Wszyscy razem w Olsztynie.

Jesteśmy wreszcie wszyscy razem. Tatuś codziennie raniutko przygotowuje wszystkim śniadanie i o godz. 6.25 wychodzi do pracy. Pracował wówczas  przy ulicy Kościuszki. W połowie drogi był kościół a więc wstępował do niego dwa razy dziennie – idąc do pracy i wracając z pracy.  Po pracy był w domu o godz. 15.35                UB już go nie ciągało ale już dawno zrobili swoje – tatuś był wrakiem człowieka. Często leżał w szpitalu. Miał poodbijane wszystkie narządy wewnętrzne. Jak leżał w szpitalu byłam u niego codziennie. Po powrocie ze szkoły rzucałam tylko tornister i przeskakując z nogi na nogę biegłam do szpitala na ul. Mariańską.

Ja również na swojej skórze poznałam  co to znaczy ustrój socjalistyczny. Pojechałam podczas wakacji na obóz harcerski.  Na obozie tym kazano nam zwracać się do wychowawców  per towarzyszko. Ja nagminnie myliłam się i mówiłam per  pani. Byłam za to karana różnymi sposobami – ciągłe prace w kuchni, dyżury nocne ze strzelbą w ręce, ( przy ładowaniu strzelby podziurawiłam wszystkie swoje sukienki ) , a zamknięta sama w pokoju jak reszta obozowiczów poszła na wycieczkę, to była norma. Wreszcie nauczyłam się mówić per towarzyszko, ale to już koniec obozu. Będąc już w Olsztynie, mama wysłała mnie do sklepu po cukier, oczywiście do ekspedientki zwróciłam się per towarzyszko, pani wyszła z za lady strzeliła mi w pysk i krzyknęła  – poszła won, ty czerwony karaluchu. W domu zapadła decyzja, że mam nie wychodzić z domu dopóki nie przestanę używać tego słowa.           Dopiero po jakimś czasie rodzice dowiedzieli się dlaczego tak źle byłam traktowana na obozie. Na de mną znęcano się. Okazało się, że był to obóz pionierski,  na tym obozie znalazł się jakiś zagorzały aktywista, który analizując moją osobę odkrył, nieprawidłowość z wysłaniem mnie na obóz.  Na taki obóz mogły pojechać wyłącznie dzieci robotników, chłopów mało i średniorolnych, przodowników pracy, ewentualnie racjonalizatorów. Nie byłam dzieckiem nikogo z tej grupy, a wręcz przeciwnie byłam córką wroga socjalizmu. A więc przy rekrutacji musiało dojść do kumoterstwa a takie objawy komuniści muszą zwalczać.  I wzięli się za dzieciaka, niech zapamięta co to komunizm.

Po moich kochanych Jezioranach nie płakałam ani dnia, ciekawość co teraz będzie była silniejsza od wspomnień. Tylko weszłam do nowego domu zobaczyłam całkiem ładne meble. Po całym mieszkaniu rozlegał się śpiew. Ten śpiew płynął z takiej małej skrzyneczki która wisiała na ścianie w kuchni. To kołchoźnik – wiszący głośnik z jednym programem radiowym. A to co zobaczyłam i usłyszałam wieczorem na naszym podwórku, to przeszło moje najwymyślniejsze oczekiwania.          Czterech 18 letnich chłopców wyszło przed dom z instrumentami i zaczęli pięknie grać. Grali na dwóch trąbkach, akordeonie i perkusji. To byli chłopcy z zespołu SP czyli Służba Polsce. Wszyscy czterej po latach zostali zawodowymi muzykami, a więc nie trudno sobie wyobrazić jak grali. Początkowo tylko wsłuchiwałam się w to granie, nie znałam ani jednego utworu granego przez nich. Poza tym byłam dzieciakiem. Ale czas leci, dzieciak podrósł,  poznał dziesiątki piosenek z kołchoźnika i zaczęły się wspólne występy, oczywiście na podwórku. Do nas dołączyły jeszcze trzy śpiewające dziewczyny i zespół jak ta lala. Doszłyśmy do wniosku, że przy takich muzykach to nasze śpiewanie jest ubogie  i zgłosiłyśmy się do WDK jako zespół. Natychmiast zajął się nami pan Włodzimierz Jarmołowicz i zrobił z nas piękny kwartet. Nie wiedział tylko, że nas interesowało wyłącznie śpiewanie podwórkowe. Nigdzie na świecie nie było piękniejszej widowni jak u nas na podwórku. Wyobraźcie sobie wielki dziedziniec okolony wysokimi czteropiętrowymi kamienicami.  W tych kamienicach dziesiątki okien a w oknach pełno głów. To nasza widownia. Jak w największym teatrze świata.                                                                        Któregoś dnia przyszło na nasz występ dwóch eleganckich panów –  to pan Jan Lubomirski i Michał Lengowski, zbieracze folkloru i znani działacze kultury. Poprosili mnie  czy mogliby nagrać to moje śpiewanie. Swoje studio mieli bliziutko naszego domu, w Domu Słowa Polskiego przy ul. Partyzantów ale do nich wchodziło się od ul. Jerzego Lanca. Przybiegałam  tam  przez kilka dni; no i po raz pierwszy mogłam posłuchać swojego śpiewania.  Z nagraniami, pan Lubomirski poszedł  do Rozgłośni Radiowej.  I tak mając        14 lat już miałam  swoje solowe pierwsze nagranie radiowe. Jeszcze jak nasza rozgłośnia olsztyńska mieściła się przy ul. Kajki. Pamiętam jak przechodziłam przez plac Świerczewskiego a z głośników na całe miasto leciał mój śpiew. Śpiewałam utwory Chopina. Jak nasza rozgłośnia radiowa przeprowadziła się na ul. Lumumby to  już miałam swój kącik muzyczny z zespołem Zbigniewa  Chabowskiego i solówki z chórem Jara. Chór Jara to kwartet męski, najmodniejszy wówczas zespół rewelersów założony przez pana Włodzimierza Jarmołowicza, kierownika muzycznego naszego radia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *