do mojego miasta w którym przeżyłam 3/4 wieku. Takie wyjścia nastrajają mnie melancholijnie, a jeszcze jak spotkam kogoś, z kim w jakiś sposób byłam związana to wracam do DPSu z głową w chmurach. Tak się właśnie zdarzyło jak któregoś dnia przechodząc ulicą Warmińską, z sentymentem patrzyłam na każdy dom a zaglądając na niektóre podwórka to i nie jedną łezkę uroniłam. Nie byłam w stanie opuścić tej ulicy, tu przecież dorastałam. To tu przeżywałam i te dobre i te złe chwile. To tu dawałam pierwsze występy z kapelą podwórkową i dla widowni podwórkowej. To tu organizowałam wyścigi biegając przez kwadrat ulic – Warmińska, Mazurska, Dąbrowszczaków ( wówczas ulica Generalisimus Stalina ), Mickiewicza i znów Warmińska. Bieg zaczynał i kończył się na naszym podwórku. Do dziś mam pod skórą kolan wrośnięty piasek. Każdy zawodnik to ma, przecież biegając po ruchliwych ulicach, przewracaliśmy się nagminnie. Na pokaleczone nogi sypaliśmy piasek żeby zatamować krew. Jak krew przestała lecieć to dopiero robiliśmy okłady z krwawnika i babki lancetowatej. Boże, ile wspomnień… Przysiadłam na ławeczce, na skwerku koło ZUSu i utonęłam we wspomnieniach. Nagle usłyszałam pięknie brzmiący baryton – Nie wiele tu się zmieniło… czy mogę się dosiąść? Proszę, ale czy my się znamy? Pan przedstawił mi się… Boże, to dopiero wspomnienia. Chodziliśmy razem do podstawówki, do jednej klasy. To były lata pięćdziesiąte, dokładnie rok 1952 – 1956, i od tamtej pory nie widzieliśmy się. Słyszeliśmy co nieco o sobie, ja nawet czasem widziałam go w telewizji, przecież to filharmonik, grający przepięknie na trąbce – koncertmistrz. Czy on coś o mnie wiedział, nie wiem. Do klasy IV b dołączyłam jako nowa. Nie miałam żadnych dylematów z byciem nową, wprost przeciwnie, od razu poczułam się jak u siebie. Chciałam jak najwięcej wiedzieć o swoich rówieśnikach tak więc bacznie ich obserwowałam. Zauważyłam, że Bogdan, to pan który się dosiadł, jest zawsze głodny i podkrada dzieciakom kanapki. A że w naszym domu czego jak czego ale jedzenia i to dobrego, nigdy nie brakowało, zaczęłam zabierać coraz więcej kanapek do szkoły i kłaść je tak pod blatem ławki, żeby łatwo je można było wziąć nie zauważenie. Jak zginęły, to w przeciwieństwie do innych którzy robili larum na całą klasę, ja się cieszyłam. I tak bez słów zaprzyjaźniliśmy się. W szkole w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy, chyba nie zamieniliśmy ani słowa przez wszystkie lata. Nawet nie wiedziałam, że Bogdan, chyba w ramach wdzięczności, obserwował mnie po szkole. żeby być przy mnie w razie potrzeby. Wiedział, że kilka razy w tygodniu, późnym popołudniem biegałam do babci Anastazji, czyli mamy mojego taty, która mieszkała na Starówce. Któregoś dnia, to było jesienią bo mimo iż była dopiero godzina 16 było dość ciemno, zaczepił mnie znacznie ode mnie starszy chłopiec i to w dość niegrzeczny sposób. Chciałam się od niego wyrwać a nie udawało mi się. Raptem chłopak mnie puścił i złapał się za oczy. Odwróciłam się i zobaczyłam Bogdana. Co to było – spytałam. a Bogdan ze spokojem odpowiedział, że sypnął mu piaskiem w oczy, ( to miało miejsce na tym samym skwerku na którym spotkaliśmy się po siedemdziesięciu latach). Wychodząc z domu sama, powinnaś zawsze mieć pod ręką garść piasku. Noś jakiś fartuszek z kieszeniami a w nich piasek. Obronisz się zawsze. Zauważyłem, że ty w samo obronie plujesz i to dużo, to jak połączysz to swoje plucie z piaskiem to obronisz się zawsze. Miał rację, w ten sposób wyszłam z opresji i to po latach. To moje obfite plucie było objawem chorobowym po przyjęciu podwójnej dawki szczepionki przeciw gruźliczej – wzięłam ją za siebie i za koleżankę, która panicznie się bała igły. Zauważyłeś, że my znając się dziesiątki lat rozmawiamy ze sobą dopiero po raz drugi. Ale wspominamy siebie z wielkim sentymentem , mam nadzieję – odpowiedział Bogdan. Nie wiele zostało przed nami lat ale wspominać siebie będziemy z miłością wspomnień do końca swoich dni. Jak widać nie zawsze potrzebne są słowa.
