Wizyta w LAURENTIUSIE.

Od lat nie wyjeżdżałam nigdzie, a ponieważ w Laurentiusie byłam kilkukrotnie przed laty, i zawsze było bardzo elegancko, tak więc postanowiłam, że zobaczę jak jest teraz. W odpowiedzi na mój podziw zawsze słyszałam – co się pani dziwi, przecież to jest prywatny Dom Opieki, stać ich na znacznie więcej niż nas. U nas, jak w żadnym innym Domu, dominuje bylejakość w organizacji jakichkolwiek spotkań czy imprez. Nikt nie wykazuje staranności w organizacji pracy, i ta bylejakość jest akceptowana przez panią dyrektor. Ona widzi jak jest u innych a nie widzi, że u nas to byle co. Już na samym wstępie odczuliśmy, że wyjazd zorganizował nasz Dom – na pierwszych kilometrach objawiło się niechlujstwo – samochód którym jechaliśmy jadąc gubił śruby od koła. Musieliśmy wysiąść i zaczekać na drugi samochód. Jechaliśmy samochodem który stał w garażu nie wykorzystywany do jazdy. Kompletny laik wiedziałby, że przegląd takiego samochodu jest konieczny. A u nas jest – jakoś to będzie, Nie było, był cud, że nic nam się nie stało. Od kilku dni było wiadomo, że samochód musi być gotowy do drogi – ale kto by się tym przejmował. Przypomniał mi się Sylwester sprzed wielu laty, zorganizowany w naszej stołówce, przy organizacji którego również nie przewidziano np. że w godzinach porannych, pomimo że to grudzień, będzie świeciło słońce. Przygotowano sfilmowaną kronikę wydarzeń z opisami, które miała odczytywać pani socjalna. ( Taki program na Sylwestra ) ale i tu niedbalstwo dało o sobie znać – nie wzięto pod uwagę, że pomieszczenie w którym miała być wyświetlana kronika ma z trzech stron oszklone i nasłonecznione okna, że okna nie mają żadnych zasłon, a impreza rozpoczęła się o godzinie 10 rano. To był nie wypał pierwsza klasa. Pani dyrektor przyszła do mnie prosząc żebym coś zaśpiewała. Niestety ja do wszystkiego szykuję się bardzo starannie, a byle jakie śpiewanie mogła zaintonować sama. Takich niewypałów można liczyć na pęczki. Ale wróćmy do Laurentiusa . Organizatorzy przygotowali dla swoich gości, dzień japoński, także już od wejścia były widoczne w mnogości kwiaty kwitnącej wiśni i magnolii, a cały personel krzątał się przystrojony w kimona. ( Wszystko przygotowano własnym sumptem ). Stoły rozstawiono pod namiotami i pięknie nakryto. Na stołach nie było nic nadzwyczajnego, a udawane sushi było, według mnie, nie smaczne ( niestety nie znam oryginalnego smaku sushi, może taki właśnie ma być ), ale wszystko wyglądało pięknie. Różne gry i zabawy nawiązywały do tradycji kraju kwitnącej wiśni. Jeśli w tym wszystkim był koszt na który nas nie byłoby stać to prowadząca – zawodowa artystka przygotowana do tej roli perfekcyjnie. Nasze panie stale prowadzące wszelkie spotkania, musiałyby się trochę napracować żeby pokazać, że coś potrafią, bo chyba już wiedzą, że prymitywne wygłupy i krzyki to nie rozrywka. Jedna z naszych podopiecznych, w podsumowaniu powiedziała krótko – w porównaniu z tym co jest tu, to u nas barachło. Każdy ktokolwiek wejdzie na podwórze przed Laurentiusem to z miejsca jest zachwycony widokiem, przestrzenią pięknie zagospodarowaną. U nas też tak mogłoby być. Mamy przepiękne tereny tylko niestety zaniedbane. Pani dyrektor swoje rządy rozpoczęła od wypowiedzenia użytkowania samowolnie powstałych ogródków na naszym terenie. Dopatrzyła się w dokumentacji, że rozległy teren przy budynku mieszkalnym, który kiedyś należał do naszego DPSu, jest nadal naszą własnością. Natychmiast pozbyła się „dzikich lokatorów ” użytkowników tych ogródków.. I na tym poprzestała. Po prostu wyrzuciła ludzi żeby pokazać kto tu rządzi – i co? i nic. Myśleliśmy, że coś powstanie na tym terenie, jakiś spacerniak z ławeczkami, a został, po latach nie użytkowania – busz. Teren ten wymagałby tylko odnowienia płotu, ale tego sięgającego aż do lasu ( pani dyrektor na pewno nie wie, że taki płot był ), rozplantowania terenu i odrestaurowania pięknych schodów. Pod naszym Domem również są piękne schody, niestety zaniedbane jak wszystko u nas. Cały ten teren jeśli byłby zadbany, byłby piękniejszy od tego przy Laurentiusie. Nie mogę nie wspomnieć z czym my pojechaliśmy w gości; otóż naszą wizytówką była skacowana Felka, która obrzygała krzewy w pobliżu naszego namiotu. Ludzie przychodzili do nas z pytaniem – to chyba wasza tam tak zanieczyszcza? A co na to pani dyrektor – podchodziła głaskała, czule zwracając się per pani Feluniu. A pani Felunia na podtrzymanie swojego ciągłego rauszu, wyciągała buteleczkę z torby i siorbała. Przykro było patrzeć zwłaszcza, że obok Felki siedział Grzesiu, który rzekomo nadużywał za co był karany i pomiatany przenoszeniem z pokoju do pokoju. Jego nikt nigdy nie widział w takim stanie w jakim bywa nagminnie Felka. Pani dyrektor wyjechała wcześniej a wyjeżdżając powinna była zabrać ze sobą swoją Felunię. Poprzednio, oczkiem w głowie obu dyrektorek była pani NIKT, również alkoholiczka, która miała zwyczaj rabowania wszystkiego ze stołów. Na takie okoliczności dawne chórzystki zabierały ze sobą jak największe torby. Jak kiedyś zaczęły się szarpać to wszystko co było na stole pozalewały kawą, herbatą i napojami. Miało to miejsce w Biskupcu, tam również było wiadomo kto przy tym stole siedział. Nie na darmo mówi się, że u nas to jest przechowalnia alkoholików. Co jakiś czas dajemy temu dowód wszem i wobec, a ci najgorsi alkoholicy są do czegoś bardzo potrzebni naszej dyrekcji. Bo są alkoholicy jeszcze honorowi, i zupełne barachło bez honoru – takich się hołubi.

NARA !

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *