W sobotę, zaraz po śniadaniu, wybrałam się na SOR okulistyczny; ponieważ po powtórnym badaniu wymazu z oczu okazało się, że gronkowiec nadal jest, a zatem wizyta u okulisty była konieczna. Na SOR miałam bliziutko, kilka metrów przez las i kilkaset metrów po ulicy Fałata. Zaraz po wyjściu z lasu, przy znajomym domku zobaczyłam dziewięcioletniego chłopca, który na mój widok wyprężył się i elegancko skłonił mówiąc mi – dzień dobry. Szok, takie dzień dobry w wykonaniu dziewięciolatka? Skąd wiem, że ów chłopiec ma dziewięć lat ? Już wyjaśniam, w tym celu muszę sięgnąć pamięcią jedenaście lat wstecz. Często chodziłam na spacery po ulicy Fałata. Miałam taką swoją trzygodzinną trasę na spacery z psem i jeśli byłam na ul. Fałata to znaczyło, że za pół godziny będę w domu. Jeszcze nie mieszkałam w DPSie, ale mój pies był wzięty z naszego DPSu i bardzo lubił na moment do niego wpaść, ale tylko na moment. Któregoś dnia przechodząc koło domu owego chłopczyka ( jego jeszcze nie było na świecie ) zobaczyłam wybiegającego z niego pana ( to przyszły dziadek), który coś wyrzucił do lasu. A ja, jak to ja od razu na niego siadłam – tak, wszystkie śmieci aby dalej od siebie. A on na to – nie wtrącaj się do nie swoich spraw, ty moherowy berecie. Nie byłam mu dłużna i nazwałam go aksamitnym kapeluszem. Ponieważ często przechodziłam koło tego domu to i zwyczaje mieszkańców poznałam dość szybko. Rodzina prawników, z jednym siedemnastoletnim synem i babcią na przyczepkę. Jak tylko tata z mamą wsiadali do samochodu żeby gdzieś wyjechać to już z za winkla widać było grupę kolegów nastolatka. Wchodzili całą czeredą do garażu ,drzwi od garażu zawsze były szeroko otwarte, ze sobą mieli skrzynkę piwa i natychmiast robili zrzutkę na pół litra. Jeszcze wówczas sklep był na końcu ulicy, a więc bliziutko. Tak było za każdym razem i dość często. Przy okazji bezpośredniego spotkania z ojcem nastolatka, powiedziałam mu – aksamitku, zwracaj większą uwagę na swojego syna. A on na to – moherku, a ty znów się wcinasz. Jak zamieszkałam w DPSie, okna z mojego pokoju wychodziły na ” Leśną Chatę” czyli na miejscówkę ludzi chorych na alzhejmera. Któregoś dnia zobaczyłam jak mój aksamitek z żoną i z maleńkim, kilkumiesięcznym dzieckiem, przywożą swoją babcię do nas. Zaczęliśmy się spotykać dość często. Zaprzyjaźniliśmy się, no może to za duże słowo, ale rozmawialiśmy często i z sympatią. Odnośnie baczniejszej uwagi na swojego syna – przyznał mi rację, bo okazało się, że to kilkumiesięczne dziecko to synek niesfornego nastolatka, a obecny dżentelmen z pięknym dzień dobry. Nastolatkowi garaż służył do różnych celów, za które małolat nie miał zamiaru ponosić odpowiedzialności. Któregoś dnia, szesnastoletnia dziewczyna podrzuciła pod dom dziecko z liścikiem – umiałeś zrobić to zechciej wychować. Rodzice nastolatka wzięli to dziecko z wielką miłością i zostali jego rodziną zastępczą. Chyba na stałe, bo lata mijają a mały dżentelmen wita przechodzących koło jego domu z wielkim szacunkiem. Chyba wita tak wszystkich bo przecież mnie nie zna, to tylko ja go znam.
Muszę słów kilka o młodziutkiej pani doktor z SORu. Myślałam, że do gabinetu wpadnę i wypadnę, przecież miałam diagnozę z laboratorium a nawet dwie diagnozy; brałam pod uwagę też fakt, że nie będę przyjęta, przecież SOR służy pacjentom po nagłych wypadkach. A tu niespodzianka, pani doktor stwierdziła, że ona nie jest od leczenia zaświadczeń diagnostycznych tylko od leczenia oczu. Przebadała moje oczy na wszystkie strony. Wyjaśniła, co w nich się dzieje. Wypisała leki. Wytłumaczyła, że to moje złe widzenie to nie starość tylko gronkowiec i korona wirus jednocześnie i pouczyła mnie co mam robić żeby zachować ten stan albo nawet go poprawić. Żeby udrożnić kanaliki które nie przepuszczały płynów muszę poza antybiotykiem i kropelkami, który mi wypisała, robić ciepłe okłady na oczy i masaże gałki ocznej. Dając mi opis stanu moich oczu, dała mi również skierowanie do okulisty na kontrolę.
TAK ZACHOWUJĄ SIĘ PIĘKNI LUDZIE. Oby ich było jak najwięcej. Wyobrażacie sobie jakie życie byłoby piękne.
