Cz. IV str. 20

11 sierpień, upał jak diabli, powyżej 30 stopni. Mimo wszystko chcemy z Elą pójść na spacer  do lasu, bo u Eli w pokoju jest potwornie gorąco.  W kapeluszach i z butelkami wody w koszyczku na chodziku, ruszamy. Wychodzimy przed dom i oczom nie wierzę – na nagrzanym betonie,  na wózkach, z gołymi głowami,  siedzą nasi pensjonariusze.  Obok, na ławeczce w cieniu siedzą pielęgniarki, wyszły właśnie na papieroska.  Dla mnie jest to niezbity dowód, że nasze pielęgniarki  nas po prostu nie widzą albo nie mają sumienia.  One wychodząc przed dom, wiedzą dobrze, że tam zawsze siedzą podopieczni, powinny wziąć ze sobą wodę i coś do okrycia głów.  Moim zdaniem to one nie tylko nie mają sumienia ale one nie mają wstydu. Jak swoje oburzenie wyraziłam na głos to usłyszałam, że nie każdy lubi pić wodę. Do jasnej cholery to wy jesteście od tego żeby nauczyć nas wszystkich picia wody. Byłoby znacznie mniej narzekań na serce. Przecież właśnie woda jest źródłem życia, zawsze nie tylko w upalne dni. To pielęgniarki powinny upominać  się żeby w portierni była woda zawsze. Nic by się wam nie stało gdybyście w upały wyszły od czasu do czasu do ludzi i podały im szklankę wody. To tylko świadczyłoby o waszej trosce o nas. Może wówczas można by napisać w reklamie naszego domu, że tu się opiekujecie ludźmi bo jak dotąd to żadnej opieki nie widać.

12 sierpnia – sobota – stołówka. Do pani Janeczki, bardzo kapryśnej i wymagającej osoby, przychodzi pokojowa. Siada przy jej stoliku i bezmyślnie siedzi. Nawet nie patrzy na panią Janeczkę. Nie patrzy na nikogo. Minęło 15 min. ludzie kończą śniadanie i wyjeżdżają na wózkach. Połowa z nich ledwie porusza tymi wózkami. Robi się korek pod drzwiami. Pokojowa tego nie widzi, ogląda swoje paznokcie. Jedni są wściekli pod tymi drzwiami, inni cierpliwie czekają aż korek jakimś cudem rozładuje się. Jedna starucha popycha drugą staruchę żeby chociaż wyjść ze stołówki. Pokojowa tego nie widzi, a mogłaby podwieźć tych ludzi chociaż do windy. NIE, ona przyszła po panią Janeczkę, reszta ją nie obchodzi.  Wspaniała opieka na każdym kroku.

Cz. IV str. 19

29 lipca byłam w ekskluzywnej restauracji. Wygląd tego lokalu mnie oszołomił. Wystrój piękny, cały sztab kelnerów, dania na stołach tak pięknie udekorowane, że aż można dostać oczopląsu, a jak skosztowałam to patrzyłam gdzieby tu wypluć, jednak nie wypadało.  Z dwunastu dań, postawionych przede mną, zjadłam kilka maleńkich ziemniaczków, wydrążonych z dużego ziemniaka, panierowanych w ziołach i upieczonych. Napiłam się soku i udawałam, że źle się czuję. Chyba mam jakiś wypaczony gust co do smaków. Smakuje mi tylko jedzenie z naszej stołówki. Polecam!

Aż strach pomyśleć, ale mój blog czytany jest z tysiąca komputerów i może się  znaleźć ktoś  kto chętnie naszych żywieniowców podkupi.  To szczerze mówiąc nasz dom byłby nie wiele wart.

Już sierpień 2017 r. Chodząc po korytarzach naszego domu wzbudzam sensację – jak ty pięknie chodzisz, dziwi się co druga napotkana osoba. Fakt, przecież jeszcze kilka tygodni temu, bez chodzika było ani rusz. . A teraz mogę fruwać. Na pytanie – co się stało, że tak wyzdrowiałam, odpowiadałam wprost – uwolniłam się spod ” opiekuńczych ” skrzydeł naszego lekarza.  I zaczęły się sypać skargi.  Irenka Świą … zaczęła płakać – mnie tak bolą nogi a jak idę do naszego lekarza to on nawet na mnie nie popatrzy, on nie podnosi wzroku, tylko mówi mi – no czego pani chce, przecież ma pani wszystkie leki. Krysia Mak… błaga daj mi namiary na tego twojego lekarza bo się wykończę przez te moje nogi. One mnie bolą potwornie. Robię co mogę a jest coraz gorzej. Stasia Żel… dołącza się do dyskusji i mówi jestem tu krótko ale do tego lekarza nie pójdę na pewno. Po pierwszej wizycie stwierdził u mnie tarczycę. Ja jak ta głupia uwierzyłam i zaczęłam przyjmować leki które mi przepisał i wykończyłabym się.                                           Zeszłam na dół, patrzę w pobliżu mojego pokoju pani dyrektor rozmawia z Iwonną.  Temat wydawałoby się ten sam co dwa piętra wyżej a więc  włączam się do rozmowy. Pani dyrektor od razu do mnie dość kategorycznie – pani Danusiu ale my nie o tym. O tym, o tym, dobrze słyszałam. Czas najwyższy coś z tym zrobić.  Nie może być tak, że wszyscy narzekają a pani nic z tym nie robi. Bo to znaczy, że nie tylko lekarz jest tu do niczego…

Cz IV str. 18

Któregoś dnia idę korytarzem  naszego tak zwanego Medyka i spotykam wściekłą Krysie Mak.. Co jest,  pytam. Krysia zaklęła siarczyście i mówi mi, że co miesiąc prosi  żeby zanim faktura za leki trafi do księgowości dawano  mi ją  do wglądu. Ja chyba muszę wiedzieć za co płacę. Potrącają mi z depozytu nic mi nie mówiąc. Po czasie widzę, że mam na depozycie mniej  pieniędzy niż myślałam a bo za leki potrącono. Może nawet nie za moje, nie wiem. Nie byłabyś wściekła. Byłabym, ale na piśmie zażądałabym żeby faktura która trafia do księgowości miała mój podpis.           Ty to ich wszystkich już  znasz  na wylot, mówi Krysia. A no znam.

Krysia poszła a ja zauważyłam, że na drzwiach przy których stałyśmy jest wizytówka  Wandzi Olek … no i poleciałam ze wspomnieniami na dziesięć  lat wstecz.

Wandzie poznałam jak jeszcze chodziłam na  nasz dzienny pobyt. Zwróciłam na nią uwagę bo według mnie była bardzo piękną kobietą. Poznałam też jej koleżanki z pracy które do niej przychodziły. Wandzia pracowała w laboratorium  szpitala wojskowego.  Była podobno bardzo nieśmiała. Przy każdym podejściu jakiegoś pana Wandzia spuszczała wzrok. Była wręcz wstydliwa w sprawach damsko – męskich. No i przez to była panną. Nie wiarygodne wręcz jak choroba zmienia ludzi nie tylko w wyglądzie ale i w zachowaniu się. Wandzia z nieśmiałej kobiety stała się osobą odważną, taką która wie czego chce. A zechciała żeby Seweryn stał się jej partnerem.  Seweryn, niebrzydki mężczyzna, o pięknym głosie, podobał się kobietom i rwał je jak świeże wiśnie.  Jakiś czas kręcił z Janeczką, później z Helenką. Na Wandzie nie zwracał uwagi bo był zawsze w jakimś związku. Ale Wandzia miała go na oku. U nas kiedyś dość często odbywały się wieczorki taneczne, Wandzia nie patrząc, że Seweryn jest z kobietą, prosiła go do tańca. W ten sposób poróżniła Helenkę z Sewerynem. Po sprzeczce Helenka odeszła od stolika przy którym razem siedzieli w stołówce.  Wandzia natychmiast usiadła przy nim. Widziałam ten moment. To lamparcica zrobiła skok na upatrzoną zwierzynę.  Od tej pory Seweryn i Wandzia byli piękną nie rozłączną parą.  Wandzia w błyskawicznym tempie podupadała na zdrowiu. Bardzo szybko zaczęła jeździć na wózku. Seweryn był zawsze z nią. Jeździli do swoich rodzin na święta a i rodziny  jak ich odwiedzały to byli razem.  Cztery lata temu Seweryn zmarł. Skorupka Wandzi zamknęła się hermetycznie na wszystko co ją otaczało.  Na jego pogrzebie były tylko koleżanki Wandzi. Od nas z mieszkańców byłam tylko ja. Wykorzystywałam swego czasu piękny głos Seweryna w swoim radiu, to był piękny głęboki baryton. Wandzia, w swojej skorupce leży od lat w łóżku nie wiedząc co się dzieje.

Cz. IV str. 17

17 lipca, po tygodniowym urlopie wraca pan Waldemar i od razu  na  wstępie widzi, że jest coś nie tak, zastaje otwarte  drzwi  od swojego pokoju i brak komórki którą zostawił.  Tylko o tym wspomniał od razu usłyszał, że to jego wina, ( nie bardzo wie komu o tym mówił ponieważ jeszcze nie zna wszystkich, pan Waldemar mieszka z nami od niedawna ). Ja wiem że komu by nie powiedział to usłyszałby to samo. Ostatnio ja też usłyszałam coś podobnego od pielęgniarki o której miałam bardzo dobre zdanie.  Od tej pory wiem, że pod tym względem wszyscy  mają tu  wypracowany odruch zrzucania winy na nas. To takie proste. Przecież te starocia nie pamiętają co robiły pół godziny temu. Niestety moje panie, nie ze mną takie numery. Ponieważ nie raz stwierdziłam, że mylicie się i to dość  często, tak więc cokolwiek robię zostawiam tego ślad dla siebie.  Jak zwykle złożyłam pisemne zamówienie na leki do pielęgniarki  która zajmuje się tymi sprawami. W środę rano Beatka przynosi mi leki do pokoju, już z daleka widzę, że nie ma trzech opakowań Rytmonormu.  Pani Danusiu, zawsze przynoszę leki które mam w wykazie. Faktycznie Rytmonormu  w wykazie  nie ma. Idę z reklamacją i od razu słyszę, że nie  wpisałam na kartkę tego leku. No szkoda, że nie mam już tej kartki którą mi pani dała – mówi pani Małgosia, ale ja mam – odpowiedziałam.         I właśnie wtedy pomyślałam, że niestety nie ma u nas lepszych czy gorszych pielęgniarek bo wszystkie są takie same. Wszystkie swoje błędy zrzucają na nas. To takie proste powiedzieć przepraszam, zawaliłam. Nie one nigdy, to zawsze my.               Okazało się,  że apteka od razu powiadomiła naszą służbę zdrowia, że tego leku nie ma u nich już od dwóch tygodni. Że owszem mają  Rytmonorm ale w podwójnej dawce a leku tego dzielić nie należy. Tak więc lekarz powinien wypisać coś w zastępstwie. Ale dla naszych pielęgniarek nie ma to nie ma. Przecież to nie dla nich. Na swoją odpowiedzialność wzięłam lek o podwójnej dawce i dzieliłam. Okazało się że jest dobrze. Za jakiś czas zamawiam znów ten lek z informacją że może być i ten silniejszy. Nie ma ani tego ani tego i przynoszą mi trzy opakowania czegoś zupełnie nowego. Kochane panie  jeśli chce się zastosować nowy lek to dla próby trzeba zamówić tylko jedno opakowanie. Wezmę trzy opakowania, po pierwszej tabletce poczuję się źle, trzeba będzie lek zmienić a zapłacić będę musiała za wszystko. Już to przerabiałam i to nie jednokrotnie.

Cz. IV str. 16

13 lipca, śniadanie. Pielęgniarka Irena, w stołówce rozdaje leki. Robi to nie dbale. Jej nie zależy na tym żeby chorzy wzięli leki, ona tylko odwala swoją robotę. Pani Halinka nie chce wziąć leków, buntuje się. Pielęgniarka ponieważ widzi, że jest obserwowana przeze mnie, daje leki Halinki dyżurującej w stołówce terapeutce z instrukcją, że ma je wrzucić do kawy i kawę zamieszać. Dorotka mówi, że przecież Halinka nie wypije tej kawy, jest jej bardzo dużo. Ile wypije tyle wypije, odpowiada pielęgniarka.                                     Temat wrzucania leków do zupy czy kawy, poruszałam u siostry  przełożonej w obecności pani dyrektor, usłyszałam wówczas, że to nie prawda. Wiedziały, że ja nie mogę wiedzieć co dzieje się w pokojach a przecież  o pokojach wówczas  mówiłam.  Teraz miałam niezbity dowód, że to prawda, że pielęgniarki marnują leki, bo przecież to nie one za nie płacą i lekceważą nasze zdrowie.  Mówię do Dorotki – tak nie można robić, przecież to jest marnowanie leków.  A Dorotka na to  – to było polecenie pielęgniarki.  Ciągle jeszcze pielęgniarki mogą wydawać polecenia. To najważniejsza kasta. Byłaby najważniejsza gdyby autentycznie o nas dbała.                          Po zachowaniu się tej pielęgniarki widać wyraźnie, że nas starych nie znosi. Jej młodziutki syn zmarł a takie rupiecie żyją. Ona nie może się z tym pogodzić. Ja ją poniekąd rozumiem, ale jeśli nie znosi starych to może powinna zamienić nasz dom,  na dom który opiekuje się dziećmi.                                                                                                                W każdym razie pielęgniarka ta  może olewać pracę bo wie, że jej nikt nie zwolni. Za dużo haków ma na przełożoną. Zna wszystkie tajniki świństw. Nie tylko świństw ale i przestępstw, mam na myśli podtruwanie systematyczne mnie, swego czasu. To był żołnierz od brudnej roboty. No i chyba jest w okresie ochronnym przed emeryturą.  Tak więc może nami pomiatać mając na to pełną zgodę swoich przełożonych.

Tak  to jest jak  rozpoczyna się pracę z duszą na ramieniu przed mafią. Mam na myśli naszą obecną dyrektorkę. Bała się powyrzucać z pracy osoby uwikłane w brudy  to  teraz musi  czeka cierpliwie aż one same odejdą. Pani dyrektor – mafii już nie ma. Wprawdzie próbuje się stworzyć nową ale idzie to opornie. Po za tym wszystko co złe dzieje się za pani rządów to jest woda na młyn tym którzy musieli odejść.  Także tym razem nie ma pani  kogo się bać ale też  nie ma pani  na kogo liczyć.

Cz. IV str. 15

6 lipca był wyjazd do  sąsiadującego z nami  prywatnego DPS. Ponieważ byłam u nich w ubiegłym roku i było nadzwyczaj elegancko i bogato to chciałam to przeżyć jeszcze raz. Niestety zawiodłam się, nie było nic tak jak w roku ubiegłym. Organizacja padła. Impreza była na wolnym powietrzu a mikrofony wysiadły  i nie miał kto naprawić. Na stołach bieda. Najlepszym owocem był arbuz. Obiad przywieziono z baru w pojemnikach. Nie wiem co jest ze mną ale ja się brzydzę cateringu.  Ilekroć  pojadę do jakiegoś domu opieki to coraz wyżej oceniam naszą kuchnię. Zawsze jest bardzo smacznie i czyściutko. Naszą kuchnię oceniłabym najwyżej w naszym domu. Ludzie kapryszą, wymyślają co by zjedli a kuchnia dwoi się i troi żeby dogodzić każdemu. To jest bardzo ciężka praca i nie zawsze doceniana. Wiem co mówię, jestem w końcu technologiem żywienia.

12 lipca odbyło się spotkanie pani dyrektor z mieszkańcami. Spotkanie było króciutkie i chyba zwołane po to żeby odfajkować, że było.  Ale dla mnie było ono ważne.  Po raz pierwszy z ust pani dyrektor usłyszałam  potwierdzenie na jeden z moich zarzutów.  Nie było to potwierdzenie wprost, ale jednak. Zawsze słyszałam tylko słowa – zarzutów nie stwierdzono, a tu coś nowego. Pani dyrektor poruszyła temat zamiany pokoi twierdząc, że jeśli ktoś chce zmienić pokój to musi to zgłosić a dyrekcja będzie sukcesywnie, w miarę możliwości pokoje zamieniała. Pokoje zamieniamy zawsze na wyraźną prośbę mieszkańca. Dumna, że to powiedziała spostrzegła moją minę i zorientowała się, że ja mogę to stwierdzenie podważyć. A głos mam dobitny, dykcję wyjątkową a i posłuch wśród mieszkańców coraz większy; zrobiła więc wstawkę do swojej wypowiedzi i dodała – no niestety są trzy wyjątki. Dobre i to. Ludzie nie wiedzieli o co chodzi ja natomiast wiedziałam bardzo dobrze. Znaczyło to bowiem, że pani dyrektor czyta mój pamiętnik, bo właśnie w nim pisałam o trzech paniach – Tamarze, Józi i Krysi , które zostały wyrzucone ze swoich pokoi. Bo nie można powiedzieć, że te panie zamieniły pokoje. Te panie po przeprowadzce w brew ich woli zamianę tę odchorowały. Poczuły się upodlone, ubezwłasnowolnione. Jak by tak spytać dzisiaj panią dyrektor po co to było, to pewnie nie umiałaby odpowiedzieć.  Jedna z tych pań już nie żyje ale pozostałe dwie pamiętają to poniżenie i przez to nie szanują dyrekcji. Nie powiedzą o nich ani jednego dobrego słowa. A więc – po co to było?

Cz. IV str. 14

Natychmiast po przeczytaniu ostatniego akapitu – że bardzo lubię tę parę Anetkę i Zygmunta, rozgorzała dyskusja. Od kiedy tak ją lubisz. Zapomniałaś, że ona chciała opłacić zbirów żeby ciebie uszkodzili. Ty jak ją widziałaś to natychmiast zmieniałaś kierunek swojej drogi bo bałaś się, że nie wytrzymasz z nerwów i  to ty ją uszkodzisz. To prawda, tak było. Aneta doprowadzała mnie do szału. Ubzdurała sobie, że Stasiu, w którym poprzednio była zakochana, nie może być z nią bo ja w tym im przeszkadzam.  Zobaczyła kiedyś jak przy spotkaniu Stasiu objął mnie i pocałował w oba policzki. Od tej pory byłam jej wrogiem nr.1 . Ja wiedząc, że jest to człowiek z upośledzeniem i fizycznym i psychicznym najpierw jej tłumaczyłam, że przecież jestem od niej o 50 lat starsza, że nie zagrażam jej w niczym. Niestety wszelkie tłumaczenia były bez skuteczne. Ale teraz jak Anetka jest zakochana w Zygmuncie to ja jestem dla niej przyjaciółką, jestem jej powierniczką i niech tak zostanie.

Chciałam opisać swój kontakt ze służbą zdrowia, po za naszym domem opieki. To co mnie ostatnio spotyka od młodziutkich lekarzy to zasługuje na najwyższe uznanie. W dzisiejszych czasach, kiedy tak bardzo psioczy się na lekarzy ja pieję z zachwytu. Mieszkańcy naszego domu fakt, że ja chodzę i to tak leciutko, okrzyknęli sensacją XXI wieku, a mnie spotyka jeszcze coś zadziwiającego. Mimo, że  pan doktor ortopeda wyleczył mi już nogę to jeszcze zechciał żebym trochę do niego poprzychodziła na kontrolę. Chciał być pewien, że to nie chwilowe uzdrowienie. Przy trzeciej wizycie kontrolnej, czyli dzisiaj 16 sierpnia 2017 r. pan doktor widzi, że ja mimo upału mam przepaskę na głowie, nie omieszkał zapytać dlaczego. ( Na pierwszej wizycie to przepytał mnie z całego życiorysu zdrowotnego ). Wyjaśniłam więc, że od dwóch tygodni boli mnie głowa a jak ją owinę to wyciszam ból. Należę do osób którym nigdy głowa nie bolała. Czy może to być od zastrzyku który dostałam na nogę – pytam. Pan doktor odpowiada mi, że jak by to było dwa miesiące temu to i owszem, ale teraz to już przyczynę należy szukać gdzie indziej.  I nie zaniechał sprawy, jak zrobiłaby większość lekarzy, tylko wziął się za wywiad, po którym stwierdził, że powinnam prześwietlić kręgosłup szyjny.  Wypisał skierowanie, wytłumaczył, że prześwietlenie zrobią mi natychmiast. Dał mi karteczkę, że chce mnie widzieć u siebie za dwa dni i że muszę mieć skierowanie do ortopedy ponieważ jest to inna jednostka chorobowa. Nie wiem co o tym myślicie, ale dla mnie jest to fenomen. Idąc za ciosem i nasza pielęgniarka postanowiła zadziałać ekstra. U nas lekarz przyjmuje tylko raz w tygodniu. Jest środa godz. 15 ja informuję o problemie bo dopiero wróciłam od lekarza.  Nasz lekarz będzie dopiero we wtorek a ja muszę mieć skierowanie na piątek, czyli, że na już.  Pielęgniarka informuje mnie że jutro wyślą kierowcę do przychodni w której przyjmuje nasz lekarz  i załatwią mi to skierowanie na już.                A więc można? MOŻNA.

Cz. IV str. 13

14 czerwca 2017r. na stołówce, podczas śniadania, wybucha awantura pomiędzy dyżurującą w stołówce pracownicą a mieszkańcem, konkretnie Zygmuntem.  Zygmunt nie życzy sobie żadnych zakazów jeśli chodzi o wspólne  spożywanie posiłków z Anetą.  Zygmunt i Aneta to dwoje znacznie młodszych od nas podopiecznych, którzy nie wiadomo dlaczego znaleźli się w tym domu starców. Zygmunt kocha Anetkę, pomaga jej we wszystkim  i  nie widzi powodów dla których ma nie pomagać przy jedzeniu. Aneta ma niedowład rąk, także do jedzenia trzeba ją przygotować. Wózek na którym jeździ trzeba ustawić tak żeby jej było wygodnie, trzeba pod brodą zawiązać ściereczkę, kanapki zrobić i pokroić na drobne cząstki, talerze i sztućce ułożyć w odpowiedniej odległości – i to wszystko bardzo chętnie robi dla Anetki Zygmunt. Ale wyszło zarządzenie od górne, że mają to robić pracownice dyżurujące w stołówce przez co doszło do spięcia pomiędzy Zygmuntem a dyżurującą wówczas Kasią.  Do tego wszystkiego wtrąciłam się i ja – no bo jakże by inaczej. Pytam Kasiu, dlaczego tak się upierasz, im obojgu, ta pomoc Zygmunta sprawia przyjemność, to o co chodzi ? Dostałyśmy takie polecenie od szefostwa i musimy tego przestrzegać. Czym uzasadnione jest to zalecenie – pytam. Bo jak Zygmunt ją karmi to podsuwa co lepsze kąski i przez to Aneta mając dużą nadwagę jeszcze tyje a Zygmunt, ta chudzina jeszcze chudnie. Trzeba ich oboje pilnować.  Po pierwsze,  można ich  pilnować jak siedzą przy jednym stole a po drugie to trzeba zdecydować czy zawsze jesteście z Anetą podczas posiłków czy tylko od czasu do czasu.  W niedziele i święta jakby nie było Zygmunta to Aneta siedziałaby na korytarzu bo nie miałby ją kto przywieźć na stołówkę.  Opiekunowie  przywiozą pod stołówkę i biegną wydawać posiłki. Nawet jak ktoś przywiezie ją do stołu to ona siedzi ze spuszczoną głową bo jej we wszystkim trzeba pomagać. Tak więc daj im spokój do puki nie ustalicie czy pomagacie Anecie zawsze czy nie. A wież że nie. Nie koniecznie trzeba przestrzegać głupich zarządzeń. Trzeba to poddać ponownemu rozpatrzeniu. Ten incydent najlepiej skomentowała Ela – moja kumpela – spier…lili  sprawę przyjmując  młodych i upośledzonych ludzi do nas a teraz udają, że wiedzą co mają robić.                         Zygmunt mieszka na tym samym korytarzu co ja. Anetka przesiaduje u niego całymi dniami. Drzwi do jego pokoju są zawsze otwarte i wszyscy widzą, że zachowują się bardzo grzecznie.  Zanim Zygmunt przeprowadził się do nas to z Anetką były problemy. Chciała kochać i być kochaną. Zagłuszała swoje doznania słuchając bardzo głośno muzyki prawie przez całą dobę. Jak nie śpiewała to wykrzykiwała swoje żale, że ona nie chce tak żyć, ona chce kochać.  Teraz jak jest z nimi  dobrze to dla dyrekcji jest coś nie tak.

Bardo lubię tę parę zakochanych, Niech chociaż  ta miłość da im trochę radości w życiu.

Cz. IV str. 12

2 czerwca – idę do ortopedy z tą swoją nogą. Wizyta zmartwiła mnie, okazało się bowiem, że nie leczona torbiel zamieniła się w guza a ortopeda musi poznać fakturę tego guza, tak więc robi dodatkowe badania, ale robi to błyskawicznie, od ręki, jak na SORze. Ortopeda, młodziutki pan doktor, podchodzi do mnie z przejęciem, przeprowadza wywiad i wypisuje receptę. Daje mi też kartkę od siebie żebym mogła w każdej chwili do niego przyjść jak już będę miała ten lek.  I stał się cud. Jeden maleńki zastrzyk kupiony za 7 zł.  natychmiast po wkłuciu spowodował, że noga przestała boleć a ja zaczęłam normalnie chodzić.                     Naszego lekarza nie stać było żeby chociaż tę nogę zdiagnozować. W końcu to przecież nie on cierpi, a tym staruchom ciągle coś boli. Ale żeby aż prze dwa lata opędzać się jak od muchy. Nasz doktor ma nas po dziurki w nosie i ani myśli zajmować się nami.

Po co w tym domu mówi się o opiece, kto tu i  kim się opiekuje?

Kiedyś jadąc autobusem do miasta zaprzyjaźniłam się z całą bandą przedszkolaków. Obstąpiły mnie w tym autobusie ze wszystkich stron nalegając żebym przyjechała do nich do przedszkola; a ponieważ była z nimi sama pani dyrektor przedszkola to zaproszenie dzieciaków stało się zaproszeniem oficjalnym. Odpowiedziałam, że się zastanowię bo w ogóle to nie mam pojęcia co bym z wami miała robić. Być – odpowiedziały dzieci. A zatem mam zacząć chodzić do przedszkola?  Taaaak……. Może to i dobry pomysł, przecież wiadomo, że na starość człowiek dziecinnieje. Pani dyrektor podała mi numer telefonu i adres placówki, ze słowami – no to czekamy.                      Zdarzenie to opowiedziałam komuś na korytarzu naszego domu. Na drugi dzień  już pani dyrektor o tym wie i pyta mnie – pani Danusiu, to kiedy pani jedzie do Pszczółek ? Do jakich pszczółek – pytam. No do przedszkola. Ale to były Promyczki. Okazało się, że przedszkole nosi nazwę Promyczki a grupa która mnie zaprosiła to pszczółki. Pani dyrektor już o wszystkim wie i wie, że będę czytała dzieciom bajki. O, nie – bajki czyta się przed snem a ja jestem od zabawy  nie od usypiania. Jeśli już to będziemy śpiewać i tańczyć. Widać było po minie pani dyrektor, że przeraziło ją to. To trzeba uzgodnić z dyrektor przedszkola – oznajmiła i odebrała mi chęci składania wizyty w przedszkolu. Ja wyobrażałam to spotkanie inaczej niż ona a może i inaczej niż druga pani dyrektor. Moim zdaniem to dzieciaki powinny na początek zabawiać mnie, jako gościa,  opowiadając dlaczego nazywają się pszczółkami i co robią pszczółki. No i na pewno musiałyby zaśpiewać o pszczółce. Ewentualnie później ja pośpiewałabym piosenki jakie dzieci śpiewały w przedszkolach  70 lat temu-Stary niedźwiedź mocno śpi, Kółko graniaste, Mam chusteczkę haftowaną, – czyli  coś przy czym można się bawić.  Na następnym spotkaniu opowiedziałabym dzieciakom  o swoim wojennym,  rosyjsko – litewskim  przedszkolu, w którym śpiewałam po rosyjsku i za to obrywałam od brata  w domu, bo on mimo swoich 6 lat –  był  WIELKIM POLAKIEM. Niestety chęci do złożenia wizyty mi przeszły, nie lubię jak ktoś chce mnie ustawiać po swojemu.  Nie lubię cenzury. Wytłumaczyłam się tym, że grupa która mnie zapraszała to po wakacjach już będzie w szkole nie w przedszkolu a przecież za dwa tygodnie już będą wakacje a zatem czuję się zwolniona z danej obietnicy.

No i już wszystko jasne, dlaczego nigdy  nie byłam nawet na  kierowniczym stanowisku, nie mówiąc o dyrektorskim  stołku.  Zdolna ale całkowicie nie przystosowana do jakiegokolwiek podporządkowywania się. Indywiduum chodzące tylko swoimi ścieżkami.

 

Cz. IV str. 11

Ludzie o swoich medycznych problemach mówią tu non stop. Już nie wiedzą do kogo iść na skargę nikt ich nie słucha, no to wybrali mnie za powiernika swoich żali.  Mówię im – co ja mogę, najwyżej opiszę na blogu. No to chociaż tyle. Wydaje mnie się, że już pani dyrektor pęka głowa od tych skarg. Nas jest bardzo dużo a ona jedna.  Myślę, że mogłaby wybrać  osobę do przyjmowania skarg i monitorowania ich załatwień. Można wyjaśnić ludziom, że przez tydzień np. będą skargi zbierane, później łączone  w bloki, a następnie  będą  załatwiane a na koniec podawana będzie informacja o zakończeniu sprawy. Piszę to w ten sposób,  bo wiem, że mój pamiętnik jest czytany . Jak byłaby taka forma skarg to bardzo szybko okazałoby się na kogo jest ich najwięcej i  którym  osobom trzeba by było  powiedzieć  -do widzenia.                                                                                                                                Wszystko można załatwić po ludzku tylko trzeba chcieć.  Niestety nasza pani dyrektor chce być tylko dyrektorem bo to brzmi dumnie, a reszta to jakoś to będzie. Dla pani dyrektor ważne jest żebyśmy chodzili do kościoła. Trochę racji w tym jest, bo jeśli człowiek bardzo wierzy w  Boga to łagodnieje, dla niego bliźni jest ważniejszy od siebie samego. Pani dyrektor to my jesteśmy pani bliźnimi. Nie wystarczy dać mi różaniec i zakładki do modlitewnika z wizerunkami świętych, trzeba by zadbać o moje dobro na każdym kroku i trochę wymagać od personelu.

Dając mi zakładki do książeczki pani dyrektor spytała – kiedy robię zakończenie majowych. Kiedy skończy się maj – odpowiedziałam. Ale 31 maja jest nasza coroczna majówka. No to skończę 30 maja. Nie wiem co mi strzeliło do głowy ale pomyślałam, że skoro panią dyrektor interesuje to zakończenie to zrobię je z pompą. Zaangażowałam do tego swojego wnuka, który całą majową z organami ściągnął z internetu i  nagrał na płytę. Pięknie brzmiały organy w naszej kaplicy i śpiewało się z nimi cudnie. Raptem patrzę a jedna z pań podaje mi kwiaty i mówi mi na ucho – oficjalnie to od wdzięcznych uczestników majowych, a nie oficjalnie to od pani dyrektor.  Aha, pomyślałam to umizgi do mnie. To takie niby przeprosiny za cztery lata świństw.  Nie wystarczy jedna pelargonia, jeśli już to cztery lata za cztery lata.