Część I, rozdział V

Byłam ciągle na pobycie dziennym tego domu, nie wiele miałam wspólnego z tymi wszystkimi rozgrywkami –  tak mi się przynajmniej wydawało. Trwała impreza  artystyczna w naszym domu. Impreza przygotowana przez Elę. Jak doszło do mojego występu chórzystki siedzące zawsze w pierwszym rzędzie  wstały i demonstracyjnie wyszły z sali. Za pierwszym razem pomyślałam, że pewnie coś w tym czasie muszą razem zrobić. Ale to powtarzało się systematycznie.  Okazało się, że przyjaźniąc się z osobą przez nich nękaną i ja muszę być poniżana publicznie. Taką mają metodologię. Trudno, pomyślałam, nie będę śpiewała choć kocham to robić.  Zaczęłam organizować spektakle poetyckie.  Pierwszy mój program nosił tytuł – Otwarta szuflada. Ponieważ ja pisywałam wiersze do tak zwanej szuflady, pomyślałam, że inni też tak robią, że są w naszym domu  tacy szufladowi poeci. Pochodziłam po pokojach i okazało się, że strzeliłam w dziesiątkę. Zebrałam ponad 20 wierszy o różnej tematyce. Zrobiłam z tego dwa spektakle, a nazwałam je spektaklami dlatego, że  wszystko było dopasowane do tytułu spotkania i dekoracja sali a przede wszystkim sceny. Głównym rekwizytem na scenie była komoda z szufladami. Ja otwierałam szufladę wybierałam wiersz, opowiadałam o poecie i  zapraszałam na scenę żeby  ten wiersz wyrecytował sam autor. Na sali panował półmrok, migotały ogniki świec i brzmiała cichutko muzyka. Organizacja tego typu spotkań stała się moją pasją. Nie sądziłam, że coś poza śpiewaniem może mnie tak pochłonąć. Zawsze dziwiłam się wielkim gwiazdom, że swoją osobowość chowają za kulisy biorąc się za reżyserkę,  ale to jest dopiero narkotyk. Obmyślasz każdy szczegół i przekazujesz go ludziom. Musisz umieć przekazać jeśli chcesz osiągnąć cel.  Fascynacja.

I ta fascynacja wszystkim co robię przysparza mi tylko wrogów.

Na pierwszy spotkaniu powiedziałam też swój wiersz.

Rozsypane życie.

Rozsypało nam się życie jak przejrzałe  kłosy,                                                Nikt nie wepnie chabrów modrych w nasze siwe włosy.                         Nie utrzymasz w drżącej dłoni chabrowych naręczy                               Nie dostrzegą oczy płowe w słoneczny dzień tęczy.                                                   Jeszcze ptaki ziarn szukają na naszych ścierniskach,                                 Była młodość, miłość była… przeminęło wszystko.           Musisz jeszcze poprzez  pole przejść swą stopą bosą                              I obejrzeć się za siebie gdzie się łany złocą.                                              Nic już serca nie ogrzeje ni sierpień ni wrzesień,                                  smutne pieśni dusza śpiewa a wiatr echem niesie.

Tylko ptaki pozostaną na naszych ścierniskach…                                 Była młodość, miłość była, przeminęło wszystko.

[whohit]Część I, rozdział V[/whohit]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *