Moi kochani brydżyści tylko czekali na to żebym znalazła wreszcie czas dla nich; jak wiadomo zawsze jest brak czwartego do brydża. Wnuk zrobił mi kartonik do trzymania kart, bo przecież ręka ciągle była nie sprawna, i zaczęliśmy nasze co sobotnie rozgrywki. Ponieważ w całym Domu nie ma świetlicy do tego typu gier, graliśmy tak jak przed laty w pomieszczeniu dziennego pobytu. Było to uzgodnione z pracownikami. Grywaliśmy w sobotę po godzinie 13, 30 jak już nikogo z pobytu dziennego nie było. Nasza czwórka to trzech panów z pobytu dziennego i ja. Ni z tego ni z owego wzywa mnie do siebie kierownik socjalna z zarzutami, że jako mieszkanka tego domu nie mogę co sobotę okupować świetlicy nie należącej do nas. Nie było potrzeby się tłumaczyć, to było zwykłe chamstwo. Niestety nasza pani dyrektor była zatrudniona też na pół etatu jako kierownik naszego pobytu dziennego. Dyrekcja Domu Opieki wzięła się za mnie ostro, miało mi się wszystkiego odechcieć i odechciało się.
Zaczęłam sobie szykować ogródek pod oknem. Część śmieci już uprzątnęłam, część rozplantowałam i zaczęłam przywozić ziemię. W tym celu codziennie jeździłam wózeczkiem do lasu, a tej ziemi ciągle mało. Za niewielką odpłatnością jeden z panów zaczął mi przywozić ziemię taczką. Ciągle mało, ona się wciska między śmieci i ginie. Ten ogródek tworzy taką skarpę która musi podtrzymywać płyty chodnikowe. Zobaczyłam, że przywieziono ziemię do naszego Domu, poszłam więc do pani dyrektor z prośbą o kilka taczek ziemi do mojego ogródka. Zamiast podziwu, że mimo niepełnosprawności ja tak ciężko pracuję na rzecz Domu, mnie spotyka awantura – to przez pani ogródek rozstępują się płytki chodnikowe – krzyczała na mnie pani dyrektor. Ośmieliłam się wyjaśnić, że przywożę ziemie do ogródka nie wywożę, a płytki rozstępują się po przeciwnej stronie posesji. Dzisiaj w miejscu o którym mowa jest duża rozpadlina, ale to już panią dyrektor nie obchodzi. Ją obchodziłam ja a nie jakieś tam płytki. Takiej odwagi z mojej strony, pani dyrektor się nie spodziewała. Zaczęła więc z innej beczki – tam nie będzie żadnego ogródka bo ja z tym miejscem mam inne plany. Sekretarka zauważyła, że pani dyrektor zagalopowała się, zadzwoniła do administracji z prośbą w imieniu pani dyrektor, żeby do mojego ogródka przywieźć kilka taczek ziemi. Na pewno dostała za taką niesubordynację. Pani dyrektor trzasnęła drzwiami i temat zakończyła. Dużo łez wylałam w tym moim ogródku.
Podobno była na mnie nawet skarga, że zwracam uwagę wszystkim tym którzy wyrzucają przez okna jedzenie. Mnie interesowali ci którzy to jedzenie wyrzucali do mojego ogródka bo przecież musiałam to sprzątać. Ale skarga była wobec tego musi być odpowiedź dyrekcji. W tym celu pani dyrektor przysłała do mnie siostrę przełożoną, to ona musi się wziąć za moje zuchwalstwo. Oglądałyśmy przez balkon ogródek jak na nos przełożonej spadły plasterki kiełbasy. Nie było to przyjemne, tak więc przełożona pochwaliła tylko ogródek i poszła. Takie przykrości miałam ze strony dyrekcji albo od kilku mieszkanek codziennie. Wszystko, co wydawało mi się, że zasługuje na pochwałę było waleniem po łbie. Nawet na zebraniu nie mogłam zabrać głosu bo natychmiast z ust pani dyrektor słyszałam złośliwy sarkazm popierany z gromkim aplauzem przez jej klakierów. Nie tylko mnie tak traktowała. Jeden z mieszkańców poniżany publicznie przez nią na zebraniu, nie wytrzymał z nerwów i zmarł na oczach wszystkich. Nasza szanowna pani dyrektor na pewno dobrze działa organizacyjnie ale ludzie to powinni być przed nią chronieni. Ona ma za nic wszystkich tych z których nie czerpie korzyści.
[whohit]Część I, rozdział VIII[/whohit]
