Ul. Radiowa jest blisko naszego DPSu tak więc korzystając z pięknej pogody zaczęłam ją odwiedzać. Ta moja ulica rozciąga się przez pięknie ubarwiony jesiennymi kolorami park i pewnie te kolory i ta ukochana pora roku nastroiły mnie melancholijnie. Zaczęłam wspominać. Kiedyś spacerując lubiłam ” zaglądać” ludziom w okna i dopowiadać swoją wyobraźnią historię rodziny z za tego okna, ( to było takie zaglądanie z daleka ).. Nie wiedziałam w czyje okna „zaglądam” wszystko opowiadała mi moja wyobraźnia. Dzisiaj chodząc po parku zerkałam z daleka w okna dobrze mi znane i przypominałam osoby kiedyś żyjące w mieszkaniach za tymi oknami.
Na najwyższym piętrze mieszkał pan Ryszard z rodziną. Jego żona, prowadziła względem niego, dziwną politykę rodzinną, Ona była brzydulką, on bardzo przystojny a miłość i zgoda w rodzinie była piękna. Ona zajmowała się domem i dziećmi a on pracował na utrzymanie rodziny. Kiedyś będąc u niej , było to z pół wieku temu, zagadałyśmy się, nagle pani Kasia spojrzała na zegarek, szybko wskoczyła do łóżka i zaczęła udawać obłożnie chorą. Zgłupiałam, nie wiedziałam o co chodzi do momentu aż otworzyły się drzwi i do domu wrócił z pracy pan Ryszard. Później Kasia wytłumaczyła mi, że jej mąż jest zbyt przystojny żeby pozwalać mu na jakieś swoje fanaberie; a zatem natychmiast po powrocie z pracy musiał zajmować się dziećmi, domem i „chorą” żoną i wszystkie głupotki ulatniały się pod presją obowiązków domowych. Dzisiaj pani Kasia już nie żyje, ich syn ma swoją rodzinę i mieszka w tym samym mieście ale daleko od rodzinnego domu. Jak był mały zawsze na pytanie kim będzie jak dorośnie odpowiadał, że złodziejem i bandytą; a później przypatrywał się minom pytających. Jak przychodził do nas w celach zabawowych – był rówieśnikiem mojej młodszej córki, natychmiast wchodził na szafę i z niej kierował zabawą. Córka Kasi i Ryśka, mieszka ze swoją rodziną w Holandii; zabrała tam też swojego tatę, bo pan Ryszard niestety zachorował na alcchaimera. Mieszkanie stoi puste i czeka na ewentualny powrót córki z rodziną. Dwa piętra niżej mieszkała pani Jola z mężem i pięciorgiem dzieci. Mąż Joli, wiecznie pijany ale rodzina kochająca się i pomagająca sobie na wzajem, to znaczy dzieci z matką wspierające się na wzajem, z ojcem było różnie. Kiedyś Jola wraca z pracy i widzi, wcześniej niż zwykle ,męża w domu, leżącego na kanapie. Była pewna, że jest pijany i chodząc po mieszkaniu zaczyna na niego złorzeczyć, a on cichy jak myszka. Po dłuższym gderaniu podchodzi do męża a on nie żyje. Jola została sama z dziećmi. Najstarszy syn, wielka podpora matki, niestety zakochał się w rozwódce znacznie starszej od siebie i wyprowadził się z domu. Zostały trzy córki i pięcioletni syn. Jola przez całe życie ledwie wiązała koniec z końcem także jak córki wydała za mąż postanowiła skończyć z biedą. Wyszła za mąż za sąsiada, wdowca, wieloletniego komendanta policji, brzydkiego jak nieszczęście ale z piękną emeryturą. Wprowadził się do niej a wraz z nim jego metody wychowawcze względem najmłodszego syna Joli. Skutek był taki, że Wojtuś – syn Joli, jak na ironię, był całe swoje życie bandziorem działającym w gangu złodziei i częściej był w więzieniu niż w domu. ( A ja go mimo wszystko lubiłam; lubiłam wszystkie dzieciaki z ulicy Radiowej ).
CDN.
