Część III, strona 24

Na poprzedniej stronie napisałam, że wreszcie dodzwoniłam się do ortopedy, to nie zupełnie jest prawdą, to pani dyrektor dzwoniąc do niego przez dwa dni nieustannie wreszcie się dodzwoniła i ustaliła termin.  W ogóle to właśnie ona, od początku,  była włączona w tę akcję załatwiania mi zabiegu. Na pierwszą wizytę do pana doktora byłam umówiona za trzy dni ale dopiero na godzinę 19.  Grudzień godz. 19 to prawie noc a jeszcze do tego 100 km. od domu. Poszłam do pani dyrektor zapytać czy dostanę samochód na taki wyjazd. Pani dyrektor zadzwoniła do pana doktora przedstawiła sprawę tłumacząc, że w  takiej sytuacji dom opieki poniesie duże koszta, bo nie dość, że samochód to jeszcze nadgodziny dla kierowcy i doktor okazał się bardzo wspaniałomyślny – zgodził się mnie przyjąć już na drugi dzień rano o godz. 9. Tak więc na drugi dzień pojechałam służbowym samochodem. Na umówiony pierwszy termin zawiózł mnie mój wnuk. Na drugi termin wnuczka, a po zabiegu ze szpitala odebrał mnie nasz kierowca służbowy. Jechałam na ten zabieg trochę nie pewna, że się odbędzie. Wyobraźcie sobie po 20 telefonach przysyła mi wreszcie pismo potwierdzające termin zabiegu.  Dostaję je w piątek 6 marca. Wiem, że w szpitalu mam się stawić w niedzielę 8 marca a pismo opatrzone jest datą 5 lutego informujące mnie, że mam mieć zabieg 8 lutego, a więc wygląda na to, że  jadę z miesięcznym opóźnieniem. Jednak Jak tylko zgłosiłam się do szpitala natychmiast wzięto się za mnie w przygotowaniach do jutrzejszego zabiegu. W dniu zabiegu było trochę dziwnie. Na porannym obchodzie nie było mojego lekarza. Cały obchód mnie dziwnie ominął. Pielęgniarka tylko powiedziała nazwisko mojego lekarza i natychmiast ode mnie odeszli. Jednak za godzinę wpadł mój doktor a z nim pielęgniarka która energicznie mną się zajęła. Na bloku operacyjnym, żeby odwrócić moją uwagę od niedobrych myśli, anestezjolog zaczął zadawać mi różne pytania z których ostatnie brzmiało – u jakiego lekarza była pani ostatnio. U foniatry – odpowiedziałam. Dlaczego u foniatry przecież całkiem ładnie pani mówi. Mówić mówię ale ja muszę ładnie śpiewać. A zaśpiewa nam coś pani – pyta anestezjolog. Musielibyście chyba sprowadzić telewizję  żeby inni też się pośmieli jak stara baba, bez zębna, na stole operacyjnym śpiewa. Ale jak już będzie po operacji to koniecznie będzie musiała pani zaśpiewać – mówi lekarz. Dobrze wtedy zaśpiewam. Po zabiegu, jeszcze cała w rurkach, kabelkach i czym tam jeszcze daję znaki żeby mnie z tego wyplątali a anestezjolog pyta – a zaśpiewa nam pani? Pokiwałam głową, że tak. Uwolnili mnie od tego ustrojstwa  i natychmiast  zaczęłam śpiewać – ” bo życie takie jest psia mać, że trzeba je za mordę brać. Uwielbiam draki”. Słyszałam gromki śmiech i zasnęłam ponownie.

[whohit]Część III, strona 24[/whohit]