Od wielu lat skoro świt wychodziłam na spacer z kijkami, tzn. odkąd przeszłam na emeryturę. W domu miałam psa a więc z nim wychodziłam i oboje byliśmy bardzo szczęśliwi. Jak zamieszkałam w Domu Opieki wychodziłam również, dzień w dzień o godz. 5, 30. Tak jak poprzednio tak i teraz mieszkałam prawie w lesie. Swój poranny spacer zaczynałam od modlitwy. Zawsze tak było, las był moim kościołem.
Ale w ten październikowy poranek czułam się jakoś dziwnie, byłam jakaś jakby nie ja. Chciałam się zacząć modlić okazało się, że nie umiem. Nie znam żadnych słów żadnej modlitwy. Nie umiałam nawet przeżegnać się. W kieszeni miałam tekst litanii do Św. Antoniego do którego miałam ostatnio kilka spraw. Okazało się, że i czytać nie umiem. To już mnie zmartwiło. Wróciłam do domu i poszłam prosto do pielęgniarek usiłując jakoś wytłumaczyć co się ze mną dzieje. Nie wychodziło mi to. Pielęgniarki z nocnego dyżuru jakoś dziwnie oschle mnie potraktowały. Zeszłam do swojego pokoju, pomyślałam, że napiszę co się ze mną dzieje – Boże, ja nie umiem pisać. Wróciłam do pielęgniarek sądząc, że poranna zmiana mną się zajmie. Byłam pewna, że powinnam trafić do neurologa. Moim zdaniem objawy były typowo udarowe. Zwróciłam się do siostry przełożonej, która nie wiele zwracała na mnie uwagę a wiedziała co zrobić. Zamiast zadzwonić po pogotowie dała mi kieliszek neospazminy. Zaprowadzono mnie do pokoju. Zapadłam w letarg na dwa dni. Nikogo nie obchodziło, że nie mogę przyjmować leków na uspokojenie – mam bardzo niskie ciśnienie z tendencją spadkową, także po takiej dawce najpierw usnęłam a później leżałam w letargu. Pamiętam, że do mojego pokoju zaglądała tylko opiekunka, pielęgniarek ani lekarza u mnie nie było. Po dwóch dniach wstałam, już coś bełkotałam, choć przestawiałam sylaby i trzeba było dobrze się wsłuchiwać o co mi chodzi. Doszłam do siebie dopiero po dwóch tygodniach. Już wtedy rozum mi wytłumaczył co to było. Ja nie umiejąca czytać, pisać ani mówić to dla dyrekcji brzmiało jak zakończenie sprawy ze mną. Cały swój stan chorobowy opisałam bardzo dokładnie na wypadek gdyby się to powtórzyło. A liczyłam się z tym. Przypomniałam sobie, że od tygodni miałam nieznośne swędzenie skóry. Tak bardzo mnie to męczyło, że wymieniłam kołdry, poduszki a nawet wersalkę, myślałam, że to jakieś roztocza. Dzisiaj wiem, że to był gaz paraliżujący. Wpuszczano go przez szpary w drzwiach – bardzo duże szpary. Gaz niestety przelatywał przez pokuj drogą od drzwi do otwartego okna. Moje łóżko stało za ścianką, która mnie chroniła. A tej nocy, nie wiem dlaczego spałam przy zamkniętym oknie i mnie trafiło. Personel pielęgniarski o tym gazie musiał wiedzieć dlatego byłam tak potraktowana. Przecież to nocna zmiana pielęgniarek musiała to zrobić na swoim obchodzie o godz. 4.30 rano. Przełożona pielęgniarek na pewno wydała nawet takie polecenie i dlatego nie wezwały pogotowia bo analiza krwi wykazałaby obecność gazu w organizmie. Nie raz służba zdrowia w naszym domu pokazała, że jest od niszczenia zdrowia a nie od poprawy.
Jak przyjechała do mnie Telewizja Polonia – 24 X 2012 roku ja już byłam sprawna psychicznie i fizycznie. Program był o pasjach emerytów w różnych krajach. Pokazywano bogatych emerytów niemieckich, angielskich i australijskich, którzy będąc na emeryturze zwiedzali świat. Pani redaktor spytała mnie dlaczego jestem tutaj w domu opieki. Odpowiedziałam, że z mojej malutkiej emerytury nie wyżyłabym w domu. Ja uciekłam od życia. Ale i tu realizuje pani swoje pasje – mówi pani redaktor. Maluje pani , śpiewa i prowadzi radio i to wszystko z taką pasją, to słowa pani redaktor bo program dotyczył pasji na emeryturze. Pasji z pełnym portfelem i pustym. Pani redaktor chciała przeczytać mój pamiętnik. To znaczy, że wiedziała, że jest coś takiego. Powiedziałam, że ponieważ Prezydent potraktował i mnie i mój pamiętnik poważnie to wolałabym żeby pierwsze oficjalne słowo należało do niego.
28 X pani Lodzia ogłosiła protest głodowy. Czegoś podobnego to jeszcze tutaj nie było. Personel nie wiedział co z tym fantem zrobić. Pani Lodzia na swoich drzwiach wywiesiła panel. Dziewczyny mimo obaw zadzwoniły do p. dyrektor. To była sobota a więc zakłócały spokój p. dyrektor. A p. dyrektor kazała ten panel zerwać i to wszystko. I tak było do poniedziałku, p. Lodzia wieszała informację o proteście a dziewczyny go zrywały.
31 X w bardzo zakamuflowany sposób otrzymałam pismo z Kancelarii Prezydenta. Najpierw przez głośnik ogłoszono, że za pół godziny będzie do mnie telefon u pielęgniarek. Jak odebrałam telefon to zadawano mi różne dziwne pytania aż wreszcie poproszono o numer mojego telefon u komórkowego i zastrzeżenie żebym odbierając go była sama. Zrobiłam tak, ciągle nie wiedząc o co chodzi. A pytania brzmiały tak – mam przed sobą pani zdjęcie z Festiwalu w Zielonej Górze, czy zawsze pani była blondynką? Odpowiadałam – nie nigdy nie byłam blondynką. Jeśli się nie mylę to ma pani trzech synów – nie, ja mam dwie córki. Wreszcie osoba prowadząca ze mną tę rozmowę przedstawiła się informując, że wie o ostatnim incydencie ze mną, wie na co stać jest dyrekcję naszego domu a więc musiała się upewnić, że rozmawia z właściwą osobą. Proszę wybaczyć- mówiła – za chwilę kierowca z Urzędu przywiezie dla pani list od Prezydenta i również zada pani dwa takie niby bezsensowne pytania, on wie jak pani powinna odpowiedzieć ale nie zna pani dlatego to wszystko jest takie dziwne. A w liście Prezydent prosi żebym się wstrzymała z wysyłaniem pamiętnika do mediów. Niestety procedury przedłużają termin zakończenia sprawy. Na odpowiedź pokontrolną p. dyrektor ma termin 1 miesiąca i tak na każde pismo są ustawowe terminy. Była też prośba żebym o wszystkim co się ze mną dzieje informowała Prezydenta. To też tak zrobiłam. Dołączyłam tę część pamiętnika której jeszcze nie czytał i do wszystkiego dołączyłam dokumenty:
- Pismo które przed laty Prezydent wysłał do pana Eugeniusz.
- Listę imienną członków założycieli Stowarzyszenia Pokrzywdzonych przez DPS-y.
- I trzy pisma dotyczące sprawy opieki nad panem Zygmuntem którym opiekował się Antoś.
Napisałam o kradzieżach, o opiece psychiatry – koledze dyrektorki, który przyjeżdżał z innego miasta żeby udokumentować niepoczytalność pensjonariusza. O zaoferowanej przez p. dyrektor pożyczce w wysokości 7 zł. Janeczce D. która została okradziona i z pieniędzy i z dokumentów.
To wszystko opisałam i zaniosłam osobiście do Kancelarii Prezydenta w dniu 5 XI 2012 roku. Jakież było moje zdziwienie jak Prezydent, chociaż Go nie było dla innych dla mnie był natychmiast. (Ledwie zdążyłam wybrać gumę z ust, jeszcze miałam ubabrane ręce gumą; a więc zamiast prawej ubabranej ręki podałam mu lewą).
[whohit]Część II, rozdział 3[/whohit]
