wyraźnie czuję, że ściągam w głąb siebie całe pokłady chorób jakie są na sali. A one są, bo na sali są wyłącznie starzy i chorzy ludzie, tak samo jak ja. Żeby mieć taki głos jaki mam ja to należy prawidłowo oddychać, czyli że oddech ma być głęboki, sięgać aż do przepony i odświeżać całe płuca. W sali widowiskowej oddychając nie odświeżę płuc, ponieważ sala ta nigdy nie jest wietrzona. Traktowana jest jak przejściowy korytarz. Tak więc karteczkę informującą o śpiewaniu wyrzuciłam na stałe do kosza. Na stałe do kosza wyrzuciłam część swojego życia.

Jako, że jestem osłabiona to więcej leżę i oglądam telewizję. Oglądając Dzień dobry TVN wysłuchałam wypowiedzi Julii Wieniawy na temat jej nowego utworu muzycznego zatytułowanego – Nic nie zmieni. To piosenka opowiadająca o jej przeżyciach i systematycznym popadaniu w depresję. Zdałam sobie sprawę, że jestem cholernie silną osobą, jeśli zupełnie samotna, stara i uzależniona od osób gnębiących dałam radę i nie popadłam w depresję. Jak walczyłam z tą patologią, która firmowana była i jest przez dwie najważniejsze osoby – p. dyrektor i siostrę przełożoną, opisałam na swoim blogu we wpisach: Część II rozdział 13, 14 i 15, oraz Część III strona 2, 3, 4, i 5. Włos się jeży, że prawie zawsze rządzący trzymają z hołotą – z nią bardzo łatwo się dogadać ale tylko patologia ma z tego satysfakcję.

I to wszystko – NARA !

Karteczki informujące…

Za każdym razem jak wychodziłam z pokoju na dłużej za wizytówkę na drzwiach wkładałam karteczkę informującą dokąd poszłam i o której wrócę. Tych karteczek zebrało się kilka, ponieważ nie chciałam za każdym razem wypisywać to zrobiłam je na twardym papierze wypisane flamastrem i trzymałam w koszyczku a wychodząc wybierałam odpowiednią kartkę i wkładałam ją za wizytówkę. Kartkę informującą, że jestem w ogródku zlikwidowałam już dawno, bo już od dawna do ogródka nie chodzę; a ostatnio zniszczyłam kartki informujące – poszłam na spacer czy poszłam do miasta. I właśnie to zniszczenie owych kartek poinformowało mnie z wykrzyknikiem, że życie ze mnie odchodzi, bo ani na spacer ani do miasta już nie chodzę. Jeszcze została w koszyczku jedna karteczka – jestem na spacerniaku, czyli w atrium. jak długo ta kartka będzie aktualna nie wiem. Jeszcze nie tak dawno, poza ćwiczeniami chodziłam sobie z kijkami po tym spacerniaku, od ponad pół roku chodziłam już tylko z chodzikiem a ostatnio już i tego nie mogę robić ćwiczę oddech siedząc na chodziku. Jeszcze mam nadzieję, że po zastrzyku w kolano, czyli po 16 października wrócę do jako takiej formy i znów kartki będą aktualne. Kto wie, cuda się zdarzają.

Jestem pełna podziwu dla naszych pracowników kuchni, niedzielny obiad w całości był smaczny ale bitki w sosie to mistrzostwo świata, brałeś do ust mięsko a ono rozpływało się w ustach. Mięso nie jakiś tort. Pomalutku personel pracujący w kuchni zaczyna się kompletować, już nie dwie osoby szykują posiłki dla 150 osób a cztery. To jeszcze ciągle mało ale już jako tako. A Marianka mówi – nareszcie i moja ulubiona kuchareczka wróciła ze zwolnienia lekarskiego. Pytam więc kto to taki, a Marianka na to – to Danusia. Mina mi zrzedła, bo niestety ja nie mogę zapomnieć jej podejścia do mnie w czasie kiedy to była na mnie największa nagonka. Z pracowników kuchni to tylko ona i towarzysząca jej w pracy nowa wówczas pracownica Ula ( moja wieloletnia sąsiadka ) traktowały mnie nie godnie. Wstyd mi za takich osobników, którzy żeby przypodobać się dyrektorce i jej przydupasom są gotowi pomiatać człowiekiem choć ten na to nie zasłużył. Ulce jakoś wybaczyłam a Dance nie mogę. Nikt z pracowników kuchni nie przeszedł na stronę moich wrogów tylko ona, tak więc wryła mi się w wieczną pamięć. Inni pracownicy kuchni, wiedząc, że to co się dzieje w okół mnie jest niesprawiedliwe, to nawet okazywali serdeczność, żeby mi ulżyć psychicznie, żeby pokazać, że nie wszyscy są nie godni nazywać się ludźmi. Wiem, że powinnam zapomnieć o tym co było tak dawno, ale nie mogę. Przecież tym ludziom nic nie zrobiłam i żeby tak spytać dlaczego mnie gnębili przez kilka lat, bezwzględnie i bezustannie, założę się, że nawet nie wiedzą dlaczego.

Tak więc chodzić nie mogę a kuchnia gotuje pysznie, to co wówczas dzieje się z człowiekiem ? A niech się dzieje co chce. No chyba, że macie jakiś pomysł na chudnięcie jak się nic nie robi tylko leży i je.

I to już wszystko NARA !!

Lata pięćdziesiąte

Już myślałam, że nie będę miała o czym pisać, jednak jak trafił mi się dzień kiedy poczułam w sobie odrobinę wigoru, ( po przespaniu 12 godzin ) i w którym to dniu krzątałam się bezustannie i w tej krzątaninie wyszłam na korytarzowy spacer, ( w tym względzie już nie wiele mogę ), to i temat się znalazł. Chodząc naszym korytarzowym labiryntem czytałam wizytówki na drzwiach. Nagle jedno nazwisko przykuło moją uwagę. Postanowiłam wejść i przywitać się z panią o tak pięknym nazwisku. Wchodząc tak właśnie powiedziałam, że po przeczytaniu tak pięknego nazwiska musiałam poznać osobę zwłaszcza, że w swojej bardzo wczesnej młodości znałam pana o tym nazwisku a pan ów jest bardzo mocno związany z moim życiorysem. Pani, bardzo schorowana i z trudem mówiąca spytała – a jak brzmi pani nazwisko ? Powiedziałam. A owa pani na to – w młodości znałam Danusię o tym nazwisku, śpiewającą Danusię. To musiałam być ja, nikt inny. A pan o którym mówiłaś to brat dziadka mojego męża – powiedziała moja nowa znajoma. I zaczęły się opowiadania wspominające młodość. Nasze rozmowy przerwała wizyta córki pani u której byłam. jak wychodziłam to usłyszałam cichy głos – Danusiu, przychodź do mnie. Oczywiście, że przyjdę.

Jak już pisałam Pan z lat mojej bardzo wczesnej młodości, wręcz dzieciństwa, mocno wrył się w mój życiorys, ma w nim poczytne miejsce. Znajomość z nim opisałam w swoich rodzinnych korzeniach a na blogu we wpisie zatytułowanym – wszyscy razem w Olsztynie. To był rok 1953, miałam 12 lat i byłam solistką kapeli podwórkowej. Co wieczór na naszym podwórku rozbrzmiewała muzyka i śpiewy, które usłyszał ów pan, idąc ulicą Warmińską ze swoim przyjacielem i współtowarzyszem pracy na niwie kulturalnej. Ciekawość przywiodła obu panów na nasz „koncert.” Od tej pory zainteresowanie moim głosem połączyło się z ich pracą. To on zaprowadził mnie do Szkoły Muzycznej, do Rozgłośni Polskiego Radia i uczulił moją nauczycielkę śpiewu żeby dbała o rozwój mojego głosu. To dzięki niemu już jako czternastolatka miałam koncert radiowy, którego wysłuchali niemalże wszyscy olsztyniacy bo był nadawany przez megafony po kilka razy w całym naszym mieście. Niestety później nastąpiła długoletnia przerwa w naszej współpracy a spotkaliśmy się ponownie w roku 1970. Pracowałam wówczas w WDK a ów Pan ( między innymi ) przyczynił się do przyznani mi na Dzień Działacza Kultury, nagrody Urzędu Wojewódzkiego. To był rok 1972.

To byłoby na tyle z miłych wspomnień które przywołało spotkanie z nową znajomą. Już w pierwszym dniu naszego spotkania poskarżyła mi się, że w życiu nie przypuszczała, że w Domu Opieki, pomimo zapisania się na wizytę do lekarza na dzień kiedy lekarz przyjmuje wizyta zostanie przełożona o tydzień. Nasz lekarz przyjmuje tylko we wtorki, a tak się złożyło, że we wtorek 24 września pan doktor miał tak dużo pacjentów, że wizytę u pani przełożył na za tydzień. Ponieważ obiecałam, że będę przychodziła do swojej nowej znajomej, tak więc zgodnie z umową na drugi dzień wybrałam się do niej; i znów skarga – od dłuższego czasu dzwoni przywołując pomocy i nikt do niej nie przychodzi. Jak zobaczyła mnie to zawołała – Danusia, biegnij po pielęgniarkę. Nie pytałam o nic tylko poszłam ( bo już dawno nie biegam ) po pielęgniarkę, uprzedzając, że to potrwa ponieważ będę musiała jechać dwiema windami i przejść dobrych kilkadziesiąt metrów. A jeśli winda byłaby zepsuta, co zdarza się bardzo często, to pomóc nie mogłabym wcale. I w ten sposób chciałabym zwrócić uwagę na niedorzeczność wykonywanej pracy przez siostrę przełożoną. Wszystko co dotyczy nas chorych podopiecznych zależy od ustaleń przełożonej. DZWONKI ALARMOWE – na ogół nie zdają egzaminu. Owszem zapala się światełko w pokoju przed gabinetem pielęgniarek ale w nim na ogół nikogo nie ma. Zapala się też światełko nad drzwiami pokoju chorej ale i tu nie bardzo ono kogokolwiek interesuje – opiekunka obsługuje 40 pokoi i może być wszędzie i to w pokoju nie na korytarzu. Tak więc skutecznie alarmować mogą tylko współtowarzysze niedoli. Jak poprawić ten stan rzeczy wymaga pomyślunku a tego już od emerytowanej pielęgniarki, czyli przełożonej oczekiwać nie można. Jej się już nie chce. Ona od lat bazuje wyłącznie na swoich znajomościach. A ponadto – jak można tak bardzo chorą osobę zakwaterować tak daleko od służby zdrowia. Jeśli nawet pielęgniarki, jakimś cudem natychmiast podjęły by interwencję, to od nich np. do pokoju pani o której mowa, jest daleka droga a i windy są bardzo często zepsute. Niejednokrotnie pisałam na swoim blogu o problemie przywoływania pomocy do któregoś z chorych. Pisałam o p. Irence która pomimo to, że miała pokój na tym samym piętrze co cała nasza służba zdrowia to szybciej dodzwoniła się na numer 112. Pisałam nie dawno o p. Heniu który zniecierpliwiony przywoływaniem pielęgniarki zadzwonił do domu swojej znajomej i ta w środku nocy, z drugiego końca miasta przyjechała z pomocą. Ale czy kogoś to obchodzi. Tu wszyscy cierpią, wszyscy czegoś chcą a osoba odpowiedzialna chce mieć święty spokój.

I to byłoby na tyle – NARA !

Pożegnanie nie tylko lata…

Od kilkunastu dni miałam problem z komputerem, ostatni wpis musiał opublikować mi wnuk, który ma możliwość prowadzenia mojego bloga. Chciałam żeby koniecznie wpis był opublikowany terminowo, ponieważ jak tylko opóźnię publikację to natychmiast sypią się na ten temat komentarze. Oczywiście wytłumaczyłam wnukowi co dzieje się z moim laptopem, a nie działo się nic, nie reagował na nic. Kursor chodził po pulpicie ale nic nie odpowiadało na jego kliknięcia. Nie otwierało się nic. Wnuk uznał, że komputer się zawiesił i należy go wyłączyć na jakiś czas. Wyłączyłam na całą noc, nic nie pomogło. Po południu druga zmiana naszych opiekunów robiła obchód i opiekun zadał mi pytanie – jak samopoczucie? Odpowiedziałam, że bardzo złe i oczywiście wyjaśniłam że to z powodu komputera. A więc musimy temu zaradzić, dla poprawy samopoczucia naszej podopiecznej. Na pulpicie zaczęły się ukazywać różne tabele, różne informacje i diagnoza została wystawiona. Nie korzystała pani dotąd z myszki, – bo nie lubię tej myszy – odpowiedziałam. I córka i wnuk co jakiś czas kupowali mi myszki a ja je oddawałam komu się dało ponieważ nie umiałam i nie lubiłam posługiwać się myszką. Ale skoro ją pani ma to proszę pokazać co pani potrafi z nią robić. Boże, jak ta mysz zaczęła latać po pulpicie, widać było, że nie tylko ja jej nie lubię, ona mnie po stokroć bardziej. Proszę się nie martwić okiełznamy to zwierzę. Znów pokazały się tabelki i mysz została okiełznana. Niestety nie dla mnie. Na drugi dzień zaczęłam robić miejsce dla ” myszy”. Cały stół teraz zajmuje mysz. Jej ciągle jest mało miejsca. Nie wiem czy kiedykolwiek ją polubię. Teraz pisanie na komputerze mnie męczy a jeszcze tydzień temu to była sama przyjemność. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę co to znaczy korzystając z myszy wrzucić do kosza około setki komentarzy, tyle dostaję codziennie. Muszę poprosić opiekuna, żeby zablokował wszystkie wpisy obcojęzyczne bo inaczej to klikanie myszą mnie wykończy. Na ratunek z okiełznaniem myszy i laptopa przyszedł wnuk. Zaniósł sprzęt do serwisu, poprosił o szybką naprawę ,bo to piątek a babcia potrzebuje laptopa na sobotę; serwisant stanął na wysokości zadania, ale za to zadanie wysoko sobie policzył, wnuk miał gest i w ten oto sposób mogę pracować na komputerze po staremu, czyli bez myszy.

W tygodniu została odprawiona msza za duszę naszej stu jedno latki Pani Tamary. Zmarła zaraz po wojnie była śpiewaczką operową, później nauczycielką śpiewu w Szkole Muzycznej, aż wreszcie jej dyrektorem. W czasie kiedy prowadziłam w naszym Domu radio a w nim kącik melomana muzyki klasycznej, ściśle współpracowałam z Panią Tamarą. Była mi wyrocznią muzyczną. Do każdego utworu dopowiedziała jakąś anegdotę, jakąś ciekawostkę przez co ten kącik melomana stawał się ciekawy. Ostatnie lata całkowicie była pochłonięta modlitwą. Moim zdaniem msza odprawiona za P. Tamarę powinna mieć trochę inny charakter. W ogóle msze w naszej kaplicy i za nas mieszkańców powinny być bardziej osobiste. Zamiast kazania kilka słów powinni o niej powiedzieć jej bliscy znajomi. Powinno być dużo muzyki która towarzyszyła zmarłej całe życie. Ale to jest moje zdanie.

My chyba nic nie potrafimy zrobić tak jak należy od początku do końca. Ostatnio hucznie ogłoszono spotkanie w atrium z okazji pożegnania się z latem. Pogoda była piękna, ludzi było mnóstwo i wpadka organizatorów. Całe spotkanie polegało na tym, że poczęstowano nas babką ziemniaczaną i kompotem. I to wszystko, kompletnie nic więcej, żadnego śpiewania czy jakiegoś choćby słowa na temat. I to byłaby wpadka pierwsza, a druga to że nawet babki zabrakło. Opinia wyrażana przez większość gości tego spotkania – to była żałoba po lecie.

I to byłoby na tyle – NARA !

Ćwierkający wrzask.

Jak wiecie codziennie raniutko wychodzę do atrium żeby sobie poćwiczyć w cichości i na świeżym powietrzu, oddychając pełną piersią. Za każdym razem, jak tylko przekroczę próg dzielący budynek od ogrodu, słyszę ptasi wrzask. Aż trudno uwierzyć, że może być aż tak głośno od ptasiego ćwierkania, zwłaszcza, że w tym roku, zupełnie nie wiem dlaczego, w atrium są tylko maleńkie ptaszki, takie ciupeczki mniejsze od wróbelków, (to raniuszki sprawdziłam w internecie) a wrzeszczą jakby ich tam było setki. Jeszcze dziwniejsze w tym wszystkim jest to, że jak tylko przekroczę owy próg wrzask cichnie jak ręką uciął. To takie – ciach i jest cichutko. No czyżby te ptaszynki bały się mnie, no bo przez całe 40 minut jak jestem w atrium jest cisza jak makiem zasiał. Mnie się nie boi żaden zwierzak, kocham wszystko i co skacze i co fruwa. Muszę odkryć tę tajemnicę, dlaczego te świergotki cichną na mój widok. Zaczęłam przychodzić do atrium coraz wcześniej i po kilku dniach sprawa się wyjaśniła, ” one mają ustawione zegarki na godzinę 6, 30 , o której musi być koniec harców „. Oczywiście żartuję, ale codziennie o godz. 6. 30 ptasi wrzask milknie. Chciałam napisać koncert nie wrzask, ale to nie jest koncert, to taka kakofonia, mieszanina dźwięków, która kończy się co do sekundy o godzinie 6. 30.

. Idąc korytarzami naszego Domu o tak wczesnej porze, zauważyłam, że Pani Dyrektor również po nich błądzi. Czyżby chciała sprawdzić czy słusznie lituję się nad trudem pracy opiekunów, pokojowych i pracowników kuchni, którzy już od godziny 6 rano zasuwają nie pracują. O tej porze wszyscy bardzo intensywnie pracują; przerwę, jeśli mogą sobie na nią pozwolić, robią dopiero o godzinie 11, czyli po 5 godzinach pracy a ci którzy pracę rozpoczynają o godzinie 7.30, jeśli się nie spóźnią, zasiadają do stołu biesiadno – śniadaniowego już o godzinie 8. Czy nie mogliby zjeść śniadanie w domu i dopiero wybrać się do pracy? Po co przychodzą na godzinę 7.30, po to żeby zjeść śniadanie a potem po nim pozmywać i posprzątać – dyrektorska rozrzutność zezwalająca na taką fanaberię. Przykro mi, ale jeśli mi się coś nie podoba to wytykam to bez względu na stosunki łączące mnie z osobnikami o których piszę; a rozpoczęcie pracy od śniadania denerwuje mnie bardzo. Chociaż dzisiaj zauważyłam, że panie przychodzące do pracy na 7.30 i pracujące w ciągu dnia zaledwie 3 godz. 15 min. zaczęły pomagać innym pracownikom – wywoziły z sali gimnastycznej mieszkańców jeżdżących na wózkach. Dobre i to, a zauważyłam to ponieważ byłam w tym czasie w sali widowiskowej na – nie wiem na czym – z ogłoszenia wynikało, że miała to być prezentacja czegoś tam i wspólne śpiewanie zorganizowane przez pracownika, tak było napisane. Ponieważ tym pracownikiem był pan który już prowadził podobne spotkanie i tamto spotkanie podobało mi się, więc wybrałam się i tym razem. I co? I wtopa. Ekran był nawet przygotowany do wyświetleń czegoś czego nie było. Sala przygotowana do oglądania i wspólnego śpiewania a tu nic z tych rzeczy. Pan pobrzdąkał na gitarze nucąc dla siebie tylko znane piosenki, nadające się wyłącznie do słuchania w klubo-kawiarni, czyli bez widowni i specjalnego zainteresowania. W klubo- kawiarni bywalcy zachowują się swobodnie : jedni prowadzą dyskurs, inni grają w karty, inni po prostu sobie rozmawiają, a jeszcze ktoś inny brzdąka sobie na gitarze i nuci, na zasadzie, chcecie to słuchajcie. I właśnie to co było nam przedstawione miało taki charakter dowolności. Wprawdzie u nas nikt nie rozmawiał ale za to kilka osób spało. Przekonałam się, że nie mogę przed Panią Dyrektor chwalić wykonawców. Jak tylko poprzednio pochwaliłam to natychmiast usłyszałam, że w związku z tym Pan X będzie występował. Kiedyś pochwaliłam chór Uniwersytetu III Wieku, to po jakimś czasie chór wystąpił u nas z tej samej okazji, a jak z tej samej okazji to i z tym samym repertuarem, przecież to chór, jeden utwór ćwiczą przez kilka miesięcy. Żeby dać godzinny koncert muszą sięgać do znanego repertuaru i jak dla mnie to wtopa.

Muszę jednak też pochwalić, naszą dyrekcję, że wreszcie korzystamy z taniej apteki. Wprawdzie po wieloletniej walce toczonej przeze mnie, po której już zrezygnowałam z nadziei, że może być lepiej – a tu jednak. Cieszy mnie to bardzo bo to zbiegło się z czasem, kiedy to ja już samodzielnie do miasta nie chodzę, tak więc spokojnie leki i wszelkie suplementy kupuję w naszej nowej aptece. DZIĘKUJĘ w imieniu wszystkich mieszkańców.

T byłoby na tyle – NARA !

Uroczystości wrześniowe

upamiętniające tragiczne wydarzenia 1939r. rozpoczęłam 1 września z rana wysłuchując w tv Polsat przemówienia Prezydenta Rzeczypospolitej z okazji 85 rocznicy wybuchu II wojny światowej. Wstęp przemówienia mnie przeraził, to była wielominutowa wyliczanka kogo to Prezydent wita i jak to jest szanowna osoba, ale jak Pan Prezydent przeszedł do meritum sprawy, czyli do wspomnień sprzed tych 85 laty, byłam owym wystąpieniem zachwycona. W życiu nie słyszałam takiego pięknego przemówienia żadnej głowy państwa. Nie jestem zwolenniczką naszego Prezydenta ale tym razem zachwycił mnie. Prezydentowi łamał się głos a mnie nie jedna łezka wypłynęła. Po tym przemówieniu byłam jakaś uduchowiona tak więc postanowiłam pójść do kościoła, pomimo,że już chyba od roku nie byłam, no ale przecież u nas ma być uroczysta msza. Nic w niej uroczystego nie widziałam ani nie słyszałam. To, że ksiądz wspomniał w kilku słowach dzień 1 września sprzed 85 lat, to chyba zupełnie nic wielkiego, tak należało. To, że przed ołtarzem stał bukiet biało czerwony z chorągiewką, to też nic wielkiego, no i trzeci i chyba najważniejszy akcent uroczystości to obecność Pani Dyrektor. Żeby Pani Dyrektor zabrała głos podkreślając wagę tego dnia, to mszę uznałabym za uroczystą, ale Ona nic, siedziała jak myszka w kąciku, ludzie Ją nawet nie widzieli. Na występ naszych mieszkańców, który odbył się 2 września w kaplicy, nawet nie poszłam. Słuchać staruszków którzy będą mówili wierszyki jak dzieci z podstawówki, to nic przyjemnego.

Dostało mi się od czytelniczki, która stwierdziła, że za bardzo obrosłam w piórka skoro już zwalniam ludzi z pracy. Z wpisu wynika, że najchętniej wzięłabyś mnie na szafot. Kochana, ja jeszcze nie zwalniam, dopiero sugeruję. Myślę, że jesteś pracownikiem naszego Domu i z tych co to chwalą władzę, ja niestety władzę obserwuję i krytykuję. po to żeby właśnie ona nie obrastała zbytnio w piórka. Tak było zawsze. Na pewno pracując od kilku lat chciałabyś dostać podwyżkę, chciałabyś żeby nie trzeba było nikogo wyręczać w pracy, żeby grafik pracy i urlopów był ułożony przez kogoś z głową. Jeśli tak to powinnaś mnie popierać. Po co płacić nierobom. Terapeutka powinna umieć zachęcić podopiecznych do współpracy a nawet do pracy. Takie zajęcia jak przegląd prasy, na które przychodzą trzy osoby, a które odbywają się codziennie, z powodzeniem mogą być prowadzone przez mieszkańca. Czytanie książek również może prowadzić mieszkaniec z dobrą dykcją i w miarę dobrym wzrokiem. Spotkania literackie bardzo lubi prowadzić Pani Dyrektor – co stoi na przeszkodzie żeby był to stały punkt Jej programu. I już jest etat bez zatrudnienia terapeutki. A takie głupotki jak bingo czy milionerzy spokojnie może poprowadzić mieszkaniec; tylko trzeba takiego mieszkańca znaleźć i zachęcić do pracy a nie jak taki ktoś już sam się znalazł to na szafot z nim.

4 września byłam u ortopedy. Zarejestrowałam się do prywatnej kliniki; owszem lekarz mnie przyjął na Fundusz i zbadał i zdiagnozował zalecając zastrzyki w kolano jako, że na operację to już jestem za stara a kolano cholernie boli. Niestety nie wzięłam pod uwagę, że gabinety prywatne nie wypisują recept a jeden zastrzyk bez recepty to koszt 700 zł. Wpadłam na pomysł, że spróbuję na to samo skierowanie zapisać się do Polikliniki; nie zaszkodzi być zbadaną i zdiagnozowaną przez dwoje lekarzy, właśnie wybieram się do kliniki żeby się zarejestrować. W Klinice jest honorowana legitymacja – Dzieci Wojny, przyspieszająca terminy przyjęć, zobaczę czy uda mi się ta kombinacja. Nie udała się; ponieważ już raz byłam u lekarza na tym skierowaniu to skierowanie zostało wykorzystane. We wtorek pójdę do naszego pana doktora z przeprosinami, że jedno skierowanie do ortopedy zmarnowałam i będę prosić o drugie. W Poliklinice mam obiecane, że jak przyjdę z nowym skierowaniem to wizytę będę miała w ciągu tygodnia. Tak więc zdążę się zorientować czy cena zastrzyku na receptę i bez recepty będzie miało dużą różnicę, jeśli nie będzie różnicy, bo np. zastrzyk nawet na receptę jest pełnopłatny, bo tak może być, to wówczas wykorzystam termin na dzień 16 października ustalony w klinice prywatnej na przyjęcie zastrzyku.

I to już wszystko – NARA !

Wszystkie ręce na pokład…

…tak powinno być w okresie urlopowym. Jeśli każdy chce mieć chociaż część urlopu w tym czasie to jeden drugiego powinien wspierać, nie tylko trzy profesje na okrągło tz. pracownicy kuchni, opiekunki i pokojowe. Te trzy profesje nie dość, że są najbardziej obciążone swoimi obowiązkami to jeszcze dostają polecenia odgórne żeby sobie bezustannie pomagać. Od lat ośmielam się pisać, że kierownictwo naszego Domu bardzo niesprawiedliwie obdziela pracą swoich podwładnych. W ostatnich miesiącach to już bardzo daje się we znaki zły podział pracy (i zepsuta winda.) Jeszcze w tym miesiącu ( 9 sierpnia) pisałam, że w sobotę i w niedzielę na jedną opiekunkę przypada prawie 50 podopiecznych. W dzień powszedni opiekunkom pomagają pokojowe, chcą czy nie, niestety muszą. Muszą zrobić swoje i pomóc muszą. I teraz wyobraźcie sobie, że pokojowe są oddelegowywane do pracy w stołówce, ponieważ stołówka należy do pracowników kuchni, a pracownicy kuchni do których należy gotowanie, zmywanie, sprzątanie i rozdawane posiłków są w bardzo okrojonym składzie. Te czynności wykonywane cztery razy dziennie : śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja robi personel w składzie – TRZY albo i DWU OSOBOWYM. Te osoby szykują śniadanie dla 150 osób po którym muszą pozmywać, muszą posprzątać i stołówkę i kuchnię i wziąć się za następne posiłki. Nikt się dziwi, że co jakiś czas kilkoro pracowników kuchni jest na zwolnieniu lekarskim; te czynności są ponad ludzkie siły. Są u nas pracownice, jest ich pięć, które więcej odpoczywają niż pracują. Jak kiedyś poruszyłam ten temat, bo wyszło mi, że są osoby które nic nie robią przez półtorej godziny to w odpowiedzi zmieniono tablicę z wyliczanką pracy terapeutek zajęciowych, żeby pokazać jak dużo pracy mają owe panie. Nie powiem, tablica robi wrażenie; tak więc prababcia, jako że jest na 102 wzięła się za matematykę. Przepraszam Was miłe Panie a wyszło znacznie gorzej. Po moich obliczeniach , między wami, jeden etat jest zbędny. Otóż – trzy osoby zatrudnione na całym etacie powinny tygodniowo przepracować 120 godzin tj. 8 godzin X 5 dni w tygodniu X 3 osoby. Jak obliczyłam godziny widniejące na tablicy wyszło mi tych godzin 50 i pół, Zostało nie przepracowanych 69 i pół godziny na trzy osoby czyli 69 i pół godziny dzielimy przez trzy to daje nam 23 godziny tygodniowo na osobę, dzielimy to przez tydzień czyli przez 5 dni roboczych i wychodzi, że panie terapeutki więcej odpoczywają niż pracują – pracują dziennie 3 godziny i 15 minut reszta to odpoczynek. I żadna nie wmówi mi, że muszą przygotować się do pracy. Robią od lat to samo. Nawet śmiem twierdzić, że z tego co robiły kiedyś wybrały najmniej wymagające zajęcia. Nie wmówią mi również, że zajęcia muszą być prowadzone przez dwie terapeutki, wystarczy jedna starannie przygotowana i z pasją prowadząca zajęcia. Jako przykład podaję sobotnie śpiewanie na które przychodzi trzy razy tyle osób ( a czasem i dziesięć razy tyle ) co na zajęcia wasze a prowadzi je autentyczna prababcia. Był czas, że te same panie terapeutki od rana pomagały na stołówce albo nawet zajmowały się karmieniem osób leżących w pokojach. Jednak po jakimś czasie doszły do wniosku, że bardziej od pracy opłaca im się „słodzenie ” szefostwu a to zajmuje dużo czasu ale też zwalnia z wielu obowiązków. Do tego toku myślenia zachęciły też fizjoterapeutki i to właśnie w ich kantorku toczą się godzinne dysputy w licznym gronie; jest tam wesoło i gwarnie no i wówczas nie wchodzi w grę praca co najwyżej komplementowanie panią dyrektor, nawet wbrew swojej woli, która z przyjemnością wpada tam na pogaduchy. Kto by się przejmował pracą opiekunek, pokojowych czy pracownikami kuchni, niech harują i padają jak muchy z przemęczenia. Przyjemniejsze od pracy są długie rozmowy o niczym. A cóż by się stało jakby siostra przełożona zamiast codziennych spacerków do lasu, w czasie pracy, wzięła by się za karmienie chorych; a pani dyrektor zamiast rozmów o niczym wyręczyłaby personel w zawiezieniu podopiecznych na stołówkę. Jestem pewna, że stałoby się, pensjonariusze nabraliby chociaż trochę szacunku do obu pań.

A pod tą nową tablicą informującą o pracy terapeutek zajęciowych zbiera się codziennie kilka osób- podopiecznych Domu i dyskutują, a dzisiaj nawet z krzykiem – Danusia zobacz na tej tablicy wszystkie zajęcia są tylko nie ma naszej soboty – dlaczego? Nasze śpiewanie sobotnie, pomimo, że na nie przychodzi więcej osób niż na jakieś inne zajęcia, to mimo wszystko jest to inicjatywa oddolna i prowadzona przez mieszkankę która nie komplementuje pani dyrektor, a wręcz odwrotnie; taką osobę demonstracyjnie się olewa, jak już przestało się ją gnębić. Chociaż moim zdaniem informacja o sobotnim śpiewaniu powinna być nawet wyeksponowana żeby zachęcić innych tak do przychodzenia na to spotkanie jak i do wychodzenia z podobnymi inicjatywami. Co sobotnie spotkanie, na którym nie ma ani jednego pracownika, odbywa się bardzo regularnie od 11 miesięcy, to chyba już zasłużyło na uwagę pani dyrektor.

I to już wszystko. NARA !!

” Smutki i radości objawów starości „

W poniedziałek 12 sierpnia w sali widowiskowej przedstawili się nam aktorzy z naszego kółka teatralnego w inscenizacji scenek – spotkanie po latach. I byłoby na prawdę pięknie gdyby nie mikrofon. Mikrofon który pomaga każdemu artyście, jeśli jest prawidłowo wykorzystany i sprawdzony wcześniej przez wykonawcę, tym razem zepsuł występ. Na każdym spotkaniu kiedy używany jest mikrofon ja zawsze poruszam ten temat, że sitko mikrofonu musi być skierowana prosto na usta mówiącego, że ręka trzymająca mikrofon musi tworzyć jedność z głową, to znaczy, jeśli ruszasz głową to ręka z mikrofonem musi iść równiutko za tym ruchem, że wcześniej musi być dokładnie ustalona odległość mikrofonu od ust mówcy i że jak mówi się głośno to należy zwiększyć odległość od ust a jak mówisz cicho mikrofon należy zbliżyć. Za każdym razem, na prowadzonych przez p. dyrektor zebraniach upominałam Ją, że źle trzyma mikrofon, a w odpowiedzi słyszałam, że źle usiadłam. Czyli, że czort swajo, pop swajo. Mogłam mówić do woli a i tak lekceważono to dobrodziejstwo jakim jest mikrofon. Dopiero teraz, po tych występach, osoby które były na występie premierowym i teraz dostrzegły dużą różnicę. Na premierze była kameralna widownia, dla większości wykonawców mikrofon był nie potrzebny i każde słowo było odbierane prawidłowo, salwami śmiechu,a ( fakt widownia była młodsza, z lepszym słuchem ) a tym razem cisza. Zwrócili na to uwagę sami wykonawcy. Było dużo ludzi na widowni co tłumiło głos wykonawców i z tego względu mikrofon był konieczny. Niestety mikrofon był źle przystawiany do ust i zniekształcał głos, a ponadto my nie mamy mikrofonu wysokiej klasy nasz mikrofon trzeba dobrze poznać żeby z niego umiejętnie korzystać. Wykonawcy przed występem, na dwóch czy trzech ostatnich próbach muszą przećwiczyć próbę mikrofonu no i to oni powinni trzymać mikrofon, właśnie na próbach powinni nauczyć się korzystania z mikrofonu. Niestety wykonawcy z oburzeniem mówili mi, że nigdy takiej próby nie mieli, a zatem oni nie wiedzą kiedy głos słychać lepiej a kiedy gorzej i dlatego mikrofon lekceważą. Pani Dyrektor również musi przejść szkolenie z używalności mikrofonu wówczas będzie wiedziała, że nie ważne gdzie siedzi słuchacz głos powinien wszędzie dotrzeć .Natalka wie do czego służy mikrofon i jak się z nim obchodzić dlatego jej głos wypełniał całą salę; ( nie potrzebne było wybieranie szczególnego miejsca żeby słyszeć co mówi ), dlaczego nie zadbała żeby tak było ze wszystkimi mówiącymi.

Ponieważ to co mówili aktorzy z naszego kółka było śmieszne i zarazem prawdziwe pozwolę sobie przypomnieć te teksty z programu zatytułowanego – SMUTKI I RADOŚCI OBJAWÓW STAROŚCI.

Słowo wstępne – Już przed wiekami rzekł Epikur, mądry Grek, że śmiech to niezawodny lek na nudę, na splin. Na hasło – klinem klin. Więc śmiej się gdy masz okazję, gdy masz fantazję też się śmiej. Kto się nie śmieje ten się nie dowie, że śmiech to zdrowie.

I aktorzy zaczynają snuć wspomnienia:

MARIANKA – Idę ulicą ktoś mi się kłania. Oddaję ukłon, znam przecież drania. Ta twarz, ten uśmiech i ten błysk w oku… To miły facet, znam go od roku. Jakże u diabła on się nazywa? Dziura w pamięci, czasem tak bywa. Wtedy myśl smutna w głowie się rodzi- nic nie poradzisz, starość nadchodzi.

Wiesia – Z trzeciego piętra schodzę radośnie, bo w kalendarzu ma się ku wiośnie, no i spaceru gna mnie potrzeba, zwłaszcza, że słońce i błękit nieba. Gdy już po parku idę alei, nagle pot zimny koszule klei, bowiem pytanie w głowie mi tkwi: czy aby kluczem zamknęłam drzwi? W pospiesznym powrocie znów myśl się rodzi – nic nie poradzisz, starość nadchodzi.

Nasz stulatek – Siedzę i czytam. Nagle myśl żywa z jakimś pragnieniem z fotela zrywa. Robię trzy kroki, staję przy szafie i jak to cielę na nią się gapię… Pojęcia nie mam po co ja wstałem, czego tak bardzo i nagle chciałem ? Oj, coraz bardziej mi to już szkodzi, że ta nieszczęsna starość nadchodzi.

Grzegorz – Jadę na urlop, prasuję spodnie, żeby wśród ludzi wyglądać godnie. Biorę walizę pędzę nad morze… Lecz tam miast śledzić dziewczyny hoże, zamiast podziwiać plażowe akty… czy wyłączyłem wtyczkę z kontaktu ? Może dom spłonął, strach we mnie godzi… Tak to już jest gdy starość nadchodzi.

Stanisław – Żeby nie znaleźć się kiedyś w nędzy, zaoszczędziłem trochę pieniędzy. W dużej kopercie, zamkniętej klejem, dobrze ukryłem ją przed złodziejem i teraz już od paru miesięcy nie mogę znaleźć swoich pieniędzy. Ech, nie pojmiecie tego wy młodzi, jak miłe jest życie gdy starość nadchodzi.

Basia 1 – Pomimo moich najlepszych chęci, nie zawsze mogę ufać pamięci, więc by jej pomóc, to przez nią sobie czasem na chustce węzełki robię; a potem jeden Bóg wiedzieć raczy co który węzełek znaczy. Choć mi się nawet nie źle powodzi , wciąż mam kłopoty, starość nadchodzi.

Basia 2 – Dwa razy dziennie – raz przy śniadaniu, a potem w obiad po drugim daniu – zażywam leki, tabletki białe : cztery połówki i cztery całe Często się pieklę , bom nie aniołem gdyż w obiad nie wiem czy rano biorę. Tę gorycz klęski wątpliwie słodzi , wiedza, że oto starość nadchodzi.

Krysia – Powiadają – starość okresem jest złotym; kiedy spać się kładę zawsze myślę o tym… uszy mam w pudełku, zęby w wodzie studzę, oczy na stoliku, zanim się obudzę. Jeszcze przed zaśnięciem ta myśl mnie nurtuje – czy to wszystkie części które się wyjmuje ?

Ania – Za czasów młodości, mówię bez przesady, łatwe były biegi, skłony i przysiady. W średnim wieku jeszcze tyle siły w nas zostało żeby bez zmęczenia przetańczyć noc całą. A teraz, na starość czasy się zmieniły, spacerkiem do sklepu, z powrotem bez siły.

To wszystko to szczera prawda. Każdy z nas w podeszłym wieku przechodzi przez wymienione sytuacje. Ja przeszłam przez nie wszystkie i nadal przechodzę. Najczęściej przerabiam scenki naszego stulatka, z tym, że na razie wiem, że postoję, postoję przy czymś i przypomni mi się po co tam poszłam, ale nic nie wiadomo ile czasu minie i nie przypomnę. W każdym razie daję piątkę za pomysł i realizację i pałę za korzystanie z mikrofonu.

I to wszystko na teraz. NARA !

PS. Czytajcie mojego bloga od początku, dopiero wówczas będziecie czytać ze zrozumieniem. Przeszłam w tym Domu piekło ale zawsze spadałam na cztery łapy i trzymam się spoko.

Jest mi smutno…

Nie spodziewałam się, że kiedyś będzie mi smutno z powodu bliskiego pożegnania się z Andrzejem. Tym Andrzejem który od 10 miesięcy towarzyszy mi i pomaga w prowadzeniu sobotniego śpiewania. Pierwsze miesiące to tylko wściekałam się na niego, nic mi się w nim nie podobało, ani jego granie, ani śpiewanie, ani jego zbereźny dowcip. Ale pomalutku bez pośpiechu i przyzwyczaiłam się do niego. Ostatnio, poprosiłam go o szczególną pomoc ; ponieważ sobota była dniem po zastrzyku w gałkę oczną a wówczas mam problem z widzeniem to chciałam żeby Andrzej po prostu poprowadził całe spotkani i Andrzej wywiązał się znakomicie. Nie wylegiwał się na kanapie, jak miał to w zwyczaju, tylko rozdawał śpiewniki, informował co będziemy śpiewać i włączał odpowiednią muzykę. Byłam zachwycona. Na drugi dzień mówię mu, że teraz spokojnie mogę odejść, następcę ukształtowałam na wzór i podobieństwo swoje. Poczułam się spokojna, że będę mogła pomału odpuszczać a śpiew będzie hulał. Bo bardzo nie chciałabym żeby nasze śpiewanie rozpadło się. wraz z moim takim czy innym odejściem. Ludzie przychodzą z chęcią i z chęcią śpiewają. W odpowiedzi słyszę – Danusiu, ja tu jestem ostatni tydzień. Niestety miałem umowę na czas określony i muszę się wyprowadzić, chociaż nie mam dokąd. Nikt z nas mieszkających w DPSach nie miałby dokąd się wyprowadzić. Już naszych mieszkań nie ma. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym mieszkać u kogoś z rodziny. Pytam Andrzeja – czy ten nakaz wyprowadzki ma jakieś uzasadnienie. Ma, odpowiada Andrzej, diagnozę naszego lekarza, że jestem już zdrowy. A miałeś możliwość odwołania się od tej decyzji – pytam. Miałem ale niestety bezskutecznie. Andrzej wie, że się od nas wyprowadzi i nie wie dokąd pójdzie. Mówi, że wynajmie jakiś pokój, ale czy da radę z codziennością. Sprzęt muzyczny ( a ma tego od groma ) już wywiózł. Sprzęt muzyczny i sprzęt sportowy to jego cały majątek. Na ten majątek musiałby mieć osobny pokój. Nie wiem czy stać go na wynajęcie całego mieszkania. Mnie nie byłoby stać. Dlatego właśnie jest mi bardzo smutno, że będzie mu ciężko i że jego z nami nie będzie. JUŻ GO Z NAMI NIE MA.

W ubiegłym tygodniu przeczytaliśmy na tablicy ogłoszeń takie sprytne zaproszenie. Zaproszenie chytrze zredagowane – … zapraszamy na spotkanie z naszym pracownikiem , który przygotował dla państwa niespodzianki wizualno muzyczne. Tak więc z ciekawości -któż to taki, zebrał się tłum ludzi. I całe szczęście, że zaproszenie to było tak lakonicznie zredagowane, wydaje mi się , że jakby zostało napisane, że to spotkanie z BHP -owcem to przyszłoby niewiele osób. Okazało się, że nasz BHP -owiec to dość barwna osobowość, to taki człowiek renesansu. Zdołał nas zainteresować swoim życiem. To emerytowany strażak, pełen empatii i ciekawości życia a na dodatek grający na gitarze i śpiewający całkiem ładnym głosem. Z zainteresowaniem wysłuchałam całego spotkania a nawet było ono z pożytkiem dla mnie. Otóż, mimochodem przypomniał mi, że powinniśmy nosić w butach wkładki ortopedyczne. Przypomniało mi się, że mam takie wkładki zrobione przez fachowca na zamówienie kupę lat temu; wkładki z pięknej grubej skóry, nie używałam ich nie wiem dlaczego, a nie pozbyłam się bo były bardzo drogie ( wg mnie ), a teraz jak znalazł. Właśnie tak powinny wyglądać wszelkie spotkania, powinny coś wnosić w nasze życie. Nie omieszkałam żeby nie pochwalić pana prowadzącego ten program, przed panią dyrektor, w końcu to jej pracownik. A propos – każdy człowiek po pięćdziesiątce jeśli chce mieć zdrowy kręgosłup i nie bolące kolana, powinien nosić w butach wkładki ortopedyczne, odpowiednie dla swojej osoby. Natychmiast po włożeniu do butów wkładek odstawiłam leki przeciwbólowe i w nocy tylko raz obudziłam się w związku z bólem kolana. Kolano leczę od ponad dwóch lat i ani lekarz ani nasze fizjoterapeutki nawet nie wspomniały o wkładkach ortopedycznych a strażak pamiętał, że to jest bardzo ważne dla zdrowia. Dla mnie to już trochę za późno, kolano jest zniszczone, ale trochę ulżyło.

15 sierpnia to Dzień – Święto Wojska Polskiego. Dla mnie to bardzo szczególny dzień, ponieważ tworzenie się Wojska Polskiego to kawał życiorysu mojego taty. Zalążki naszego Wojska tworzyli Legioniści, to tacy partyzanci Piłsudskiego, to wojsko bez ojczyzny, a mój tato nim był. Jak już zaczęliśmy odzyskiwać kawałek po kawałku, naszą rozszarpaną ojczyznę to bardzo szybko utworzono Rząd Polski i w tym samym roku powstawało Wojsko Polskie – X 1918r. Powstawało, ponieważ do wojska wstępowali nasi chłopcy walczący tam gdzie byli, a byli rozsiani po całej Europie. Szwadron Polski został utworzony między innymi w Rumunii, dołączył on do formacji rosyjskich białoarmistów , którzy byli kontr rewolucją do czerwonoarmistów . Formacja ta powstała w Kubaniu i w niej walczył mój dwudziestoletni wówczas tato. Szwadron szybko przekształcił się w pułk. Dowódcą pułku był Konstanty Plisowski. Śledząc losy majora poznałam życiorys wojenny mojego taty. Całymi miesiącami trwał nabór do Wojska Polskiego, mój tato oficjalnie został przyjęty do wojska polskiego w styczniu 1919r. był już żołnierzem – legnionistą z pięcioletnim stażem a miał zaledwie 21 lat. i od razu został plutonowym. O szlaku bojowym mojego taty pisałam już na blogu także nie będę dublować tematu. Wpis nosi tytuł – Szlak bojowy taty wg dokumentów, są to wpisy z 6, 7, i 8 grudnia 2017 r.

To byłoby na tyle. NARA !

Niby nic, a jednak…

…to są po prostu nasze sprawy codzienne… Dyrekcja w ramach dbania o swoich podopiecznych wymyśliła, że w kuchence oddziałowej umieści lodówkę. Śmiech na sali, to już było i nie zdało egzaminu. Kto cokolwiek włoży do lodówki ogólnodostępnej. Przecież jeśli ona jest ogólnodostępna to można będzie do niej włożyć ale i z niej wybrać. Szanowna Dyrekcjo, między nami mieszkańcami są ludzie, którzy zbierają resztki z cudzych talerzy a nawet grzebią w śmieciach, to będzie im o wiele prościej sięgnąć po jedzenie z lodówki. Ale co o tym może wiedzieć co dzieje się w dole ten kto siedzi na cokole. I znów mamy dowód, że w takich sprawach decyzyjną rolę powinni mieć mieszkańcy.

A teraz pochwała. Jak wiecie codziennie rano, około godziny 6, 30 wychodzę do atrium żeby poćwiczyć. Kocham poranki. ( Dla mnie dzień teraz trwa do godziny 14, później schodzi ze mnie powietrze ). I ostatnio zawsze byłam zdziwiona, że w atrium jest czysto, aż wreszcie wiem dlaczego – to nasz nowy narybek pracowniczy o dziwo lubi pracować. Szkoda, że jest to pan z programu interwencyjnego, czyli, że popracuje u nas pół roku i pójdzie. Było wiele takich osób, bo są to ludzie którym nasza dyrekcja nie płaci, ludzie ci wiedząc, że przyszli tylko na pół roku wymigiwali się od pracy, albo chowali się gdzieś w zakamarkach żeby nikt ich nie widział, albo też snuli się aż mdliło na nich patrząc. A tu szok Przemek już o godzinie 6, 50 pracuje, coś przykręci, coś postawi na miejsce i oczywiście posprząta. Pytam go – od której godziny pracujesz? Od siódmej, odpowiada. Jest dopiero za dziesięć minut siódma a ty na całego zajęty pracą. Zdążyłeś się przebrać i pracujesz. A u nas są pracownicy, którzy żeby zacząć pracę muszą mieć ponad godzinę na przebranie się i zjedzenie śniadania. A Przemek odpowiada – śniadanie jem w domu.

Dnia 1 sierpnia cała Polska, a więc my również, czciliśmy dzień wybuchu Powstania Warszawskiego. Wszędzie gdzie się dało rozbrzmiewały ” Zakazane Piosenki ” tylko nie u nas. U nas pracownica własnymi słowami próbowała wprowadzić nas w okres powstańczy. Zaczęła od informacji, że jej dziadek brał udział w Powstaniu Warszawskim. No ale zaznaczyłam, że wszystko opowiadała własnymi słowami tak też własnymi słowami przetłumaczyła znak powstańczy w kształcie kotwicy a w niej litery P W – Polska Walcząca według niej to były litery W P – czyli Wojsko Polskie.Po swoich nieudanych wypowiedziach po prostu włączyła piosenki powstańcze. Były to piosenki do słuchanie nie do śpiewania, nikt ich nie znał a śpiewników nie było. Pytam więc – dlaczego nie przygotowałaś śpiewników, ludzie przyszli żeby pośpiewać. A ona na to – nie mam na to czasu. Znalazłam 25 pieśni i piosenek powstańczych, pani wie ile to trzeba czasu żeby to przepisać. Co, może mam w domu to robić? Moja droga pracujesz tu już ponad 15 lat miałaś mnóstwo czasu na przygotowanie śpiewników na każdą okazję. Z tych twoich 25 piosenek ja wybrałabym 5 i do tego dodałabym piosenki typu: siekiera motyka bimber szklanka w nocy nalot w dzień łapanka. Ach jakie oburzenie wywołałam u pani terapeutki – pani Danusiu, dzisiaj nie można śpiewać co się chce, należy śpiewać wyłącznie powstańcze pieśni. 15 sierpnia to będzie można śpiewać co się chce ale nie dzisiaj.

Takich to mamy pracowników; nie muszą niczego umieć wystarczy pełzać przed zwierzchnikami. Robią całymi latami to samo i ciągle ta robota jest byle jaka. Nie szlifują swoich umiejętności i nikt nie sprawdza czy to co robią przedstawia jakąś wartość.

Chwaliłam szarego pracownika ( Przemka ) a teraz zganię pracę wysokiej rangą – siostry przełożonej. Grafik pracy personelu jej podległego jest ułożony beznadziejnie. Wygląda to tak jakby wszyscy musieli mieć urlop w lipcu i w sierpniu. W tych miesiącach a jeszcze w sobotę i niedzielę to możesz ze świecą szukać opiekunek, jedna opiekunka przypada na około 50 osób. Z pielęgniarkami jest jeszcze gorzej. Pamiętacie jak pisałam kiedyś, że chora nie mogła się dodzwonić do pielęgniarek to zadzwoniła po prostu na Pogotowie. Teraz znów podobna sytuacja z tym, że chory nie mogąc się dodzwonić do pielęgniarek zadzwonił w nocy do swojej przyjaciółki i opiekunki. W piątek rano idę do samochodu żeby pojechać do szpitala na zastrzyk, spotykam panią Grażynkę, właśnie opiekunkę Henia naszego stulatka. Co tu robisz o 8 rano – pytam. Heniuś nie mógł doprosić się pomocy zadzwonił do mnie z prośbą żebym przyszła o godz. 23,00. Grażynka wzięła taksówkę, a mieszka daleko za miastem, no i przyjechała. Brawa dla siostry przełożonej. Jej również nikt nie sprawdza, bo któż by śmiał, a zresztą jej już można nagwizdać w butonierkę, jest emerytką, i choć byle jak pracującą to ciągle nie zastąpioną ( znajomości ).

Ponieważ z dnia na dzień przybywa, i to znacznie czytelników mojego bloga to ja za każdym wpisem będę robiła dopisek :

P S. Żeby dobrze zrozumieć sens mojego bloga bardzo proszę zacznij czytać od początku. Znajdź kalendarz i zacznij od marca 2017 r.

To byłoby na tyle – NARA!!