Naśladowcy Kaszpirowskiego

Myślałam, że zasieję wielkie przerażenie jak napiszę o naszym lekarzu który leczy bez diagnozy. Już nikogo to nie dziwi, bo czasem udaje mu się wstrzelić we właściwą chorobę. Jest u nas ciekawsza osoba,  ( a nawet nie jedna ), to doktor, który nie widzi swojego przyszłego pacjenta latami, a stawia diagnozę. To pan doktor psychiatra. Nie widział mnie 5 lat, nawet nie mijaliśmy się na korytarzach, a on trach i wie, że ja mam depresję i to taką, że natychmiast trzeba ze mną do szpitala. Przyznał się mojej córce, że zrobił to na prośbę personelu; tak określił osobę decyzyjną. Osoba decyzyjna jak tylko wyczuła smrodek wokół sprawy, szybko umyła ręce wysyłając moje pismo z zapytaniem o jednostkę chorobową, do szefów pana doktora. Nie wiem jak zachowali się szefowie pana doktora bo ciągle nie mam odpowiedzi na moje pytanie. Pan doktor sądzi, że rozmowa z córką wystarczy? Nie, to ja zadałam pytanie. Skąd do cholery ta depresja? 5 lat temu kierując mnie na oddział dzienny, na wyraźną MOJĄ prośbę, napisał pan długotrwały stres. Dostałam od pana leki, które  zostały odstawione przez samego ordynatora oddziału, ponieważ uważał on, że zmiana środowiska i terapia zajęciowa są dla mnie wystarczające. Mam nadzieję, że było panu wstyd jak koledzy lekarze dowiedzieli się o sprawie. No ale trudno, jak powiedziała jedna z naszych pracownic, jest dorosły i wiedział co robi. Wszedł nie tylko do mętnej wody ale do brudnej. Żeby się jakoś usprawiedliwić to pan doktor dodał, że czytał mojego bloga i że słyszał iż mam zwyczaj namawiania pensjonariuszy żeby nie brali leków bo one bardziej szkodzą niż pomagają.   Szanowny panie doktorze nigdy nie interesowałam się lekami  jeśli już to tylko formą ich podawania.  Ale to osobny temat.                                                                                         Ponieważ pan doktor postraszył mnie szpitalem na prośbę personelu ( czyli osoby bliżej nie sprecyzowanej ) to ja  w skrócie opiszę jak wyglądają moje kontakty z decydentami, na podstawie których stanowczo stwierdzono u mnie depresję.  Kontakty w ciągu ostatniego półrocza, ale wyglądają one mniej więcej tak samo zawsze.                                                                                                                            1| Pani dyrektor – rozmawiałam z nią raz przed Świętami Bożego Narodzenia, na korytarzu sprawa dotyczyła Sylwestra. Druga rozmowa była w gabinecie na temat zakazu pisania bloga. Obie rozmowy trwały po jednej minucie.                                                  2|Siostra przełożona – rozmawiałam z nią zaraz po świętach Wielkanocy na temat zaginięcia mojego chodzika. Rozmowa odbyła się na korytarzu w obecności pokojowej i trwała 2 minuty. 3| Kierownik socjalna – rozmawiałam z nią pół roku temu na temat klubu gou gou i ostatnio na temat nie przyjmowania mojej korespondencji.     Czy po tych rozmowach można wystawić jakąkolwiek diagnozę?

Na zarzut, że nie korzystam z organizowanych wyjść do miasta(, to jeden z zarzutów zdiagnozowania u mnie depresji),  odpowiadam – od roku nigdzie nie chodzę ponieważ na jednej z wycieczek do parku, w ubiegłym roku, bardzo się rozchorowałam i wtedy postanowiłam, że już nigdy więcej. Otóż, mieliśmy być w parku godzinkę, niestety na samochód czekaliśmy jeszcze dwie i pół godziny. Było wietrznie a ja mam bardzo wrażliwą głowę na przeciągi. Po tej wycieczce głowę leczyłam, bardzo intensywnie, przez ponad pół roku i podziękowałam za  tego typu przyjemności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *