Do naszego sobotniego spotkania w użyczonej salce byłam nastawiona bardzo sceptycznie. Byłam pewna że będzie klapa ze względu na moje podejście do sprawy. Klapy nie było, było bardzo przyjemnie. Było tylko 8 osób plus ja, ale jak na czas kwarantanny i zachowania odpowiednich odległości w związku z nią, w niewielkiej salce, to było akurat. Jeśli mieliby przyjść wszyscy ci co przychodzili, to salka ta byłaby dla nas za mała. Ponadto z dnia na dzień zrobi się chłodniej, ludzie coraz rzadziej będą wychodzić nawet do atrium, jak usłyszą granie to z ciekawości zajrzą a jak zajrzą to i zostaną. W całym Domu nie ma miejsca w którym można było by swobodnie się spotkać. Do dyspozycji są tylko korytarze – może by tak sala widowiskowa? Przecież będzie nas coraz więcej.
Uwaga do naszego kierownictwa – coś jest nie dopięte w przepisach dotyczących przestrzegania kwarantanny. Podobno jest ustalone, że po wizycie u lekarza zewnętrznego, czyli specjalisty, pacjent, czyli nasz mieszkaniec, musi przestrzegać izolacji i nie kontaktować się z pozostałymi mieszkańcami. Niestety tak nie jest. Nikt z nas mieszkańców, nie wie kto jest w izolacji i spotykamy się z takim delikwentem wszędzie, na ogół dowiadujemy się o obowiązującej izolacji po fakcie i przez przypadek. O Felicji i Bolku pisałam, że żadnej izolacji nie przestrzegali czując się bardzo swobodnie i nie reagując na żadne uwagi ze strony personelu. W ubiegłą sobotę, będąc w windzie dowiedziałam się, że osoba stojąca obok mnie właśnie powinna być w izolacji. Moim zdaniem osoby takie powinny być wręcz napiętnowane – na drzwiach pokoju od strony wewnętrznej powinien być napis przypomnienie – NIE WYCHODŹ ! Od strony zewnętrznej – NIE WCHODZIĆ ! Wówczas chociaż personel byłby zorientowany na kogo ma baczniej uważać. Jeśli te wywieszki by nie pomogły, niestety zamykać delikwentów na klucz. Przypomnienia o myciu rąk są w łazienkach a o ostrożności w stosunku do sąsiada już nie. Jeszcze jedna wykluczająca się sprawa, o której głośno mówią mieszkańcy – my, mieszkańcy, po powrocie z miasta jesteśmy izolowani a pracownik który z nami był już nie. My zdrowi mieszkańcy nie możemy swobodnie wyjść przed dom czy do lasu na spacer, tylko zawsze pod nadzorem. Nadmieniam, że las jest niemal, że w obrębie naszej posesji, a nadzorujących brak. Na to uskarża się bezustannie Ela, która wolniutko, przy pomocy chodzika, robiła kółko trochę lasem, trochę drogą i czuła się przy tym wolna, osoba która bardzo przestrzega wszystkich wymogów epidemiologicznych, teraz dostaje bzika, bo nie ma prawa wyjść z budynku o swojej zwykłej porze, czyli o godzinie piętnastej. Pewnie mogłaby ale pod nadzorem i wówczas kiedy ten nadzorujący ma czas na takie widzi mi się, bo sam mieszkaniec na żadne swobody nie może sobie pozwolić. W ogóle te przepisy odnośne kwarantanny to takie personalne widzi mi się. Jedni mogą sobie wyjść i chodzić po zakupy, do parku i po powrocie nic sobie z tego nie robić a inni, właśnie ci co rygorystycznie przestrzegają wszelkich zakazów popadają w obłęd z braku wolności. Nie dalej jak wczoraj – godzina 9. 50 a nasza Fela wraca z zakupami od strony lasu. Żeby przebyć tę drogę od najbliższego sklepu przez las do naszego Domu, trzeba na to poświęcić prawie godzinę. O godz. 8.10 była jeszcze w Domu, a zatem żaden lekarz nie wchodzi w rachubę, tak jak Fela twierdzi, że musi co tydzień być u lekarza, ona po prostu co tydzień musi zrobić porządne zakupy. Jej wolno, mnie w żadnym razie. I czyż nie jest to personalne widzi mi się.
Ludzie! to już siódmy miesiąc pod nadzorem i w zamknięciu.
