Grzesiu został zobligowany do zrobienia zdjęć uczestnikom sobotnio niedzielnych spotkań słowno – muzycznych. Zdjęcia dla potrzeb Redakcji Kwartalnika Głosu Seniora. Nikt go nie nauczył jak się ma zachowywać podczas takiej sesji. Fotoreporter powinien być nie zauważalny, a on wszedł i narobił bałaganu. Trzeba było przerwać granie ponieważ Grzesiu do robienia zdjęć angażował wszystkich. Ludzie się zirytowali. Dwie panie zaprotestowały, nie chciały żadnych zdjęć. Któraś z pań głośno mówiła – o patrzcie, wszedł i jest najważniejszy, to dyrekcja przewróciła mu w głowie. Niestety w tym jest prawda. Nasi mieszkańcy, choć trochę interesujący się życiem Domu, wiedzą, że Grzesiu jest od wszystkiego, jednak tego wszystkiego trzeba chociaż troszeczkę nauczyć, podać jakieś wskazówki. Grzesiu jest najlepszy we wszelkich pracach manualnych i jest naszą złotą rączką, który nigdy niczego nie odmówi i we wszystkim pomoże, ale on sądzi, że skoro go o wszystko proszą to znaczy, że jest mistrzem wszystkiego. A tak w ogóle to fotografia, w pojęciu pracowników socjalnych, jest czymś nadzwyczajnym. Rozumiem, do artykułu jest przydatna, jeśli ktoś lubi siebie oglądać na łamach no to już w ogóle aj waj. Ale są też osoby które uważają, że zdjęcie z nim to szczyt szczęścia dla osoby z którą się fotografuje. Wyobraźcie sobie, że fotografia z taką osobą jest główną nagrodą za wygrany konkurs ogłaszany w Kwartalniku. JEST O CO WALCZYĆ !!!
A teraz słów kilka o podejściu naszego lekarza do nas, w tym wypadku do mnie, choć narzekań jest bardzo dużo. To ostrzeżenie – kochani, interesujcie się swoimi dziadkami, zwłaszcza tymi którzy już nie bardzo wiedzą o co chodzi. U nas króluje hasło – dziadkowie leczcie się sami. Od kilku miesięcy, z dnia na dzień coraz bardziej dokuczała mi swędząca wysypka. Na szczęście objęła tylko nogi, także była nie widoczna. Myślałam, że skórę zedrę z siebie. Dwa razy dziennie brałam gorący prysznic, który zawsze leczył wszystkie moje dolegliwości skórne i dzięki któremu skórę miałam czyściuteńką, bez najmniejszej skazy a tu taka okropna dolegliwość. Ponieważ nic nie pomagało to już wiedziałam, że jest to uczulenie na coś. Zaczęłam analizować biorąc wszystko za i przeciw i drogą eliminacji doszłam do wniosku, że to chyba wina zamiany leku, konkretnie – potasu. Poszłam do pielęgniarki prosząc ją żeby mi wypisała zlecenie do apteki na coś co mi uśmierzy to swędzenie. Pielęgniarka bardzo rezolutnie odpowiedziała, że to musi obejrzeć lekarz. Proszę wytrzymać do jutra – mówi Justynka. Jutro czekam i czekam a lekarza nie ma. Idę do gabinetu lekarskiego i co słyszę – lekarz uznał, że wizyta nie jest konieczna, wypisał to o co prosiłam. Wieczorem już będzie pani ten lek miała. I co Wy na to ? Mam smarować sobie nogi i tyle. Sama musiałam dojść do sedna sprawy, przecież trzeba wyeliminować powód a nie leczyć bezustannie skutki. W składzie tego zastępczego leku znalazłam coś czego nie było w poprzednim. Wczytałam się w internecie na temat tego składnika i było napisane , że może powodować uczulenie i wysypkę skórną. Na ulotce tego nie było. Wyrzuciłam ten zamiennik i wróciłam do poprzedniego leku. Oczywiście smarowidło będę wykorzystywać aż wszystko się wygoi. Nie wiem na 100% czy mam rację ale coś robić trzeba. Jak myślicie – czy tym nie powinien zająć się lekarz, zwłaszcza, że jego pacjenci u nas na ogół są nie kumaci. Przypomniało mi się, że jakiś czas temu ten sam problem miały dwie Bogusie, mieszkające obok siebie ( jedna już nie żyje a druga jest na medyku ), obie zwalały winę na pokojowe, że za dużo chemii zużywają przy sprzątaniu. Drapały się i psioczyły na pokojowe. Przyznam, że moja pierwsza myśl również sugerowała nadmiar chemii, ale tej związanej z pandemią, tylko zastanawiało mnie dlaczego objęło mi nogi. Od ciągłej dezynfekcji miałabym uczulenie na dłoniach, no i czułam wyraźnie, że swędzenie idzie od wnętrza organizmu, tak jak by ukłucie z krwi, a zatem to musiały być leki. Obyśmy wszyscy zdrowi byli, choć to jest w naszym przypadku bardzo trudne, będąc pod opieką lekarza który ma już dość ludzi starych i siostry przełożonej która kocha robić pacjentom na złość – przynajmniej w stosunku do mnie.
