Tak mało trzeba nam i dużo tak, żeby szczęśliwym być, drugiemu szczęście dać… tak śpiewała Anna Jantar. To szczęście do którego było tak bliziutko, poczułam jak mogłam wreszcie stanąć pod prysznicem, to zdarzyło się 13 czerwca. Szkoda, że czekano tak długo. Udostępnienie nam prysznica mogło nastąpić już w środę 8 czerwca, już w tym dniu były wyniki badań, tylko nie miał kto tym się zainteresować. A tak swoją drogą to nasza Dyrekcja umie dawkować nam to szczęście. Najpierw pozbawi nas czegoś zupełnie prozaicznego a później nam to odda a w nas wstępuje radość, że dostaliśmy np. czipy do drzwi i możemy swobodnie wychodzić, że możemy umyć się pod prysznicem… to jest polityka dawkowania szczęścia, którego byśmy nie odczuwali gdyby to wszystko było dostępne nam przez cały czas. To szczęście odczułam również jak wróciłam do swojego pokoju a jeszcze bardziej jak przy drobnej awarii musiałam prosić o pomoc i ta pomoc była natychmiastowa ze strony opiekunki i ze strony Sławka – pracownika technicznego, a to dlatego, że mój pokój jest dla każdego z nich bliziutko i zawsze po drodze. Jak mieszkałam na dole, to te osoby musiałabym poszukać, a one musiałaby znaleźć czas żeby przyjść do mnie. Mieszkając w tym pokoju, słyszę ich obecność przez drzwi tak więc wychodzę proszę o pomoc, a w odpowiedzi słyszę – skoro już tu jestem … i sprawa załatwiona.
Pisałam o szczęściu a teraz napiszę o smutku. Smutek ogarnia mnie jak ze szczęścia chce mi się śpiewać, a tu stop, nie mogę śpiewać tego co lubię, a nawet bardzo lubię. To piosenki rosyjskie. Czuję się jakbym była w żałobie. Mój głos stworzony jest do śpiewania piosenek rosyjskich. Pamiętam jak kiedyś śpiewałam piękną, sercoszczypatielną piosenkę na konkursie, to przewodniczący konkursu, nie wytrzymał i na głos wyraził swój zachwyt – Boże, to głos jak opium- a był to dyrygent wielu orkiestr i nie jedno słyszał. Kocham te piosenki. Znam ich dziesiątki. To poczucie, że ich może nigdy nie zaśpiewam ogarnia mnie wielką żałością. Rosja pogrzebała przed światem cały swój kunszt artystyczny, całe swoje piękno. Jak miałabym zaśpiewać coś w języku rosyjskim to poczułabym się jakbym bezcześciła człowieczeństwo. Nawet tylko nucąc jakąś rosyjską melodię, nie używając słów, czułabym się podle; to w ogóle nie wchodzi w rachubę. I jest mi z tego powodu bardzo smutno. W Rosji wszyscy wielcy artyści byli od zawsze trzymani na smyczy. Jeśli jakieś dzieło artystyczne utorowało sobie drogę na świecie to musiało być i wartościowe i piękne, a teraz wszystko jest wrzucone do kosza historii. To wszystko przez wielkomocarstwowość wodzów Rosji. W kraju takim jak Rosja wszystko jest polityką. Nie ważne, że jesteś wielkim twórcą, takim np. jak Dymitr Szostakowicz, którego utwory grały największe orkiestry świata, jeśli Stalin powiedział swego czasu – nie – to było – nie. Andre Reay światowej sławy dyrygent, za każdym razem jak grał walca nr. 2 dziękował kompozytorowi, że go stworzył, bo dzięki temu utworowi świat poznał Reaya jako dyrygenta. Co teraz będzie z tą muzyką ? Pamiętamy Ałłę Pugaczową, przez fanów nazwaną ostatnią carycą Rosji. Rosjanie ją uwielbiali i traktowali jak chlubę Rosji. Dziennikarze natomiast określili jako gwiazdę bez słuchu politycznego – niestety mieli rację. Artystka urodziła się za Stalina, dorastała za Chruszczowa, debiutowała za Breżniewa, na którego mówiono, że to działacz polityczny epoki Pugaczowej, a zniszczył ją Putin. Założono partię polityczną która była w kontrze z Kremlem, a twarzą tej partii była Ałła Pugaczowa. We wszystkich rankingach kandydatur na wodza Rosji Pugaczowa z Putinem szła łeb w łeb i raptem słuch o niej zaginął. Z szefowej trzęsącej całym schow biznesem w Rosji stała się nikim. Ci co ją promowali skończyli źle.
Przez tą bezsensowną wojnę na Ukrainie świat artystyczny otulił się kirem.
Smutno mi.
