Na odchodne Karol nakładł mi do głowy żebym pod żadnym pozorem i nigdy, przy żadnych wątpliwościach nie rezygnowała z prowadzenia radia. Ja nie mam siły walczyć – mówił Karol, po pani widać, że pani ją ma. Żeby nie te słowa zrezygnowałabym z prowadzenia radia już dawno, ale jak tylko mnie dręczono i myślałam, że nie mam siły, przypominały mi się one i się prężyłam jak kogut do boju. Do tego celu posługiwałam się najcięższym kalibrem broni- pozorną radością życia i siłą na którą nawet Karol dał się nabrać . Pożegnanie Karola było smutną ucztą, ale ucztą. Wszyscy jego wielbiciele złożyli się po 5 zł. i wyobraźcie sobie ilu nas było skoro za zebraną sumę były torty, szampany, kwiaty, owoce i piękny prezent. Byłam zdziwiona, że tu u nas ludzie potrafili aż tak się zorganizować. Organizatorzy przyszli do mnie z gotowym planem tylko po składkowe. Zaproszono mnie na gotowe. Pani dyrektor nie wiedząc, że ja w tym wszystkim uczestniczyłam, wmawiała mi – no co pani chce przecież pożegnaliśmy go jak należy. Nikogo z pracowników nie było i nikt nie partycypował w kosztach. A już na pewno nie pani dyrektor. Byliśmy tylko my – jego fani. On był kochany i przez pracowników ale nikt nie chciał narażać się swojej szefowej. Stosunek jego zwolenników do przeciwników wśród pracowników wynosił 100 : 4 a wśród mieszkańców 150 : 4, ale te dwie czwórki to parszywa elita. Wracam jednak do mojego kochanego radia. Było mi ciężko, byłam sama i o wszystkim decydować musiałam sama, musiałam obrać jakąś formułę, wziąć program w jakieś ramy, czegoś się trzymać. Ze składu radiowców odpadli panowie. Stwierdzili, że z babami nie będą pracować. Mieli rację, inny pogląd na nasz program mieli panowie a inny panie. Jak tylko wszystko sobie poukładałam to Radio Kombatant parło do przodu jak burza. Zyskiwało słuchaczy nie tylko w naszym domu ale i w kraju a nawet poza jego granicami. Miałam tego dowody, otrzymywałam listy, prezenty w postaci płyt (choć i w tę sferę wkroczyła pani dyrektor zabierając płyty mimo, że były zaadresowane imiennie na mnie ). .Całe szczęście muzotekę miałam w głowie a panie terapeutki od rozrywki ściągały wszystko co trzeba z internetu, co tylko zamarzyłam. Opiekunki przynosiły mi płyty i od siebie i od mieszkańców. Kiedyś, opowiada mi opiekunka Danusia, – przychodzę do pana Juliana żeby pomóc mu w porannej toalecie a tu niespodzianka pan Julian w pełnej gali. A to co – spytała. Czekam na Danusię – odpowiada Julian. No to jestem. Ale ja czekam na Danusię z radia. Ma przyjść do pana? Nie, ma nadawać. Ale to dopiero za godzinę. To nic, ale ja już czekam. Rozpoczynając audycję i kończąc zawsze mówiłam – Wasza Danka – a więc jeśli ludzie mnie nawet nie znali to mówili o mnie nasza Danusia. Innym razem opowiada mieszkanka i jednocześnie osoba współpracująca z radiem – pani Janeczka : do naszego kapitana lotnictwa, w związku z jego świętem, przyprowadziłam dziennikarzy, ale w tym samym czasie ja prowadziłam audycję oczywiście o lotnictwie, nasz kapitan zabronił odezwać się dziennikarzom. Musieli siedzieć cicho aż skończysz audycję. Ale wiesz, nie dziwię się – ty to mówisz tak osobiście. Do każdego słuchacza indywidualnie. Aż wierzyć się nie chce, że tak można. Programy o naszym radiu były nadawane w TVP I TVP II w Telewizji Regionalnej wielokrotnie, w TVN 24, w Telewizji Polonia wielokrotnie. Za to w naszym Domu musiało być wszystko po staremu – przeszkadzać ile się da. Kiedyś wspólnie z Natalką – terapeutką przygotowałyśmy cały program radiowy. Program był już na pulpicie. Natalka bardzo się spieszyła do innych zajęć. Umówiłyśmy się, że jutro z samego rana zgramy go na płytę. Na miejsce Natalki weszła Ela. Zobaczyła nas razem to już wiedziała co jest grane. Nie mogła zmarnować takiej okazji – wszystko skasowała. Od tej pory programy przygotowywałam w swoim pokoju, niczego nie zgrywałam wszystko szło na żywioł. Dzięki Radiu bardzo okrzepłam w siłę. Poczułam się wartościowa i potrzebna ludziom. Takie bzdety jak wyczyn Eli nic już dla mnie nie znaczyły.
[whohit]Część I, rozdział XI[/whohit]
