Agresja Leona

Agresja w Leonie narasta z dnia na dzień. Widzi bezradność dyrekcji Domu i to go upewnia, że może sobie pozwalać na wszystko. Zaczynam podejrzewać, że Dyrekcji Domu jest na rękę zachowanie Leona; im nie wypada wziąć się za mnie fizycznie a więc Leon im spadł z nieba. Zostałam pobita już trzykrotnie, Dyrekcja o tym wie i pewnie czeka kiedy zostanę pobita skutecznie a od nich padnie zdanie, że robili co mogli ale cóż można zrobić ze starym i chorym człowiekiem. Nie biorą pod uwagę faktu, że zarówno atakujący jak i atakowana są ich podopiecznymi i te przypadki świadczą o tym, że kierownictwo Domu jest nie kompetentne. Ponieważ po pierwszym pobiciu mnie, zrobiło się zbiegowisko ludzi to teraz Leon krąży w okół mnie i atakuje tylko wtedy jak na horyzoncie poza mną nie ma nikogo. Nie jestem jakimś słabeuszem ale podstępne działanie Leona powala na łopatki. Pierwszy raz jak mnie zaatakował to najpierw walnął swoim chodzikiem w mój, ja się zachwiałam ponieważ miałam do przebycia i górkę i zakręt jednocześnie; uderzyłam się o ścianę a jak usiłowałam zobaczyć co się dzieje to dostałam pięścią z całej siły w twarz i Leon uciekł. Po tym incydencie okazało się, że wszyscy są bezradni i personel i dyrekcja i nawet policja, to upewniło Leona, że może sobie pozwalać do woli. Przez kilka dni był cichutki jak trusia, nie zaczepiał mnie ani fizycznie ani nawet słownie, co było rzadkością. Aż nagle, w najmniej oczekiwanym momencie, Leon wyrasta jak spod ziemi i atakuje. Wsiadałam właśnie do windy, już nacisnęłam guziczek na odjazd jak zostałam pchnięta, od tyłu z całej siły tak, że rączki mojego chodzika wbiły mi się w żebra i brzuch, straciłam oddech i upadłam. Winda ruszyła ze mną pokiereszowaną a Leon – niewiniątko został na korytarzu drugiego piętra. To działo się w takim czasie, że na żadną pomoc liczyć nie mogłam – sobota godzina 17. 10 cały personel, a jest go mniej o połowę, jest zajęty wydawaniem leków i kolacji. Po raz pierwszy, moje sadełko, okazało się przydatne, uchroniło mnie od połamania żeber i wewnętrznych obrażeń. Jeszcze tego samego dnia wychodząc na balkon zobaczyłam Leona w oknie piętro wyżej, z kamieniem w ręce i grożącego mi tym kamieniem; to mnie upewniło, że on jest opętany. Opisałam to wszystko i zaniosłam pismo do Pani Dyrektor, wiem, że ona jest bezradna i na nikogo nie może liczyć ale ja po prostu będę zbierała dowody z którymi na pewno ruszę w świat. Powyższy incydent miał miejsce w sobotę – 13 czerwca a już w poniedziałek Leon zaatakował mnie znów i znów w miejscu i czasie gdzie nikt by się jego nie spodziewał. Na moim korytarzu, Leon mieszka dwa piętra wyżej, wyszłam wyrzucić śmieci i w momencie kiedy podniosłam klapę kosza zostałam uderzona kamieniem w głowę i zobaczyłam twarz Leona cieszącego się z tego co zrobił. Pociemniało mi w oczach, oparłam się o kosz na śmieci żeby wrócić do równowagi. I znów wydarzenie to miało miejsce w czasie kiedy na pomoc liczyć nie można, czyli wszystko dokładnie przemyślane. Po dwóch godzinach dotarłam do pielęgniarki którą zobowiązałam do opisania w księdze wydarzeń, to co widzi na mojej głowie. Miałam wielkiego krwiaka w centralnej części głowy. Dostałam żelowy kompres chłodzący i to wszystko. Na drugi dzień był u mnie lekarz który stwierdził – ooo to tylko maleńki krwiaczek. Poprosiłam żeby mimo wszystko ten fakt odnotował w karcie. Każdy ma dla mnie tylko dwie rady do wyboru – albo mam mu wpuścić w pier… albo unikać kontaktu z nim. Czyli, że z problemem mam uporać się sama, na nikogo liczyć nie mogę. Nie wiem jak mam jego unikać – wczoraj wieczorem wybrałam się do pielęgniarki, wychodzę z windy i trafiam prosto na Leona który w wulgarny sposób zaczął mi ubliżać wpychając mnie do windy z powrotem, wrzeszczał – won na dół tam gdzie mieszkasz i ostrzegł mnie, że na pewno już długo nie pochodzę. Muszę szukać ratunku poza terenem naszego Domu, niestety korona wirus komplikuje mi sprawę ale jestem cierpliwa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *