Część I, rozdział VII

Jak byłam przyjmowana do Domu Opieki nikt nie wiedział, że mieszkanie od niespełna roku jest moją własnością. Rzucano mi pytania, takie niby mimochodem – a co z mieszkaniem? Odpowiadałam, przepraszam a co ma być? Wiedziałam przecież, że nie ma ono nic wspólnego z przyjęciem mnie do domu opieki.

Musiałam prosić o przyspieszenie mojego przyjęcia do tego Domu,  ponieważ spotkało mnie nieszczęście i stałam się zupełnie nie samodzielna.  To przez miłość do zwierząt – obcy pies przegryzł mi prawą rękę. Nie ugryzł, ale dosłownie przegryzł wszystko.  Nie wiedziałam, że to aż tak i zamiast pójść od razu na SOR, który był po przeciwnej stronie ulicy, ja poszłam do domu. Poprosiłam tylko sąsiadkę o pomoc w zdjęciu kurtki. Byłam dość grubo ubrana. To był mroźny wieczór grudniowy 2008 roku. Przy rozbieraniu się moja ręka spadała rozciągając skórę.  Tylko skóra zatrzymała ją. W każdym  razie moja prośba została spełniona  niemalże natychmiast i 9 lutego 2009 r zamieszkałam w DPS.

Dostałam puściutki pokój, ale co tam, grunt, że dostałam. Zwiozłam do niego swoje stare rupiecie i jest dobrze.  Chciałam jak najszybciej być w miejscu  gdzie pomogą mi się ubrać, umyć, uczesać. Gdzie podadzą mi gotowy posiłek. Przez ostatnie dwa miesiące w tym wszystkim najwięcej pomagał mi wnuk, czasem wnuczka i starsza córka. Ale przecież oni wszyscy mieli swoje sprawy. Ze mną było bardzo dużo kłopotów. W DPSie czułam pomoc od wszystkich. Wystarczyło, że wyszłam z pokoju i już każdy mi służył pomocą. Moja ręka powolutku dochodziła do jako takiej sprawności  dzięki opiece wszystkich, całego personelu medycznego, opiekunów a najbardziej naszych kochanych terapeutów. Żeby nie natychmiastowa terapia i troskliwa opieka z ręką byłoby  kiepsko, nie wiem czy nie należałoby jej spisać na straty bo od źle założonego gipsu wdał się zespół sudecka i osteoporoza plamista.

Pewnie już na świat patrzyłabym przez różowe okulary gdyby nie widok z okna. Pod moim oknem była sterta gruzu i śmieci po budowie zakończonej wiele  lat  temu.  Ta sterta  była zarośnięta chwastami na której było pełno resztek psującego się jedzenia. Łaskawi mieszkańcy  wyrzucając przez okna resztki jedzenia dokarmiali ptaki i dziki. Robiło się coraz cieplej, nadchodziła wiosna a razem z nią budziła się do życia przyroda w postaci fetoru i much. Zaczęłam systematycznie sprzątać. Codziennie godzinkę.  Mogłam pracować tylko lewą ręką i szybko się męczyłam.

Jedna z córek naszych mieszkanek, znając moje  wcześniejsze programy poetyckie, przyniosła mi wiersze swojej mamy. Wiersze były piękne. Wzięłam się ostro do pracy  w przygotowaniach do programu.  Pierwsza przykrość spotkała mnie  po napisaniu do Głosu Seniora artykułu o autorce wierszy.  Wiedziałam, że artykuł  jest  piękny, ponieważ temat był piękny. Jednak zespół redakcyjny w osobach kilku pań z chóru pod kierownictwem Eli, która była wówczas redaktorem naczelnym, stwierdził inaczej.  Nie miało znaczenia, że inni redaktorzy mówili, że jest to najlepszy artykuł odkąd istnieje pismo, grupa wszechwładnych kpiła szyderczo i ze mnie i z artykułu.  Mimo to przygotowałam piękny program  z wierszami Basi, z udziałem tychże pań, krytykujących mnie publicznie i na każdym kroku. Po występie spotyka mnie następna przykrość. Program ten jest wspominany do dziś. Była gala jakiej ten Dom nie widział . Widownia odświętna, na ścianach piękne portrety Basi. Ludzie poprzynosili kwiaty dla niej. Jej córka zafundowała kosz z setką róż. Róże stały pod sceną a przy nich Basia na wózku inwalidzkim. Basia nie chodzi, nie mówi i ma wiecznie zaciśnięte dłonie. Basia patrząc na to wszystko cały czas zalewała się łzami. Panie deklamujące jej wiersze również płakały.  Ja byłam narratorem i zajmowałam się obsługą mikrofonu. To znaczy, że podczas recytacji podchodziłam do każdej z pań i podstawiałam odpowiednio mikrofon. Po występie, z córką Basi przygotowałyśmy przyjęcie dla wszystkich uczestników. Na przyjęcie nie przyszła jedna z pań. Ponieważ czułam się odpowiedzialna za wszystko od początku do końca, poszłam zobaczyć co z nią; a tu spotyka mnie awantura – jak śmiałam na scenie w obecności wszystkich podpowiadać jej tekst wiersza. Chodziło o jedno słowo wyszeptane do ucha, które musiało być wypowiedziane w tej sekundzie bo inaczej kończyła się fraza muzyczna a następna zapowiadała inny nastrój. Zrobiłam taki eksperyment muzyczny , trzeba było nakładać utwory muzyczne na siebie co potęgowało nastrój., ale przy tym każde słowo musiało być wypowiedziane idealnie.               Ela wiedziała o co mi chodzi i to ona zajmowała się nakładaniem muzyki. Zamiast usłyszeć, że udział w takim programie to zaszczyt, to ja usłyszałam, że z kimś takim jak ja żadna ” z tych wielkich artystek” występować nie będzie.

Tak więc przestałam pisać do Głosu Seniora i przestałam organizować jakiekolwiek imprezy. Tak zaczyna się systematyczne gnębienie jednej osoby przez wprawioną do tego celu grupę osób.  Dobija się delikwenta tak, że już nigdy nie wychyli głowy. Jest to prościutka droga do depresji, zwłaszcza, że się przebywa w tym zatrutym środowisku.

[whohit]Część I, rozdział VII[/whohit]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *