Obudziłam się nucąc jakąś piosenkę. Takie sytuacje zdarzają mi się często. Budzę się śpiewająco, ale nie wiem dlaczego śpiewam, czy mam jakiś występ, czy śpiewam dla siebie, nie wiem. Tym razem nie wiem nawet co śpiewam, wiem, że to jakaś piękna piosenka, ale co to za piosenka? Skąd ją znam? Opętało mnie to śpiewanie. Po za melodią zaczęły mi się przypominać jakieś słowa, słowa pełne miłości i smutku. Co to za piosenka? Internet musi mi pomóc. Ale nie znam tytułu. Zwykle w refrenie znajdują się słowa tytułu. Refren zaczyna się od słów – To nie ty. Szukam. Jest taki tytuł ale to na pewno nie to. Może pierwsze słowa pomogą mi odnaleźć to cudo. Nic z tego, nie ma. Kto to mógł śpiewać? Może Rena Rolska – nie. Dana Lerska – nie. Przypominałam wszystkie piosenkarki z lat 70 tych i żadna nie pasowała mi do tej piosenki. Raptem olśnienie – przecież to śpiewałam ja. Tę piosenkę napisał dla mnie Tadeusz, napisał ją jak już od kilku lat był w Warszawie i pomimo, że miesiącami przebywał w szpitalu ukończył Kompozycję w Konserwatorium Muzycznym. Jak mi przysyłał piosenki to rozumiałam; prawie każdy kompozytor z naszego miasta chciał słyszeć swoją piosenkę w moim wykonaniu, chociaż pisał ją z myślą o kimś innym. Tadeusz cokolwiek skomponował to mi to przysyłał. Po co? Przecież ja nie czytam nut, w każdym razie nie czytam ich tak jak muzyk powinien czytać; ja się nimi tylko wspieram. Miałam jego koncerty na instrumenty smyczkowe, różne fugi, etiudy… Dlaczego on to robił? Dostawałam też co miesiąc od niego liścik – wykaligrafowany, zawsze z jakąś grafiką przez siebie wykonaną, wszystko pisane tuszem i na czerpanym papierze. Te liściki, oprawione w ramki, nadawały się na wystawę. Każdy zaczynał się słowami ” Szanowna Danuto „. Aż tak oficjalnie nie byliśmy ze sobą. Byliśmy przecież przyjaciółmi. Występowaliśmy od wielu lat w jednym zespole. W całym zespole panowała autentycznie serdeczna, przyjacielska atmosfera. Nie było żadnych romansów ani umizgów ale też nikt nie był aż tak oficjalny żeby zaraz – szanowna. Tłumaczyłam to tym, że przecież byłam mężatką a liściki Tadeusz przysyłał mi na adres domowy. W zespole było dwóch nieprawdopodobnie przystojnych chłopców, to właśnie Tadeusz i Ryszard, pianista i perkusista. Późniejsi – kompozytor i architekt. Widywaliśmy ich zawsze razem. Zachowywali się jakby byli co najmniej o 30 lat starsi od siebie. Oblegani przez dziewczyny nie pysznili się tym, traktowali te piszczące dziewczyny na dystans ale bardzo elegancko. Chodząc na ogół podpierali się jakąś laseczką albo wystruganym kijkiem nazwanym perswazją. Ich powiedzonka zapamiętywali wszyscy w zespole np.- ” Chwała Bogu, że Bogu dzięki, bo gdyby tak co nie daj Boże to niech Bóg broni”. Zawsze żartowali, wymyślali różne cuda i rozbawiali każde towarzystwo. Po latach obaj studiowali w Warszawie. Ryszard będąc na studiach ożenił się i ich przyjaźń uległa rozluźnieniu. Tadeusz został sam i bardzo ciężko chory. Ja w tym czasie dość często wyjeżdżałam do Warszawy w celach artystycznych wówczas zawsze widywałam się z Nim. To On, będąc już ciężko chory przygotowywał mnie do wszystkich spotkań muzycznych w Warszawie. Dzwoniłam do niego, że za tydzień będę, chciałabym zaśpiewać to czy to, a Tadeusz już dobrze wiedział w jakiej tonacji i jak to będę interpretowała, od razu pisał aranżację. Znał mnie lepiej niż ja sama siebie. Oczywiście pod względem muzycznym. Miałam jedną bardzo wierną fankę – Olę, która kochała się w Tadeuszu i dość często jeździła do niego, to ona przywoziła dla mnie Jego kompozycje. Liściki wysyłał pocztą. Ostatni list jaki przywiozła mi od niego Ola był bardzo zgnieciony. Pytam ją – dlaczego jest taki wymięty, to nie pasuje do Tadeusza. Okazało się, że Tadeusz zmarł ściskając w ręce list do mnie. Ten list miał bardzo intensywny zapach szpitala. Dopiero po ponad czterdziestu latach dotarło do mnie co było grane. Jak wszystko zresztą dociera do mnie z półwiecznym opóźnieniem. Może po prostu teraz mam więcej czasu na przemyślenia. Kiedyś, na życie to ja tylko zerkałam w biegu. Nie miałam czasu na oglądanie się za siebie ani na analizowanie tego co dzieje się w okół mnie. Zaczęłam przeglądać wszystkie swoje szpargały i znalazłam jeszcze 12 grafik wykonanych przez Tadeusza ale na zwykłym papierze. Wyglądają tak jakby szykował je do przeniesienia w inne miejsce. Włożyłam je w jakąś byle jaką okładkę pomazaną przez dzieci i podpisałam – kreska Tadeusza G. I to wszystko co po naszym pięknym życiu zostało.
Niżej jest tekst piosenki napisanej dla mnie. To właśnie ją natrętnie nuciłam po przebudzeniu i jeszcze przez kilka kolejnych dni.
– Ciebie tak mi brak, że wyrazić tego wprost nie starczy słów. Jesteś, masz swój świat za tysiącem rzek, tysiącem moich snów. Swoje masz miejsce na śmiech i łzy, w każdą noc przychodzisz pod me drzwi. Otwieram drzwi, na oścież drzwi, to wiatr był tylko nie ty. To nie ty, to nie ty, to nie ty przychodzisz to był tylko wiatr. To nie ty a u drzwi wyczekiwałem ciebie tyle długich lat. To nie ty szukasz mnie by na wieczność siebie mieć dla siebie. To nie ty, to nie ty, to nie ty przychodzisz to przychodzi wiatr… Dalej niestety nie pamiętam. Wiem, że coś było o minionych latach które spędziliśmy osobno, o wydeptanych ścieżkach w parku pod moim domem, którymi krążył zaglądając w moje okna. Istotnie mieszkałam w parku, a ponieważ mieszkałam na 4 piętrze to z każdej odległości moje okna były widoczne. Dzisiaj jak o tym myślę to aż mi skóra cierpnie. Że też ja nie domyśliłam się ani o drobinę, że Tadeusz może na mnie zerkać inaczej niż po koleżeńsku. Byłam od niego starsza o 5 lat i będąc mężatką mającą dwoje dzieci miałam zupełnie co innego w głowie. Po Jego śmierci muzycy z naszego miasta zrobili koncert z Jego kompozycjami i wystawą moich listów od Niego. Wszystko co było na wystawie Ola zawiozła do Jego rodziców. Mój Boże, Tadeusz zmarł mając 30 lat, a ja mam 79 i jeszcze żyję. Pewnie kiedyś się spotkamy, tylko jak to będzie wyglądało – będę Jego prababcią, przecież mam żyć 102 lata.
