Mimo nieustannych świństw ja robiłam swoje. To znaczy prowadziłam radio i w kaplicy nie tylko majowe ale i programy muzyczne nawiązujące do życia naszego Papieża. Na majowe mieszkańców nie przychodziło wielu ale zawsze była liczna grupa z Leśnej Chaty. To ludzie z chorobą Alzheimera. Byli tak wyćwiczeni w śpiewaniu, że mieszkańcy do nich się nie umywali. Miałam z nimi dwa cudne incydenty. – kiedyś powiedziałam, że się spóźnię ale tylko minutkę. Dochodzę do kaplicy a moja kochana grupa z Leśnej Chaty już śpiewa „Chwalcie łąki umajone”. Śpiewają równiutko i w idealnej tonacji. Stałam pod drzwiami i wierzyć mi się nie chciało, że to śpiewają tak bardzo chorzy ludzie. Oni zawsze zapominali się w śpiewie, to jest coś przecudownego. Drugi przypadek -Kiedyś śpiewamy wszyscy tak bez opamiętania, nagle przed szereg wychodzi jeden z nich i w pozie wielkiego artysty śpiewa wokalizę bez słów. Żałowałam bardzo, że nie miałam ze sobą kamery albo chociaż dyktafonu. Żałowałam, że ta pieśń musi się skończyć. Ten człowiek śpiewał bez słów ale w takim uniesieniu. Pytałam jego opiekunów kim on był, byłam pewna , że śpiewakiem – nikt nie wiedział. Upilnowałam jak ktoś z rodziny po niego przyjechał – każdy odbierający ludzi z Leśnej chaty musiał przejść koło mego ogródka – i okazało się, że ten pan był baletmistrzem w Operze Kalifornijskiej ale zawsze największym jego marzeniem było być solistą Opery – a więc przez chwilę nim był. Kiedyś, za to, że z taką miłością podchodzę do tego co robię dostałam w prezencie kilkadziesiąt filmów ale musiałam je odebrać z domu ofiarodawcy sama. Chociaż wszystkie filmy przekazałam dla naszego Domu nikt mi nie pomógł w przewiezieniu ich ani nie podziękował za taki dar.
Kiedyś, pani kier. socjalna oznajmia mi, że nasza miejscowa rozgłośnia radiowa zaprasza nas do wzięcia udziału w programie radiowym. W pierwszej chwili zgodziłam się, ale jak zobaczyłam listę osób biorących udział razem ze mną, wycofałam się natychmiast, na liście byli sami moi wrogowie na czele z panią dyrektor. Przecież oni tylko by kombinowali jak mnie ośmieszyć na antenie a program leciał na żywo. Pani dyrektor wypowiadając się o działalności artystycznej w naszym domu mówiła o moich programach oczywiście nie mówiąc, że to moje tylko tych wspaniałych działaczek. Pani redaktor prowadząca ten program przyszła do mnie osobiście i zrobiła ze mną dwa oddzielne programy. Nie dotyczyły one DPS-u tylko opisywania korzeni mojej rodziny. Gnębieniu mnie końca nie było ale też coraz trudniej było mnie spotkać. Zaszyłam się w swoim pokoju i zaczęłam pisać pamiętnik, wiedząc już, że zaniosę go do Prezydenta Miasta.
Po raz pierwszy po około dwóch latach spotkała mnie przyjemność w naszym Domu. Był karnawał, trzeba było zrobić jakąś imprezę a nasza Ela zachorowała. Pani dyrektor prosi mnie do siebie i mówi mi – niech pani coś tam zrobi my pomożemy robiąc poczęstunek . Nawet jeśli przyjdzie 20 osób to zrobić coś trzeba. Rzuciłam się na tę propozycję jak wygłodniały wilk na padlinę. Od razu w głowie mi krążyło – ja ci dam 20 osób, a 200 to nie łaska. I było prawie 200 osób mimo, że elity dyrektorskiej nawet nie zaprosiłam. Pani dyrektor mimo zaproszenia nie przyszła a to dlatego żeby podkreślić, że to nic nie znacząca impreza. Na występach chóru była zawsze, to podnosiło prestiż występu, a później na zebraniach pytała – dlaczego nie przychodzicie na takie piękne występy? Na imprezę zorganizowaną przeze mnie przyszli wszyscy. Było 120 mieszkańców – każdy z nich otrzymał imienne zaproszenie. Opiekunowie i pokojowe zobowiązały się, że dopilnują żeby wszyscy byli na czas. Było ponad 30 osób z Leśnej Chaty i około 30 z Dziennego Pobytu. Byli też i pracownicy nawet ci którzy nie mieli dyżuru w danej chwili. Wszyscy byli odświętnie ubrani, wchodząc na salę pokazywali zaproszenia a ja każdego witałam osobiście i dziękowałam, że przyszli. Wiedziałam, że będzie dużo ludzi to imprezę zrobiłam w stołówce. Impreza nosiła tytuł ” Uczta melomana”. Prezentowałam największe przeboje muzyki klasycznej i rozrywkowej. Opowiadałam o kompozytorach i wykonawcach. Po imprezie po obu stronach mojego stolika stały rzędy ludzi żeby mi podziękować. Dostawałam nawet prezenty. A największym prezentem były dla mnie słowa Marty Cz. – Danusiu, czułam się jakbym trafiła do wielkiego świata, czasem byłam w Mediolanie, czasem w Wiedniu i było cudownie. Miałam ogromną satysfakcję, że utarłam nosa swoim wrogom, chociaż oni robili wszystko żeby nikt nie przyszedł, ta sala takich tłumów nie widziała. Ja to odebrałam jak hasło – jesteśmy z tobą. Pomyślałam, że może będzie lepiej. Nawet wbrew swoim zasadom postanowiłam troszeczkę podlizać się do pani dyrektor. Ponieważ robiłam program o ludziach o wielkim sercu, a ona była przecież odznaczana i nagradzana za serce to wplotłam w program radiowy i informacje o niej. Wprawdzie w tym dniu nie było jej w pracy ale myślałam, że pupilki powtórzą. Nie powtórzyły. No to wybrałam się do niej z nagraniem tego programu. Radio istniało już ponad 2 lata a reakcja p. dyrektor świadczyła o tym, że słyszy je po raz pierwszy, – ojej, jaki ładny sygnał. Jak pięknie brzmi pani głos. Nie sądziłam, że ma taki taki głos. I to byłoby na tyle. Te niby miłe słowa były na niby. Bardzo szybko poparła swoje pupilki robiące mi świństwa, o których już nawet nie będę pisała. W każdym razie to przepełniło czarę goryczy. Opisałam wszystkie świństwa doznane tu w domu opieki i zaniosłam pismo do pani dyrektor. Bez odpowiedzi. Za dwa miesiące przypomniałam na piśmie o tym co napisałam i zarządałam zajęcia stanowiska. Cisza. Wiedziałam, że to wszystko to jak grochem o ścianę a więc trzeba wyżej.
[whohit]Część I, rozdział XIII[/whohit]
