Wiadomości z kraju i z korytarza.

Długo nie pobyłam uniżona do swoich śpiewaków. Szlak trafił tę uniżoność jak zobaczyłam rozpartego na kanapie Andrzeja który trzymając nogi w górze wszystkim w koło rozkazywał: Basiu choć to się przywitamy, Danusia podaj Gieni śpiewnik, Zygmunt włącz Danusi przedłużacz do kontaktu – aż ty taki nie taki, rusz te swoje cztery litery i podejdź do Basi żeby się z nią przywitać, rozdaj śpiewniki i wyręcz Zygmunta, a przede wszystkim zastanów się, wszyscy ci do których się zwracałeś są o 10, 20 i 30 lat od ciebie starsi. No i czar prysł. Koniec miłości szalonej.

Podsłuchane na korytarzu: pani Madziu ( to opiekunka ) co ta baba robi w mojej łazience? Jaka baba, nikogo w łazience u pana nie ma. Teraz nie ma ale od rana już trzy razy ją widziałem. Oj, chyba się panu coś przywidziało. Minęło około dwóch godzin, idę korytarzem spotykam opiekunkę – nie widziała pani Marianki ? od kilku minut ją szukam. Raptem zapala się światełko alarmowe u pana Gienia. Madzia biegnie i co widzi – Mariankę załatwiającą swoje sprawy u Gienia w łazience. o moje przywidzenie – krzyczy Gieniuś. Różne rzeczy dzieją się z nami na starość. Kiedyś w tym samym pokoju w którym mieszka Gieniuś, mieszkał Alojzy i dla odmiany to on chodził z wizytą do sąsiedniej łazienki. Władzia, do której przychodził Alojzy, przyłapała go kilka razy, a ponieważ wiedziała, że ja go bardzo lubiłam poskarżyła mi się. Pytam więc Alojzego – dlaczego uparcie załatwiasz się w łazience Władzi; a on ze stoickim spokojem – bo nie lubię jak u mnie śmierdzi. Kiedyś, ten sam Aluś długo spacerował po korytarzach i się zmęczył, wszedł do pierwszego lepszego pokoju odpocząć. Mieszkanka tego pokoju była w łazience a jej łóżko aż się prosiło żeby w nim odpocząć, tak więc Alojzy skorzystał z tej zachęty i się zdrzemnął. Obudził go krzyk właścicielki łóżka. Co to było – pytam Alojzego, a on spokojnie – zupełnie nie potrzebny krzyk.

Coś się dzieje z naszą przełożoną, chyba ktoś zwrócił jej uwagę, że nic nie robi, bo zaczęła coś w stylu ni w kijki ni w drewki. Co rusz zmienia rewiry prac opiekunów i pewnie sądzi, że robi coś mądrego. Niestety nie. Zarówno opiekun jak i podopieczny musi kogoś nowego poznawać. Opiekun rozpoczyna pracę nic nie wiedząc o podopiecznym, a podopieczny nie zawsze potrafi określić co się z nim dzieje. Przy zapoznawaniu się z dolegliwościami, zwyczajami i kaprysami podopiecznego, traci się bardzo dużo czasu, którego mają bardzo nie wiele. Od świtu, tylko wejdą do budynku, już przed 6 rano, słyszę bieganinę opiekunek. Muszą się spieszyć żeby do śniadanie uporać się z toaletą swoich podopiecznych. Później rozwożą śniadanie i wpadają w kołowrotek zajęć. Gdzie tu czas na poznawanie się. One wiecznie pędzą. W przeciwieństwie do przełożonej, która idzie sobie na spacer do lasu w godzinach pracy, może sobie na to pozwolić.

A co w wielkim świecie? Idea przewodnia – krzyże w urzędach. Po co dyskutować, zdjąć i tyle. Kiedyś w naszym DPSie krzyże nie mal dekorowały ściany. Jedna z podopiecznych poszła do ówczesnej dyrektorki i zażyczyła sobie żeby i jej krzyż prawosławny powiesić, np. w stołówce. Dyrektorka pomyślała logicznie – albo symbole wszystkich religii albo żadne. Wybrała drugą opcję i w ciągu dnia zlikwidowała wszystkie krzyże w pomieszczeniach ogólnodostępnych. Macie swoje pokoje róbcie w nich co chcecie od innych pomieszczeń, po za kaplicą, wara. Dewotki podyskutowały i ucichły. O sprawach kościelnych krzyczą ci co wszystko robią na pokaz.

Drugi medialny temat to zbyt stabilne życie naszych dzieci – za mało ruchu. Wiadomo, za dużo telefonów i komputerów no i izolacja naszych dzieci od rówieśników. Kiedyś trzepak przyciągał jak magnez towarzystwo. Kto zrobi na nim więcej wygibasów. Skakanka była w centrum zainteresowania na podwórku. Kto szybciej skusi. A skakało się na takich skakankach w pojedynkę, w dwójkę i w trójkę na raz. Tempo przy skakaniu przeróżne i zawsze można było wyło wyłonić mistrza. A klasy, całe chodniki na ulicach były porysowane klasami i samolotami. Dzieciaki wracając ze szkoły przy byle okazji poskakały i całe szczęśliwe wracały do domu, rzucały tornister w kąt, zrobiły sobie pajdę chleba z cukrem skropionym wodą z kranu i hajda na dwór, z którego bardzo trudno było ich się dowołać. To były piękne dni.

I tymi pięknymi wspomnieniami kończę pisaninę. NARA !

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *