O Tońce i Ludku nie będę pisała, byli od nas dużo młodsi i z nimi nie wiele miałam wspólnego, natomiast z Krystyną i Antkiem moje życie przeplatało się cały czas. Tak, że i teraz będzie przeplatanka.
Czas leciał, może wolniej niż teraz ale z perspektywy to jak szalony. Krystyna już pracowała w Dziecięcym Domu Towarowym na dziale zabawek; ja zaczęłam chodzić do liceum i do szkoły muzycznej. Byłyśmy ciągle przyjaciółkami ale już z większym luzem, rozdzielały nas zainteresowania. Np. latem, Krystyny pasją była plaża, na której zachwycała wszystkich – piękna, długonoga i burzą lekko skręconych włosów sięgających do pasa, niebywale pięknymi zielonymi oczyma w kształcie migdałów i słynną błyskotką w pępku. Już w latach pięćdziesiątych chodzili za nią fotoreporterzy żeby jej zdjęciem ozdobić okładkę jakiegoś tygodnika. Nic sobie z tego nie robiła a jej poza mówiła – patrzcie i podziwiajcie. Nie lubiłam chodzenia na plażę. Jak już byłam to chowałam się gdzieś w wysokich trawach na końcu plaży. Krystyna zawsze mówiła – no i dobrze przynajmniej nie robisz mi konkurencji. Ja tobie konkurencji, tyś chyba na głowę upadła. Danka, mówiła Krystyna, czy ty jesteś ślepa czy tylko udajesz, przy tobie może być sto dziewczyn piękniejszych a każdy facet zwróci uwagę tylko na ciebie. Ty masz inne ruchy, gesty, ty inaczej mówisz, a jak zaśpiewasz to jest koniec świata, nie mówiąc już o twoich cyckach. To nazewnictwo – cycki – to ze słownika Krystyny. Ciągle mi mówiła, że jakby miała jeszcze takie cycki jak moje to by podbiła świat. A w naszej rodzinie to był kompleks wszystkich kobiet. To właśnie Krystyna wyleczyła mnie z tego kompleksu i z wszelkich innych. Powtarzała mi latami jaki to ja mam cud i tysiąc innych zalet. Jednak ja wiedziałam swoje i przestałam chodzić na plażę. Mnie opętało szaleństwo taneczne. Tak więc nasze drogi na jakiś czas się rozeszły.A jak skończyły się moje tańce to opisałam w naszym drzewie genealogicznym. W każdym razie to przykre wspomnienie.
Antek był o cztery lata starszy ode mnie. Chodził do Technikum razem z moim przyszłym mężem. Był i jest uroczym człowiekiem, z którym jak się spotkałam to radościom nie było końca. Bardzo szybko się ożenił i to ze swoją pierwszą miłością, którą spotkał w pracy u Krystyny, to była szefowa Krystyny. Ta szefowa miała 18 lat a Antoś 19. Długo bawił się w podchody a jak zagaił to od razu o ślubie. Żyją do dziś szczęśliwie. Ona ma 80 lat a on 81. Z Antosiem mam wiele ciepłych wspomnień ale jedno muszę opisać, bo mnie bardzo dowartościowało. Mieliśmy po trzydzieści kilka lat jak spotkaliśmy się na jakimś kursie. Po wykładach Antoś pyta czy odwieść mnie do domu. A ty dokąd jedziesz ? Na Uczelnię , na turniej brydżowy. Może mogłabym pojechać z tobą, tam właśnie u babci są moje dzieci a przy okazji mógłbyś mnie wziąć na ten turniej, nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Pojechaliśmy. Weszłam do ogromnej sali klubowej, w której 40 par ma rozgrywać turniej. Grają zawsze te same osoby ze sobą, pytam Antka. Tak i my będziemy taką parą. Nigdy w życiu. Ja pierwszy raz na oczy widzę co to jest turniej. Po za tym z tobą nigdy nie grałam, nie wiesz jak ja gram, pod tym względem nie znamy się nic a nic. To się poznamy; siadaj nie gadaj. Zostaliśmy MISTRZAMI TURNIEJU. Przy pierwszym rozdaniu, podczas pierwszej licytacji, z nerwów, odezwałam się z forsingiem, przez co zablokowałam kontrpartnera. Przy 19 stolikach grano szlemika w kierach a my ugraliśmy szlema w pikach. Niestety to tylko przez moje nerwy. Po odzywce przeciwnika w kiery ja zamiast powiedzieć pik, powiedziałam dwa pik. Układ kart był nieprawdopodobny. Antoś nie miał ani jednego kiera, za to miał aż sześć blotek pik. Ja miałam asa kier i garść ich blotek, które bardzo się przydały. To był taki układ na ping ponga. Antoś cały czas emanował spokojem a ja pomalutku nabierałam odwagi. Ja rozpętałam wojnę a do szlema doprowadził Antoś, przecież nie wiedział, że się pomyliłam w licytacji. Do końca turnieju nikt nas nie strącił z pierwszej pozycji. Na turniejach jest jedna rzecz która nigdy mi się nie będzie podobać, to odkładanie kart do pudełeczka. Liczenie lew to jest przyjemność a w turniejach nie ma tej przyjemności.
