Któregoś dnia wybrałam się na długi spacer i trafiłam w okolice ulicy Fałata. Dom Pomocy Społecznej przeczytałam szyld. Obchodząc budynek dookoła zobaczyłam przez panoramiczne okna pięknie wyposażoną, dużą salę gimnastyczną. A może by tak wziąć się za siebie i poćwiczyć pod okiem fachowców? Okazało się, że mogę korzystać z tak zwanego pobytu dziennego przez co będzie mi dostępna sala ćwiczeń. Będę mogła za niewielką odpłatnością korzystać z obiadów a nawet z zabiegów fizjoterapeutycznych w miarę potrzeb. Coś wspaniałego, podreperuję zdrowie, kondycję fizyczną i nie będę już taka samotna. Pozałatwiałam wszystkie formalności i od poniedziałku do piątku, w godzinach od 9,30 do 13,30 przebywałam w DPS-ie cała szczęśliwa.
Na początku była to tylko sala gimnastyczna. Do godz 11-tej robiłam taką indywidualną rozgrzewkę korzystając ze sprzętu który był na sali. O godz. 11-tej rozpoczynała się gimnastyka ogólna dla mieszkańców Domu Opieki, taka na siedząco. Gimnastyka była prowadzona, na zmianę, przez dwie wytrawne terapeutki. Jakie tłumy przychodziły na tę gimnastykę to dziś aż trudno uwierzyć. Terapeutki odnosiły się do nas bardzo profesjonalnie. Zanim nowa osoba dołączyła do grupy sprawdzana była jej wydolność fizyczna. Podczas indywidualnych ćwiczeń zadawane były pytania czy coś boli. One wiedziały co ewentualnie ma boleć. I tak w moim przypadku odkryły ułomność o której ja sama nic nie wiedziałam. Otóż w 1970 r. po wypadnięciu dysku miałam całkowity bezwład od pasa w dół. Nie mogłam więc korzystać z mięśni brzucha. Niech ktoś spróbuje wstać z pozycji leżącej nie używając mięśni brzucha i nie podpierając się. Ja nauczyłam się tego nie wiedząc nawet, że wstaję z główki. Robiłam to przez 30 lat aż, tę anomalię wykryły Nina i Ola nasze ówczesne terapeutki zadając to zwykłe pytanie – co boli? Powinien mnie był boleć brzuch a mnie ciągle przy podnoszeniu się bolała głowa. Jak już doszłam do jako takiej sprawności to dołączyłam do grupy ćwiczącej o godz. 12-tej. Panie w tej grupie wykonywały bardzo efektowne ćwiczenia na materacach. Może przeszarżowywałam z tymi ćwiczeniami, bo coraz częściej trafiałam na SOR. Nie kojarzyłam tego z ćwiczeniami bo po nich czułam się wspaniale. Na SOR-ze leczono mnie objawowo czyli – migotanie przedsionków, po latach okazało się, że to uszkodzenia nerwów potylicznych.
Po jakimś czasie Ela terapeutka od muzykoterapii wciągnęła mnie do śpiewania solowego, wiedząc, że śpiewanie estradowe to mój drugi zawód. Wybierałyśmy wspólnie repertuar, ustalałyśmy tonację, Ela robiła do tego muzykę, którą zgrywała jako akompaniament na płyty CD. W ten sposób mogłam przy różnych okazjach wystąpić przed mieszkańcami DPS. W tym samym czasie zaczęła wychodzić w naszym Domu gazetka – Głos Seniora do której koniecznie musiałam pisać. Znalazła się czwórka do brydża – no żyć nie umierać. Do domu wracałam wieczorem.
Ludzie których spotykałam w tym Domu byli przemili, zarówno mieszkańcy jak i personel. Postanowiłam, że jak przyjdzie pora to koniecznie będę chciała w tym Domu zamieszkać. Kłopoty z sercem przybierały na częstotliwości. Na SOR zaczęłam trafiać co kilka dni. Pomyślałam, że nie ma na co czekać, samotne mieszkanie w tej sytuacji trochę straszne. Trzeba złożyć dokumenty, bo na przyjęcie czeka się kilka lat. Podczas migotania przedsionków ciśnienie spadało mi do 70/50 milimetrów i zapadałam w sen. Złożyłam więc dokumenty i czekałam.
Czas leci jak szalony, już minęło 6 lat odkąd zaczęłam przychodzić do Domu Opieki.
[whohit]Część I, rozdział II[/whohit]
