Mam przyzwoitka, a w zasadzie trzech

Jak już miałam kompletny strój czyli : czarna trykotowa bluzeczka z dekolcikiem, rękawek trzy czwarte. Czerwona spódniczka z kory, rozkloszowana z wystającymi koronkami od białej halki, która była na fiżbinach i  czarne, skórzane baletki. Strój cudo i dzisiaj każda dziewczynka wyglądałaby pięknie. A więc jak już to wszystko miałam zaczęłam biegać na tańce. No i oczywiście dostałam przyzwoitkę z przydziału. Tym razem to był przyzwoitek – mój brat. Przejął się swoją rolą bardzo, gdziekolwiek nie byłabym to po godzinie brał mnie za fraki i do domu. On nie ma zamiaru sterczeć i patrzeć jak się wykręcam. To dlaczego sam się nie bawisz? Pytałam brata. Bo tańce są dla takich głupich dziewczyn jak ty – odpowiadał. Nie zatańczył nigdy ani razu i nie spuszczał mnie z oczu. Zaczęłam mu się wymykać jeszcze zanim zauważył, że wychodzę z domu. Tak więc zanim mnie znalazł to minęło dwie albo i trzy godziny. Ponieważ szukanie mnie trwało coraz dłużej, przecież zabawy były w dziesiątkach miejsc a ja za każdym razem byłam gdzie indziej, brat zaangażował do pomocy swoich dwóch kolegów – Romka i Andrzeja. No ci to nawet z ulicy zgarniali mnie do domu a i w domu mnie pilnowali bo znali moje możliwości. Kiedyś pamiętam, Andrzej zagonił mnie do domu a w domu nikogo nie było. Ja udawałam, że się cieszę bo przypomniało mi się, że muszę naobierać ziemniaków na placki. Poprosiłam żeby mi pomógł, nawet nie zauważył jak został w domu sam i nie mógł wyjść bo nie miał kluczy, tak więc siedział i obierał ziemniaki. Co sobotę i niedzielę udawało mi się jakimś cudem wymknąć na tańce. Będąc już na sali  zauważyłam, że moje przyzwoitki,  jak wchodzą na salę to pytają o mnie z imienia. Trzeba więc zmienić imię i grono znajomych. Pora ku temu była bardzo odpowiednia, zaczynał się nowy rok szkolny a w liceum nikt mnie nie znał, zaczęłam się więc przedstawiać jako Karolinka. No i po kłopotach, ani brat ani jego agenci już mnie nie znajdą.                                             Któregoś razu, na tańcach spostrzegłam pięknego chłopaka z bujną czarną czupryną pełną loków i pięknymi, wielkimi, czarnymi oczami. Chłopiec również zwrócił uwagę na mnie. Jednak on nigdy nie tańczył. Zawsze był otoczony grupą około 20 chłopców, którzy też nie tańczyli i nie odstępowali od niego ani na krok. On wchodził na salę z tym orszakiem i jak wychodził to również z nim. Przeprowadziłam wywiad i okazało się, że Stasio jest piłkarzem a ci chłopcy to kibice, wówczas nikt tego słowa nie znał. Ponadto mój piękny nie znajomy był Cyganem i faktycznie . miał na imię – Buczko. Któregoś razu na sali z rozbawioną młodzieżą, usłyszałam grające skrzypce. Na sali zrobiło się cicho, nikt nie ruszył się ze swoich miejsc. A moda z miejscami była taka, że chłopcy siedzieli po jednej stronie sali a dziewczęta po drugiej. Cały środek sali był pusty; nagle idąc prze całą salę Buczko stanął na przeciw mnie i zaczął tańczyć. Ten taniec był zupełnie inny niż nasze tańce. Raz był delikatny, jakby klasyczny, innym razem ognisty a z oczu mojego Cygana buchały ognie. Patrzyłam na ten taniec jak zahipnotyzowana, a on tańczył. Buczko skończył tańczyć i jakby ze złością wyszedł z sali razem ze swoim orszakiem. Podobno powinnam była w pewnym momencie dołączyć do niego w tym tańcu i wtedy stalibyśmy się parą. Ponieważ tego nie zrobiłam to znaczyło, że go odtrąciłam. W ogóle  przestał przychodzić na tańce a i mnie się odechciało. Pytałam znajomych czy go widzieli ale nikt go nie widział. Mijały dni a po moim pięknym Cyganie ani śladu.   Któregoś dnia jak przechodziłam po ul. Partyzantów koło zegara, zaczepiły mnie dwie śliczne Cyganeczki – daj rękę to ci powróżymy. Ponieważ miałam już słabość do Cyganów to dałam się namówić. Idź tu nie daleko, na ulicę Żeromskiego, tam w otwartym oknie zawsze stoi młody mężczyzna i wzdycha. Wzdycha do ciebie, on cię bardzo kocha i Buczko ma na imię. Powiedz mu, że i ty go kochasz bo on z dnia na dzień ginie w oczach. Przykro patrzeć na chłopaka, a to sportowiec musi być zdrowy.  Okazało się, że to były siostry Stasia. Wróżba jak balsam na serce, pobiegłam jak oszalała pod te okna – stał. Przeszłam po ulicy w tę i z powrotem, no i co i nic. Ja nic i on nic. Przez kilka dni stroiłam się najpiękniej jak mogłam i przechadzałam się ulicą Żeromskiego i nic. Była piękna słoneczna wiosna, włożyłam nowiutki, spod igiełki płaszczyk mojej siostry – krzyk mody – popielata dyplomatka z granatowymi wyłogami z aksamitu. Chciałam tylko przejść się w niej pod oknami ukochanego, nic więcej. Po spacerze wróciłam do domu a tam moja siostrzyczka razem z moim braciszkiem już na mnie czekali. Po minach było widać, że będzie to sąd ostateczny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *