Polityka personalna i ja

Nawet nie wiedziałam, że mam aż taki wpływ na politykę personalną u nas. Jak kogoś pochwalę to ten ktoś może wylecieć z roboty, chyba że schyli kark i obieca, że zrobi mi jakieś świństwo. Szkoda, że przez gardło nigdy nie przeszło mi łgarstwo, bo teraz miałabym okazję zrobić czystkę personalną. Na swoim blogu pochwaliłam kiedyś  dwie młode osoby – jedna już u nas nie pracuje a druga ze strachu przed utratą pracy była do mnie nie grzeczna, czym pewnie zasłużyła na pochwałę u szefów. Chodzi o pana z którym łączyła mnie radosna nić wygłupów. Gdzie go zobaczyłam to zawsze był śmiech. Wszyscy o tym wiedzieli i dziwili się, że starsza pani kumpluje się  z dwudziestolatkiem. Temat ten był nawet poruszany na zebraniu personelu, po to tylko żeby przerwać tę nić radości. Przecież ja mam chodzić i płakać a nie śmiać się. Brak radości miał być jednym z powodów skierowania mnie do szpitala. No i mój kumpel się popisał. A zatem ja, w ramach rewanżu, opiszę sytuację w jakiej do tego doszło.  Był czwartek 12 kwietnia godz. 8 minut 15. Jak zwykle o tej porze wychodzę na śniadanie. Przed drzwiami musiałam na chwilę przystanąć żeby przepuścić mojego kumpla z dwoma worami wypełnionymi zużytymi pampersami, po porannej toalecie.  On pobiegł do windy i pojechał na drugie piętro, ja poszłam schodami na pierwsze piętro i spotkaliśmy się przed stołówką. Już go dziewczyny wołały do wózka żeby wydawać śniadanie. Przy stole zbierało mnie na mdłości – Boże, przecież Da… nawet nie umył rąk. Rzucił wory, zdjął rękawiczki i wziął się za wydawanie śniadania. Po śniadaniu pod drzwiami  mojego pokoju widzę  Da… wydaje śniadanie. Spytałam – czy ty chociaż umyłeś ręce? W odpowiedzi usłyszałam – „nie będę się przed tobą tłumaczył. Nie twoja sprawa. Nic ci się tu nie podoba. Czas najwyższy zmienić dom opieki. Każdemu to wyjdzie na dobre”.  Tak mnie potraktował człowiek który  demonstrował naszą zażyłość, naszą sympatię wzajemną. Któremu mogłam wszystko powiedzieć i to jego wybrałabym na swojego opiekuna pierwszego kontaktu, nie Agnieszkę.                                                                                                                    Na drugi dzień wchodzę do  stołówki i oczom  nie wierzę – personel wydający posiłki z wózków wręcz uzbrojony ochronnie. Wszystko nowiutkie – czepki, fartuchy i rękawiczki. Wyglądali jakby szli na wojnę z epidemią. Widać było, że mijając mnie szlak ich trafiał bo to moja wina to uzbrojenie.No i masz babo placek, chwaliłam się, że 100 % personelu jest do mnie miły to teraz już nie będzie.                                                                                  W  sobotę i w niedzielę wszystko wróciło do normy – ani fartuchów, ani czepków, ani rękawiczek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *