Któregoś dnia wezwano mnie do telefonu, ” ktoś z Zarządu MOPS-u” zaczął wypytywać mnie o moje mieszkanie. Rozmowie uważnie przysłuchiwała się pani dyrektor i kierownik socjalna. Ponieważ od samego Prezydenta wiedziałam, że moje mieszkanie nie ma nic wspólnego z moim pobytem w domu ” opieki ” to wiedziałam również, że te wszystkie świństwa jakie mnie spotykają to przez to, że ktoś bardzo liczył na nie i się przeliczył. Jeszcze pewnie tliła się jakaś iskierka nadziei ale moje odpowiedzi na zadawane mi pytania rozwiały wszelkie wątpliwości. No i ruszyła lawina chwytów poniżej pasa. Byłam wyzywana wulgarnie, bez żadnych skrupułów w miejscach publicznych. Do tego celu służyły cztery chórzystki. Robiły wszystko żeby doprowadzić mnie do furii. Nic z tego, nie doceniły przeciwnika. Tymi wulgaryzmami typu – ty kurwo, ty szmato – byłam obrzucana publicznie po to żeby pokazać innym, że ode mnie to najlepiej jak najdalej bo każdego kto ze mną trzyma spotka to samo. Jesienią chciałam załatwić do mojego ogródka obornik. Oczywiście ani samochodu ani ludzi do pomocy nie dostanę. Marcelinka, – pracownik domu , która ma konia, przywiozła obornik swoim samochodem, pięknie zapakowany w workach po 100 kg. każdy. Było tego wystarczająco dużo żeby starczyło i dla mnie i do całego ogródka przed budynkiem. Nasz ówczesny gospodarczy Pan Waldek przekopał cały ogródek przed głównym wejściem do budynku a jeden worek przeniósł do mojego ogródka zostawiając go do przekopania na jutro. Po kilku godzinach nawóz zginął. Na drugi dzień zobaczyłam rozrzucony nawóz w ogródkach chórzystek. Stałam oniemiała – kto im to przyniósł. Wyszła do mnie pani Marianna i mówi – ojej pani Danusiu, nie zdążyłyśmy jeszcze pani za ten nawóz podziękować. Odpowiedziałam krótko – trudno jest dziękować za coś co się ukradło. Afera na cały dom, nie o kradzież, ale o to, że nie umiem współżyć z ludźmi i nazwałam takie autorytety złodziejkami. W tej sprawie przyszła do mnie kierownik socjalna i tak mi dawała do wiwatu, że naprawdę poczułam się winna i zaczęłam przepraszać. Wyzwiskom na mój temat końca nie było. Czułam się strasznie sponiewierana, taka wepchnięta w kąt i kopana. Nie dawałam tego po sobie poznać, ale czułam, że jest to prosta droga do depresji. Muszę się wziąć w garść. Zawsze śpiew powodował, że zapominałam o Bożym świecie. Poszłam do Eli prosząc o zrobienie muzyki do kilku utworów, odburknęła tylko coś i poszła. Za jakiś czas wróciłam do tematu – proszę mnie nie poganiać wrzasnęła Ela do swojej podopiecznej, czyli do mnie, chociaż od pierwszej rozmowy na ten temat minęło kilka miesięcy, już był karnawał. Na balu karnawałowym Ela z aparatem fotograficznym demonstracyjnie stanęła na przeciw mnie ale zdjęcia robiła wszystkim tylko nie mnie. Wzięłam lampkę szampana, przywdziałam uśmiech na twarz i poprosiłam o fotkę. Aparat się zepsuł – usłyszałam. I dalej robiła zdjęcia innym. A może jednak – spytałam. Proszę nie robić mi awantury, wrzasnęła na całą salę żeby inni pomyśleli, że faktycznie robię awanturę. Prawda dziewczyny, że nie wypada robić awantur na balu, zarechotała szyderczym śmiechem Ela, chórzystki natychmiast odpowiedziały takim samym rechotem. W takich sytuacjach najczęściej wkraczał Karol. Znał dobrze te wszystkie metody. Poznawał je na własnej skórze. Po balu Karol zaprosił mnie do siebie i zasypywał propozycjami – szykujemy z młodzieżą szkolną wspólne KARAOKE, byłoby nam miło żeby pani była z nami. Chciałbym też zorganizować dla mieszkańców kurs komputerowy – co pani na to. Złapałam się tych propozycji jak tonący brzytwy. Bałam się komputera jak diabli ale krok po kroku nauczyłam się pisać no a przede wszystkim włączać i wyłączać. Te umiejętności pochłonęły mnie tak bardzo, że opisałam drzewo genealogiczne swojej rodziny od 1850 r. do 2010. Jak to wszystko opisałam, porobiłam odbitki wszystkich ważnych dokumentów (które ściągałam z archiwum WP, przecież mój tato był Piłsudczykiem ) chciałam to wszystko wydrukować u nas w domu opieki. Usłyszałam, że nie ma tyle papieru na zmarnowanie. Jak kupiłam papier to niestety usłyszałam, że tusz jest za drogi. Jak już wszystko zrobiłam w mieście przyszłam żeby zszyć to moje arcydzieło o dziwo personel działu socjalnego wpadł w zachwyt – o jej, no coś podobnego, nie sądziłam, że to będzie aż tak, musimy to pokazać pani dyrektor – piała z zachwytu kierownik socjalna. Jak powiedziałam, że to wszystko to zasługa pana Karola, szanowna pani kierownik jak oparzona wepchnęła mi tą pracę pod pachę i zginęła. Aha, pomyślałam, to Karol jest w tej chwili na jeszcze gorszej pozycji ode mnie. Żeby tak w tym domu opieki dyrektorem był właśnie Karol to byłby to najlepszy pod słońcem Dom Opieki. Nie dziwię się, że z góry nie lubię dyrektorów, oni wchodzą na stołki nie ze względu na umiejętności ale ze względu na cwaniactwo i uległość swoim zwierzchnikom. Być tylko zdolnym, a nawet wybitnym to mało.
Karol dostał zaproszenie do udziału w spotkaniu z młodzieżą szkolną żeby razem z mieszkańcami Domu Opieki zorganizować uroczystość upamiętniającą zbrodnię katyńską. Było to w kwietniu 2010 r. i jak pamiętamy na rocznicę katyńską nałożyła się tragedia smoleńska. Do współpracy wziął pięć osób, w tym dwoje wyklętych to znaczy mnie i pana Eugeniusza, to pan który pół roku później zmarł na zawał podczas rozmowy z panią dyrektor. To człowiek który dostał na piśmie podpisanym przez Prezydenta Miasta, że jego zachowanie jest dalece nieprawidłowe i z nakazem o dostosowanie się do przepisów o współżyciu w takim domu jak nasz. Przeraża mnie to sformułowanie. Prezydent nie ma pojęcia jakie prowokacje są stosowane żeby człowieka doprowadzić do wściekłości. Pan Eugeniusz miał słabe nerwy a pani dyrektor ze swoją bandą poniżała go publicznie. Ja zachowywałam się zupełnie odmiennie od pana Eugeniusza a też chciano mi przykleić łatkę o nieumiejętności współżycia. Jak kiedyś usłyszałam wykład naszej pani dyrektor o godnym traktowaniu podopiecznych to zebrało mnie na mdłości.
[whohit]Część I, rozdział IX[/whohit]
