Wczoraj 21 września 2019r. odwiedziłam swoją ukochaną ulicę. Jeszcze mieszkają na niej starzy mieszkańcy, tacy w moim wieku i znacznie młodsi ale dobrze znajomi. Tylko postawię nogę na tej ulicy ( ta ulica to park ) natychmiast z daleka widzę uśmiechy i serdeczne przywitania. Takiej serdeczności nie odczuwałam kiedyś a teraz to aż wierzyć się nie chce, że tyle sympatii zostało wśród nas mieszkańców ul. Radiowej do siebie na wzajem. Poszłam tam żeby przypomnieć sobie kto mieszkał pod 13 w naszym bloku. Za Chiny Ludowe nie mogłam sobie przypomnieć. Ale jak popatrzyłam w okna swoich dawnych sąsiadów od razu przypomniało mi się. Mieszkała tam czteroosobowa rodzina – mama, tata i dwóch synów. Ludzie żyjący tak cicho jakby ich w ogóle nie było. Ich młodszy syn był aktywnie działającym harcerzem. Kiedyś moja starsza córka była na obozie harcerskim którego komendantem był właśnie nasz sąsiad. Z naszej ulicy było bardzo dużo dzieciaków na tym obozie. Po powrocie z obozu słyszę, że dzieciaki kogoś nazywają – pietruszka – widelec. Okazało się, że to właśnie naszego sąsiada. Taki przydomek towarzyszył mu przez dziesięciolecia i on nawet z tym się pogodził. A to dlatego, że ucząc harcerzy jeść zwracał uwagę żeby warzywa z zupy były zjedzone. Jak jeden z podopiecznych nie mógł wyłowić pietruszkę z zupy to pan komendant poinstruował, że pietruszkę można uchwycić widelcem i tak ją zjeść. Wstyd mi, ale zapomniałam jak ów pan miał na imię czy nazwisko jednak jak powie się pietruszka – widelec, wszyscy wiedzą o kogo chodzi. I tylko tyle wspomnień zostało po tej rodzinie w moim sercu. A w mieszkaniu pod 13 obecnie mieszkają wnukowie starszego syna. Będąc na swojej starej ulicy dowiedziałam się o dwóch smutnych sprawach. Pod koniec stycznia 2019r. pisałam o swojej koleżance – Weronice ( imię zmienione ) pisałam o niej 25 stycznia a ona 24 stycznia zginęła w wypadku samochodowym razem z córką. Bardzo mi ciężko na sercu po takiej wiadomości. To bardzo boli. Ponieważ jej rodzice mieszkali pod dwójką patrząc w ich okna zobaczyłam smutny widok w oknach pod jedynką. Okna zastawione wyschniętymi kwiatami. Okazało się, że pani Kow. zmarła a jej córka po śmierci matki popadła w depresję. Jak dla mnie to zadziwiające. Jeszcze nie tak dawno rozmawiałam z córką p. Kow. i w słowach które dotyczyły matki słychać było wyłącznie irytację. Córka mogła śmiało mówić do mnie o swojej matce to co czuje ponieważ znałam ich rodzinę i wiedziałam, że to co mówi o matce jest prawdą. Tatuś był kochany w tym domu przez wszystkie dzieci, matki natomiast nigdy nie było. Małe dzieci wychował tata, mama była wiele lat w Stanach Zjednoczonych z trupą teatralną. Pisałam o tym. Po powrocie życzyła sobie żeby się nią opiekować. Pan Kow. chciał się schronić przed żoną w naszym DPSie na pobycie dziennym, niestety żona poszła za nim. Jak pan Kow. zmarł pani Kow. zamieszkała na trochę w naszym DPSie ale nikt nad nią nie skakał więc wróciła do domu. Opiekowała się nią córka, która skarżyła mi się, że egocentryzm matki ją wykańcza; a jak mama zmarła córka wpadła w rozpacz aż po depresję. Różnie zachowują się dzieci względem swoich rodziców. Kiedyś, jako pierwsi lokatorzy pod 14 w naszym bloku mieszkali twórcy naszej dzielnicy – zarówno żona jak i mąż byli architektami. Szybko przenieśli się do budynku obok gdzie połączono dwa mieszkania żeby stworzyć przestrzeń życiową tak znamienitej rodzinie, a była to rodzina czteroosobowa – mama, tata, syn i córka. Dzieci dorosły i każde z nich ułożyło sobie życie za oceanem. W dość młodym wieku zmarł pan Posiew. Została sama mama. Czas leciał. Pani Posiew. zachorowała na chorobę starczą. Jej jedyną pociechą był pies. Sąsiedzi napisali do córki, że mama wymaga całodobowej opieki. Córka przyjechała, uśpiła psa, matkę oddała do Domu Opieki jak najdalej od domu rodzinnego, mieszkanie sprzedała i ślad po niej zaginął. Ciągle myślę, że jakby pani Posiew. była w naszym Domu to zaopiekowalibyśmy się nią, było nas czworo sąsiadów z naszej ulicy. Jakoś przeżylibyśmy to życie wspólnie do końca. Ale córkę to nie interesowało.
Przypomniał mi się tekst piosenki którą śpiewała moja siostra. To stara przedwojenna piosenka, ja jej nie śpiewałam a tekst wszedł do głowy sam i od 70 lat nie wychodzi mi z tej głowy.
Życie to zwykła kolej losu
To taka zwykła kolej losu, której nie sposób odmienić już. Mijają lata dni uniesień, nadchodzi jesień i jest tuż, tuż. Maj nad polami jaśminami, czerwiec ukoił nocą parną. Lipiec i sierpień już za nami i świat ogarnął wrześniowy chłód. Przeminął urok dawnych dni, cóż powiem ci – idź swoją drogą. Zrozumieć chciej, że ani ty, ani twe łzy nic nie pomogą. Być może zechcesz słowa te ujmować źle, jak myśl złowrogą, Lecz weź po męsku sprawę całą, tak być musiało, tak chciał los. itd.
