Jak miło jest otworzyć stronę swojego bloga i zobaczyć, że czytacie go i piszecie o tym do mnie. I znów prośba i informacja ode mnie – nie czytam i nie odpisuję na komentarze w innym języku niż język polski. Nie znam języków obcych na tyle żeby zabierać w nich głos w dyskusji. Wnuk mnie uprzedził, że może to być podstęp i później problem. Miałam już tego typu problem, trzeba było zmienić hasło dostępu do komputera. Ktoś sobie to hasło przejął i korzystał z mojego komputera. Nie mam w nim nic co musiałabym ukrywać, żadnych kont ani tajnych dokumentów ale są popaprańcy na tym świecie którzy chcą sobie udowodnić, że popaprańcami są. Największe zainteresowanie z ostatniego wpisu wzbudziła osoba burmistrza; chętnie o tym napiszę ponieważ wiążą się te wspomnienia z pięknym okresem mojego życia. Drugi temat, o którym nie pisałam ale widać, że interesuje Was, to moje stanowisko w sprawie zatrudnienia u nas w DPSie nowego księdza. Trzeci temat to co słychać w naszym DPSie a czwarty to przypomnienie mi, że obiecałam pisać o swoich sąsiadach. O to upominają się młodzi mieszkańcy mojego byłego bloku. Jak widać życiorysy moich byłych sąsiadów są interesujące. A że Pan burmistrz to jednocześnie sąsiad, zacznijmy więc od niego. Pan burmistrz zanim nim został był dziekanem na naszej uczelni, później rektorem, aż wreszcie burmistrzem. Jego żona była najmłodszym profesorem uczelni. Była starsza od niego i swojego pięknego męża traktowała jak synka. Wszystko mu było wolno. Na wydziale którym kierował Ów Pan studenci założyli kabaret i marzyła im się solistka która byłaby przerywnikiem w ich popisach komediowych. Ja w owym czasie, mieszkałam w tym że miasteczku studenckim i właśnie wygrałam pierwszy etap ogólnopolskiego konkursu piosenkarskiego który był zorganizowany przez Rozgłośnię Polskiego Radia. Mimo, że miałam zaledwie 18 lat byłam już żoną i mamą dwumiesięcznej córeczki. A więc byłam karmiącą mamą. Do głowy by mi nie przyszło żeby startować w jakimś konkursie. Zgłoszenie do niego złożyli w moim imieniu mój mąż i moja mama. Ponieważ ja śpiewem zawsze tylko się bawiłam i cieszyłam się nim, do konkursu wystartowałam z tym co sobie śpiewałam w domu przy sprzątaniu, a była to samba brazylijska -Orzech Koko. Jak dodam, że i śpiewałam ją po „brazylijsku” to będzie wiadomo, że to była piosenka żart. Żeby było jeszcze śmieszniej to wymyśliłam sobie, że będę śpiewała linijkę po ” brazylijsku ” i linijkę w języku polskim. Występ laureatów eliminacji wojewódzkich odbył się w Domu Środowisk Twórczych w sali po brzegi wypełnionej studentami. Grał dla nas zespół najlepszych muzyków w mieście. Jak zagrali mi sambę to i ja i widownia zwariowaliśmy; to było szaleństwo muzyczne. Sala ryknęła z owacjami którym nie było końca. Ja z wrażenia uklękłam na scenie. Odezwał się jakiś nerw w nogach; poczułam silne uderzenie pod kolanami i uklękłam. Dwaj aktorzy biorący udział w występie, weszli na scenę wzięli mnie pod ręce i wyszliśmy. Za kulisami czułam się jak gdyby nic się nie stało. Szybciutko zorganizowano wejście wszystkich wykonawców na scenę żeby uspokoić publiczność i pokazać, że na prawdę nic mi się nie stało. Prowadzący powiedział tylko – żebyście państwo bili tak brawa przez cały występ to bylibyśmy w połowie programu a tak to z przykrością informuję, że był to ostatni punkt programu. Oczywiście musiałam ową sambę zaśpiewać raz jeszcze. To klęknięcie to był szok jak usłyszałam brawa, brawa dla mnie, pierwsze moje brawa w życiu. Po tym występie z automatu zostałam solistką orkiestry radiowej naszej Rozgłośni i solistką kabaretu studenckiego. Mojego szanownego małżonka skręcała zazdrość i jak doszłam do finału ogólnopolskiego to wywinął mi taki numer, że aż przykro byłoby o tym pisać. Nie dziwię mu się ale ja tylko chciałam śpiewać. Nie chciałam wyjeżdżać z mojego miasta, nie chciałam być gwiazdą ale odwrotu już nie było. A nasz Kabaret miał się bardzo dobrze. Wszystkie występy były transmitowane przez naszą rozgłośnię za pomocą wozu transmisyjnego. Kocham to wspomnienie ze swojego życia jak biegnę gdzieś na występ i z daleka widzę wóz transmisyjny radiowców. Program szedł od razu na żywo do odbiorników i było pięknie. Podczas moich występów z Kabaretem, zawsze jak wychodziłam na scenę towarzyszył mi wrzask studentów tak samo jak za pierwszym razem. Redaktor który prowadził późniejsze audycje młodzieżowe jako czołówkę puszczał ten wrzask i tłumaczył, że to nie widownia w Sopocie tylko nasi studenci na widok swojej solistki. Pan Dziekan był bardzo dumny z tego co stworzył. Dziś jeśli by żył to miałby ponad 100 lat, żonę miał jeszcze starszą i o ile mi wiadomo byli małżeństwem bezdzietnym. Jak wprowadzałam się do bloku przy ul Radiowej to moja druga córcia miała właśnie dwa miesiące. Byłam jego pierwszą petentką, nic więc dziwnego, że pięknie mnie przyjął i pięknie załatwił sprawę; szkoda, że wszystko popsuł jakimiś wyznaniami miłosnymi. Pan burmistrz w naszym bloku mieszkał około 5 lat dokąd się wyprowadził nie wiem. Dzisiaj jest mi trochę głupio, że ostatnia nasza rozmowa była taka ostra, ale ja zawsze zreflektuję się gdzieś około po pięćdziesięciu latach.
