Kiedyś po powrocie do domu będąc jeszcze w sieni, usłyszałam muzykę a potem śpiew. Dziwny to był śpiew, wiedziałam, że to nie śpiewa żywy człowiek. Co to jest? Stałam jak osłupiała. Podszedł do mnie Aluś – syn naszych współlokatorów – to patefon, – powiedział – kupiła go twoja siostra. Jutro przyjdź wcześniej ze szkoły, jak nikogo nie będzie to ci wszystko wytłumaczę. W naszym domu były bardzo dziwne zwyczaje, jeśli czegoś nie wolno było to nie wolno i już. Chociaż wszystkie pokoje były zawsze otwarte, mieszkanie również ( mieszkanie zamykane było tylko na noc ) to do pokoju Irci wchodzić nie wolno było. Ale przecież tam coś gra. Mieliśmy tylko dwa pokoje, jeden pokój należał do panny na wydaniu, czyli zawsze do najstarszej siostry; reszta rodziny mieściła się w drugim pokoju. Czyli był to stosunek 1 : 6. Do pokoju siostry nie wolno mi było wchodzić dlatego musiałam być w zmowie z sąsiadem. Na drugi dzień przybiegłam do domu najszybciej jak można było. Aluś, wytłumaczył mi, że trzeba położyć płytę na patefonie, pokręcić korbką, poruszać ramieniem w którym jest igła i tą igłę włożyć do rowka na płycie i wszystko. No i się zaczęło moje „muzykowanie „. Aż dziw, że od tego częstego grania nie zdarła się płyta. To była muzyka, a ja jej nigdy przedtem nie słyszałam. Musiałam się nią nasycić.
Od pewnego czasu zauważyłam, że coś jest nie tak z tatusiem. Coraz częściej nie wracał do domu na noc, a jak wracał to mama robiła mu okłady i układała do łóżka. Ja miałam zakaz zawracania tatusiowi głowy tą swoją miłością. To tylko podchodziłam cichutko, całowałam go w rękę i odchodziłam. Kiedyś, właśnie dlatego, że przyszłam wcześniej niż zwykle, zamiast słuchać muzyki usłyszałam rozmowę rodziców, mama lamentowała – co ty chciałeś zrobić, nie możesz nas zostawić, masz dzieci, pomyśl o nich. A tato na to – Marysiu, już nie mogę, żeby mnie katowali sowieci to bym dał radę, ale mnie biją i poniżają Polacy, rozumiesz to? Zygmuś, ja rozumiem, ale my bez ciebie nie damy rady. Marysiu, wam beze mnie będzie lżej. Przestraszyłam się tego co słyszałam. Ogarnęło mnie przerażenie. Od tej pory zamiast biegania po mieście, czy słuchania płyt szłam do kościoła i modliłam się o zdrowie dla tatusia i żeby był z nami. W tym czasie modlitwa była dla mnie bardzo ważna, byłam w drugiej klasie i nie długo miałam przystąpić do I Komunii Świętej.
Przedwiośnie 1950r. Noc z soboty na niedzielę, nagłe walenie do drzwi – UB otwierać! Dano nam 20 minut na załadowanie się na samochód ciężarowy. Tatusia nie było, w domu była mama z czwórką dzieci, najstarsza siostra mieszkała już osobno. Pozwolono nam zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Każdy robił swój węzełek. Mama ubłagała żeby pozwolono jej wziąć stół i zegar ścienny, dwa ślubne prezenty, ale już na pytania – dokąd nas powieziecie? – Dlaczego? -Gdzie jest mój mąż? – Czy on nas znajdzie? padała jedna odpowiedź – MILCZ.
