Jestem żywą historią…

a przynajmniej tak się czuję odkąd pani redaktor wprowadziła mnie w życie pani Balbiny Świtycz Widackiej. Ponieważ artystka jest patronką ulicy w naszym mieście, zaczęłam wertować nazwy ulic i znalazłam bardzo dużo znajomych mi osobiście patronów., Poznawałam ich od najwcześniejszych moich lat. Np. Pana Michała Lengowskiego poznałam jak miałam 13 czy 14 lat. Przyszedł na moje podwórko przy ul. Warmińskiej, zwiedziony moim głosem. Jak zwykle w godzinach po południowych miałam swój podwórkowy występ. Pan Lengowski przyszedł z panem Lubomirskim i cichutko stojąc przy koszach na śmieci, wysłuchali cały mój występ. To wydarzenie jak i jego ciąg dalszy opisałam na swoim blogu na wpisie zatytułowanym – Wszyscy razem w Olsztynie. Drugą, bardzo bliską mi znajomą i od bardzo dawna, była pani Maryna Okęcka Bromkowa. Poznałam ją jak zaraz po wygraniu konkursu – Mikrofon dla wszystkich, na który zgłosiła mnie pani Balbina, zostałam nie tylko solistką zespołu studenckiego ale i solistką zespołu Olsztyńskiej Rozgłośni Polskiego Radia prowadzonego przez Zbigniewa Chabowskiego a pani Okęcka była w naszej rozgłośni znanym dziennikarzem zajmującym się razem ze swoim mężem Bromkiem, folklorem. Ta para dziennikarzy znana była w całej Polsce, nie tylko w Olsztynie. Mężowi pani Maryny – panu Bromkowi bardziej przypadła do gustu praca w stolicy a pani Okęcka została w Olsztynie. Pani Maryna zajmowała się również pisaniem wierszy które ja musiałam jej prześpiewać. To były takie wiersze bajki. Przychodziłam do niej do domu i bawiłam się w kompozytora. Znajomość z panią Maryną trwała długo, aż do jej śmierci. Ostatnie lata spędziła mieszkając w naszym DPSie jak ja przychodziłam tam na pobyt dzienny. Bywałam u niej dość często i wówczas śpiewałyśmy piosenki ludowe i wspominałyśmy ludzi, założycieli naszego olsztyńskiego radia; wszak ja z radiem współpracowałam niemal, że od dzieciństwa. Dwoje naszych patronów – pana Henryka Panasa i Władysława Gębika znałam tylko przez ich synów. Syn pierwszego z nich pracował w naszym radiu a znajomości radiowe opisałam na swoim blogu na wpisie zatytułowałam – aktualności i wspomnienia.. Natomiast drugi pan to znany olsztyński ginekolog ale dla mnie to kolega z zespołu studenckiego. Andrzej postanowił być sławnym saksofonistą. Rano był ginekologiem a po południu przybiegał do nas do Kortowa i był saksofonistę. Szło mu coraz lepiej ale też coraz częściej wolał być konferansjerem. Mieliśmy jeden wspólnie zrobiony utwór – ja śpiewałam a on podgrywał na saksie – to był blues – Alabama i do końca życia tak mnie nazywał. Następny patron to mój sąsiad z ul. Radiowej ale z czasów kiedy ta ulica nazywała się Lumumby , to pan Władysław Leonhard. Znaliśmy się całymi rodzinami. Jest też kilkoro znajomych lekarzy – patronów ulic – Bolesław Laszko dbający o moje struny głosowe laryngolog, Edward Mróz pediatra nadzorujący zdrowie moich córek od niemowlęctwa. Jest też patron, słynny chirurg, którego nie wymienię z nazwiska bo go nawet nie znałam a podobno przyczyniłam się do rozbicia jego małżeństwa. Co to zazdrość nie wymyśli. Przychodzi do mnie któregoś dnia moja teściowa z pretensjami, że rozbijam małżeństwo jej przyjaciółki. To małżeństwo wisiało na włosku ale przez ciebie jest już sprawa w sądzie. Ja Bogu ducha winna, nie wiem o co chodzi. Teściowa określa mi o kogo chodzi. Przysięgam, że nie znam człowieka. Nie wiem nawet jak ten ktoś wygląda. .Śpiewałaś na balu medyków dwa tygodnie temu – pyta teściowa. Śpiewałam. Dedykowałaś piosenkę wyznającą miłość jednemu z lekarzy? Co najwyżej śpiewałam jako dedykację od kogoś nie od siebie. Ale śpiewałaś tak, że wszyscy znajomi stwierdzili, że to było oficjalne wyznanie miłości. Przypomniała mi się ta dedykacja. Kierownik zespołu, rok wcześniej, na takim samym balu, dostał ataku wyrostka robaczkowego. Zemdlał na scenie. Ów pan doktor nie patrząc na nic, wezwał karetkę i pojechał z nim do szpitala żeby go zoperować. Ja wówczas z nimi nie śpiewałam, nie byłam przy tej sytuacji. W rok później ów muzyk chciał pokazać, że pamięta i że jest mu bardzo wdzięczny, poprosił mnie żebym najpiękniejszą piosenkę tego karnawału zadedykowała doktorowi. Dedykację ogłosił Zygmunt, ja tylko zaśpiewałam, ale jak zaśpiewałam i co zaśpiewałam to kwalifikowało się na rozwód, wg. pani doktorowej. Była to najmodniejsza wówczas na całym świecie piosenka włoska – Nie wolno mi kochać ciebie. Cytuję : Nie wolno mi, nie wolno mi kochać ciebie, nie wolno mi przy tobie być nawet we śnie. Mówią, że mam za mało lat żeby wiedzieć, czy to już jest prawdziwa miłość czy nie. Niech mówią tak, cóż obchodzi mnie cały świat ja wiem jedno, że bardziej cię kocham każdego dnia.- itd. – ja ten dramat wyśpiewałam z głębi serca, tak zresztą jak każdą piosenkę. Dla żony pana doktora to nie była każda piosenka, to było dramatyczne, publiczne wyznanie miłości i powód do rozwodu. A ja do dziś nie mam pojęcia jak ten ktoś wyglądał. Śpiewając nigdy nie widziałam nikogo z widowni, nikogo ze słuchaczy, widząc kogokolwiek pomyliłabym tekst, a w najlepszym razie nie byłoby tego serca w piosence. Niestety zazdrość dośpiewa sobie wiele, krzywdząc w ten sposób najbardziej zazdrośnika. Taki problem jak pani doktorowa miał też mój mąż, ciągle szukał na widowni kogoś dla kogo śpiewem wyznaję miłość. Czy państwo X się rozwiedli ? Nie wiem. W każdym razie żaden z patronów już dawno nie żyje a były to piękne osobowości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *