Byłam jednym z ośmiu redaktorów naszego kwartalnika, miałam w nim trzy swoje stałe pozycje – pisałam wierszyki rymowanki, mówiące o pogodzie w danym kwartale. Dzisiaj czytając te rymowanki można dowiedzieć się jaka była pogoda w danym miesiącu danego roku. Np. w styczniu 2006r. był tęgi mróz – mówią, syberyjska zima przyszła do nas z za Uralu, od tygodni mróz tak trzyma, robi wiele szkód – bez żalu. A. w 2001 r. w pantofelkach luty chodził i słoneczkiem nas uwodził, w 2006 r. calutka zima aż trzeszczała od mrozu. A ja pisałam – kocham cię w tym roku mój ty luty srebrny, jesteś mroźny, śnieżny, wietrzny, w swej aurze nie zmienny. Malkontent narzeka, że w lutym jest zima, że śnieg we dnie pada a nocą mróz trzyma. W marcu 2006r. była nadal ostra zima bo pisałam, że u nas ziemia skuta lodem, do nas wiosna przyjść nie może.
Drugim tematem mojego pisania było zachęcanie do przeczytania konkretnych tytułów książek. Byłam zafascynowana tematami mówiącymi o życiu kobiet w różnych krajach, na różnych kontynentach i w różnej cywilizacji. Czytałam, sygnalizowałam w kilku słowach temat i zachęcałam do przeczytania.
No i mój trzeci temat którym się fascynowałam, to wywiady z mieszkańcami, który zatytułowałam – poznajmy się. Na ten temat mogłabym bez końca i zawsze z rozpaloną głową. On mnie tak fascynował, że czułam się jak archeolog znajdujący skarb w swoich wykopaliskach. Jak szłam na wywiad do pani Helenki to słyszałam w koło – ale się nagadasz, przecież ona jest kompletnie głucha i bardzo nie chętna do zwierzeń. A ja ciekawe tematy wyczuwałam na odległość. Podawałam kartki z pytaniami a pani Helenka odpowiadała. – pani chce się włamać do mojego serca ? Niech je pani zostawi w spokoju, zbyt wiele przeszło przez swoje niemal, że 100 letnie życie. Jestem po dwóch zawałach i dziesięciu operacjach. Moje serce może być tylko przedmiotem lekarskich dociekań, na żadne porywy już ono nie czeka. Pięknie mówiła pani Helenka, nic dziwnego dwa fakultety – biologia i farmacja – o czymś świadczą. I ruszyło to serce ze wspomnieniami aż za Ural, do azjatyckiej części Rosji, na Zabajkale gdzie w 1915 r. urodziła się p. Helenka. Przychodziłam do niej przez kilka dni a opowiadaniom nie było końca. Jak już napisałam artykuł to dowodem na zgodę oddania go do druku było danie mi swojego zdjęcia. Aż tu zagwozdka, Helenka nie ma ani jednego zdjęcia, jak sięga pamięcią zawsze unikała aparatów fotograficznych. Nie miała męża ani dzieci. Co robić? Znalazłam jej dość daleką rodzinę w której znalazło się zdjęcie Helenki jak miała 15 lat. Przecudowne zdjęcie zdobi mój artykuł w kwartalniku z 2004r.
Dość ostro zostałam potraktowana przez następną farmaceutkę. Usłyszałam w dość ostrym tonie – O czym ty mówisz, ja myślę o grobach, o tych co odeszli i co zrobić żeby jak najszybciej do nich dołączyć a ty mi wyjeżdżasz z takimi pierdołami jak miłość. Znajdź sobie kogoś innego i nie zawracaj mi głowy. A artykuł o miłości Janeczki okrążył nie mal cały świat. Na jej temat przychodziły listy do redakcji, a jak prowadząc radio zrobiłam o tym audycję to musiałam robić powtórki. Poczytajcie sobie – jesień 2004rr.
Wywiad który wykorzystywałam wielokrotnie i w kwartalniku i w radiu to był wywiad z panem Józefem Koz… Rodzinie przekazałam przegraną na płytę całą audycję. Życiorys wojenny pana Józefa był nie prawdopodobnie piękny. Jak pan Józef stracił pamięć to mu ten jego życiorys opowiadałam a on się dziwił skąd ja to wszystko wiem. Jak wojna się zaczęła to Józuś miał 14 lat a jak się skończyła miał lat 20. Przez dwa lata był łącznikiem 27 Dywizji AK i codziennie przemierzał 70 km. przekazując meldunki. Aż któregoś dnia nie dostarczył meldunku. Znaleziono go w lesie ledwie żywego, opuchniętego przez gangrenę jaka się wdała od kuli. Szpital i jeszcze nie wyleczony a już zsyłka na Syberię. W drodze na zsyłkę zabrany z pociągu i wcielony do wojska sowieckiego. To wcielenie do wojska było jego wybawieniem. Trafił na pułkownika Dokuczajewa który z naszego Józusia zrobił piastuna wojennego dla swoich dzieci. Ten cudowny człowiek zabrał ze sobą na front swoich dwoje dzieci 4 i 2 latka. Potrzebna była dla nich niania, padło na Józusia.Żona pułkownika zmarła z głodu podczas oblężenia Leningradu, nie chciał zostawiać dzieci na poniewierkę. Dzięki Józkowi dzieci przeszły zdrowo cały front. Po wojnie późniejszy pan generał dziękował Józkowi kilogramami orderów. Z największą dumą mówił nasz bohater o krzyżu AK który przysłano mu z Londynu w 1989r. O tym możecie poczytać w kwartalniku iV kw. 2006r.
