Chodzi o kosy, które mają prawdziwy raj żyjąc w naszym atrium, a my możemy sycić oczy oglądając to ich życie. Ludzie kochają ptaszki, a te ptaszki to i kombinować potrafią. Rano, ćwiczę sobie w atrium i co widzę – z pokoju na pierwszym piętrze, przez otwarte okno wychodzi maleńka ptaszynka, otrząsa się tak jakby się przeciągała i próbuje sfrunąć na dół, nie bardzo jej to wychodzi tak więc trochę frunie trochę spada i później przestraszona chowa się w kąt. W jaki sposób trafiła tak wysoko nie wiem, ale spała sobie na pewno spokojnie. Za chwilę widzę jej mamę, która z robaczkiem w dzióbku szuka swojego maleństwa. Zawołać nie może bo śniadanko ucieknie, zagląda więc w każdy kąt, aż wreszcie znalazła zgubę. Zaczyna się nauka spożywania posiłków. Mama uczy swojego dzieciaczka rozdziobywania robaczka nie połykania w całości. Kładzie go na ziemi, pazurkiem przytrzymuje a maluch wydziobuje go spod łapki mamy. W telewizji widziałam, że ptasi rodzice wkładają do rozdziawionych dzióbków swoich pociech, całe robaczki, jednak nasza ogrodowa mama wolała nauczyć swoje dziecko delektowania się posiłkiem. Pierwszy raz w życiu widziałam też z bliska arcydzieło wybudowanego gniazdka. Nasza pracownica przycinała krzewy i z tych krzewów wybrała gniazdo i położyła je na ziemi. Mogła to zrobić ponieważ już dawno było po wylęgu i ptaszynki już nawet fruwają. To misternie wykonane arcydzieło nie przypadło do gustu obserwowanej przeze mnie ptaszynie, wolała łóżko wodne w pokoju na pierwszym piętrze. Jak to łóżko wyglądało po takim noclegu to już inna sprawa. W każdym razie już okna na noc są pozamykane.
A teraz o możliwości dotarcia na posiłki do naszej stołówki. Dyrekcja niby wszystko ogarnia a jednak nie widzi, że są problemy z przywożeniem ludzi jeżdżących na wózkach , do stołówki na posiłki. Ponieważ ludzie sobie na wzajem pomagali tak więc uznano, że problemu nie ma. Jednak starym ludziom ręce wysiadają od ciągłej pomocy i zaczynają się wymigiwać od tej pracy. Tak więc ta praca spadła na opiekunów i pracowników kuchni. Jedni do stołówki przywożą drudzy po posiłku wywożą, każda z tych osób zajmując się tym odrywa się od innych bardzo ważnych obowiązków. To przywożenie zajmuje im dużo czasu ponieważ winda w tym czasie jest non stop zajęta a przecież są u nas pracownicy wolni od jakichkolwiek obowiązków w tym czasie. Pisałam już kiedyś, że są pracownice które całkiem niepotrzebnie przychodzą do pracy na 7,30 ponieważ pracę zaczynają o godz. 9,00 a są też pracownicy, którzy przychodzą do pracy na godz. 6 rano i od razu zakasują rękawy i rzucają się w wir pracy bo inaczej nie wyrobią się z robotą. Są to opiekunowie i pokojowe, no i oczywiście pracownicy kuchni. W tym czasie opiekunowie i pokojowe mają huk roboty muszą pomóc w porannej toalecie w przybliżeniu około trzydziestu podopieczny każda. Muszą ogarnąć pokoje i przygotować wszystko do śniadania. Rozwieść śniadanie po pokojach, w międzyczasie zawieść na stołówkę ” sekcję ” wózkową, którą wcześniej trzeba było umyć i ubrać. Tym którzy korzystają z posiłków w pokojach pomóc w jedzeniu. Po posiłku, w stołówce, sekcją wózkową zajmują się pracownicy kuchni bo inaczej siedzieliby w tej stołówce bez końca. Pokojowe i opiekunki muszą pozbierać po pokojach naczynia i sprzątnąć po posiłku. Po wywiezieniu ze stołówki znów zajmują się nimi pokojowe, opiekunki czy współmieszkańcy. Przywożą ludzi na zajęcia czy rozwożą po pokojach. I ciągle jeszcze daleko jest do godziny 9, 00 a już tyle pracy zostało wykonanej. A są pracownicy którzy przyszli do pracy półtorej godziny temu i jeszcze nie skalali się pracą, piją kawkę, opowiadają co śniły i palą papieroski. Naprawdę tę pracę należy sprawiedliwiej rozdzielić. Kiedyś, ta sama dyrekcja zleciła pracownicom socjalnym przywożenie do stołówki osób tego wymagających. Panie socjalne robiły kanapki komu trzeba, pomagały w zebraniu naczyń po posiłku i rozwoziły na zajęcia albo do pokoju. Trwało to niestety bardzo krótko. Dlaczego tak krótko?
I to wszystko – NARA !
