Chyba pisałam, że nasze tablice informacyjne od miesięcy były obwieszone informacjami o wjazdach do miejsc świętych, o mszach, o spotkaniach przy herbatce i rozmowie o Papierzu, o różańcu, o zaproszeniu do kina na film o świętościach. A wszyscy u nas wiedzą, że jeśli jest ogłoszenie to znaczy, że nie ma chętnych i trzeba by zrobić jakąś łapankę. Aż wreszcie w listopadzie 2017 r. zaczęło się coś zmieniać. Było dużo występów dzieci z przedszkoli i szkół. Były nie raz po dwa występy tego typu w jednym dniu. Aż ludzie mieli przesyt i przestali przychodzić ale ogłoszenie informujące o występie osób dorosłych zachęciło do przyjścia. Dwie osoby nie wiele młodsze od nas, z dwiema gitarami i z piosenkami. Ja niestety oceniłam ten występ na dwójkę. Jak reszta nie wiem. Za tydzień wystąpił u nas chór pielęgniarek. Panie zaśpiewały pełnymi, dojrzałymi, czystymi głosami. Ich oceniłam wysoko zwłaszcza, że chór śpiewał bez dyrygenta a równiutko. I już byłaby szóstka gdyby nie zaczęły śpiewać solistki. Zwykle solistą zostaje osoba z najładniejszym głosem a tu odwrotnie. Solistki zaniżyły poziom. Ich występ pokazał, że wszędzie rządzą układy. No ale to ich sprawa, chór u nas popisał się my jako gospodarze niestety nie. Na widowni było 12 osób, w tym trzy osoby z personelu. Jak Markie…. mówiła wierszyk, czy w świetlicy czy w kaplicy, to pozwożono ludzi ile się da, samego personelu było siedem i więcej osób, a tu taki wstyd. Kierownictwo domu powinno było ich przywitać, ugościć i pożegnać po pańsku, a tu nawet nie było nikogo z kierownictwa. Wstyd. Gośćmi zajęła się Ela, bo to jej branża a ja w imieniu wszystkich zebranych, na prośbę Natalki, podziękowałam za piękny występ. Tak zakończył się listopad. Natomiast 14 grudnia gościliśmy u nas aktorkę teatralną i filmową panią Irenę Telesz. ( To matka proboszcza z serialu telewizyjnego ” Nad Rozlewiskiem”). Znam ją osobiście około 40 lat i zawsze jestem nią urzeczona. Było mi bardzo miło jak na swój widok rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Obsypałyśmy się wzajemnie komplementami i na sercu zrobiło się cieplutko. Pani Irena opowiadała nam jak kręci się sceny do filmu. Porównała pracę na planie filmowym i w teatrze i jak każdy aktor wyżej ceniła sobie teatr od filmu ale film wyżej ceni aktorów. Jak opowiadała o trudach kręcenia poszczególnych scen, bezustannego powtarzania ich, to przypomniało mi się, że właśnie 40 lat temu zagrałyśmy w jednym filmie razem. Śmiem napisać grałyśmy , choć w zasadzie to ja nie wiedziałam czy gram czy statystuję, ale nasze kwestie były współmierne i czasowo i tekstowo i finansowo.Dla mnie to granie było łatwe i przyjemne. Grałam panią domu w którym odbywa się wesele. Byłam matką panny młodej. Pani Irena była gościem a jej mąż był ojcem pana młodego. Postanowiłam poszukać czegoś na temat tego filmu w internecie. Ale jak znaleźć jak nie pamiętałam ani nazwiska reżysera ani tytułu filmu. U mnie wszystko przelatywało przez moje życie nie zostawiając śladów. Przypomniałam, że podpisując umowę odnośnie grania w tym filmie byłam bardzo dumna, że umowa była umową z aktorem, że ja byłam tym aktorem. Zostawiłam tę umowę w rodzinnym albumie artystycznym na pamiątkę.. W umowie było nazwisko kierownika produkcji i roboczy tytuł filmu, ale po nitce doszłam do kłębka. Otóż tytuł filmu to ” We dwoje ” a reżyserem filmu jest Kazimierz Karabasz. Film swoimi cięciami przez cenzurę został wręcz zniszczony. Film polityczny stał się filmem kompletnie o niczym. Ale zobaczyłam siebie. W 46 minucie bohater filmu szykuje się na wesele Cała kwint esencja filmu to rozmowy gości weselnych, jak u Wyspiańskiego, a tu wszystko wycięte. Film jest czarno biały ale jest jedna pani w sukni łososiowej, to ja 40 lat temu.
