Sam talent nic nie znaczy

Wczoraj oglądałam w TV  program  ” Jaka to melodia „, w którym śpiewała Krystyna Prońko – mój Boże, w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku spotykałyśmy się na scenie; brałyśmy nawet obie  udział w ogólnopolskim konkursie piosenkarskim w którym ja byłam wyżej oceniona przez jurorów od Niej. I co? Ona jest gwiazdą wokalistyki i panią profesor a ja nikim. Kochałam śpiewać ale nie chciałam być gwiazdą. Konkursy, festiwale i  rywalizacja w nich, były moją pasją; ale natychmiast po zdobyciu laurów uciekałam tylnym wyjściem do domu.   To wszystko nie było dla mnie istotne wówczas i nie jest teraz, że tak jest posłużę się następnym wspomnieniem z lat jeszcze wcześniejszych i będzie to zwrot do moich sąsiadów .                                                                                                                     Z rodziną państwa J. znałam się jeszcze zanim zamieszkaliśmy na ul. Radiowej. Z ich starszą córką chodziłam do szkoły muzycznej do klasy śpiewu.  Jak dzisiaj wspominam naszą ówczesną przyjaźń to nadziwić się jej nie mogę. Powinnyśmy być rywalkami drącymi ze sobą koty,  a żyłyśmy w przyjaźni. Nasza wspólna Pani Profesor od śpiewu lubiła jak byłyśmy na jej lekcji obie. Stawałyśmy obok siebie a Pani Profesor z nostalgią  głośno myślała – mój Boże, jestem bardzo ciekawa co z was będzie. Weronika piękna i z uporem dążąca do celu żeby być śpiewaczką, chociaż pracy nad jej głosem będzie bardzo dużo, ( cały rok Pani Profesor pracowała nad wydobyciem jej głosu, mówiła – on jest ale bardzo głęboko ukryty). Danuta , nie upierzony jeszcze dzieciak, który nie wiadomo skąd ma taką i potęgę i finezję w głosie. Dla ciebie  śpiew zbyt lekko przychodzi, a to co przychodzi lekko nie jest szanowane.             I miała rację. Ja wcale nie chciałam być śpiewaczką. Mnie do szkoły muzycznej przyprowadzili dwaj nasi działacze kulturalni, zgarniając mnie z podwórka gdzie śpiewałam z  kapelą  podwórkową. Było to na zasadzie – „chodź dziecię ja cię uczyć każę”.                                        Po roku z centrum miasta przeprowadziliśmy się do miasteczka akademickiego i tam po sąsiedzku mieszkaliśmy z państwem J. czyli rodziną Weroniki.  Biegałam do niej chętnie ponieważ  ona w przeciwieństwie do mnie pięknie grała na fortepianie na którym stało oprawione w ramce zdjęcie przystojnego pana. O nim Weronika mogła godzinami. Już wówczas był  znanym  w naszym mieście chirurgiem i pierwszą i wielką miłością Weroniki.                                              Weronika z uporem dążyła do celu. Na koncercie dyplomowym Średniej Szkoły Muzycznej pan doktor był na widowni już jako jej mąż. Zamieszkała w jego domu w małym miasteczku powiatowym; nie chciał zamienić tego miasteczka na miasto wojewódzkie w którym pracował. Dla swojej żony był nadzwyczaj miły, bez problemów pozwolił jej na Konserwatorium w Warszawie, ba nawet opłacał jej mieszkanie w stolicy. Nasze kontakty rozluźniły się. W 1963r. wprowadziłam się do nowego mieszkania i byłam bardzo zdziwiona jak zobaczyłam państwa J – czyli rodziców Weroniki, jako swoich sąsiadów; jednak każde pytanie o Weronikę było  zamknięciem tematu i chłodnym pożegnaniem. Wreszcie do rodziców przyjechała Weronika z dziesięcioletnią już córeczką – Boże, jakie podobne do siebie, pomyślałam. Podrzuciłyśmy swoje dzieci babciom a same zrobiłyśmy sobie babski wieczór. To co usłyszałam było przerażające. Weronika przeżyła coś  strasznego. Wszystko było pięknie dopóki studiowała. Wreszcie koniec studiów uwieńczony koncertem dyplomowym. Mąż Weroniki nie przyjechał na koncert, przerażona Weronika myśląc, że coś się stało, dzwoni po taksówkę i jedzie prawie na sygnale do swojego miasteczka, wpada do domu, szuka po pokojach, wchodzi do sypialni a tam mąż z drugim mężczyzną w akcie miłosnym. Pan doktor za to że został przyłapany na czymś co udawało mu się ukrywać przed całym światem, w tej desperacji dotkliwie pobił swoją żonę. Weronika przez dwa lata leczyła się z tego spotkania. Na szczęście znalazł się  ktoś kto ją pokochał i przy niej trwał – to  dyrygent orkiestry z którą jeździła na koncerty po świecie, właśnie przyniosła mi zaproszenie na swój występ w naszej Filharmonii. Boże, jak ona pięknie śpiewała, takim ciepłym, aksamitnym altem. Teraz nie wiem co się dzieje z Weroniką. Jej rodzice już od 40 lat nie żyją. W ich mieszkaniu  lokatorzy zmieniali się już dwukrotnie.  Weronikę  wspominam z wielką miłością i podziwiam jej nie bywałą wytrwałość w dążeniu do celu.

Niebo pobladło z tęsknoty                                                                   Złote liście toczą się kołem.                                                                 Moja młodość była jak gotyk                                                               Siedzę teraz jak pod kościołem..  ( Pawlikowska Jasnorzewska)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *